niedziela, 28 sierpnia 2016

O braniu do buzi i dmuchaniu, czyli mój nie pierwszy raz pod wodą ;)


Zaczyna się zupełnie niewinnie… Człowiek kupuje zestaw ABC do nurkowania, przychodzi do chałupy, pakuje się do wanny i przeprowadza pierwsze eksperymenty pod tytułem: czy za pomocą tego cholerstwa da się oddychać pod wodą ;) Dokonawszy wiekopomnego odkrycia, iż się da oddychać, zaczyna marzyć o wielkiej wodzie. Z obłędem w oczach wyrusza na wody zlokalizowane w miejscowym basenie i penetruje je z użyciem całego zestawu ABC (w wannie ciężko testować płetwy ;)) Okazuje się, że wody basenu miejskiego to za mało. Żądza przeżycia wielkiej przygody wysyła głodnego przygód do Egiptu :) Tam głodny przygód odziewa się w sprzęt, pakuje się w błękitne wody i… przepada zaczarowany podwodnym światem. Snurkowanie staje się nałogiem… 



W miarę jedzenia apetyt wzrasta. Ofiara snurkowania zaczyna snuć wizje jakby to było, gdyby zejść pod wodę i popływać w toni z tymi wszystkimi bajecznie kolorowymi rybkami :) Więc schodzi pod wodę w tymże Egipcie i zalicza swoje pierwsze nurkowanie z akwalungiem. 



Nieważne, że jakiś obcojęzyczny chłop prześladuje na każdym kroku pod tą wodą, majstruje coś przy tych zwisających przewodach i czujesz się jakaś taka na smyczy prowadzona ;) W głowie zostaje uczucie lewitowania i podwodna przygoda mieniąca się tysiącem kolorów.

Mijają lata… Obraz podwodnego świata odzywa się od czasu do czasu w mózgownicy i wizja odbycia kursu nurkowania gdzieś tam obija się między komórkami nerwowymi. W końcu przychodzi TEN moment :) Idę! Idę się zapisać! Jeżeli utonę to trudno, ale jakaż to piękna śmierć będzie ;) Rozsądek podpowiada, że to nie do końca jest dobry pomysł, ale to co nie jest rozsądkiem krzyczy głośniej: Realizuj marzenia!

I tak ląduję na fantastycznym kursie w Centrum Nurkowym HELIOX :) Nie będę tu łgać, że się nie bałam. Owszem bałam się i boję za każdym razem jak nakładam na siebie ten cały sprzęt i trafiam w przepastne głębiny ;) Poza tym, że przeżywam przygodę życia, przełamuję swoje lęki i bariery to poznałam też fantastycznych ludzi: Tomek, Adam, Beata, Marta, Alan – dzięki za przytulenie do piersi, cierpliwość i wsparcie pod wodą :) O braniu do buzi, braniu od tyłu, dmuchaniu i ciągnięciu rozpisywać się nie będę, bo to nie ta tematyka bloga ;) O udzielaniu cennych wskazówek jak zwiększyć naturalnymi metodami męskie przyrodzenie też referatu pisać nie zamierzam; zainteresowanych odsyłam do Heliox’a ;) 
Jakie są jeszcze zalety nurkowania? ;) Nawdychacie się z butli obłędnie działających mieszanin gazów, przedstawicielki płci pięknej będą miały niewątpliwą przyjemność wciskania się w pocie czoła w piankę, która dla mnie jest skrzyżowaniem agresywnej bielizny wyszczuplającej z kostiumem dla pani pałającej się w wolnych chwilach praktykami sadomasochistycznymi ;) Ale... kobity wierzcie mi, że warto się wbijać :) Figury potem jak ta lala ;) Oczywiście nurkowanie też wyszczupla w inny sposób - walka o przetrwanie i adrenalina robią swoje ;) Także jak widać same plusy tegoż pięknego sportu :)
Poniżej krótki fotoreportaż, a ciąg dalszy oczywiście nastąpi ;)

Ze spojrzenia niewiele można wyczytać ;) Ale miodu z lukrem nie było ;)
Musiałam przekonać swój organizm, że pod wodą nosem się nie oddycha ;)

Te trzy stworzenia w wodzie to instruktor i dwie urocze niewiasty, którym się
zachciało nurkowania ;)

W środowisku wodnym można się nagadać do woli... i tak nic nie słychać ;)

To moja współtowarzyszka "niedoli" ;) Niczym nimfa wodna z wdziękiem
penetruje głębiny :)

Dwa osobniki męskie widoczne na fotografii to oprawcy tegoż kursu;
szczególnie groźny jest ten pierwszy od lewej - nadzorca główny ;)

Grafika: Heliox, przepastne Internety i Eve Daff

sobota, 20 sierpnia 2016

Niezwykle podniecające aspekty podróżowania tramwajem...


Bywają takie dni w życiu, gdy człowiek zapragnie wsiąść do tramwaju byle jakiego i pojechać na spotkanie z dawno niewidzianą znajomą. Jako że na co dzień podróżuję osobistym samochodem to wyprawa komunikacją miejską jawi mi się zawsze jako rodzaj przygody. Pamiętawszy z dalekiej przeszłości jak uroczym doznaniem może być taka podróż profilaktycznie odziewam strój nie prowokujący bywalców tychże wehikułów do jakichkolwiek zaczepek ;) Udaję się w radosnych podskokach na przystanek. Nadjeżdża mój mechaniczny potwór, więc korzystam z szeroko otwartych dźwierzy i od progu zostaję otulona mało subtelnym zapaszkiem, którego nuta głowy to na bank dawno nie myta pacha męska, a nuta serca wyraźnie nawiązuje do letnich powiewów z szaletu miejskiego. Rozglądam się i koduję siedziska wyścielone jakimś rodzajem pluszaka. Moja wyobraźnia zaczyna pracować... Ło matki i córko, ja nawet nie chcę wiedzieć co się w te pluszaki wycierało i ocierało. Biedne pluszaki... Trzymam się metalowej rurki dość wysoko umieszczonej, a w mojej głowie przetaczają się obrazy, których głównymi bohaterami są ręce, które dotykały owych rurek, a wcześniej być może wędrowały po męskich i damskich narządach wszelakich, klamkach w wucetach, penetrowały naturalne otwory ludzkiego ciała i ... Stop. Postanawiam się skupić na widokach za oknem... No, ale nie da się - tramwaj niemiłosiernie trzepie tocząc się po torach, od czasu do czasu szarpie tak, że z trudem utrzymuję równowagę. Dodatkową atrakcją jest rozmowa dwóch pań ubranych w stylu: Bierz mnie tu i teraz! na temat najnowszych trendów w modzie pań typu: Bierz mnie tu i teraz! I jak tu nie rzec, że podróże kształcą ;) Chociaż opcja brania mnie tu i teraz średnio mi się uśmiecha w zaistniałych okolicznościach przyrody ;)
W końcu docieram na miejsce, gdzie umówiłam się ze znajomą. Pierwsze co kierujemy do siebie to wywód na temat podróży. Biedaczka miała jeszcze mniej szczęścia niż ja: miejscowe kwiecie męskiego świata podziemnego usiłowało ją podrywać w mało wybredny sposób, podróż umilał również osobnik o wysokiej kulturze osobistej rozmawiający przez telefon z wybranką swojego życia, którą czule obdarzał słownictwem powszechnie nazywanym łaciną, a na deser wywiązała się nawet mała bójka w szeregach elity tramwajowej.
Cóż... Wiem, że nieprędko zapakuję swoje zacne cztery litery w tramwaj. Mieszkam w mieście, które oazą spokoju i siedliskiem inteligencji znającej podstawowe zasady kultury osobistej niestety nie jest, ale łudziłam się, że na przestrzeni tych lat, kiedy nie korzystałam z komunikacji miejskiej coś się zmieniło. Może miałyśmy pecha... Aaaa, nie jesteśmy księżniczkami co to muszą po czerwonych dywanach zapiermandalać, bo w przeciwnym razie doznają poważnego uszczerbku na zdrowiu psychicznym i nie potrafią się odnaleźć w miejskiej dżungli ;)
W każdym razie jestem niezmiernie wdzięczna opatrzności, iż posiadam samochód i nie muszę doznawać wątpliwej przyjemności zapoznawania się wszystkimi zmysłami z anatomią miasta i jego ciemną stroną ;)

środa, 3 sierpnia 2016

Jak kobieta w górach rozum straciła i bateryjki ładowała ;)


Bieszczady... Byłam kilka razy i za każdym razem zakochuję się od nowa w tym miejscu, chyba jednym z najpiękniejszych w Polsce. Tu można znaleźć zagubione myśli, poskładać się od nowa i naładować bateryjki na jesienne dni. W tym roku udało mi się spędzić tam 10 dni, przejść ponad 100 km po górskich szlakach i nie tylko :) Poniżej mały przegląd tego co można czynić w tych cudownych górach :)

1. Nawiedzić kamieniołom położony w bliskiej odległości od Soliny, opadający w kierunku Zalewu Myczkowieckiego, na stoku góry Koziniec (522m n.p.m.) w Bóbrce.
 


2. Podziwiać widoki stojąc na zaporze w Myczkowcach...

 

3. Obejrzeć z bliska zaporę w Solinie... Moje oczy wędkarza nie mogły obojętnie patrzeć na te tabuny ryb gigantów ;)


4. Połechtać kubki smakowe piwem serwowanym w browarze Ursa Maior... Polecam smak Dwa Misie i Śnieg na Beniowej ;)





5. Przejść wzdłuż i wszerz bieszczadzkie połoniny... w towarzystwie mgły, ulewy, piorunów i upału ;)











6. Pojechać w siną dal bieszczadzką kolejką wąskotorową i drezynami rowerowymi...
 



7. Odbyć podróż w czasie w Skansenie w Sanoku...





8. Poznać nowe miłości swojego życia ;)






Niestety 10 dni to za mało, by nacieszyć w pełni ducha tym, co oferują Bieszczady; pozostaje tylko powrót w to piękne miejsce :) 
Towarzyszom wyprawy dziękuję za niezapomniane chwile, litry wylanego potu, śmiech i radość życia, którą odnaleźliśmy uparcie poszukując śladów wilka, rysia i niedźwiedzia brunatnego ;)

Grafika: Eve Daff

piątek, 22 lipca 2016

Refleksje z psią nutą w tle...


Grafika: Eve Daff

Życie pisze swoje scenariusze i nic odkrywczego w tym nie ma. Potrafi zaskakiwać i z dziką rozkoszą radośnie wystawia na próbę nasz system nerwowy. Wichry i zakręty życiowe sprawiły, że nie mam na co dzień kontaktu z moim (a może już nie moim...) psem. Nie jest to miłe, łatwe, ani przyjemne. Ktoś powie: to tylko zwierzę... Tylko zwierzę... Fakt. Nie do końca się z tym zgodzę. To zwierzę znam od szczeniaka, brałam udział w jego wychowaniu i z trudem odganiam od siebie myśli, że nie ma go już w moim życiu. Została tęsknota... To "tylko zwierzę" mocno zagościło w moim sercu, umyśle i nie wyobrażam sobie, że mogłabym tak po prostu zapomnieć i wyrzucić je do kosza wspomnień.  
Częściowo jestem sobie w stanie wyobrazić co czują ludzie, którzy po rozstaniu ze swoim partnerem nie mają pełnego kontaktu z dziećmi, mogą je widywać w weekendy, święta; nie zazdroszczę... Czasami zastanawiamy się dlaczego ktoś zrywa całkowicie kontakt i "odpuszcza" nawet te nieszczęsne weekendy. Może tak jest łatwiej, może to egoizm, a może coś innego wypełza na światło dzienne, żeby zagłuszyć ból tęsknoty za kimś kogo się kocha. Dlatego zanim osądzimy czyjąś postawę zastanówmy się co kieruje taką osobą. Dopóki sami nie znajdziemy się w podobnej sytuacji nie powinniśmy naklejać etykiety i pokazywać paluchem na osobnika, który zionie samym złem i jest nieodpowiednim ogniwem w łańcuchu społeczeństwa. 
A psiaki... Czyż one nie są kochane? :) 

Grafika: Eve Daff