poniedziałek, 29 lutego 2016

Kobieta pełna zapału, chęci i głodna blasku fleszy ;)

Jutro o godzinie 12.00 kończy się głosowanie w konkursie Gala Twórców 2015 i w związku z tym ja - kobieta pełna zapału, chęci i głodna blasku fleszy ;) postanowiłam zaskarbić sobie głosy tych, którzy jeszcze nie popełnili tego procederu i nie oddali głosu na mój blog i tekst :) 
Koszt sms-a to tylko 1,23 zł, a cała kwota trafia na konto Fundacji Dziecięca Fantazja.
Poniżej zamieszczam stosowne informacje i liczę na Wasze łaskawe oko, a właściwie palce ;)



Dzięki serdeczne :)

wtorek, 23 lutego 2016

Wyrwało mnie dziś z butów... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Wyrywana z butów bywam rzadko, ale jak już mnie wytarga to faktycznie mam problemy z powstrzymaniem pędu ku zaburzaniu Wszechświata. W sumie to co on mi zrobił? Nic. Toczy się ta cała machina od miliardów lat i chyba dobrze jej to idzie. Zatem porzuciwszy chęci destruktarzowe staram się zachować jak przystało na mój sędziwy wiek ;) i nie poddaję się chaotycznie procesowi zaskakiwania. Oczywiście, jak każdy normalny człowiek, wolę te pozytywne zaskoki zamiast tych, które wywołują u mnie długotrwałą zawieszkę żuchwy, która smętnie zwisa w kierunku podłogi i ciężko ją namówić do tego, by wróciła tam, gdzie matka natura zorganizowała jej miejscówkę ;) 
W każdym razie jakby na sprawę nie spojrzeć, gdzie by nie ugryźć czy nie polizać, życie bez zaskoczeń maści wszelakiej byłoby po prostu nudne, a sznurówki można nabyć solidne i wtedy nawet Wszechświat może spać spokojnie ;)

Grafika: Eve Daff

środa, 10 lutego 2016

Futerko pod topór, czyli historia trwającego szczęśliwie od tysiącleci związku waginy z penisem...

Grafika: www.znak.com.pl

W tym tygodniu przybyła do mojego domostwa przesyłka od wydawnictwa ZNAK Horyzont. Tytuł i zapowiedź książki nęciły mnie od początku, więc bez oporów zgłosiłam, że biorę do recenzowania. No i mam - spoczywa w mych dłoniach - świeżutka, pachnąca i niepokojąco kusząca treścią. Jeszcze nie zaczęłam czytać, ale w celu zbudowania napięcia pomęczę Was trochę i umieszczam na blogu materiały, które dostałam od wydawnictwa. Premiera książki - 17 lutego.
A zatem...

O CZYM PISZE DUCRET W SWOJEJ KSIĄŻCE? KILKA PRZYKŁADÓW… 

Za małe, a może za duże wargi sromowe? No problem… 
Czy wiecie, co to „skubanie ziółek”? Niech nas nie zmyli ta sielska nazwa. Czynność ta nie ma nic wspólnego z roślinami, a polega na wydłużaniu warg sromowych. Tak, to bolesny i długotrwały proces. Ale mniejsze wargi sromowe odpowiedniej długości: trzy-, czterocentymetrowe, zapewniają mężowi satysfakcję przy stosunku. Pełnią też inną funkcję, którą powinien doceniać mąż: nie dopuszczają chłodnego powietrza, dzięki czemu pochwa zawsze wydaje się ciepła i gościnna. „Uchaty srom” świadczy o trosce o mężczyznę i jego potrzeby. Szokujące? Tak, to przykład z Rwandy, ale… uwaga, uwaga… tylko w 2009 roku w samych Stanach Zjednoczonych na zabiegi korekcyjne narządów płciowych kobiety wydały sześć milionów osiemset tysięcy dolarów! W Wielkiej Brytanii w 2008 roku liczba zabiegów labioplastyki (zmniejszenia warg sromowych) wzrosła o 70 punktów procentowych. Czyż bowiem ciało o kilka milimetrów większe od swojego idealnego wzorca nie zyskało ostatnio pogardliwego miana „wielbłądziego paznokcia”? Wargi sromowe – powiększane przez Hotentotki – dziś są przycinane skalpelem i dostosowywane do obecnie obowiązującej normy. Tu warto zwrócić uwagę, że do chirurgów coraz częściej zgłaszają się zupełnie normalne dziewczęta w wieku pokwitania, które na własnej skórze przekonują się, jak wysoką cenę trzeba zapłacić za wolność płci. 

Trudny poród? Phi… są sposoby! 
Kilka porad: umyj mężowi nogi i napój tą wodą rodzącą. Od pępka po mostek posmaruj kobietę mieszanką startej kory i ziół. Możesz też turlać kobietę niczym beczkę lub przytrzymać głową w dół i energicznie potrząsać. Albo umieść w okolicy pępka drewniany talerz, wskoczyć na niego i wydusić dziecko ze środka. Łatwizna. Ból towarzyszący porodowi jest naturalny. Przecież łamiąc zakaz Stwórcy, pierwsza kobieta skazała na potępienie cały rod niewieści. Bóg określa warunki kary: „W bólu będziesz rodziła dzieci”. Tymczasem, no proszę, głos rozsądku z najmniej spodziewanej strony: „Bóg nigdy ani nigdzie nie zakazał kobietom sięgania po metody, które ułatwiłyby poród”- to papież Pius XII w 1956 roku na spotkaniu z ginekologami z całego świata. Zaleca wprowadzanie metody… sowieckich lekarzy, opartej na wiedzy o naturalnym przebiegu porodu. Teolodzy i lekarze-moraliści grzmią. Wszyscy wiedzą, że bóle porodowe są konieczne, ponieważ gwarantują ład moralny społeczeństwa. Kampania na rzecz porodu bez bólu zanosi się na burzliwą. Płeć kobiety po raz kolejny staje się pionkiem w grze politycznej, tym razem w zimnej wojnie, gdzie ścierają się dwie całkowicie odmienne wizje świata. 

Uczyć o waginie? No way! Porno? Z przyjemnością! A może to sztuka? 
Znacie tę historię o dziewczynie, której łechtaczka zamiast między nogami znajduje się w gardle? Lekarz zaleca jej zatem jak najczęstsze stosunki oralne. Nakręcony w 1972 r. w niecały tydzień w Miami film "Głębokie gardło" przynosi sześćset milionów dolarów na całym świecie. W 1973 roku zostaje zaprezentowany na festiwalu filmowym w Cannes i od tego momentu kino pornograficzne z hukiem wkracza do Francji. Rok później w samym regionie paryskim na ekrany trafi sto dwadzieścia osiem filmów tego typu, a obejrzy je ponad sześć milionów widzów. A jeszcze w 1948 roku w USA w sławetnej Anatomii Graya: planszach anatomicznych, na których uczyły się pokolenia lekarzy, w niektórych rysunkach przedstawiających kobiece narządy płciowe łechtaczkę po prostu wymazywano. Tymczasem na salonach… Rok 1954, Paryż. Znany i szanowany kolekcjoner sztuki prowadzi szykowną paryżankę oraz jej męża na ulicę Saint-Roche 4. Kobieta koniecznie chce zobaczyć obraz, o którym szepczą wszyscy, choć nikt nie odważy się go pokazać. Słynne płótno przedstawia owłosiony srom kobiety bez twarzy ani nóg. Modelka – brunetka, jeśli wierzyć owłosieniu łonowemu – składa się wyłącznie ze swojej płci. Mąż, który też nie może oderwać wzroku od aktu, ściska dłoń marszanda. Cena – półtora miliona franków – nie odstrasza pary, choć tyle samo kosztuje jej dom Pochodzenia świata (L’Origine du monde). Zwykły akt? 

Futerko pod topór... 
Do lat 60-tych w kinie „narządy płciowe kobiety nie mogą się rysować pod tkaniną, w cieniu ani jako fałda”. Pokazywanie jakiegoś „owłosienia intymnego, w tym również pod pachami” jest zakazane. Kobiece futerko w 1992 roku staje się bohaterem kultowej sceny, która wyniesie nieznaną aktorkę na szczyty sławy. W Nagim instynkcie Sharon Stone ubrana w białą, kusą sukienkę, z arogancką miną drażni się z przesłuchującymi ją policjantami, raz za razem rozchylając uda. Nie ma bielizny, ma za to owłosiony srom. Jeszcze niedawno Billy Wilder kazał Marilyn Monroe zmienić bieliznę, żeby ukryć to, co Paul Verhoeven śmiało pokazuje u Sharon Stone. Co najciekawsze, przełamując tabu, damskie runo samo się podłożyło pod topór. Z chwilą, gdy zostało zaakceptowane przez krytykę, musiało pokazywać się coraz śmielej, odsłaniać coraz bardziej. Ciało więc obnaża się bez zahamowań – i bez ochrony. Tak oto króliczki Playboya, które w roku triumfu Sharon Stone – „blondynki od stop do głów” – lekko przystrzygają futerko, pięć lat później cyzelują każdy włosek. Po roku 2000 zaś owłosienie łonowe całkiem znika. Kudłata wolność trwa niecałe trzydzieści lat. Kino erotyczne i magazyny dla mężczyzn zmieniają estetykę, narzucając nową normę obowiązkową dla wszystkich kobiet. Mają olbrzymie nakłady, więc kształtują gust całego społeczeństwa. Wygolony srom – który w starożytnej Grecji stanowił piętno niewolnictwa, u Sumerow był karą za zdradę, w cesarskich Chinach oznaką poddaństwa, a w wojennej Francji był symbolem kolaboracji – dziś jest utożsamiony z nowoczesnością i emancypacją kobiety. Ironia historii. 

Ciało kobiety polem walki... 
Od czerwca do sierpnia 1945 roku w szpitalu w Senftenbergu – mieście położonym w Łużycach, na południowy wschód od Berlina – przy nazwiskach pacjentek regularnie pojawia się słowo Interruptio. Przez te trzy miesiące lekarze dokonują nielegalnie od czterech do pięciu aborcji dziennie, co stanowi 80% wszystkich zabiegów. To skutki gwałtów popełnionych od stycznia do lipca 1945 roku na dwóch milionach Niemek. Powracający z frontu lub obozów jenieckich mężczyźni odwracają się od żon i narzeczonych, uznając je za „zbrukane oraz niegodne”. Po lekturze pamiętnika ukochanej pewien żołnierz nie potrafi ukryć obrzydzenia: „Stałyście się bezwstydne i rozwiązłe jak suki. Wszystkie co do jednej” Choć w 1949 roku świat podpisał IV konwencję genewską o ochronie osób cywilnych podczas wojny, gdzie znajduje się również zapis o ochronie prawnej przed gwałtem, „cywilizowany”, a w rzeczywistości okrutny XX wiek sięgnął właśnie po to narzędzie – dotychczas stanowiące tragiczny, lecz dość przypadkowy element towarzyszący konfliktom zbrojnym – by posłużyć się nim na zimno i z premedytacją. Czyniąc z gwałtu narzędzie wojny, uczynił też z ciała kobiety pole walki. Gwałty w Bośni nie wynikają z rozwiązłości pojedynczych mężczyzn, którzy w ten sposób rozładowują napięcie towarzyszące wojnie. Nie, to systematyczne, zorganizowane akcje. „Dostaliśmy rozkaz gwałcenia dziewcząt” – słyszy pewnego razu dwudziestotrzylatka z ust mężczyzny przygotowującego się do tego ohydnego czynu. Kiedy inna z kolei próbuje rozproszyć oprawcę, apelując, by pomyślał o swojej matce, siostrze, żonie, ten ucina krótko: „Muszę to zrobić!”. Rząd bośniacki szacuje, że tego lata w niewoli znajduje się dwieście tysięcy osób, z czego większość to kobiety; misja specjalna Wspólnoty Europejskiej zaś ocenia, że tylko w ostatnich miesiącach roku dwadzieścia tysięcy kobiet padło ofiarą gwałtów. W serbskich przyśpiewkach ludowych szybko pojawia się pochwała defloracji jako narzędzia walki politycznej: „Na polance w lasku / Serb rżnie muzułmankę / Muzułmanka jest cała we krwi / Serb był jej pierwszym mężczyzną”. Krew wroga-kobiety oznacza zwycięstwo. Ten okrutny czyn jest stary jak wojna, ale jego symbolika polityczna – nowa. Masowe gwałty stają się jednym z wielu elementów strategii wojennej, narzędziem ludobójstwa, barbarzyńskim naruszeniem prywatności podporządkowanym jednemu celowi: zdobyciu władzy. 

Mężczyznom wciąż trzeba przypominać… 
Mężczyzna powinien opanować „sztukę alkowy”, pełną bardzo konkretnych, szczegółowych nakazów. W klasycznym podręczniku erotycznym Su Nu Ching (Księga zwykłej dziewczyny) wylicza się dziewięć pozycji seksualnych, między innymi los smoka, krok tygrysa, małpie zapasy, przedpiersie łabędzia, zając suszący sierść. To fundamentalne dzieło spisane 3000 lat p.n.e. w Chinach poucza: „Jeśli w zespoleniu kobiety i mężczyzny mężczyzna nie potrafi odpowiednio dobrać głębokości penetracji, nie zbierze też plonu własnych dobrodziejstw”. „Mężczyzna musi obserwować, czego potrzebuje jego towarzyszka”– radzi Su Nu. „Powinien też uważać, by nie nacierać zbyt szybko i bez umiaru, ponieważ mógłby zranić partnerkę”. Choć w XIX wieku Kamasutra wciąż jest nielegalna, robi furorę w Londynie. Przekazywana w tajemnicy z rąk do rąk staje się najczęściej kopiowanym utworem tamtych lat. O ile w Europie seksualność kobiety i jej rozkosz stały się tabu – więcej!, synonimem niemoralności – o których się nie mówi, o tyle autor Kamasutry radzi kochankowi, by wykorzystał wszystkie członki, bowiem „rozkosz kobiety tak pieszczonej będzie podwójna i nadejdzie szybciej, dzięki czemu zbiegnie się w czasie z wytryskiem mężczyzny”. Właśnie na tym polega jego zadanie. Ma w pełni zaspokoić swoją partnerkę. „Odnosić się względem niej tak, by doświadczyła jak największej rozkoszy”. Powinien również „zawsze przyciskać tę część ciała, ku której zwróciła oczy”. Biada uczniowi pozbawionemu wytrwałości i delikatności. Spłoszona i zniechęcona „będzie uderzać rękami w łóżko, nie pozwoli mężczyźnie posunąć się dalej. Niezadowolona będzie go gryźć i kopać, a kiedy mężczyzna skończy, dalej jeszcze będzie się ruszać”. A tymczasem w USA w 1892 roku lekarz i reformator służb sanitarnych John Harvey Kellogg, wynalazca słynnych płatków kukurydzianych postanowił znaleźć lek, który pomógłby wcielić w życie reguły jego wspólnoty wyznaniowej, Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Uważał bowiem, że współżycie powinno się ograniczać do jednego razu w miesiącu. Dlatego, aby mieć pewność, że kobiety zachowają w tej kwestii umiar, zalecał polewanie narządów płciowych fenolem – kwasem – ponieważ „stosowanie czystego kwasu karbolowego na clitoris niezawodnie ucisza wszelkie nienormalne podniecenie”. Aha. Panu już podziękujemy! 

Miesiączka gorsza od trądu... 
Dla jednego z największych autorytetów medycznych średniowiecza, Pietra d’Abano, wykładającego w XIII wieku w Padwie, intelektualnym centrum Europy, menstruacje to groźna trucizna porównywalna do arsenu i kociego mózgu. Zaleca więc najskuteczniejsze dostępne leki w nadziei, że zdoła przywrócić zdrowie kobietom dotkniętym owym przekleństwem. Chora ma zatem dodawać do naparu z melisy sproszkowane złocienie. Pierwszy etap wydaje się całkiem przyjemny. Drugi już trochę mniej... Chora musi rozmawiać wyłącznie z młodymi dziewicami. Kluczowy element kuracji stanowi jednak „spożywanie węży długości dłoni, którym uprzednio odrąbano łeb i ogon”. Krew menstruacyjna jest gorsza od trądu. „Przyprawia człowieka o szaleństwo i sprawia, że zachowuje się jak opętany”. Obecność miesiączkującej kobiety sieje zaś spustoszenie, ostrzega dalej d’Abano: „napoje się warzą, dotknięte przez nią ziarna tracą płodność, roje pszczół umierają, a miedź oraz żelazo z miejsca rdzewieją i nabierają odrażającej woni”. Takie przesądy bezmyślnie i bezrefleksyjnie są przekazywane z pokolenia na pokolenie, jakby nie dokonał się postęp naukowy. Jeszcze na początku XX wieku w wielu regionach Francji powszechnie wierzy się, że kobieta może spowodować gnicie mięsa, zwłaszcza wieprzowiny. Dlatego w określone dni miesiąca to mąż zostaje wydelegowany do rzeźnika. W miarę rozprzestrzeniania się gospodarki rynkowej, czemu towarzyszył gwałtowny rozwój przemysłu, mężczyźni coraz częściej dostrzegali w tym wstydliwym zjawisku szansę na gigantyczne zyski. Nieoczekiwanie krępująca niewygoda stała się powszechnie akceptowana, wręcz pożądana. Pierwsza podpaska higieniczna wprowadzona na rynek zostaje wyprodukowana w 1896 roku przez amerykańską firmę Johnson & Johnson. Nazwano ją lister, od nazwiska barona Josepha Listera, angielskiego chirurga, pioniera antyseptyki w swojej gałęzi medycyny. 

Epilog... 
Podczas gdy w Hiszpanii niektórzy ustawodawcy chcący narzucić kobietom moralność, którą zarazili całe społeczeństwo, stawiają pod znakiem zapytania prawo do aborcji, w Indiach wciąż zabija się noworodki płci żeńskiej, bo nie urodziły się chłopcami. We Francji co roku gwałci się siedemdziesiąt pięć tysięcy kobiet, bo wyglądały „zbyt seksownie”, a równocześnie w laboratoriach farmaceutycznych pracuje się nad kremami, maściami i gadżetami odmładzającymi zmęczone narządy płciowe, surowo nakazując im odzyskać dawną jędrność. W Afryce odważni chirurdzy odtwarzają kobiece genitalia, które inni usilnie starają się zniszczyć. Podczas gdy w jednym miejscu stygmatyzuje się kobiety, które sięgnęły po antykoncepcję, w innym piętnuje się te, które – zbyt młode, by w ogóle o tym pomyśleć – uległy naturalnej ciekawości ciała i zaszły w ciążę. Tacy właśnie są mężczyźni: przechodzą ze skrajności w skrajność. Taka właśnie jest nasza epoka: pełna wielkich nadziei i rozwianych złudzeń.

sobota, 6 lutego 2016

Gdy pączek atakuje cnotliwą kobietę...

Grafika: www.zdrowie.wp.pl

Ile radości może dostarczyć spożywanie pączków? Sporo. Rzekłabym, że całe galony rozkoszy lukrem i konfiturą płynące dopadły człowieka poczciwego, a konkretnie to niewieście biodra. Kiedyś pączek to był po prostu pączek: marmolada w środku, lukier na wierzchu - proste jak konstrukcja cepa. Dziś pączki atakują swoim designem nawet najbardziej opornego niejadka pączkowego. Mój detoks cukrowy również ucierpiał i został nakarmiony pączkiem z bitą śmietaną, którego ktoś od serca oblał czekoladziskiem, pączkiem z konfiturą różaną oraz pączkiem z marmoladą o smaku bliżej nieokreślonym. I ów pączek ze śmietaną stał się przyczyną spontanicznej radości pewnej kobiety po czterdziestce, która to mężczyzn omija z daleka, nie dała się ponieść ślubnym kobiercom i jest dumna z tego, że penisa na żywo widziała tylko u swojego chrześniaka. Nazwijmy ją roboczo Krystynka. Krystynka gabaryty swoje ma, pojeść lubi, więc i ochoczo pąka w usta swe przepastne wzięła i bez skrępowania zanurzyła w nim żądne słodkości uzębienie. A tu pączek jak nie wytryśnie radośnie śmietanką, która widowiskową kaskadą spada na gustowną spódniczkę Krystynki! Obserwatorzy tego niecodziennego zjawiska zamierają z pączkami w ustach... A ja, jak to ja, komentuję to chyba nie do końca smacznie, ale znając historię owej niewiasty, nie mogłam się powstrzymać: O! Kryśka zaliczyłaś pierwszy wytrysk! Kryśka śmiechem perlistym ryknęła (z którego słynie nie od dziś) i prawie się zadusiła tym, co zostało z pączka. Nie wiem czy ona wiedziała o jakim ja wytrysku myślę ;) I tak to niewinny pączek nadziany śmietaną i skąpany w czekoladzie stał się bohaterem dnia atakując cnotliwą kobietę niekontrolowanym wytryskiem :)

Miłego weekendu ;)

piątek, 22 stycznia 2016

Wysłali mnie na detoks, aktywowali niezbadane zakamarki mózgownicy, a cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego są w zasięgu ręki ;)

Grafika: www.renewalaesthetics.com  

Od tygodnia jestem na detoksie. Całe zło wypełzło na światło dzienne na siłowni, o której pisałam w postach: Mordowanie erotycznej powierzchni użytkowej... i Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem? 
W każdym razie na mózg mi poważnie padło, żeby nie powiedzieć, że mózg mi amputowali. Możliwe, że to wynik ostatniego napadu nędznej zimy; organizm nieprzystosowany do prawie arktycznych warunków to i styki zesztywniały i przekaz pomiędzy neuronami w mózgownicy się zawiesił. Ale do rzeczy! Otóż na tej siłowni robią człowiekowi analizy - takie wzdłuż i wszerz; w moim przypadku to oczywiście bardziej wszerz ;) Te analizy to generalnie uwzięły się na mnie, bo zawsze pokazują, że tłuszczem zgromadzonym na moich narządach to można spokojnie wypchać pokaźną ilość słoików litrowych i wypuścić partię domowego smalcu z jabłkiem i cebulką. Tym razem po dokonaniu analiz usłyszałam, iż mięśnie owszem, owszem rosną, ale ten tłuszcz to ni cholery nie chce mnie opuścić. Znaczy się muszę podjąć radykalne środki tłuszczobójcze tu i teraz. Tak siedzę i słucham tych głodnych kawałków wydobywających się z ust trenera, myślę swoje jak to ja, aż nagle chłop wali mnie bez ostrzeżenia i to prosto w prawy mięsisty polik hasłem: DETOKS CUKROWY! 
O! O! Mów do mnie jeszcze! Mój mózg usłyszał o cukrowym czymś i jakoś tak mu się od razu lepiej zrobiło. Tylko to słowo detoks mi nie pasowało. Chłopina co to mnie zdzielił bredził dalej:
- A zatem ograniczymy produkty bogate w węglowodany (w tym produkty skrobiowe); dodatkowo radzę wyrzucić produkty cechujące się słodkim smakiem. Ma to na celu nie tylko ustabilizowanie poziomu cukru we krwi, ale też odzwyczajenie od słodkości, walkę z uzależnieniem od nich. Koncentrujemy się na tym, by dostarczyć organizmowi komplet substancji potrzebnych do prawidłowego funkcjonowania, a nagrody w postaci smakołyków odsuwamy na dalszy plan. Detoks cukrowy to nie dieta cud. To początek, bodziec do pozytywnych zmian żywieniowych już na zawsze! A tutaj taka lista pomocnicza, by nieco dokładniej ogarnąć temat:


W pierwszym odruchu obronnym moja młoda pierś prawa i równie młoda lewa wydały ryk godny napalonej czterdziestki po trzech metamorfozach życia: Że co?!? Że ja zdeklarowany ciasteczkowy potwór mam się wyrzec słodkości?!? I to dobrowolnie?!? Na trzeźwo?!? Bez substancji psychotropowych w naczyniach krwionośnych?!? Ja - składająca hołdy cukierniom, oblizująca na błysk garnki, w których krem śmietankowy tak cudownie igrał z pałką do ucierania i nosząca w portfelu fotosy ciast mam zdradzić ten cały niebiański świat?!? 
- Na początek spróbuj na miesiąc poddać się detoksowi. Zobaczysz, efekty Cię zadziwią - chłop siłowniany kontynuuje wątek niezrażony moim grymasem, który rozpełzł mi się po twarzy i tylko w minimalnym stopniu odzwierciedla wojnę stulecia, która toczy się w prawej i lewej półkuli mojej mózgownicy.
I wiecie co? Wojnę wygrała jakaś nieodkryta do tej pory część tej mózgownicy, która zmusiła mnie do podjęcia wyzwania i od tygodnia nie pozwala sięgać po te węglowodany w każdej możliwej postaci, a do ciastek to mnie nawet nie dopuszcza: mam zakaz zbliżania się do cukierni. Natomiast sama mogę piec ciasta, jeżeli stać mnie na taki masochizm ;) 
A najgorsze jest to, że alkoholu też nie wolno na tym detoksie, więc ściapranie się z rozpaczy wytrawnym, czerwonym winem nie wchodzi w grę. Pozostaje mi odurzanie się sałatką warzywną i znieczulanie okładami z piersi indyczej ;)
Tak poważnie rzecz biorąc to lubię wyzwania! Może ktoś się dołączy? :) Jeżeli ja wytrwam miesiąc bez tego całego węglowodanowego wypasu to wierzcie mi - cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego w stanie erekcji zaistnieją na tym świecie ;)

wtorek, 19 stycznia 2016

Czarują słowami ludziska zblogowani :)

Grafika: www.fearbuster.com

Konkurs był, czas na wyniki! Po pierwsze dziękuję za udział tym wszystkim, którzy zechcieli zostawić po sobie ślad w postaci linku do popularnego postu na swoim blogu, a przy okazji obficie połechtali moją próżność nie żałując dobrego słowa. W związku z tym zachęcam do odwiedzenia poniższych, fantastycznych blogów i przeczytania świetnych postów:









Wybrałam dwa posty, które szczególnie przypadły mi do gustu, 
w związku z czym "Zaczarowani słowami" będą czarować zarządzające blogami:

CZARNY PIEPRZ
ALECONSEK

Gratuluję :)

Proszę o kontakt w sprawie wysyłki :)
evedaff@gmail.com

środa, 13 stycznia 2016

KONKURS! Samochwała, co z kąta wyłazi, chwali własny ogon i resztę ;)

 

Gdy tłumy stały w kolejce po umiejętność chwalenia samego siebie i doceniania własnej, niepowtarzalnej osobowości to ja stałam chyba w kolejce po ... no właśnie po co? Czas to zmienić! W życiu każdego człowieka nadchodzi pora zbierania plonów. No to zakasałam rękawy, wzięłam sierp do ręki i rżnęłam jak opętana. Zatracona w rżnięciu wpadłam pochwalić swój ogon i resztę ;)
Dziś mam przyjemność zaprezentować Wam moje literki w tomiku, który powstał dzięki pisarce - Magdalenie Kordel, której serdecznie dziękuję za możliwość zaistnienia w literackim światku. W tomiku można znaleźć niebanalne opowiadania, w tym moje pt. "Narty i puszyste jak owieczka łono...", którego treść znacie z tego bloga; zmodyfikowałam je tylko nieco i udoskonaliłam, żeby ludzie się nie łapali za włosie jak będą to czytali. 
Tytuł tej książki to również moje dziecko: "Zaczarowani słowami" - został wybrany w drodze głosowania. No po prostu duma mi uszami i innymi otworami wychodzi :) 

W tym miejscu chciałam podziękować Wam - czytelnikom tego bloga za to, że uwierzyłam w sens tej mojej pisaniny i udało mi się stworzyć coś fajnego, optymistycznego, coś co się podoba, wywołuje uśmiech i sprawia, że chce mi się tu wracać i pisać kolejne słowa. A moje skrzydła dostały kolejne pióra ;)
Dziękuję :)



Poza tym zostałam również doceniona przez stronę internetową Kobieta po 30, gdzie ukazały się, póki co, moje dwa posty, również pochodzące z tego bloga. Zachęcam do odwiedzania i komentowania :)



Dość chwalenia! Samochwało precz do kąta, bo się wody sodowej obżłopiesz i ociężała zalegniesz na kanapie, a tu świat trza zdobywać skoro łaskawie otwiera przed tobą swe wrota. Zanim zajmę się szturmowaniem świata to plastycznie przejdę do małego, okolicznościowego konkursiku, w którym można wygrać tomik "Zaczarowani słowami". 

KONKURS!
Drogi Czytelniku :)
 Do 17.01.2016r. zostaw w komentarzu link do wybranego tekstu pochodzącego z Twojego bloga, 
który cieszył się dużą popularnością. 
Wpadnę, przeczytam i wybiorę dwa, moim zdaniem, najciekawsze posty. 
Autorzy otrzymają książkę z moją nietuzinkową dedykacją :)
Zapraszam :)

Grafika: Eve Daff

piątek, 8 stycznia 2016

Stefan i jego apetyczne sakiewki...


Stefan, jak to Stefan, cierpiał na syndrom turkucia podjadka kuchennego z naciskiem na słowo: podjadka. Było sobotnie popołudnie, które leniwie, ale niepokojąco zaczęło łechtać ściany Stefanowego żołądka niczym ślimak winniczek snujący się nieśmiało po liściu sałaty lodowej. Impuls nerwowy wysłany w obszary mózgu zarządzające ośrodkiem głodu wyzwoliły w mężczyźnie dość agresywnego turkucia. Zamarzyły mu się sakiewki z ciasta filo z jakimś fikuśnym nadzieniem. Widział takie w programie kulinarnym i od tej pory ciasto filo chodziło za nim prawie wszędzie i prześladowało go w najmniej odpowiednich momentach. 
Stefan był singlem po czterdziestce i na regularną pomoc niewieścich rąk nie miał co liczyć. Poza tym niewieście ręce, które czasami gościły w jego domostwie nie nadawały się do tego, by je wpuszczać w zakamarki męskiego, kuchennego królestwa. Nie zastanawiając się długo mężczyzna szybko się ubrał i niesiony pokusą kulinarnej rozpusty pobiegł do sklepu, w którym ciasto filo dumnie spoczywało na półce chłodni. Zapakował je do koszyka, do którego dorzucił jeszcze seler naciowy, mrożone kurki, kawałek sera pleśniowego i dwie małe, czerwone cebule. Pośpiesznie wrócił do domu i zabrał się za pichcenie.
Na patelni rozgrzał łyżkę klarowanego masła, dorzucił kurki, pokrojony seler na małe kawałki, cebulkę posiekaną drobno i trochę sera pleśniowego dla zaostrzenia smaku. Wszystko dusił do momentu, aż kurki zmiękły; następnie sypnął nieco przyprawy toskańskiej, czarnego pieprzu i soli morskiej. Farsz do sakiewek prezentował się i pachniał bosko. 


Stefan rozgrzał piekarnik do 180 stopni. Ciasto filo pokroił na kwadraty, a każdy płatek przesmarował roztopionym masłem. Ostudzony farsz zapakował do sakiewek i związał je specjalistycznymi sznurkami zrobionymi z folii aluminiowej.  Następnie umieścił swoje dzieło w piekarniku i trzymał je tam przez około 20 minut, aż ciasto filo nabrało pięknego, złocistego koloru.


Długie to były minuty oczekiwania. W końcu nastąpił moment szaleńczej radości i Stefcio wydobył swoje sakiewki z piekarnika. Wyszło sześć sztuk! Będzie się czym rozkoszować przez resztę soboty! Jak tylko sakiewki wystygły mężczyzna bez skrępowania wbił zęby w pierwszą z nich i oddał się singlowemu obżarstwu w towarzystwie kanapy, telewizora i swojego rudego kocura Cysia. 
Smacznego ;)


Grafika: Eve Daff

czwartek, 31 grudnia 2015

Postanowienia noworoczne... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Siedzę już miesiąc i dziergam... Dziergam jak opętana postanowienia noworoczne. Przecież nie mogę powitać Nowego Roku z pustym workiem - bez listy składającej się z pakietu pobożnych życzeń, przepraszam postanowień, do których to realizacji rzucę się jak szczerbaty na suchary już 1 stycznia 2016 roku ;) Każdy z nas coś tam planuje, knuje i układa, ale ile z tego udaje nam się zrealizować? Czy warto zaprzątać sobie tym głowę? Może lepiej miło się rozczarować, że coś się spontanicznie udało, zamiast rwać włosie ze łba pod koniec roku, że z postanowień noworocznych wielkie nic zostało. 
Ja mimo wszystko stosowne postanowienia noworoczne poczyniłam i dzielę się nimi z wypiekami na twarzy radośnie zamieszczając je w postaci przebłysku ;)

Szczęśliwego Nowego Roku 2016 :)



Grafika: Eve Daff