środa, 11 listopada 2015

WYNIKI KONKURSU! - kartka z kalendarza pozytywnie zakręconych myśli nieuczesanych ;)


Nie będę tutaj wspominać o rwaniu włosów i szarpaniu odzienia, które to wydarzenia miały miejsce podczas obrad jury. Osobisty chłop domowy został pokonany przez trzy wrzeszczące babiszony, ale trzymał się dzielnie i nawet udało mu się jedno zdanie w całości wydusić, kiedy zagroził wyrzuceniem całego towarzystwa z domu prosto w objęcia deszczu i wichury - bez butów i okrycia wierzchniego. Babiszony się opamiętały, wyraziły skruchę i dopuściły chłopa do głosu. Oczywiście jak to przy konkursach bywa werdykt nie jest w ogóle obiektywny, więc wszystkich nienagrodzonych przytulamy do piersi i serdecznie dziękujemy za udział w konkursie. 

Jury ogłasza co uzgodniło:

I miejsce:
Kalendarz z pieśnią na ustach wędruje do Jotki
gdyż jury doceniło wkład, zaangażowanie oraz niezwykłą inwencję twórczą tej urokliwej Kobiciny :)
Myśli zaproponowane przez nią: 
Lepiej zgrzeszyć i potem żałować, niż żałować, że nie miało się okazji do grzechu... 
Lepszy z miłością kubek herbaty, niźli w bukietach przecudne kwiaty... (wyróżniona myśl)
Lepiej zużywać się, niż rdzewieć!

I miejsce: 
Kalendarz radośnie wędruje również do Jagi A
Myśl: Kto się nauczy śmiać z samego siebie będzie mieć ubaw do końca życia!

II miejsce: 
Piórko leci do Kamili Kosińskiej
Myśl: Problemów nie twórz, tylko je rozwiązuj.

III miejsce: 
Drugie piórko frunie do Iwony blogerki
Myśl: Brak poczucia humoru w małżeństwie to równia pochyła do rozwodu.


Wszystkich wyróżnionych proszę o przesłanie adresu do wysyłki nagrody na adres mailowy: 
evedaff@gmail.com

niedziela, 8 listopada 2015

Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem?

Grafika: www.muscleinfo.pl

Na siłownię, taką nieco nietypową, o której pisałam tutaj, chadzam nie z własnej woli – kazali mięśnie wzmacniać po operacjach, no to z pewną dozą niezadowolenia wzmacniam. Siłownia nigdy nie była dla mnie miejscem kultu i przeżywania wielokrotnego orgazmu z powodu wyrzeźbienia sobie kolejnego zarysu elementu układu mięśniowego. 
Nie wspominając o tym wyżywieniu nadmuchanym odżywkami białkowymi, które dla siłownianych maniaków jest niczym moherowy beret dla wyznawczyń Rydzyka, mającym napompować mnie na podobieństwo Arnolda Schwarzeneggera w szczycie formy. 
Chodzę więc na wspomnianą siłownię i czasami mam niezły ubaw, a że tam nie ma zmiłuj i trzeba solidnie orać to taki ubaw skutecznie osłabia moją kondycję i muszę go zduszać w zarodku, by nie paść na plecy ze śmiechu na podłogę i niczym żuczek leśny machać łapkami w rozpaczliwym akcie kończącego się żywota. 
Bawią mnie sapiący panowie, z których trzewi płyną dźwięki godne rasowego aktora filmu porno, który po kilkudziesięciu wytryskach wydaje ostatnie tchnienie na planie i pada z potężną erekcją na puszysty dywanik udziergany z króliczego futerka. Ja wiem, że na siłowni oddech jest ważny, ale litości - wysłuchiwanie sapań, jęków i wzdychań, których hipopotam nilowy w okresie rui, by się nie powstydził to już przesada. Mnie jakoś udawanie hipopotama w rui z wielką erekcją na karku nie jest potrzebne do walki z kilogramami. 
Kolejna sprawa to motyw tak zwanego lansu z elementami przypadkowego wyprężania tego i owego. Niczym indory solidnie tuczone na Święto Dziękczynienia napinają się te chłopiny w trakcie ćwiczeń w jakiś rozpaczliwych pozach mając nadzieję, że ktoś padnie z zachwytu. No ja na pewno nie padnę, także daremne trudy ;) 
Ostatnio trafili mi się jeszcze zakompleksieni intelektualiści, po czterdziestce, z przypadłością przerostu formy nad treścią. Prowadzili rozmowę, którą słyszeli wszyscy ćwiczący – prawdopodobnie słyszący mieli się zaślinić na śmierć słuchając tych wywodów na temat ilości mamony jaką panowie obracają w ciągu tygodnia. Ale to nie wszystko: dowiedziałam się również, że panowie, poza tym, że są odpowiednio sytuowani, to i kariery naukowe robią przepuszczając przez swoje łapy niezliczone ilości doktorantów i magistrantów. Opatrzności dziękuję Ci i z pełnym zaangażowaniem liżę stopy Twe, że ja na takich nie trafiłam na swojej uczelni ;)
I tak ćwiczę sobie, dokonuję obserwacji i chcąc, nie chcąc słucham tych głodnych kawałków; czasami pusty śmiech niepokojąco drażni moje wnętrze, innym razem mój poziom irytacji osiąga niebezpieczne rejony. Ale ma to wszystko swoje niewątpliwe plusy: czas szybciej mi mija, a jak się solidnie poirytuję to mam takie osiągi na tej siłowni, że aż sprzęt się pali ;) Także jest szansa na Arnolda ;)

piątek, 6 listopada 2015

Damska szowinistyczna... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Nowe, demoniczne wcielenie zadomowiło się w mym wnętrzu i nie chce się dać nazwać inaczej jak tylko: damską szowinistyczną... świnią ;) Tak mnie to wcielenie opętało, że zmuszona byłam zamieścić ten okrutny dowcip i ten równie okrutny przebłysk. Panowie! Nie obrażajcie się - ponoć we wszystkim jest ziarno prawdy, a że ja prawdę zawsze i wszędzie, nawet w postaci ziaren, nieść ochoczo chcę to i niosę w świat, a konkretnie to na ten blog doniosłam.
Udanego weekendu ;)

Szara komórka przypadkowo znalazła się w mózgu mężczyzny. Wszędzie ciemno, pusto, głucho, ani śladu życia.
- Hop! Hop! Halo! - woła szara komórka.
Żadnej odpowiedzi.
- Jest tu kto?!? Hop! Hop! - woła ponownie.
Wtem zjawia się inna szara komórka i oznajmia:
- Czego się durna drzesz?!? Chodź, wszystkie jesteśmy na dole! ;)


Grafika: Eve Daff

środa, 4 listopada 2015

KONKURS! - kartka z kalendarza pozytywnie zakręconych myśli nieuczesanych ;)

Kochane ludziska wpadające tutaj często i gęsto oraz okazjonalnie
Ogłaszam konkurs badający kreatywność i pozytywne zakręcenie wyrażone słowem, 
a właściwie słowami. 

Regulamin konkursu:
1. Konkurs trwa od 4 listopada do 10 listopada 2015 roku.
2. Ogłoszenie wyników nastąpi w dniu 11 listopada 2015 roku na tym blogu.
3. By wziąć udział w konkursie należy zamieścić w komentarzach swoją propozycję do kalendarza pozytywnie zakręconych myśli nieuczesanych; myśl może być własnego autorstwa lub cudzego - wtedy należy podać autora. Wszelkie formy niestandardowej kreatywności i pozytywnego zakręcenia z dużą dawką humoru są mile widziane. 
4. W ramach konkursowego podlizu można polubić stronę Kobietoskop na facebooku - klik. Dziękuję i wirtualnie buziakuję: cmok, cmok :)
5. Sponsorem nagród w konkursie jest Kobietoskop, a w wybornym jury zasiądą specjaliści od myśli nieuczesanych w składzie: ja, osobisty chłop domowy, niezwykle kreatywna matka trójki dzieci z piekła rodem oraz kobieta po pięćdziesiątce, w której głowie kłębią się całe tabuny wyczochranych myśli.
6. Nagrodzone zostaną 3 osoby, które to otrzymają następujące nagrody:

Miejsce I:
Kalendarz książkowy 2016: Rok dobrych myśli Beaty Pawlikowskiej, format B6; znajdziecie tam 366 pozytywnych myśli na każdy dzień, autorskie rysunki, najciekawsze święta i festiwale, a wszystko to sprawi, że 2016 rok będzie pełen uśmiechu i optymizmu.



Miejsce II i III:
Wisiorek - piórko z łańcuszkiem ze stali nierdzewnej,
który poniesie waszą wenę twórczą ku nieznanym lądom ;)

Mam nadzieję, że z radosnym uniesieniem przystąpicie do konkursu 
dostarczając szanownemu jury wielu twardych orzechów do zgryzienia 
w trakcie wyłaniania laureatów konkursu :)

niedziela, 1 listopada 2015

Księżniczka w pałacu z kuchenną rewolucją co jej wyszła bokiem i kotletem z mielonego hełmu rycerza...

Jesień ma swoje niewątpliwe uroki. Dziś migawki z Sandomierza, Czyżowa Szlacheckiego oraz Baranowa Sandomierskiego. W Sandomierzu miałam przyjemność, a właściwie nieprzyjemność, sprawdzić efekty kuchennych rewolucji przeprowadzonych przez Magdę Gessler. Restauratorka szalała w lokalu zwanym Casa de Locos (dawna Cubanita). Niestety jedzenie, które zamówiłam spodziewając się fajerwerków, było po prostu niesmaczne, żeby nie określić go gorzej i dyplomacją się wykazać. Obsługa też pozostawiała wiele do życzenia. Jak się okazało nie jestem odosobniona w tej opinii: przeczytałam sporo komentarzy w internecie i większość jest negatywna. Cóż... Widać właściciele wyszli z założenia, że nakarmią ludzi, tylko i wyłącznie, tekstem: tu odbyły się kuchenne rewolucje. W każdym razie ja nie polecam tego miejsca. 
W Czyżowie Szlacheckim zaliczyłam nocleg w Pałacu, niczym rasowa księżniczka. Jest tylko jedno ale: pokoje, zwane szumnie apartamentami, to raczej mgliste wspomnienie po pałacowych luksusach. Złośliwi mogą rzec: jaka księżniczka, taki pałac ;) Na stronie internetowej Pałacu wszystko prezentuje się wybornie, niestety rzeczywistość bije po oczach swoją prawdą. W ramach wycieczki po sandomierskiej ziemi odwiedzić można, bo pałac z zewnątrz i okolica prezentują się pięknie.
Czas na Baranów Sandomierski. Zamek w Baranowie Sandomierskim, nazywany też "małym Wawelem", dawna siedziba rodu Leszczyńskich, to światowej klasy zabytek, który od lat przyciąga zwiedzających, amatorów aktywnego wypoczynku jak i przedsiębiorców poszukujących atrakcyjnego miejsca na organizacje szkoleń, konferencji czy też spotkań biznesowych. Zamek urzekająco wpisuje się w nadwiślański pejzaż i jest otoczony 14 ha parkiem z polem golfowym. Na terenie zamku działa muzeum, w którym można zapoznać się z historią obiektu i jego właścicieli. Natomiast, ja jak to ja, będę się czepiać jak rzep psiego ogona kuchni zamkowej. Kotlet rycerski w towarzystwie nieudolnie upieczonych ziemniaków i surówki, której było tyle co kot napłakał, zrobił na mnie wrażenie... Prawdopodobnie był zrobiony ze stuletniego, starego mięcha mielonego razem z hełmem rycerza - może stąd nazwa? Na szczęście zamek był piękny i przyćmił kiepskiego kotleta - w końcu nie samym chlebem człowiek żyje ;)

Sandomierz














Czyżów Szlachecki








Baranów Sandomierski






Grafika: Eve Daff

piątek, 30 października 2015

Zapiekany kogel-mogel z malinami, czyli smaki dzieciństwa grzechu warte :)

Zapiekany kogel-mogel z malinami

Często piekę Pavlovą - to takie moje ulubione ciacho, przy którego produkcji pozostaje mi sześć żółtek. Owe żółtka zazwyczaj wykorzystuję do wykonania pysznego deseru Crème brûlée lub popełniam kolejną rozpustę, czyli zapiekany kogel-mogel z malinami. To ekspresowy deser i doskonały na jesienne lub zimowe wieczory. Kto pamięta z dzieciństwa ucierane żółtka z cukrem ten z pewnością popadnie w zachwyt jedząc ten deser. 
A zatem...

Składniki (porcja dla 3 lub 4 osób):
6 żółtek
6 łyżek brązowego cukru (może być cukier puder lub zwykły cukier)
kilka kropelek olejku waniliowego
maliny (wykorzystałam mrożone; ze świeżymi malinkami deser jest jeszcze lepszy)

Mikserem ucieram żółtka z cukrem na gładką i puszystą masę. Dodaję kilka kropelek olejku waniliowego i dokładnie mieszam. Gotowy kogel-mogel przekładam do kokilek,  do których wcześniej włożyłam maliny. Kokilki wkładam do rozgrzanego piekarnika do 180ºC na ok. 10-15 minut. Piekę aż kogel-mogel się zarumieni. Wyciągam z piekarnika i jem na ciepło. Pyszna, jajeczna, słodka masa świetnie komponuje się z kwaskowatymi malinami - nic tylko się delektować i rozgrzewać smakami dzieciństwa.
Smacznego :)

Maliny w kokilkach zalane koglem-moglem

W piekarniku...

Kogel-mogel wyjęty z piekarnika - czas na łasuchowanie :)

Rozpływający się w ustach deser przenosi nas do raju :)
 Grafika: Eve Daff

wtorek, 27 października 2015

Obżarstwo... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Wątek jedzeniowy często napastuje czytelników tego bloga. By tradycji stało się zadość - dziś o obżarstwie. Przebłysk nie do końca jest mojego autorstwa - znaleziony w sieci, lekko zmodyfikowany. Pewnie trafi prosto w serca miłośników jedzenia, dla których delektowanie się smakami i zapachami jest czymś w rodzaju sztuki :) Ja z pewnością w takim piekle wyląduję, chociaż mam dylemat czy to moje piekło będzie słodkie czy wytrawne ;) A gdyby ktoś chciał nawiedzić moje wymarzone niebo to zapraszam tutaj.


Grafika: Eve Daff

środa, 21 października 2015

Jak wejść bez wazeliny…?

Grafika: www.gazetapraca.pl

W każdej branży są takie osoby, które z radością, pełnym zaangażowaniem i oddaniem pełnią swoją życiową misję, tak zwanego, mówiąc brzydko, lizodupa władzy. Lizodup charakteryzuje się pozornie miłym usposobieniem, które to usposobienie swoje apogeum osiąga w obecności szefa bądź jego zastępców. Słodziakowania nigdy dość: lizodup zawsze śmieje się z dowcipów opowiadanych przez szefa, zachwyca się nowym płaszczykiem i otrzepuje z niego, przy każdej nadarzającej się okazji, niewidoczny pyłek, przyklaskuje wszystkim pomysłom, które zrodzą się w łepetynie szefa, jest zawsze zwarty i gotowy, by wazeliny użyć. Lizus specjalizuje się w prawieniu wyszukanych komplemencików łechcących podniebienie tegoż szefa: ma przygotowany cały wachlarzyk odpowiednich słów uwielbienia, które obficie wylewają się z jego gęby jak tylko szef pojawi się na horyzoncie. Oczywiście donosicielstwo na współpracowników jest jak najbardziej pożądaną cechą lizodupa; obowiązkowo wychwytuje on wszelakie niusy zasłyszane tu i ówdzie i donosi do szefa niczym polski rolnik wieniec na dożynkach pod stopy proboszcza. Przecież nie zaszkodzi, a może pomoże jak niechcący z ust lizodupa wyrwie się coś na temat spóźnienia pani Zosi czy też rzekomej choroby pani Stasi, która niby na l-4, a po sklepie osiedlowym buszowała. Swoje osiągnięcia, choćby maleńkie, lizodup z namaszczeniem przedstawia władzy w odpowiednim blasku, tak by najdrobniejszy szczegół mocno rzucił się na wzrok owej władzy i tego wzroku nie opuścił przez długi czas. Lizodup podziela zainteresowania szefa i "przypadkowo" spędza w jego towarzystwie wolny czas: a to do klubiku fitness się umówią, a to na zakupy wyskoczą, a to pograją w squasha. Każda okazja jest dobra, by się ogrzać w blasku władzy i podkarmić szefa nową porcją wazeliny. 

Nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę lizodupem! Wazelina wywołuje u mnie mdłości. Brzydzę się tym i nawet dla korzyści materialnych np. w postaci premii, nie zniżę się do takiego poziomu. Nie będę lukrować swojej gadki z szefem lukrem, którym się potem sama pewnie udławię. Aczkolwiek mam świadomość tego, że tracę. Jestem tym pracownikiem, który jest beee, rzucam się w oczy szefa w nieodpowiedni sposób, no i nie wchodzę w wiadomo co, nieważne czy z użyciem wazeliny czy bez użycia. A już uchowaj cię opatrzności od wygłoszenia prawdy w obecności szefa! Za to się dostaje po dupsku i tylko patrzą czy równo puchnie. Bo jak śmiałeś wywalić na światło dzienne taką prawdę, którą przecież dostrzegał każdy, ale dla świętego spokoju nikt nie mówił. Nawet lizodup. I tu rodzi się pytanie… Jakim idiotą musi być taki szef, który łakomi się na lukier tak podrzędnej jakości? Gdzie się podziewa jego inteligencja i zdolności szefowania skoro hołubi lizodupa i jego fałszywą gębę, a nie potrafi samodzielnie dostrzec wartości swoich pracowników? Gówno w złocisty, błyszczący papierek jak najbardziej można zapakować - świeci się i ładnie wygląda? Świeci się! Dopóki się nie rozpakuje tego cukiereczka i smród się nie rozniesie. Ale szef chyba nie ma węchu... Ważne, że papierek jest błyszczący! A wazeliniarstwo to świetna forma manipulacji, którą można uprawiać na ludziach - szefach, którzy są zakompleksieni, niepewni czy też sami wspinali się po szczebelkach kariery rozsiewając lizusostwo niczym wirusa grypy w szczycie sezonu zachorowań. 

poniedziałek, 19 października 2015

Spontaniczne ciasto marchewkowe :)

Ciasto marchewkowe: pyszne, aromatyczne i jesienią obowiązkowe :)

Czasami mnie nosi i muszę upiec ciasto - już, natychmiast, bo inaczej zwariuję. W domu mam zawsze jakieś składniki nadające się do wytworzenia wypieku, tylko muszę improwizować i wtedy powstają, o dziwo, najlepsze w smaku cudaki. Tym razem padło na ciasto marchewkowe. Marchewka w domu była, przyprawy i jakieś orzechy też, jaja i mąka się znalazły, nawet gotowa polewa czekoladowa się uchowała. Niestety nie miałam składników potrzebnych do zrobienia kremu, wtedy byłby prawdziwy wypas ;) Polecam to ciasto, jeżeli ktoś jeszcze go nie robił - rarytasik na jesienno-zimowe dni. 

Składniki na ciasto: 
1 szklanka mąki pszennej 
1/2 szklanki cukru pudru (można dodać brązowy cukier)
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
1/4 łyżeczki goździków 
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej 
1/4 łyżeczki ziela angielskiego
1/4 łyżeczki soli
szczypta zmielonej kolendry
szczypta czarnego pieprzu
szczypta imbiru mielonego
1/2 szklanki oleju z orzechów włoskich (może być olej rzepakowy, słonecznikowy)
2 jajka
1 szklanka grubo posiekanych orzechów (użyłam pistacji i włoskich)
1 i 1/2 szklanki startej marchewki (tarłam na drobne wiórki)

Dodatkowo wykorzystałam gotową czarno-białą polewę czekoladową, którą polałam wierzch upieczonego ciasta.

Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej.

Przyprawy typu goździki czy ziele angielskie tłukę tłuczkiem do mięsa na drobny pył; oczywiście wcześniej zamykam je w jakimś worku, żeby nie zbierać tego po całej kuchni ;) Można dodać zamiast tych wszystkich przypraw gotową przyprawę do pierników.

W jednym naczyniu (miska) wymieszałam łyżką składniki suche: mąkę pszenną, cukier, sól, proszek, sodę, przyprawy i orzechy. W drugim naczyniu roztrzepałam widelcem jajka z olejem. Połączyłam zawartość obu naczyń, następnie dodałam marchewkę i wszystko wymieszałam łyżką. Włożyłam ciasto do formy (można wyłożyć ją papierem do pieczenia) i piekłam w temperaturze 180ºC około 45 minut (patyczkiem sprawdzam czy jest upieczone, można skrócić lub przedłużyć czas pieczenia; w moim przypadku piec grzał: góra i dół, bez termoobiegu). Po upieczeniu i ostygnięciu marchewkowego cuda wylałam na jego wierzch polewę czekoladową, którą artystycznie rozmazałam patyczkiem w takie esy-floresy.
Fotorelacja: ciasto marchewkowe w roli głównej :) 
Smacznego :)
Grafika: Eve Daff
Wersja wzbogacona:
Ciasto można wzbogacić kremem; wtedy należy je upiec w tortownicy lub kwadratowej formie; następnie przekroić i przesmarować masą z serka.

Krem z serka philadelphia:
300 g serka philadelphia, w temperaturze pokojowej
90 g masła, w temperaturze pokojowej
1,5 szklanki cukru pudru (lub mniej, do smaku)
kilka kropli olejku waniliowego

Masło, cukier i olejek waniliowy umieścić w misie miksera. Utrzeć do otrzymania puszystej i jasnej masy maślanej. Dodawać serek kremowy, w trzech turach, cały czas ucierając. Wystudzone ciasto przekroić wzdłuż. Połową kremu przełożyć ciasto, resztę rozsmarować na górze. Ozdobić orzechami włoskimi, delikatnie oprószyć cynamonem. (Przepis na krem pochodzi ze strony: www.mojewypieki.com)

Ciasto marchewkowe z kremem - www.mojewypieki.com

czwartek, 15 października 2015

Przysięga małżeńska... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Dzisiaj uczepiłam się ślubnego kobierca. Żyjemy w czasach, które są prawdziwym sprawdzianem dla tych wszystkich odważnych, którzy pobiegli do ołtarza i słowa przysięgi wypowiadali z mniejszą lub większą świadomością tego, co te słowa znaczą i jak poważne zobowiązania niosą. Coraz więcej małżeństw rozpada się jak bańki mydlane, często po bardzo krótkim okresie rozkoszowania się byciem mężem czy żoną. A szczególnie szybko ta miłość, wierność i uczciwość małżeńska ulatnia się w atmosferę, gdy ślub był odbyty z pompą godną królewskiego rodu. Im więcej blasku, błysku, poklasku, lukru i tiulu wylało się na świat w tym najpiękniejszym dniu życia, tym szybciej bajka się kończyła. Rodzi się pytanie: kto i po co bierze te śluby? Czy odzianie się w białą kiecę, wyprawienie weseliska dla dwustu gości i zazdrosne spojrzenia koleżanek są na tyle kuszącym wabikiem, że warto to przeżyć z chłopem, który niekoniecznie jest chłopem naszego życia? Bo gdzie jest ta miłość przysięgana po grobową dechę skoro po roku nie ma po niej nawet okruszka, a po wierności nawet ślad nie pozostał? Smutne, lecz niestety prawdziwe.


Grafika: Eve Daff