wtorek, 23 czerwca 2015

Miss Bikini Fitness w zasięgu ręki... O tym jak ZUS zaraził mnie bakcylem :)

Grafika: www.willybmum.com

Obiecałam się podzielić wrażeniami z rehabilitacji leczniczej w trybie ambulatoryjnym w ramach prewencji rentowej. Więc się dzielę :) Niektórzy dopytywali o relację fotograficzną - no nie pokusiłam się niestety o taką ekstrawagancję. Moja rehabilitacja trwa już trzy tygodnie, został mi tydzień, by szczęśliwie zakończyć przygodę z ZUS-em. O innych przygodach z tą instytucją pisałam tutaj i tutaj.
W ramach wspomnianej prewencji rentowej obiecywano sporo atrakcji. I wiecie co? Jestem zmuszona ten ZUS pochwalić - nie wszystko wygląda oczywiście tak jak obiecywano, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczona. Codziennie rano przychodzę do wyznaczonej na skierowaniu niepaństwowej placówki zlokalizowanej w mieście, w którym na co dzień bytuję. 
Udaję się do szatni i rozpoczynam swój rytuał rehabilitacyjny, który obejmuje w moim przypadku:
- basen - zajęcia w wodzie oparte na aerobiku, gdzie gromada ludzi w wieku średnim radośnie szarżuje w toni wodnej dzierżąc w dłoniach na przykład piankowe makarony. Zabawa jest przednia i człowiek w każdym wieku potrafi odnaleźć w sobie dziecko. Sama słodycz obserwować panie z siwym włosiem na głowie jak usiłują zaparkować sobie tego makarona między nogami :) Po czym radośnie pląsają niczym koniki morskie w oceanie. Poza tym takie tyranie w basenie sześć razy w tygodniu ma zbawienne skutki dla naszego ciała - widać, że to moje osobiste wyrobiło się znacząco: cellulit je prawie opuścił, jędrność też poprawiona, brzuch też się postanowił ogarnąć. Jak tak dalej pójdzie to ZUS zrobi ze mnie kandydatkę na Miss Bikini Fitness ;) Zatem stara, dobra zasada mówiąca o tym, że ruch to zdrowie sprawdza się jak mało co. Gdyby taki zwyczaj basenowania wprowadzić w swoje życie to ciało powalające rzeźbą i smukłością gwarantowane. W związku z czym po opuszczeniu turnusu zapisuję się dla zdrowotności na zajęcia typu: aqua aerobik.
- zabiegi z wykorzystaniem specjalistycznych urządzeń również są: leczenie polem elektromagnetycznym i terapię światłem bioptron też zaliczam sześć razy w tygodniu,
- ćwiczenia z rehabilitantem i potem indywidualnie puszczona samopas odbywam, a jakże, sześć razy w tygodniu,
- rehabilitację psychologiczną, w tym między innymi psychoedukację i treningi relaksacyjne; treningi relaksacyjne to zbyt wielkie słowa ;) - polega to na odbywaniu dwa razy w tygodniu posiadówek na wygodnych fotelikach i słuchaniu muzyki w połączeniu z głosem lektora, który wysyła nas na przykład od ogrodu i nakazuje spożywać tęczę :) Raz w tygodniu odbywają się spotkania z psychologiem, który wygłasza pogadanki - ostatnio było o stresie,
- edukacja zdrowotna odbywa się również raz w tygodniu i mądrzy ludzie starają się przekonać nas do zdrowego odżywiania, zdrowego stylu życia i tych tam innych atrakcji, które mają z nas zrobić młodych bogów i boginie.
Grupa, w której jestem obejmuje około 30 osób w różnym wieku i różnej płci. Moja sprawność zdecydowanie uległa poprawie. Nie mam tu na myśli tylko operowanych barków, ale całościowo się ogarnęłam. Wobec czego jestem wdzięczna naszemu kochanemu ZUS-owi i składam oficjalne podziękowania :)

piątek, 19 czerwca 2015

Stópki godne trolla i wyszukany bukiet w autokarze...

Grafika: Eve Daff

Pachnie już wakacjami, dlatego post też lekko trąci letnim klimatem. Pewnie jest spora grupa osób, które podróżują autokarami. Moja jedyna daleka podróż z użyciem tego środka transportu odbyła się, ponad dekadę temu, w kierunku bułgarskiej ziemi. Podróż wspominam z sentymentem do tej pory. Bułgarskie drinki i jedzenie kosztowały przysłowiowe grosze, więc człowiek jadł i pił ile żołądek przyjął ;) Ale nie o tym chciałam… Od czasu sławetnej wyprawy unikam autokarów jak ognia… 
Pełna entuzjazmu wsiadłam do pojazdu z nastawieniem na miłą i sympatyczną podróż, chociaż miałam świadomość tego, że nie będzie krótka. Towarzystwo autokarowe było młode duchem i ciałem, a to jak wiadomo sprzyja nadmiernemu rozwojowi ułańskiej fantazji skierowanej niekoniecznie w odpowiednią stronę. W związku z czym po dwóch godzinach podróży cały autokar śmierdział piwskiem, gdyż rozbawieni studenci okupujący tyły i nie grzeszący trzeźwością mieli coraz większe problemy z trafieniem do otworu gębowego, w którym to płyn piwny chcieli, w jak największej ilości, umieścić. O toczących się puszkach po autobusie nie wspomnę. Kolejny fantastyczny pomysł grupy młodzieńców polegał na tym, że spoili jakieś dziewczę, które się do nich przykleiło i owe dziewczę przeceniło swoje możliwości, co zakończyło się w sposób łatwy do przewidzenia. Kilkudziesięciogodzinna podróż została „ukwiecona” odorem piwska i wymiocin. Organizator zafundował nam również postój w Budapeszcie polegający na włóczeniu się przez pół dnia, bez celu, po uliczkach miasta skąpanych w niemiłosiernym upale. W związku z czym wraz z towarzyszkami podróży przekoczowałyśmy kilka godzin stołując się w różnych knajpach z klimatyzacją. Po dotarciu na miejsce repertuar przekleństw, który nawiedził moje usta był zaskakująco bogaty. Moje stopy wyglądały jak stopy skandynawskiego trolla - sowicie wyposażonego. 
Powrót z Bułgarii był jeszcze ciekawszy… Około godziny dziesiątej rano wymeldowano nas z hotelu. Czekamy na autokar… Dwunasta w południe: czekamy dalej, lekko upoceni, lekko głodni i lekko zirytowani. Okazuje się, że pojazd, który miał nas zabrać, w drodze do Bułgarii się zapalił, wysyłają następny – nie wiadomo skąd i nie wiadomo, kiedy się pojawi na miejscu. I jak tu zachować dalej stoicki spokój!?! Pętamy się jak bąki w słoikach cały dzień i wieczór; łaskawie około północy pojawia się ON! Pakujemy się do środeczka i odbywamy fantastyczną, kilkudziesięciogodzinną podróż do Polski. Wszyscy byli tak padnięci, że nikt nie pomyślał o piciu i innych atrakcjach. Docieramy do kraju ojczystego. Moje gigantyczne stopy prawie rozrywają paski ukochanych sandałków. Przypadłość sowicie wyposażonego skandynawskiego trolla nawiedza mnie po raz kolejny. I tak oto niezapomniana podróż wyleczyła mnie z autokarowych wojaży. Mogę ją opisać jednym słowem: KOSZMAR! 
Od tego momentu, jeżeli chciałam spędzić wakacje w jakimś odległym miejscu, wybierałam samolot :)

środa, 17 czerwca 2015

Wywiad ... nie, nie, nie z wampirem, z autorką słowotoku wyzierającego z tego bloga :)

Grafika: Eve Daff

Jakiś czas temu, od dwóch zacnych niewiast, dostałam nominację do Liebster Blog Award. Oczywiście dziękuję im za pamięć i uznanie :) 
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego Blogera, w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.

W związku z tym, że już brałam udział w tej zabawie odpowiem na pytania zadane przez autorki blogów: http://jagatoja.blogspot.com/ oraz http://paniodbiblioteki.blogspot.com/. Natomiast sama zostawiam otwarte drzwi dla każdego kto chce wziąć udział w tym przedsięwzięciu - na końcu pytania dla chętnych :) Zapraszam.

A zatem do dzieła :)

Pytania od http://jagatoja.blogspot.com/:
1. Najlepsze wspomnienia... 
Tyle tego, że nie wiem co wywlec na światło dzienne; z ostatnich lat dość mocno buszują w mojej głowie wspomnienia z wyprawy do Chin :) Dziwna to kraina i takiemu europejskiemu nasieniu płci żeńskiej ciężko się przystosować do chińskiego świata; w związku z tym rozdziawiało gębę na każdym rogu i magazynowało wspomnienia hurtowo ;)
2. Pies czy kot. Dlaczego?
Oczywiście, że pies! Mój osobisty kudłacz w rozmiarze XXL to chodząca radość i duma właścicieli :) Nie ma to jak 55 kg żywej wagi, zaopatrzonej w rude futro, w łóżku ;)

3. Ulubiona książka czytana kilka(naście) razy.
Nie posiadam. Z natury jestem człekiem chwytającym się różnych rzeczy, więc i książki różne i różniste towarzyszą mi w życiu.

4. Jaki kraj robi na tobie największe wrażenie?
Będę patriotką - Polska :) Czegóż chcieć więcej - tylko w naszym kraju można się natknąć na cały repertuar zjawisk robiących duże wrażenie.

5. Lubisz prowadzić samochód?
Nie, nie i jeszcze raz nie! Doceniam, że prowadzę i opatrzność sprawiła, że jakimś cudem w wieku starczym,  za drugim razem, zdałam na prawo jazdy; doceniam, że nie muszę koczować na przystankach w deszczu, na wietrze i mrozie, w upale, ale nigdy nie pokochaliśmy się z samochodem miłością od pierwszego wejrzenia - tolerujemy się ;)

6. Co Ci poprawia humor po najgorszym dniu?
Ci, którzy mnie znają to krzyczeliby głośno, że ciastko z kremem, więc nie będę kłamać, że coś innego ;)

7. Dlaczego piszesz bloga?
Pisać zaczęłam jak wylądowałam na zwolnieniu lekarskim z powodu operacji barku i tak mi zostało; polubiłam ten świat, wirtualne znajomości i możliwość przelania w czeluści internetu tego co mi się w mózgownicy poniewiera.

8. Twoje niespełnione dotąd marzenie?
I teraz nastąpią salwy śmiechu i kulanie się po podłodze :) Zawsze chciałam profesjonalnie zatańczyć do kultowej piosenki z filmu "Dirty dancing" :D Poza tym marzy mi się napisanie książki.

9. Czego się najbardziej wstydzisz?
Hmm... Chyba durnot, które popełniłam w młodości.

10. Co Cię doprowadza do szewskiej pasji?
Ja niespotykanie spokojny człek jestem, ale trzepią mi się bebechy jak mam do czynienia z głupotą ludzką objawiającą się w różnej postaci.

11. Z czym sobie radzisz w życiu najlepiej?
Ze sobą ;) Oraz z gotowaniem, pieczeniem i robieniem błazna z siebie ;)

Pytania od http://paniodbiblioteki.blogspot.com/:
1. Jak najchętniej odpoczywasz?
Cisza, spokój, kumkanie żab, melodie przyrody i jakiś dobry drink :) Poza tym wędkowanie :)

2. Twoje ulubione desery...
No i to jest temat rzeka :D Nie będę odpowiadać, bo się Internet zawiesi :) 

3. Kogo najbardziej cenisz?
Nie mam jednej takiej osoby, cenię szczerość i dobro w ludziach.

4. Jakich ludzi unikasz?
Wampirów energetycznych, napompowanych lalek,  gaduł zamęczających mnie opowieściami o sobie, kłamców.

5. Na co wydasz ostatnie pieniądze?
Prawdopodobnie na jakieś zwierzę - swoje lub ze schroniska.

6. O jakim odbiorcy myślisz pisząc bloga?
Piszę dla każdego, aczkolwiek mam wrażenie, że moje słowa bardziej trafiają do kobiet.

7. Jakie filmy oglądasz najchętniej?
Kiedyś namiętnie oglądałam horrory, teraz cenię filmy, które zostawiają ślad w mojej psychice - niezależnie od gatunku.

8. Jaki strój preferujesz:elegancki czy swobodny?
Zdecydowanie swobodny :) Rzadko odstawiam się w sukienki, spódniczki, szpileczki i te inne wystawne gadżety, ale jak już się odzieję w takie cuda to tłumy padają z wrażenia ;) 

9. Który okres w historii lubisz najbardziej?
Historia to znienawidzony przeze mnie przedmiot w szkole; jedyne co byłam w stanie znieść to opowieści o ludziach pierwotnych :) Ciągnie swój do swego ;)

10. Co robisz tylko dla siebie?
Dbam o swoje połączenia w mózgu - nie chcę na starość być uciążliwym obiektem w społeczeństwie;  w związku z czym wiecznie szukam nowych bodźców dla swojego mózgu, żeby neurony nie zardzewiały.

11. Co Cię ostatnio zachwyciło?
Ja się zachwycam najczęściej robakami i roślinami, a że tego dookoła sporo to zachwyt mi często towarzyszy :)

Moje pytania dla chętnych:
1. Ulubiony (przez Ciebie) post na własnym blogu to: ...
2. Jaką książkę, ostatnio przeczytaną, polecisz innym blogerom?
3. Czego zazdroszczą kobietom mężczyźni?
4. Jaki masz sposób na poprawienie sobie samopoczucia?
5. Najbardziej wstrętna potrawa zjedzona w życiu to: ...
6. Czy byłaś główną bohaterką zdarzenia, które rozbawiło obserwatorów do łez? (jeżeli - tak, proszę o krótki opisik)
7. Pewnego dnia budzisz się w ciele faceta - jaka jest Twoja pierwsza myśl?
8. Czy masz jakieś małe osobiste dziwactwo?
9. Gęsiej skórki dostaję na widok...?
10. Jaki deser wystrzelił Twoje kubki smakowe w kosmos?
11. Jakie jest Twoje wymarzone miejsce (dowolne na świecie) na poranną kawę/herbatę?

Życzę udanej zabawy :)

sobota, 13 czerwca 2015

Dla kobiet marzących o sikaniu na stojąco...


Czego to ludzie nie wymyślą? Takiego cudaka dziś w przepastnym internecie znalazłam: GoGirl - lejek dla kobiet do sikania na stojąco :) Chociaż... Może się komuś przyda ;) 
Fachowe informacje na temat lejka, zamieszone poniżej, pochodzą ze strony: http://gogirl.pl:
GoGirl jest nowoczesnym produktem, który umożliwia kobietom aktywny styl życia. Produkty tego typu są dostępne i szeroko stosowane w Europie od lat. Opatentowana w Stanach Zjednoczonych konstrukcja GoGirl jest najbardziej zaawansowanym i atrakcyjnym z produktów konsumenckich tego typu. GoGirl jest łatwym w obsłudze wyrobem wykonanym z odpornego na rozwój bakterii medycznego silikonu. Bez problemu mieści się w torebce lub plecaku, podobnie jak inne preparaty do higieny intymnej. GoGirl można traktować jako produkt jednorazowego użytku, ale jego konstrukcja i możliwość łatwego utrzymania w czystości pozwala również na jego wielokrotne użycie.

Zalety GoGirl to:
Zwarta i wytrzymała konstrukcja. Produkt GoGirl jest wygodny, przenośny i dyskretny, dzięki czemu jest dostępny zawsze wtedy, gdy kobieta potrzebuje go najbardziej. Urządzenie GoGirl wykonane jest z silikonu stosowanego w medycynie, co sprawia, że wpływa korzystnie na zdrowie kobiety. Konstrukcja GoGirl sprawia, że jest higieniczny w użyciu. Specjalnie wyprofilowany silikon sprawia, że urządzenie przylega idealnie do ciała, a unikalny projekt końcówki GoGirl zapobiega wyciekom cieczy i zabrudzeniom. Urządzenie GoGirl łatwo utrzymać w czystości poprzez wypłukanie w wodzie z mydłem i osuszenie chusteczką higieniczną lub papierowym ręcznikiem. Dzięki temu może być wielokrotnie wykorzystywane. GoGirl sprzedawane jest w małej tubie z tworzywa sztucznego, w której – oprócz samego urządzenia – znajduje się plastikowy woreczek oraz papierowa chusteczka. Dzięki nim GoGirl można oczyścić, zapakować ponownie i przechować do następnego użycia.

Jak używać GoGirl ?
Korzystanie z toalety na stojąco to zupełnie nowa, wręcz rewolucyjna koncepcja dla większości kobiet. Oto kilka porad, które pomogą Ci korzystać z GoGirl skutecznie. Na początek warto potrenować w zaciszu własnego domu – jedna lub dwie próby we własnej łazience (albo jeszcze lepiej, pod prysznicem!) pozwolą na podjęcie próby zastosowania GoGirl „na trasie”. Najlepszy sposób to trzymać GoGirl wzdłuż za pomocą kciuka i środkowego palca, rozciągając od przodu do tyłu. Produkt GoGirl wykonany jest z silikonu, więc jest dzięki temu elastyczny i dobrze się układa na dowolnym kształcie ciała. Nie zaleca się trzymania GoGirl w poprzek, po bokach. Zbyt duży nacisk może spowodować, że produkt straci szczelność na styku z ciałem. Najlepiej sprawdza się przytrzymywanie produktu z umiarkowanym naciskiem wzdłuż. Dlatego warto wypróbować GoGirl kilka razy pod prysznicem, żeby wiedzieć, jakie ułożenie jest najbardziej korzystne i czego można się spodziewać, jeśli coś pójdzie nie tak. Dzięki temu poczujesz się pewniej, gdy przyjdzie Ci skorzystać z GoGirl w podróży. Nie zniechęcaj się, jeśli za pierwszym razem Ci się nie uda. Pamiętaj, że praktyka czyni mistrza.

prawidlowo nie-prawidlowo

Zestaw GoGirl zawiera plastikową tubę, w której znajduje się urządzenie, plastikowy woreczek do jego przechowywania oraz papierowa chusteczka. Żeby użyć GoGirl ponownie, wystarczy umyć go wodą z mydłem i osuszyć. Urządzenie GoGirl wykonane jest z wysokiej jakości medycznego silikonu, który szybko schnie – wystarczy nim lekko potrząsnąć. Po osuszeniu wystarczy umieścić GoGirl w dołączonym do zestawu woreczku (do tego celu nadają się również woreczki do pakowania kanapek) i zrolować wraz ze świeżą chusteczką (tak jak zwija się np. śpiwór), a następnie umieścić w tubie aż do ponownego użycia.
Produkt GoGirl jest bardzo trwały, dzięki czemu nadaje się do wielokrotnego użycia.

Któraś się skusi na lejek? :) 

czwartek, 28 maja 2015

Starsi panowie trzej, wystrzał na orbitę i gigantyczny wytrzeszcz...

Grafika: www.neomedia.info

Chciałam się pochwalić i ogłosić, wszem i wobec, że zdałam egzamin na kartę wędkarską i teraz wyposażona w stosowną dokumentację ruszam na podbój łowisk dzikich i niedostępnych. Do tej pory wędkowałam tylko na komercyjnych, czyli takich, gdzie nie jest wymagany stosowny papier. Egzaminowało mnie trzech panów w kwiecie wieku – czyli dobrze po 60-tce. Z natury jestem stworzenie ambitne to się wyuczyłam tych paragrafów z Regulaminu Amatorskiego Połowu Ryb na blachę, żeby wstydu nie było. Bo w takim wieku to już obciach iść coś zdawać i udawać, że wiem, że coś wiem ;) Gdyby, któraś błąkająca się po tym blogu dusza chciała zasięgnąć języka w sprawach wędkarskich to służę pomocą :)

A teraz płynnie przejdę do spraw bardziej przyziemnych...

Mój ukochany ZUS (o wzajemnej miłości pisałam tutaj) zaskoczył mnie tak, że wyrwało mnie z butów i gdyby nie mocne sznurówki to prawdopodobnie zostałabym kolejnym naturalnym satelitą ziemskim ;) Nie wspomnę tutaj o gigantycznym wytrzeszczu moich gałek ocznych. Po ostatniej komisji ZUS wydelegował mnie, na cały czerwiec, na rehabilitację leczniczą w trybie ambulatoryjnym w ramach prewencji rentowej :) Szczególnie przypadło mi do gustu hasło o prewencji rentowej. Cała akcja nastąpiła po tym jak to się dowiedziałam, iż robię słabe postępy i za rzadko chodzę na rehabilitację – taki pani ZUS-owa wydała wyrok. Dodam tylko, iż rehabilitację finansuję z własnej kiesy, bo na NFZ liczyć za bardzo nie można w tej kwestii, więc częstotliwość spotkań z rehabilitacją jest wyznaczana przez zasobność mojego portfela. Ale wróćmy do rzeczy: rehabilitacja fundowana przez ZUS będzie odbywała się w moim mieście, w niepaństwowej placówce, z basenem, saunami, siłownią i gabinetami przeznaczonym do specjalistycznych zabiegów. Poza tym dostałam kartkę z informacją jakie to atrakcje mnie tam czekają, a więc (radzę mocniej zawiązać sznurówki):
„Kompleksowa rehabilitacja lecznicza prowadzona jest na podstawie indywidualnie ustalonego programu ukierunkowanego na leczenie schorzenia będącego przyczyną skierowania na rehabilitację oraz na schorzenia współistniejące. Program uwzględnia w szczególności:
· różne formy rehabilitacji fizycznej, tj. kinezyterapię indywidualną, zbiorową i ćwiczenia w wodzie oraz zabiegi fizykoterapeutyczne z zakresu ciepłolecznictwa, krioterapii, hydroterapii, leczenia polem elektromagnetycznym wielkiej i niskiej częstotliwości, leczenia ultradźwiękami, laseroterapii, masażu klasycznego i wibracyjnego,
· rehabilitację psychologiczną, w tym między innymi psychoedukację i treningi relaksacyjne,
· edukację zdrowotną ukierunkowaną na przekazanie informacji w zakresie: 
- nauki zasad prawidłowego żywienia,
- znajomości czynników ryzyka w chorobach cywilizacyjnych, 
- podstawowej wiedzy o procesie chorobowym uwzględniającej profil schorzenia,
- znajomości czynników zagrożenia dla zdrowia w miejscu pracy,
- podstawowych informacji o prawach i obowiązkach pracodawcy oraz pracownika,
- udzielania instruktażu odnośnie kontynuacji rehabilitacji w warunkach domowych po zakończeniu turnusu rehabilitacyjnego.”

Kto się dziwił dlaczegóż to mnie z obuwia wytargało to myślę, że wyjaśniłam sprawę jak trzeba ;) A może ZUS czyta moje wypociny na tym blogu i postanowił ocieplić swój wizerunek i mnie, szarą obywatelkę, obdarować swoimi dobrami wszelakimi ;) Oczywiście nie omieszkam podzielić się wrażeniami z prewencji rentowej :)

Miłego dnia :)

piątek, 15 maja 2015

"Polka? Od razu widać, po charakterze!"

                                                        

Książka Anny Herbich „Dziewczyny z Syberii” to głęboko poruszająca podróż do świata, który dziś wydaje się tak nieprawdopodobny i mgliście zasnuty upływającym czasem. Ten świat jednak istniał i niszczył życie niewinnym ludziom. Autorka opisała historie dziesięciu kobiet, które przeżyły piekło, chociaż przeżyć nie powinny. Dramatyczne losy opisane językiem prawdy, fotografie powodujące, że bohaterki nie są anonimowymi postaciami przewijającymi się na kartach książki, wciągają nas do tego świata przepełnionego okrucieństwem. Czytałam i nie mogłam przestać dopóki nie dotarłam do ostatniej strony. Nie jest to lektura dla każdego, ale każdy powinien ją przeczytać. To swoisty hołd oddany tym wszystkim, którzy walczyli o przetrwanie – swoje i swoich bliskich, tocząc walkę z dziką syberyjską przyrodą, głodem, chorobami i drugim człowiekiem. Na zesłanie szli wszyscy – chorzy, starcy, dzieci, kobiety w ciąży. Nikt się nie przejmował zamarzającymi noworodkami i zbędny balast wyrzucano z pociągów, które wiozły "elementy kontrrewolucyjne" do miejsca przeznaczenia na skutej lodem ziemi. „Zdrajcy sowieckiej ojczyzny” musieli ponieść „zasłużoną” karę – w końcu byli groźnymi wrogami wielkiego narodu. Człowiek po prostu, tak po ludzku, ma łzy w oczach, gdy czyta jak torturowano młode dziewczyny. Podziwia i zastanawia się ile wiary, siły i tylko Bóg wie, czego jeszcze, miały w sobie te kobiety, by przetrwać to wszystko. Przeżyły i tylko to się liczyło. Na swój sposób, po tym ogromie nieszczęścia, które je spotkało, żyły zwyczajnie, doczekały sędziwego wieku, ale nie były w stanie zapomnieć i przebaczyć. Koszmar tamtych dni prześladuje je do dziś. 


Janina… 
Szkorbut, na który zapadła był wyjątkowo okrutną dla niej chorobą – zarosły jej usta i stały się jednym, wielkim strupem. Wyleczył ją stary kowal wciskając w usta Janiny brudną szmatę nasączoną w cieczy o konsystencji błota. Ze strachu zrobiła pod siebie. Procedurę trzeba było powtórzyć kilka razy, ale ten dziwny zabieg uratował jej życie. 

Stefania… 
Gdy kładła się spać na zapluskwionym łóżku musiała przypinać ubranie do koca. Niewiele to pomagało – kradzież ubrań była w obozie powszechnym zjawiskiem. 

Danuta… 
Umierające masowo dzieci śnią jej się do dziś. Wyjące jak psy ich matki, które traciły swoje pociechy, pozostają w pamięci na zawsze. 

Alina… 
Wywieziona jako dziesięciolatka nie miała pojęcia dlaczego takie małe dziecko może być wrogiem jakiegokolwiek narodu. Oderwana od innych Polaków tułała się po sowieckich domach dziecka i poprawczakach. 

Natalia… 
Nosiła stukilogramowe worki na plecach dostając nędzną zupę „plujkę” i naparstek śmierdzącego oleju jako „zastrzyk energii do pracy”. Mogła liczyć jeszcze na skrawki suchego chleba, jeżeli wykonała odpowiednie normy. 

Danuta... 
"Ta praca przekraczała siły nastolatki. Gdy wieczorem przywozili nas do kołchozu, byłam nieprzytomna ze zmęczenia. Ubranie wisiało na mnie w strzępach. Padałam na barłóg i zasypiałam." 

Weronika... 
"Pamiętam, że kazali mi klęczeć z rękami wyprostowanymi nad głową. A do każdej dłoni wsadzili mi po cegle. To była straszliwa tortura. Z ogromnego wyczerpania zemdlałam. Obudziły mnie potężne kopnięcia oficera śledczego. Pierwsze w bok, drugie w głowę. Innym razem oprawcy złamali mi dwa palce w drzwiach." 

Grażyna... 
"Jechaliśmy przeszło dwa tygodnie. Było koszmarnie zimno, ściany wagonów były oszronione. (...) Ludzie byli zdezorientowani, głodni, zmęczeni. Najgorzej było z małymi dziećmi. Nie można było ich przewinąć, przebrać, nakarmić." 

Barbara… 
Smród i brud był wszechobecny. „Aby uchronić się od pluskiew kładłyśmy się na podłodze, a naokoło naszego legowiska rozlewałyśmy wodę. Oczywiście to nic nie pomagało, bo pluskwy spadały na nas z góry, z sufitu.” 

Zdzisława... 
"Zaczęło się od stóp, potem poszło w górę. Łydki, kolana, uda. Zamarzałam żywcem! Wiedziałam, że jeżeli to zimno dojdzie do klatki piersiowej, dostanę zawału serca i będzie ze mną koniec." 

Po przeczytaniu książki w głowie tłucze się mnóstwo emocji – wściekłość, rozpacz, bezsilność, smutek… Zastanawiam się nad tym jak człowiek mógł zgotować taki los drugiemu człowiekowi. Słowa pojawiające się w tej książce smagają mnie jak bicz: „Najgorszym wrogiem człowieka nie jest wcale dzikie zwierzę, jest nim drugi człowiek.” 
„Dziewczyny z Syberii” to kawał historii opowiedzianej przez Polki, które musiały zmierzyć się z koszmarem przygotowanym przez tych, którzy zapomnieli czym jest człowieczeństwo. Skazali istoty ludzkie na niewyobrażalne cierpienia, upokorzenia, głód, choroby i śmierć. A śmierć zebrała tam gigantyczne żniwo: „Gdyby Bóg zechciał wskrzesić wszystkich więźniów łagrów, to w całej Rosji podniosłaby się ziemia.”

"Dziewczyn z Syberii" polecać nie trzeba - to ten rodzaj literatury, który przeczytać należy. 


Grafika: Eve Daff

zBLOGowani.pl

środa, 13 maja 2015

Kleszcze i ultradźwiękowy odstraszacz, czyli poszukiwania skutecznej broni...

Grafika: www.kleszcze.org

Dzisiaj taki pościk z innego kapelusza. Często i gęsto urządzam sobie wędrówki po łąkach, lasach i innych przybytkach zielonych. Kto buszuje w zieleninie ten wie, że kleszcze to prawdziwa zmora - ludzi i futrzaków. Można się wypsikać tymi wszystkimi wynalazkami o mało atrakcyjnym zapachu, lepiącymi się niemiłosiernie, a dziady i tak się przypętają i bezczelnie, jak na rasowe pasożyty przystało, pałaszują naszą krew. O chorobach przenoszonych przez te niesympatyczne bezkręgowce wspominać nie będę - każdy pewnie słyszał, na przykład, o boreliozie.
Jakiś czas temu trafiłam na sprytne urządzenie (TickLess) odstraszające kleszcze; taki mały plastikowy dupslik, który można przypiąć do ubrania lub artystycznie uwiesić sobie na szyi. Testuję ten wynalazek od kilku dni łajdacząc się po krzakach i póki co, kleszczy na sobie nie odkryłam. Podobny gadżet można sprawić swojemu pupilowi - tutaj mogę coś więcej rzec w kwestii skuteczności - podobno działa i psy kleszczy nie łapią - tak zeznawały zaznajomione ze mną kobitki - właścicielki psów, które od marca to stosują. 

"Urządzenie działa na zasadzie emisji ultradźwięków o zmiennej częstotliwości, które nie są szkodliwe ani uciążliwe dla ludzi i zwierząt domowych. Działają natomiast odstraszająco na kleszcze i trzymają je z dala od nas.
Sygnał z urządzenia powoduje zakłócanie odbioru jakichkolwiek bodźców przez kleszcze. Zatem osoba mająca na sobie to urządzenie staje się niewidzialna dla pasożyta, jego receptory są bowiem całkowicie zablokowane. Zasięg działania to około 3 metrów i jest on w zupełności wystarczający aby działać skutecznie."

Więcej szczegółów technicznych można znaleźć, na przykład, tutaj:




Aaaa... Nikt mi nie płaci za reklamę tych wynalazków :) Dzielę się wiedzą zdobytą i zastosowaną w praktyce; może kogoś zainteresują te urządzonka. Zanim sama to zakupiłam poszperałam w niezawodnym Internecie i zachęciły mnie pozytywne opinie na temat tego odstraszacza. Wiadomo jednak, że najlepiej na własnej skórze przetestować. Moja psina, póki co, nie nosi tego, ponieważ świetnie się sprawdza zastosowany u niej Advantix - środek, którym się zakrapia psa raz w miesiącu. Kleszcze się naszego wielkiego futrzaka nie imają. Niestety jest to chemia i dlatego zastanawiam się nad zastosowaniem u niej tego ultradźwiękowego dzyndzelka :)

poniedziałek, 11 maja 2015

Czelendżować każdy może... Korposzczurolandia obudziła we mnie zwierzę ;)

Grafika: www.it-manager.pl

Nigdy nie byłam pracownikiem korporacji i pewnie nie będę. Ostatnio znajome ludziska pokazały mi filmik, kazały obejrzeć i rzekły: Patrz i ciesz się, że w państwówce masz etacik! Tak jest właśnie w naszej firmie! No to patrzyłam. Filmik produkcji zagranicznej, scenariusz mnie z nóg nie zwalił, ale po obejrzeniu zrobiło mi się żal moich znajomych. Wiem co chcieli mi podprogowo przekazać: Firma oczekuje, żąda i wymaga! A spróbuj powiedzieć, że nie potrafisz, że nie jesteś w stanie, że nie masz pomysłu! Biada ci i następnego dnia nie masz po co wracać. Musisz być kreatywny, nakręcony jak świstak na podhalańskiej łące i do tego radosny jak dwa wiosennie brykające napalone zajączki. Pracownik korporacji ma być jak stal i umieć czelendżować problemy. Oczywiście nie każda korporacja zionie ogniem, a dla niektórych to prawdziwy balsam dla duszy móc się codziennie zmierzyć ze zwalającym z nóg wyzwaniem. Część ludzi chwali sobie taką pracę – chwalą zarobki, rywalizację, ten wir, który nie pozwala zwolnić nawet na sekundę i buzującą w żyłach krew przesiąkniętą zapachem Korposzczurolandii.
Dla mnie – beztrosko pętającej się po tym świecie biedronki na państwowym wikcie wypasionej, to trochę jak wyprawa do czeluści piekieł. Na samą myśl, że miałabym stać się częścią tej machiny, skrzydełka mi się zwijają w ruloniki, a kropki stają na baczność ;)

W wolnej chwili zachęcam do zapoznania się z tematyką dzieła filmowego – zadanie postawione tam wydaje się niemożliwe do zrealizowania, absurdalne i prawdopodobnie jest wytworem umysłu, który został naszpikowany jakąś obłąkańczą papką. Ale to tylko pozory... ;)


Po obejrzeniu dzieła oczywiście głośno i wyraźnie rzekłam, że idiota to wymyślił. Jakież było moje zdziwienie, gdy znalazłam filmik pokazujący jak można to zadanie rozwiązać i teraz już wiem, że zanim wygłoszę, że czegoś nie da się zrobić to się trzydzieści pięć razy zastanowię czy aby na pewno się nie da ;)


Miłego dnia :)

środa, 6 maja 2015

Igraszki w kremie śmietankowym w towarzystwie oswojonego ssaka...

Grafika: www.growingnaturals.com

Z osobistym, domowym osobnikiem płci męskiej czasami toczymy spontaniczne rozmowy mailowe, które jak to w takich przypadkach bywa nie zawsze są świadectwem potencjału intelektualnego toczących rozmowę. A zatem...

W jego słowach można się doszukać troski:
- Nie chcesz sobie wyjść z Pyśkiem do ogródka, jest fajna pogoda? Ty napijesz się kawy, zjesz jakieś dobre ciacho…
(Pysiek to nasz pies)

Hmm... Bierze mnie pod włos, kierowanie torów rozmowy w stronę ciastek nie oznacza nic dobrego, ale kontynuuję wątek podbarwiając go lekko syndromem ofiary:
- Do ogródka możemy iść, tylko ciastek nie mam, więc co mi tu smaka robisz?

Po chwili dowiaduję się, że jestem podejrzewana o mało chlubne czyny:
- Nie wierzę, że Ty nie masz gdzieś pochowanych jakiś czekoladek i ciastek... Przyznaj się!

Nie pozwalam zbić się z tropu i dalej brnę w syndrom ofiary ograbionej z odpowiednich ciastek:
- Ciastka i czekoladki są w szafce, ale nie są w kręgu moich zainteresowań - nie mają kremu w dużych ilościach :)

Jego logika po raz kolejny mnie zadziwia:
- To zjedz ich dużo, będzie dużo kremu!

Postanawiam wyjaśnić, że jego logika jest pozbawiona logiki; dorzucam jeszcze wątek chleba powszedniego w akcie chwilowej utraty mózgu zakupionego:
- Taa… Jak te ciastka są suche i kremu nie mają to ciekawe jak ich zwiększona ilość ma krem wyprodukować? Właśnie jem drugie śniadanie z tym nowoczesnym chlebem za 25 zł – dziadostwo jakich mało: nie słone, słodkawe, a konsystencja jakby ktoś kupę przykleił do kupy i upiekł.
(chleb, o którym mowa to chleb esseński bio)

Odpowiedź wyraźnie sugeruje, że widzi we mnie spory potencjał, aczkolwiek nie omieszka wytknąć mi chybionego zakupu:
- Ale dobry krem możesz sama sobie wyprodukować, co pewnikiem czynisz jak mnie nie ma. A co do chlebka - no cóż zachciało się wynalazków to teraz trzeba cierpieć ;)

Postanawiam zerwać z siebie szatę osobnika działającego w konspiracji, którą napastliwie usiłuje mi założyć rozmówca:
- Jasne... jak Ciebie nie ma to produkujemy z Pyśkiem całe galony kremu śmietankowego, ładujemy go do wanny i przez pół dnia tarzamy się w nim, a przez kolejne pół dnia robimy zawody - kto więcej i szybciej zje i nie zwróci ;)

Usilne starania zmierzające do zerwania szaty łasucha działającego w konspiracji są daremne… W końcu na swoje imię pracujemy całe życie, a do mnie wieki temu przylgnęło określenie ciasteczkowy potwór, więc rozmowa zostaje podsumowana tak jak się mogę tego spodziewać:
- I w końcu wyszła prawda na jaw i Ty ją wygłosiłaś! ;-)

Tutaj powinna się pojawić oprawa muzyczna - coś w stylu: 
Dadam! Tamtam! 
Dorzućmy jeszcze ze dwa bimbnięcia ze stuletniego dzwonu.

Miłego dnia ;)