wtorek, 6 stycznia 2015

WIERSZYK - Zima!

 
Grafika: Eve Daff

ZIMA!

Zima, dzisiaj, dla każdego,
strój ma z puchu śniegowego!
W biel ubiera wszystkich w koło!
Tak zimowo! Tak wesoło!
Krajobrazy tworzy piękne,
niczym z bajki zaczerpnięte!
Obsypuje nas śnieżkami,
kusi dzieci ślizgawkami!
Bałwana ulepić możesz -
zima z chęcią Ci pomoże!
Na sankach, na nartach szalej,
nie obawiaj zasp się wcale!
Takie są uroki zimy,
za nimi, co rok, tęsknimy!

niedziela, 4 stycznia 2015

W szponach odchudzania, czyli tonący brzytwy się chwyta...?

 

Każdej kobicinie zdarza się sporadycznie stanąć w obliczu życiowego dramatu… Myśląc o życiowym dramacie kotłują mi się w głowie sytuacje następujące: wyeksportowanie się do ciepłego kraju w celach wakacyjnych (trza się rozdziać na plaży lub przy basenie), wesele kuzynki z Kozibródek Wielkich (trza się pokazać przed familiją dawno nie widzianą), spotkanie towarzyskie – 20 lat po maturze (wiadomo – trza najbardziej zabłysnąć). Kobieta to takie dziwne stworzenie boże, które reaguje lekko z opóźnieniem na niektóre kwestie związane z wyżej wspomnianymi dramatami. No bo i owszem, garderoba przetrzepana, następnie uzupełniona, nie tylko o strój właściwy dramatowy… Makijażowanie i stan włosia na głowie też zostały rozpisane na punkty i podpunkty. No, ale… pozostaje jedna ważna kwestia związana ze zrzuceniem tego, co skutecznie niszczy nasz nieskazitelny wizerunek. Patrz: tkanka tłuszczowa. Do tego należałoby dorzucić wyrzeźbienie tych elementów ciała, które być może rzeźbione nigdy nie były.

I tutaj spada, jak z nieba, porada z Kobietoskopu!?! Przetestowana na autorce, w chwili dramatu, który był wyjazdem do ciepłych krajów, ale zadziałało, chociaż wymagało sporych poświęceń - bolący zadek był jednym z nich.


Metoda jest dość drastyczna i przeznaczona dla kobiet mocno zdesperowanych.

Potrzebne będą: rower stacjonarny, gumowy dres, resztę każda z Was powinna mieć w przepastnych zakamarkach mieszkania lub domu. 

A więc, do rzeczy:

1. Każdego dnia ubieramy się w gumowy dres, zwany też dresem odchudzającym; pod gumowy dres wkładamy spodnie z materiału dresowego i koszulkę (najlepiej z tych przeznaczonych do użytku domowego); na stopy i nogawki gumowych spodni naciągamy skarpety... Po co? Aby pot wyciekający nogawicami wsiąkał w owe skarpety, a nie lał się na podłogę. Dres prezentuję poniżej:


2. Przygotowujemy sobie stanowisko: znajdujemy jakiś film na kompie, program w telewizji; ustawiamy rower stacjonarny tak, aby móc oglądać to, co wcześniej sobie wynalazłyśmy.

3. Wsiadamy na rowerek i pedałujemy, najlepiej tyle czasu ile trwa film, czyli 1,5h lub 2h.

4. Pamiętamy o uzupełnianiu płynów.

5. Po upływie wskazanego czasu udajemy się do łazienki i bierzemy prysznic; dres płuczemy i zawieszamy celem osuszenia.

6. Czynności zawarte w punktach od 1 do 5 powtarzamy przez dowolną ilość dni, im dłużej tym lepiej. 

Dla tych z Was, które nie mają rowerka stacjonarnego, niestety, nie mam dobrych wieści: jeżeli jesteście zafascynowane tą metodą to musicie wyjść z domu na rower niestacjonarny lub pobiegać po osiedlu w naszym fantastycznym dresiku. Tutaj nasza metoda staje się jeszcze bardziej przeznaczona dla kobiet wybitnie zdesperowanych, ponieważ jesteśmy zmuszone podjąć również walkę z dużym zainteresowaniem społeczeństwa, które będziemy mijać po drodze (społeczeństwo i zainteresowanie). Dres to odzienie mało wyjściowe, do tego przyciąga uwagę swoim blaskiem; można zakupić w kolorze białym, ale stopień przyciągania uwagi jest niewiele mniejszy niż w dresie koloru srebrnego.

Metoda jak najbardziej działa – w 7 dni można się wyrzeźbić i schudnąć; jak ktoś ma niedosyt można podjąć również nocne działania dresowe ;) Metoda szczególnie się sprawdza, gdy za oknem jest powyżej 25 stopni Celsjusza. 

Powodzenia ;)

Czy odchudzone i wyrzeźbione ciało, zwłaszcza wytworzone w bezmyślny sposób, jest rzeczywiście niezbędnym warunkiem szczęśliwego życia? 
Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi :)

niedziela, 28 grudnia 2014

Dieta zimowa, czyli rusz głową i resztą ;)

Po czasie świątecznym, który jak wiadomo, wielu z nas spędza w pozycji siedząco - leżącej, doprowadzając swój biedny układ pokarmowy do rozpaczy, z każdej strony bombardują nas dietami, które mają z nas zrobić wychudzone stworzenie, które zmieści się w wymarzoną kreację sylwestrową. 
Ja jestem z tych, co stety lub niestety, kochają jedzenie. Często słyszę, że lepiej mnie ubierać niż żywić ;) Podobnież jem dużo... Niektórzy znajomi twierdzą, że gdyby tyle jedli to ważyliby 200 kg ;) Mam na koncie akcje powstańczo-żywieniowe typu: spożycie zacnej ilości słodyczy i zagryzienie tego śledziami lub innymi rybopodobnymi obiektami - nie jest to oczywiście wynik stanu błogosławionego - taka moja uroda. Generalnie połączenia kulinarne w moim wykonaniu, zwłaszcza na głodzie, wywołują dziwne spojrzenia u obserwujących ;)
I cóż począć, jak ktoś lubi jeść? Jak odnaleźć się w tych wszystkich dietach? Takim przypadkom jak ja pozostaje jedynie aktywność fizyczna, w formie dowolnej - najlepiej takiej, która nie wzbudza w nas odruchu wymiotnego :) 

Poniżej, aby nie być gołosłownym zamieszczam kilka fotografii z poświątecznego spalania kalorii w Międzygórzu (bardzo malownicza miejscowość, warto odwiedzić); kalorie spalają: nasza psina, ja i męska część stada (twarze człekokształtnych nie są ukazane, a konie nie są członkami naszego stada ;) 
Poza tym piękna zima się nam ostatnio zrobiła, a wędrówka górskim szlakiem jest jedną z przyjemniejszych form spalania tego i owego :)




 




Grafika: Eve Daff

wtorek, 23 grudnia 2014

Jak się łoblyc na Wilijo? - porady Nie-Ślązaczki ;)

Mieszkam na Śląsku, ale nie jestem rodowitą Ślązaczką. Tutejsza gwara często mnie bawi i bywa przyczyną ciekawych nieporozumień. Dla niewtajemniczonych i nieobeznanych z językiem Ślązaków, w ramach świątecznego prezentu, zamieszczam dizajn wigilijny ;) Obydwie grafiki dostałam od znajomej drogą mailową :)
Przy okazji polecam stronkę: http://qdizajn.pl/
Dla Kobitek:


Dla Facetów:

WIERSZYK - Mikołaj!

Grafika: www.kidsinco.com

MIKOŁAJ!

Magiczne prezenty,
nosi pewien Święty!
Znają go dzieciaki,
to on taszczy paki!
Maluje uśmiechy -
u każdej pociechy,
gdy z worka wyjmuje,
to co tam znajduje!
Mikołaj to imię,
naszego Świętego!
Gdy prezent chcesz dostać -
list napisz do niego!

niedziela, 21 grudnia 2014

Orgazmotron kontra Hela w pościelach...???

Grafika: www.pej.cz
Dziś Światowy Dzień Orgazmu…

- Mamusiu… A co to jest orgazm?!?
Jedno z bardziej kłopotliwych pytań zadanych przez pociechę, w najmniej odpowiednim momencie i co tu rzec? Jak z tego wybrnąć z twarzą? Wiele pytań dotyczących sfery seksualnej człowieka jest mocno niewygodna, chyba, że ktoś wykazuje się takimi umiejętnościami jak dystans do siebie i poczucie humoru. Przypomniały mi się, przy okazji, takie historyjki:

Znajoma ma dwójeczkę ślicznych dzieciątek. Pewnej nocy, jak już ululali z mężem pociechy, postanowili sobie urządzić erotyczny małżeński show… Zapalili świece, szokująca bielizna, winko, zapach kobiety i pożądania unosi się w powietrzu… Następuje dziki, wyuzdany seks i… do pokoju włazi ich córka – 4 latka, zaspana, z tekstem, że miała okrutny sen i potrzebuje przytulanka. Znajomi oczywiście przerwali romantyczne uniesienia i idą z córcią do jej pokoju, dziecię usypia, a oni odetchnęli z ulgą, że nie musieli nic tłumaczyć… Następnego dnia… Ranek… Z pokoju wyłania się córcia i od progu pyta: Mamusiu, a pamiętasz, jak w nocy tak strasznie dyszałaś??? Co Ci było??? Mamusia zbladła, ale uruchomiła wszystkie szare komórki i rzecze: Wiesz, tyle świec się paliło, a one tlen zabierają… i mamusia się dusiła z braku tlenu…
Dziecko od tej pory ma traumę i gasi wszystkie świeczki ;)

Dawno temu, na praktyce w szkole prowadziłam lekcję o układzie rozrodczym człowieka… Aż tu nagle pada pytanie:
- Proszę Pani, a czy to prawda, że sperma wybiela zęby?
Prawie padłam z wrażenia pod biurko, ale zachowawszy resztki zimnej krwi odpowiedziałam, że najnowsze badania naukowców nie mówią nic na ten temat. O osobistych przeżyciach nie wspominałam, a dziecięcia, na szczęście, nie dopytywały ;)
 
I troszkę z innej beczki o orgazmach:
„W filmie Woody'ego Allena "Śpioch'' reżyser puścił wodze fantazji, wymyślając orgazmotron - kabinę do przeżywania orgazmu. Kompletna fikcja? Nie do końca. Allen w filmie zakpił sobie z urządzenia, nad którym pracował Wilhelm Reich, jeden z najlepszych uczniów Freuda, który trafił w 1939 roku do Nowego Jorku z nadzieją, że jego seksualne wynalazki zainteresują Amerykanów.

Prawdziwa rewolucja seksualna dopiero jednak przed nami - twierdzi Aarathi Prasad, brytyjska badaczka technologii, autorka książki "Like a Virgin: How Science is Redesigning the Rules of Sex". Jej zdaniem już niedługo nauka kompletnie zmieni świat seksu i reprodukcji, a sztuczne macice, kobiety i mężczyźni rozmnażający się bez pomocy płci przeciwnej staną się czymś tak normalnym jak smartfony. Kobieta przyszłości będzie mogła bowiem w dowolnym momencie zapłodnić własną komórkę jajową i oczywiście nie będzie musiała nosić embrionu wewnątrz własnego ciała: mając do dyspozycji technologicznie zaawansowany inkubator. Ta sama technologia pozwoli także parom jednopłciowym poczynać dzieci z DNA obu partnerów, a samotny mężczyzna będzie mógł zostać rodzicem równie łatwo jak samotna kobieta. Brzmi jak science fiction?” (www.dziennikzachodni.pl)

No cóż… Ciekawa wizja świata. Z drugiej strony patrząc na współczesną młodzież i ich zafascynowanie nowoczesnymi technologiami wszystko jest możliwe. Coraz więcej osób na świecie jest uzależnionych od cyberseksu i wirtualnych seks-partnerów. 
Być może w przyszłości ze sztuczną macicą pod pachą powędrujemy do Zapłodnialni, aby dokonać wyboru odpowiednich genów, swoich i partnerki/partnera i począć nowe życie, które oddamy do inkubatora i odbierzemy w odpowiednim czasie. A orgazmy będziemy sobie fundować o każdej porze dnia i nocy, zbiorowo lub w samotności w orgazmotronach. 
Tylko, gdzie tu urok i smak prawdziwego życia? Gdzie dorodne, jędrne piersi Heli w pościelach - przesiąkniętych zapachem prawdziwego pożądania???

środa, 17 grudnia 2014

Niespodzianka w bananach...

Uważajcie w marketach w co i gdzie pakujecie swoje łapki :) Dziś na wp.pl znalazłam ciekawą notkę:

"Klienci jednego z marketów w Miliczu na Dolnym Śląsku przeżyli szok, gdy w kartonie z bananami dostrzegli pająka wielkości ludzkiej dłoni. Kierownictwo sklepu natychmiast ewakuowało obiekt i zawiadomiło o niezwykłym znalezisku policję. 

Oprócz wielkiego pająka w kartonie był kokon, w którym mogły być dziesiątki jego potomków. Pracownicy w obawie, że pająk ucieknie, ostrożnie złapali go do słoika. Kokon natomiast zapakowali do foliowej torebki. Na szczęście, pająk był ospały i nikogo nie ukąsił. Według obecnego na miejscu weterynarza mogłoby się to bowiem tragicznie skończyć - schwytany pająk jest bowiem prawdopodobnie bardzo jadowity. Policjantom udało się ustalić, że banany pochodzą z Kolumbii. To może sugerować, że wśród bananów ukrył się tzw. bananowy pająk. Tą wspólna nazwą określa się dwa gatunki tych stworzeń: jedno z nich jest zupełnie nieszkodliwe dla człowieka, drugie to tzw. wałęsak brazylijski - bardzo agresywny i niezwykle jadowity pająk. 

Jaki pająk zamieszkał w kartonie z bananami? To ostatecznie wyjaśnią eksperci. Policjanci natomiast sprawdzą, czy nie doszło do zagrożenia życia i zdrowia klientów oraz pracowników marketu."

A poniżej kartonowy bohater (Grafika: wp.pl):






















piątek, 12 grudnia 2014

Przedświąteczny szał ciał, czyli opętani przez Merry Christmas...

Grafika: www.facebook.com

Zaczęło się… Wystartowali… Przedświąteczny szał ciał, szał macicy i nie tylko na ulicy, w sklepie, w domu… Raj dla zakupoholików, wszystkich perfekcyjnych pań domu, wyprzedażowiczek, okazjowiczek przedświątecznych i innych napalonych na Christmas time osobników. Patrząc na to, co się ostatnio dzieje na ulicach, w sklepach, w domach stwierdzam, że większość została zainfekowana wirusem świątecznego wariactwa. Dwa dni temu byłam przypadkiem w markecie w godzinach przedpołudniowych, myślę sobie – zrobię zakupy jak biały człowiek, ludzi nie będzie, spokojnie przetoczę się przez alejki sklepowe, ale gdzie tam… Już na parkingu zauważyłam, że ludzi jak mrówek… Niby wszyscy tyle pracują, zamęczeni, orają do późnej nocy w tych korporacjach, firmach, nauczycielom-nierobom zazdroszczą, że nic nie robią, a tu takie tłumy, o takiej porze – dziwne… 

Ruch na ulicach jest również mocno wzmożony, okazuje się, że polskie społeczeństwo ukrywa na co dzień swoje samochody… No właśnie gdzie? Zawsze mnie to zastanawia, gdzie oni wszyscy przechowują te swoje wehikuły? Z racji na to, że każdego dnia pokonuje do pracy około 15 km w auciku, zauważam to niesamowite poruszenie. I za każdym razem się zastanawiam, po co samochód komuś, kto go wyciąga kilka razy w roku, zapewne z garażu. 

Na atrakcje typu wyprzedaż czy coś w tym stylu to nawet nie idę, bo to nie na moje starcze nerwy – nie będę się przepychać, dociskać, przeciskać, ocierać w celu zdobycia gadżetu, którego zakup, po pewnym czasie, wyda mi się pozbawiony sensu. Ostatnio staram się myśleć, przez duże M, jak coś kupuję. Człowiek ma niesamowite zdolności do zaopatrywania się w produkty, z których, śmiem twierdzić, połowa jest mu niepotrzebna. Nie wspomnę tutaj o ciuchach, kosmetykach i innych dupinach. Dziś byłam w Lidlu, bo koszule dla kobiet, nie wymagające prasowania miały być… Jak się okazało wczoraj je wyłożyli na pastwę tłumu, a dziś to mogłam sobie po koszulach tylko miejscówki na półkach powąchać.

Sprzątanie przedświąteczne to osobna bajka, sąsiadki już od dwóch tygodni z wypiekami na twarzy szorują okna, piorą na potęgę i nie wiem, co tam jeszcze robią. Ja miałam ambitny plan wymycia, wyczyszczenia, odświeżenia szafek kuchennych, ale póki co, na planach się skończyło. Jak patrzę na te sterty nagromadzonych tam talerzy, talerzyków, szklanek, kubełków, kielichów, misek, miseczek, pokrywek, garnków itd. to mnie słabowitość ogarnia na myśl, że mam to wszystko przerzucać, myć, wycierać, polerować i układać od nowa. Nie cierpię tego!!! Muszę jakąś autohipnozę sobie zapodać mobilizującą w kierunku wypucowania szafek.

I tak to przedświąteczna atmosfera się zagęszcza, do świąt jeszcze trochę czasu, więc napięcie i ciśnienie na pewno jeszcze wzrośnie u niejednego. Cała magia tych świąt, gdzieś znika w produktach spożywczych, potrawach, prezentach, odświętnych kieckach i garniturach. Tylko dekoracje atakujące nas z każdego kąta natrętnie nie pozwalają nam zapomnieć o tym, że mamy być Merry Christmas! Dla mnie te święta, z roku na rok, stają się coraz bardziej pospolite, szare, nie ma już w nich tej prawdziwej gwiazdki migoczącej na nocnym niebie… Pamiętam Boże Narodzenie z dzieciństwa, kiedy człowiek czekał jak sęp na cudem zdobyte pomarańcze czy mandarynki, ślina ciekła do pasa na myśl o potrawach wigilijnych, a już na prezenty to się doczekać nie mógł i był w stanie przeszukać całe mieszkanie, przy każdej nadarzającej się okazji. I nie były to prezenty za niewiadomo jaką kasę – człowiek się cieszył z byle czego, bo w czasach PRL-u właściwie nic nie było i cokolwiek znalazło się pod choinką to stawało się najcudowniejszym świątecznym prezentem. Potem pośpiewał kolędy, pobuszował z dzieciarnią osiedlową w śniegu i cieszył się jak głupi, że do szkoły iść nie musi. Brzmię jak babulina opowiadająca o czasach drugiej wojny światowej – często się na tym przyłapuję… Jak byłam młodsza to słuchałam dziadkowych opowieści z zaciekawieniem, ale zawsze wydawało mi się to jakieś takie nierealne, a dziś sama tak mówię: za moich czasów… jak ja byłam w szkole… Brutalnie dociera do mnie wtedy fakt przemijania i upływu czasu…