niedziela, 31 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 6: Zakupy


- No ile można na was czekać! Zdążyłam przeanalizować pół życia! – radośnie powitałam mamunię i ciotkę Ankę, specjalistkę od serialu „Masters of sex”, co to na imieninach mamuni gorylem furorę zrobiła.
Zgodnie z obietnicą stawiłam się o poranku mustangiem, który na co dzień robił jako pełnoletni renault megane, by zabrać mamunię na zakupy. Na okrasę była ciotunia od seksu, także zapowiadała się wypasiona wyprawa.
- I czego to się zaognia? Czego? Musiałam się wyszykować na te zakupy bieliźniane przecie. Anka kazała mi nogi golić i obok majtek pola uprawne, a i pachy, a że ja już stara i giąć się jak joginka nie potrafię to nam zeszło – mamunia w ramach usprawiedliwienia opisała poranne przeżycia.
Nie wnikałam w temat trzebienia pól uprawnych; wizja oglądania matki i ciotki w skąpym odzieniu wymachujących maszynkami do golenia napawała mnie nie małym przerażeniem.
- Czyli co dziewczynki? Najpierw sklep z bielizną, potem jaki obuwniczy zaliczymy, a na koniec obowiązkowo cynamonowe drożdżóweczki i latte macchiato w naszej kafejce! – ciotka Anka plan miała zwarty i gotowy.
- Znowu nie będę mogła was odkleić od tych cynamonówek! Ostatnio po trzy sztuki żeście zżarły i awanturowały się o dwie następne! Wstydźcie się matko i ciotko!
- Oj tam! Oj tam! Jakie po trzy zżarły i jakie się o dwie awanturowały? Już nie przesadzaj Klarcia, bo sama się odkleić nie mogłaś! – ciotunia spojrzała na mnie wzrokiem triumfatorki.
Po piętnastu minutach jazdy mustangiem, wysłuchaniu tysiąca porad drogowych, jednej mini awanturze na temat fryzury Antoniego, dotarłyśmy szczęśliwie na parking galerii handlowej ”Kwadraty”.
- Dobra, wysiadać baby! Tylko mi się zachowujcie w tych sklepach! – z szyderczym uśmieszkiem zwróciłam się do rozochoconych seniorek.
Eleganckim krokiem posuwistym przekroczyłyśmy bramy zakupowego raju…
- O! Jest! Jest! Bielizna z brafittingiem! Salon "Biustella"! Janka trza ci dobrać też biustonosz, a i mnie, i Klarci przyda się fachowa obróbka!
Włos mi się zjeżył na czaszce… Oczami wyobraźni widziałam już ten kabaret w przymierzalni, choć sama byłam ciekawa jak taka porada brafitterki wygląda, bo nigdy nie korzystałam z jej usług.
- Matka! Najpierw zajmijmy się zakupem piżamy i szlafroczka na wyjazd z Antonim, a potem będziemy się brafittingować. Patrz jaki cudny lawendowy komplecik! – popadłam w zachwyt przekładając w paluchach przyjemnie śliski materiał.
- Cudny! No cudniutki Janinko! Szlafroczek z dodatkiem koronki, a piżamka bardzo zgrabnie uszyta! – Anka wyraźnie się napaliła na komplecik. – A ja też go wezmę! Możemy sobie potem urządzić lawendowe piżama party!
- Taaa… Narozrzucamy suszonej lawendy i będziemy się tarzać w tych habaziach; można też zawody urządzić, do której się więcej habazi poprzyklejało, he, he! To żeś ciotka wymyśliła imprę, że normalnie nie zasnę dziś z wrażenia na samą myśl!
Sprzedawczyni patrzyła na dwie panie w podeszłym wieku i na mnie, niestety również, z wyraźnie ukrywanym uśmieszkiem, ale dzielnie przeszła etap wyboru rozmiaru lawendowych szat dla mamuni i ciotki Anki. Następnym punktem programu były biustonosze.
- To niech panie podadzą rozmiary biustonoszy jakie nosiły do tej pory. Potem zmierzymy panie w obwodach i nauczymy się dobierać właściwy rozmiar stanika – brafitterka zabrała się za pomiary w biuście i pod biustem. Po tym jak usłyszała jakie nosimy rozmiary to prawie popełniła samobójstwo wieszając się na koronkowych stringach o barwie burgundowej zawisających na pobliskim wieszaczku. Szybko jednak doszła do siebie stymulowana rechotem ciotki Anki i zabrała się za instruktaż brafittingowy, który szczegółowo omówiła z wykorzystaniem barwnych ilustracji oraz własnego ciała.
Wszystkie trzy rozdziawiłyśmy japy z wrażenia, tak że nasze jelita grube zobaczyły po raz pierwszy świat, w postaci sztucznego oświetlenia salonu "Biustella", od strony otworu gębowego.
- No popatrz, popatrz, Janka! Ja tyle lat chodzę po tym świecie i nie wiedziałam, że mam se cycki pozbierać z brzucha i spod pach, a i prawie o plecy zahaczyć!
- I po co ja te nogi goliłam?!? Anka te twoje pomysły czasami to o kant dupy! – matka się niespodziewanie zirytowała, ale fakt faktem miała rację, bo do dzisiejszych zakupów trzebienie sierści z nóg nie było potrzebne.
- Ty się teraz nad szczeciną na nogach nie pochylaj tylko zbieraj cycki z pleców jak miła pani pokazywała! Ha, ha, ha! – Anka jak zwykle nie pozostała dłużna. Odkąd rzuciła palenie to złośliwość seniorska jej się wyostrzyła co często miało zabawne oblicza.
Wszystkie trzy dzielnie walczyłyśmy z odzyskiwaniem biustu, który przed wizytą w sklepie z brafittingiem był po prostu tłuszczem i fałdami na brzuchu i plecach. I tak oto ja z rozmiaru 80B, przeszłam płynnie na 65E. Cud! Mamunia z ciotką to aż się zapowietrzyły jak się na starość zwiedziały, że takie balony mają! Oczywiście ubaw był przedni jak te cycki wpychałyśmy do tych misek. Pani instruktorka dzielnie pomagała i bawiła się równie dobrze jak my. Wyłyśmy jak dzikie hieny rodem z opuszczonego cmentarza i prawdopodobnie odstraszyłyśmy tym potencjalne klientki, które nie miały śmiałości w to stado hien wkraczać.
- Janinko a patrz no tutaj! Majtki bezszwowe! Bierzemy! Przynajmniej dziur na szwach nie będzie! 
I tak oto zostałyśmy szczęśliwymi posiadaczkami dwóch lawendowych komplecików w postaci szlafroczka i piżamy, trzech biustonoszy na wielkie balony i sześciu par gaci bez szwów.
Seniorki wyraźnie się zmęczyły tymi szaleństwami, więc do buciarni wpadłyśmy na chwilę, bo mamunia chciała tylko klapki pod prysznic nabyć. Następnie poczłapałyśmy do kafejki ”Cynamonka”, gdzie zamówiłyśmy po dwie firmowe drożdżówki i kawę na każdy łeb. Ciotce Ance jak zwykle zebrało się na gadulstwo, więc jak tylko pochłonęła pięć pierwszych kęsów ciastka zabrała się za wywody...
- A wiecie co dziewczynki… Tak mi się przypomniało przy tych cynamonóweczkach jakie ja cudaki ostatnio w sklepie widziałam na dziale mięsno-wędliniarskim; aż stałam i po trzy razy czytałam kartki z opisami towarów. Mieli salami bumerang, wędzonkę z liszek, szynkę z liściem…
- Ha, ha, ha! Ciekawe czy tym salami można rzucać po sklepie? A liszki to trochę oblechowate są, więc pewnie wędlinka mniam, mniam! Szynka z liściem! Dobre! Może z marihuanką?!? – skomentowałam wędlinkę ze sklepu ciotuni. 
- Klara! Dziecko! Ludzie nas słuchają! – mamunia spontanicznie zainteresowała się faktem w jaki sposób postrzega nas społeczeństwo zgromadzone w kawiarni.
- No i co z tego! Już i tak znają was wszyscy klienci, po tym jak wasz rechot i krzyki wydobywały się z ”Biustelli”!
- Klara, po pierwsze to nie was znają i nie wasz rechot, tylko nas i nasz! Ty nas tu nie wrzucaj do wora podpisanego: Trudny klient, bo sama darłaś japę jak ci pani kazała cycki foremkować w michach gigantach. – ciotunia zarzuciła ripostą, że ho, ho! - Wracając do tych specjałów, bo mi smarkula przerwała, to był jeszcze smakołyk puchatka i nie, nie, Klarcia, to nie była wędlina wypełniona miodem!  Ale najlepsza to była kiełbasa palcówka polska!
- A co w tym dziwnego, że palcówka polska? – mamunia się ożywiła.
- No jak co dziwnego Janka! O losie! To ty nie wiesz co to jest palcówka?!? – Anka zrobiła oczy jak wyrak z zatwardzeniem i oczywiście nie omieszkała pośpieszyć z wyjaśnieniami…- Jak ci chłopina nie potrafi zrobić dobrze lagą to może użyć palców i doprowadzić cię do orgazmu, sama se też możesz palcówkę strzelić Janka!
Mina mamuni była bezcenna, a ja zaczęłam rżeć jak obłąkany osioł, gdyż wizja mamuni siedzącej w bujanym fotelu, która wkracza w świat palcówek instruowana przez ciotunię zabiła moje poczucie wstydu i bez żadnych zahamowań śmiałam się na cały głos, a resztki przemielonej cynamonowej buły radośnie strzelały na prawo i lewo z mojej rozwartej paszczy. 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

czwartek, 28 stycznia 2021

Pluszowy królik atakuje, czyli rozładuj się wizualizacją...


Nie lubisz swojego szefa? Na myśl  o rozmowie z nim, w cztery oczy, jelita przewracają Ci się na drugą stronę i wiążą w supełki? Spotkanie z teściową wywołuje syndrom nadmiernego przywiązania do muszli klozetowej? Spróbuj wizualizacji… To niewinne narzędzie psychologiczne, służące do wielu wzniosłych celów, może być rozwiązaniem, kołem ratunkowym w sytuacjach stresujących, niekomfortowych i różnych innych.

Spotkanie z szefem… Niekoniecznie musisz się go bać, ale przypuśćmy, że wywołuje w Tobie dziesiąty stopień poirytowania, (żeby nie nazwać tego gorzej) roztaczając przed Tobą kolejną, fantastyczną wizję zmian, które wyniosą na wyżyny społeczne przybytek radości, w którym pracujesz. Dodatkowo załóżmy, że szef nie jest podatny na przyjmowanie i wcielanie w życie pomysłów szarego pracownika X, wychodząc z założenia, że jego iloraz inteligencji, co najwyżej, nadaje się do pełnienia, tylko i wyłącznie, tej funkcji, którą łaskawie szef mu powierzył. Siedzisz więc, słuchasz i mdli Cię coraz bardziej… A teraz spróbuj wyobrazić go sobie w stroju np. pluszowego karczocha lub brokuła… 


Sprawa wygląda, nieco inaczej… Twój wyraz twarzy nabiera zdecydowanie ciekawszego wydania, Twój szef powoli znika w odmętach pluszu, a Tobie łatwiej to wszystko znieść. Wypluszowanie agresywnego szefa, który nas przeraża, również powinno się sprawdzić w praktyce; taki szef-postrach, w wyniku pluszowania, staje się postacią zdecydowanie bardziej przyjazną.

Wystąpienia publiczne… Kto je lubi? Ja nie lubię, ale czasami muszę się publicznie udzielić. Publika nie musi się składać z ogromnej ilości osobników; są osoby, które czują się niepewnie, nawet na urodzinach cioci Maryni. A gdyby tak, wyobrazić sobie, że nasza publika to kolorowe galaretki owocowe lub misie Haribo, śmiesznie podskakujące na swoich żelowych zadkach. Jak dla mnie, robi się o wiele sympatyczniej i strawialniej, niż w przypadku normalnej publiczności.

Takich przykładów, można mnożyć wiele, ogranicza nas tylko wyobraźnia. Wizualizacje, o których tu wspominam, mają niestety swoją małą pułapkę: jeżeli, zapędzimy się w tym wizualizowaniu zbyt daleko, może mieć to nieciekawe konsekwencje. Dlatego, poza wyrobieniem sobie tego mechanizmu zaradczego, powinniśmy nauczyć się go kontrolować. Jak wiadomo praktyka czyni mistrza, więc należy ćwiczyć na obiektach ze strony których nie grożą nam jakieś poważne sankcje i najlepiej na płaszczyźnie naszego prywatnego życia, na przykład: spotkania rodzinne czy w gronie znajomych.

Moja wizualizacja, o której wspominałam w jednym z komentarzy na tym blogu, skończyła się wyrzuceniem z zajęć na studiach. Były to bardzo nudne zajęcia, więc zaczęłam sobie wyobrażać, że chłop, który je prowadzi ma różowy, pluszowy strój króliczka. Podzieliłam się ta wizją z koleżanką siedzącą obok i wzajemnie zaczęłyśmy nakręcać naszą wizualizację dorzucając kolejne, pikantne szczegóły z życia ogromniastego pluszaka. Oczywiście skończyło się to wybuchem niekontrolowanego śmiechu, którego żadna z nas nie była w stanie opanować. Nasz prowadzący zajęcia nie zdzierżył dwóch wyjących ze śmiechu hien i wywalił nas za drzwi. Nie czułyśmy się z tym jakoś bardzo źle, w końcu mogłyśmy dać upust blokowanemu w trzewiach rechotowi. Taki obrót spraw niekoniecznie powinien mieć miejsce w gabinecie szefa, dlatego wizualizacje powinniśmy trzymać w ryzach.

Moim zdaniem, wizualizowanie to przydatna umiejętność, czasami z niej korzystam, żeby ubarwić nieco swój codzienny żywot, zmniejszyć poziom stresu czy obaw. Poza tym łatwiej przeżyć niektóre, nieciekawe momenty życia odcinając się od nich w taki trochę bajkowy sposób. Polecam :)

Grafika: www.partybox.pl

środa, 27 stycznia 2021

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia...


Poznaliśmy się kilka tygodni temu, nieco powierzownie, bo chęci na głębsze poznanie nie było. Brak przysłowiowej chemii zrobił swoje. Bezduszne, plastikowe, bynajmniej z wierchu, urządzenie, które ktoś nazwał tabletem graficznym było dla mnie kolejnym gadżetem, z którym nie wiadomo co uczynić. Bo kto to widział, by tworzyć cokolwiek za pomocą piórka, którym mażemy po czarnym ekranie! Gdzie tu dusza artysty i inne dyrdymały! Porzucony w kącie niechciej czekał na lepsze czasy. No i się doczekał! Wczoraj wzięłam toto spontanicznie w łapy, pogryzmoliłam trochę i chyba się zakochałam - w ciągu 15 minut, bo tyle mi zajęło wykonanie tej grafiki zamieszczonej w tym poście. 
Rozwarły się przede mną wrota z nieskończoną ilością artystycznych możliwości, które muszę poznać, bo na tym etapie to mam status nowicjusza. Zgadzam się z tym, że tablet graficzny nieco ułatwia życie twórcy bohomazów, ale samo urządzenie nic nie wyprodukuje, jeśli kierownik kompletnie rysować nie potrafi. 
Jeśli ktoś z Was zastanawia się czy zaopatrzyć się w takiego cudaka to szczerze namawiam. Odpada mnóstwo roboty związanej z tradycyjnym rysowaniem czy malowaniem, odpada bałagan, który przy tym powstaje, choć może ma to swoje uroki. Mamy do dyspozycji mnóstwo opcji do tworzenia, które odpowiednio wykorzystane dają możliwości powoływania do życia niepowtarzalnych grafik.

wtorek, 26 stycznia 2021

Gdy nudne wiedziesz życie w kuchni, warzywka czasami chrupnij...


Surówki robi każdy i chyba każdy je lubi. Polecam te z kiszonej kapusty, gdzie możemy popuścić wodze fantazji i dorzucić oprócz kapusty rozmaite dodatki jak komu owa fantazja pozwoli popłynąć szerokim strumieniem szaleństwa. Poza tym kapusta kiszona to skarbnica zdrowia mająca cudowne działanie na nasze jelita i układ odpornościowy. Ja swoją nabywam u pana w budce, gdzie to ów pan kapustę robi wyśmienitą - podobno całe miasto się zjeżdża, żeby ten produkt nabyć. Rzeczywiście jest bardzo jędrna, ma wyważone smaki: kwaśny, słony i słodki. Pan od kapusty nie żałuje też marchewki, przypraw i pewnie serca, które wkłada w wyprodukowanie tego cuda. Kapusta ze sklepów typu markety może co najwyżej postać z boku i powzdychać lub popłakać z żalu, że tak nie smakuje. 

Na fotografiach suróweczka, która powstała z następujących składników:

- pół marchewki - zetrzeć na tarce o grubych oczkach

- kawałek pora - pokroić w cienkie paski

- kapusta kiszona - ilość wedle uznania

- pół jabłka - zetrzeć na tarce o grubych oczkach

- natka pietruszki - drobno posiekać

- łyżka miodu - najlepiej z pasieki

- trzy łyżki oleju rzepakowego - dobrej jakości

- sól, pieprz - do smaku

Wszystkie składniki należy wymieszać; odstawić na pół godziny i gotowe. Oczywiście wypadałoby dorobić do tego jeszcze resztę obiadu, na przykład proponowanego w poście Kacze piersi w objęciach kuchennego szaleństwa Kobietoskopowego ;)
Polecam dodawanie miodu do każdej surówki - podkręca smak i powoduje, że nasza mieszanka warzywna jest charakterna :) Warto poszukać miodu, który jest naprawdę miodem, a nie miodopodobnym tworem; ja swoje miody kupuję u sprawdzonych sprzedawców na allegro. 
Gdy już uporamy się ze wszystkimi elementami obiadu możemy zasiąść do konsumpcji i bez skrępowania podziwiać swoje apetyczne i kolorowe dzieła. Smacznego :)


Grafika: Eve Daff

piątek, 22 stycznia 2021

Pokaż kotku, co masz w środku...

Jakiś czas temu byłam na rezonansie magnetycznym głowy. Kto czytał post Obecność mózgu stwierdzono! dowiedział się, że to niezwykle interesujące doznanie, jeżeli rozpatrujemy je pod kątem doznań słuchowych. Niestety nie jest to atrakcja dla ludzi ze skłonnościami ku klaustrofobii. Każde badanie ma to do siebie, że po jakimś czasie dostajemy wynik tegoż procederu. Dostałam, więc, opis i płytkę z nagraniem. Opis na szczęście zawierał informacje jak najbardziej pozytywne: zmian patologicznych nie stwierdzono; odkryto tylko drobne niedociągnięcia w mojej głowie, ale nie będę na ten temat truć. 

Z wykształcenia jestem biologiem i jak na biologa przystało zainteresowałam się nagraniem, którego głównym bohaterem jest mój mózg. Przeglądając kolejne ujęcia natknęłam się na kilka niebanalnych obrazów, które mocno pobudziły moją wyobraźnię i nieco mnie przeraziły... A jednak mam kumpli, nie jestem sama... W zakamarkach mojej czaszki ukryło się kilka podejrzanych dziwaków...

Spójrzmy na zdjęcie powyżej... Postać jak najbardziej sugeruje brak kontaktu z rzeczywistością; gałki oczne skierowane ku górze i rozwarty otwór gębowy mogą wskazywać również na brak przytomności czy też wariactwo, które osiągnęło stadia końcowe. Ewentualnie można się tutaj doszukać wiecznie głodnego osobnika nastawionego na pochłanianie żywności, co akurat w moim przypadku pasuje jak ulał patrząc na moje umiłowanie do żarcia, a zwłaszcza do żarcia ciastek.

Zajmijmy się kolejną fotografią...

Pamiętacie serial animowany "Simpsonowie"? No czyż nie wyglądam tu jak Homer Simpson - ojciec rodu? Martwi mnie tylko ta zamurowana szczelina, która służy do przyjmowania pokarmów i mówienia. Może to przesłanie...? Kiedyś mnie los pokara i zlikwidują mi gębę, żebym tyle nie kłapała i nie wyjadała tych wszystkich dobroci świata doczesnego. Pocieszające jest to, że mam pofałdowaną powierzchnię mózgu, więc jest dobrze. Zawsze się martwiłam, że ta powierzchnia jest jak marynowana pieczarka i można po niej zjeżdżać na sankach.

Ujęcie nr 3...

To mnie przeraziło najbardziej! Straszna potworzina w tym łbie się zalęgła! Prawdopodobnie odpowiada za moją mroczą, nieujarzmioną stronę, która czasami wypełza i straszy ludzi. Do tego ma jakieś takie koślawe gałki oczne i wąsy - obym nie zmutowała w kierunku zezowatego mężczyzny.

Przejdźmy, po tych niezbyt miłych przeżyciach, do zdjęcia nr 4...

Słodziutki potwór wstydziaszek, który łapkami zakrywa sobie oczka. Niepokojąca jest ta nadmierne rozbudowana obręcz barkowa i muskulatura, która ją pokrywa... Czyżbym skrywała w sobie zapędy do zostania kulturystą? Znowu ten facet wyłania się zza winkla. Pozostając w klimatach słodziakowatości zerknijmy na ostatnie ujęcie - nr 5, bo przecie nie będę Was zanudzać hordą fotosów z mych wnętrz.


Taki słodziutki niuniuś ze skłonnościami do turkucia podjadka - tak mi się to bynajmniej kojarzy. Ewentualnie jakiś wodny skorupiak lub nieogarnięty mięczak, a może trochę morda żółwia...?

Jak widać wędrówki po ludzkim łbie mogą stać się niezłą gimnastyką dla wyobraźni. I dają odpowiedź na nurtujące nas pytanie - czy jesteśmy sami? No nie jesteśmy! Nikt z nas nie jest sam, każdy ma takich fajnych kumpli w środku; trzeba ich tylko poznać i odpowiednio wykorzystywać ;) 

czwartek, 21 stycznia 2021

Zemsta kiełbasiana i poważna strata dla narodu...

Grafika: www.creoflick.net

W tym tygodniu był podobno najbardziej depresyjny dzień w roku, choć nie do końca rozumiem ideę wymyślania takich dni. Zdecydowanie wolę iść w przeciwnym kierunku i tworzyć dni antydepresyjne. W związku z tym być może mój post wywoła mały uśmiech u niektórych... Nie wiem dlaczego, ale przypomniało mi się pewne wydarzenie z czasów szkoły podstawowej… Dzieci niezależnie od epoki, w której żyją wykazują się sporą dawką kreatywności. W czasach PRL-u, kiedy to moje dzieciństwo wypełzło na ten świat, również ciekawe rzeczy się działy… 

Wybory Miss Papieru Toaletowego…

Mając, w porywach, lat dziesięć pojechałam na tak zwaną Zieloną Szkołę. Wyjazd był nad morze, wiadomo jod i te sprawy, a ja ze śląskiej, zakurzonej ziemi nasienie jestem. Po zakwaterunku w jakimś tam ośrodku kolonijnym rozpoczęłam swoje nowe, trzytygodniowe życie kolonijne... 
W pokoju byłyśmy w szóstkę i pewnego pięknego popołudnia, chyba dwa dni po przyjeździe, wymyśliłyśmy sobie wybory Miss Papieru Toaletowego. Cała gala polegała na tym, że jurorami i uczestniczkami byłyśmy my same, ubrane tylko i wyłącznie w papier toaletowy - jakże cenny w tamtych czasach. Nie muszę chyba wyjaśniać, że dokonałyśmy kradzieży w okolicznych, korytarzowych klozetach, aby materiału na wystawną kreację papierzaną wystarczyło dla każdej uczestniczki. Do tej pory zastanawiam się skąd potrzeba obnażania się i odziewania w taki materiał w małych dziewczynkach się narodziła?!? 
Nagroda była równie zacna jak oprawa konkursu: spory kawałek pieczonej kiełbasy w bułce, którą jedna z koleżanek miała jeszcze z domu - rodzicielka dała jej to w ramach suchego prowiantu (podróż nad morze trwała trochę, zwłaszcza, jeżeli odbywała się kolejami państwowymi). Rozumiem, że czasy wtedy były specyficzne, ale co myśmy widziały w tej kiełbasie, żeby się upadlać w zwojach szarego papierzyska - nie mam pojęcia...
Wybory odbyły się z wielką pompą. Zajęłam drugie miejsce; niestety poległam na jednej z konkurencji finałowych, którą było dzikie, ekspresyjne owinięcie się w papier, przy podkładzie "muzycznym", którym była pieśń kolonijna śpiewana przez współlokatorki. Niestety potknęłam się o łóżko w trakcie wykonywania wyszukanych piruetów i część srajtaśmy uległa poważnym zniszczeniom, a to jak wiadomo, znacząco umniejszyło wartości punktowe za wyraz artystyczny. W każdym razie nasza Miss kiełbasę wygrała, ale świnią nie była i się podzieliła z resztą - ku uciesze reszty. 
Potem nadszedł wieczór i noc niestety spędzone w przeważającej części z głową w muszli klozetowej, przy muszli, obok muszli, nad muszlą, ewentualnie w bliskim kontakcie z umywalką. Rzygałyśmy jak koty i nie wszystkie dostąpiłyśmy zaszczytu dopchania się do muszli i zlewu. Okazało się, że tak pazernie zeżarta kiełbasa zemściła się na naszych żołądkach i jelitach ze zdwojoną siłą; dodatkowo, jak można się było domyślić, nie do końca była świeża po zaliczeniu podróży ze Śląska nad morze i leżakowaniu przez dwa dni w pokoju. Ale na tym kiełbasa nie poprzestała… Rankiem, do pokoju przybyła nasza wychowawczyni i jak zobaczyła ten kiełbasiano-papierowo-gastryczny Armagedon to o mało co nie zeszła w progu. Jej wrażliwość na widoki drastyczne i zmysł węchu zostały poddane poważnej próbie. Kazała nam w miskach prać zapaskudzoną pościel, co w wykonaniu dziesięcioletnich rączek okazało się wyzwaniem godnym zdobycia jakiegoś ośmiotysięcznika. 
Po tym wyjeździe zapamiętałam jedno: jedzenie starej kiełbasy oraz udział w wyborach miss są źródłem kłopotów. Dlatego w późniejszym okresie życia starałam się unikać jednego i drugiego. W związku z czym nasz kraj stracił nieodżałowaną okazję poznania murowanej kandydatki na Miss Świata ;)

Jeżeli jacyś rodzice martwią się, że mają dziwne dziecko, to chyba niepotrzebnie… Ze mnie wyrosła w miarę ogarnięta kobieta, a nieświeża kiełbasa nie poczyniła, aż takich, spustoszeń w mózgu jakich się można było spodziewać ;)

wtorek, 19 stycznia 2021

Rzęsy jak firanki...


Dzisiaj mała odsłona poradnika cioci Ewy, która jak wiadomo specjalistką od nowinek z wielkiego świata kosmetyków nie jest, ale czasami ponosi ją fantazja i udzierga post zupełnie nie pasujący do niej ;) Poza tym jak już narysowała taką grafikę o tych rzęsach to żal jej nie wykorzystać. A zatem... Która z nas nie marzy o rzęsach jak firanki? No przyznać się! Każda :) Jeżeli komuś matka natura poskąpiła w tym zakresie to polecam gorąco dwa produkty przyczyniające się w dużym stopniu do stania się posiadaczką najpiękniejszych rzęs w całej Galaktyce:

1. FEG, Eyelash Enhancer (Odżywka wzmacniająca rzęsy i stymulująca ich wzrost). Efekty są naprawdę zauważalne; należy tylko zakupić oryginalną odżywkę - na rynku jest mnóstwo podróbek. Szczerze polecam!


2. Regenerum, Regeneracyjne serum do rzęs i brwi ze szczoteczką, Aflofarm. W tym przypadku na efekty trzeba trochę poczekać, ale jak najbardziej warto. Poza wydłużeniem i zagęszczeniem rzęs serum spowodowało również ich przyciemnienie; wyraźnie ciemniejszą barwę uzyskały też brwi, które również traktowałam tym specyfikiem.


Na rynku jest mnóstwo tego typu preparatów; warto znaleźć taki, który zadziała akurat na nasze rzęsy. Poza tym oczywiście starym, sprawdzonym sposobem na piękne rzęsy i brwi jest olejek rycynowy, który nie tylko je wzmocni, ale też przyciemni ich barwę.

niedziela, 17 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 5: Głupia pisda

Ale ze mnie durna bździągwa! Po jaką cholerę zachciało mi się tych wszystkich firan i zasłon! Teraz muszę te kilometry szmat prasować, bo wstyd to wywiesić takie pomiętolone jak z krowiego zadu. A okna zasnuła już mgła z ubiegłego stulecia, trzeba je w końcu umyć, a jak okna umyć to i to prasowanie w pakiecie się wyłania zza winkla. Swoją drogą mycie okien to głęboko upierdliwa czynność, którą można mnie dotkliwie torturować. Z poziomu górnolotnych rozważań nad myciem okien i zasadnością wieszania szmat w oknach w formie wyprasowanej lub nie wytrącił mnie telefon mamuni…

- No cześć matka!

- Cześć dziecko wyrodne! Dlaczego ty milczysz od dwóch dni? Mogłaś umrzeć przez ten czas albo ja mogłam zemrzeć! – mamunia jak zwykle wbiła w ton kobiety zamartwiającej się.

- Eee tam… Bez przesady, już bez przesady. Póki co nikt nie umiera, a ty pewnie dzwonisz z jakimś pierdem jak cię znam. No co się stało?

- Nie, nie z pierdem! Wyobraź sobie, że Antoni zabiera mnie na weekend w góry i będziemy nocować w eleganckim hotelu! – głos mamuni zdradzał sporą dawkę podniecenia podszytego ekscytacją dziewczęcia z warkoczami.

- I co? Chciałaś się pochwalić i dobić mnie faktem romantycznego weekendu z ukochanym, gdy ja będę siedzieć i rwać włosy ze łba przed telewizorem wgapiając się w kolejny odcinek ”Chłopaków do wzięcia”…- poudawałam trochę lamentującą córkę w obliczu niesprawiedliwości losu.

- Dziecko nie rób mi tu prymitywnego przedstawienia! Wiem, że sobie ze starej matki żarty stroisz!

- Jakiej tam starej jak na weekendy jedzie z gachem! A wiadomo czym takie weekendy pachną! Ha! Ha!

- Niech pachną czym chcą, a ja mam problem, duży problem… Klara ja tu w poważnej sprawie do ciebie się zgłaszam… Bo ja dawno nie byłam na noclegu z mężczyzną poza domem i się tak zaczęłam zastanawiać czy by jakiego stroju na noc nie nabyć? – rodzicielka zawisła na łączach wyczekując mojej mniej lub bardziej sensownej odpowiedzi.

- Wiadomo, że nabyć! Chciałaś Antoniego straszyć tymi flanelowymi łachmanami w łąki makowe albo porzucone misie?!? Nie wiem co gorsze! Chociaż pewnie on już tym dostatecznie nastraszony, skoro nocował u ciebie nie raz to pewnie to widział! A że nie uciekł po tym traumatycznym przeżyciu to mu się szczerze dziwię! Ani się waż toto zabierać, bo mu oklapnie to co jeszcze nie oklapło do tej pory!

-  Ty się tu z matczynych koszulin nie naśmiewaj! Antoni nie narzekał i nawet mówił, że piękne kolory!

- A co miał mówić? Kłamał bidulek, żeby się przypodobać, a pewnie w samotności marzy o spaleniu tych łąk makowych! Koniecznie trza ci nabyć jaką satynową koszulę; może być długa, z jakim szlafroczkiem do kompletu i zobaczysz jak chłopinie libido podskoczy! 

- Ty to tylko o jednym! Myślisz, że co my tam zamierzamy robić?!?

- Nie wnikam, nie wiem i nie chcę wiedzieć! Tymczasem kobieto droga znikam, bo mycie okien mam w planach i prasowanie szmat z całego osiedla. Jutro po ciebie wpadnę to pojedziemy nabyć te grzeszne odzieże! 

Mamunia zniknęła w odmętach sieci telefonicznej, a ja mogłam spokojnie zabrać się za mycie okien. Właściwie to cała procedura okiennicza była: zdjęcie firan i zasłon, wrzucenie do pralki, mycie, prasowanie i wieszanie… Na myśl o tym wszystkim odechciało mi się wszystkiego. Całe popołudnie w przysłowiowej dupie i pot lejący się smętną strużką w rowie naplecnym. W ramach odskoczni pozaglądam chociaż na Sympatię; może i mnie jaki gach się trafi… O! I oto ci on! Yomi, cokolwiek to znaczy…

Yomi: Cześć,powiem ci że jestem ciekawy twojej osoby, mamy podobne oczekiwania,pozdrawiam Arek

No tak… Zasady wyrażania się w języku polskim leżą, ale Klara nie czepiaj się, daj dobry przykład… No i koleś ma podobne oczekiwania, a to moja kochana to jak wygrana w totka!

PoprostuKlara: Cześć, zawsze możemy o oczekiwaniach pogadać ;) Ja tu wpadam raczej rzadko, bo moja wiara w to, ze można kogoś normalnego tu poznać wynosi "zero". A Tobie udało się tu nawiązać znajomość z kimś sensownym? :) Klara

Yomi: Próby podejmowałem,ale bez powodzeniem,raczej nie mam zaufania do osób które po paru miesiącach znajomości chcą przewracać moje życie do góry nogami,jestem na to zbyt dorosły

Hmm… Zbuntowany anioł, wojownik niezależności mi się trafił… 

PoprostuKlara: W pewnym wieku wywracanie czyjegoś życia nie ma sensu, bo każdy ma swoje przyzwyczajenia i wizje ;) Chyba, że ktoś jest tak zdesperowany, że mu wszystko jedno co ktoś z jego żywotem zrobi ;)

Yomi: Więc póki co wystarczyła by mi przyjaźń na początek

PoprostuKlara: Przyjaźń w tych czasach to też nie tak łatwo znaleźć; ja w swoim życiu niczego nie zakładam i nie wykluczam; czasami jakaś rozmowa z kimś sensownym jest więcej warta niż bycie w pseudozwiązku w imię obaw przed samotnością czy tym, że na starość mi nikt szklanki nie poda ;)

Yomi: tak,ale kto by się martwił starością, kaj tam jeszcze. co ciekawego dzisiaj robiłaś ?,ja wróciłem z pracy,ugotowałem zupę,nakarmiłem psa i kota i odpoczywam bo w ostatnich dniach dużo robiłem wokół domu.

Bożesz, zara mi streści wszystkie sekundy swojej egzystencji: zrobiłem kupę, oderwałem dwa kawałki dwuwarstwowego papieru toaletowego w stokrotki, umyłem dłonie mydłem o zapachu lawendy… Nie, nie i jeszcze raz nie! Yomi jakoś mnie nie zachęcił do rozwijania pisaniny, drętwota flaczano-olejna kapała aż miło i jeszcze ta polszczyzna dźgająca po gałkach ocznych. Po umyciu okien, przed prasowaniem, zerknęłam jeszcze czy coś więcej dopisał poza tym ”kaj tam jeszcze i tak dalej”…

Yomi: Tak właśnie wychodzi jak staram się być zabawnym

W którym miejscu on był zabawny? Poczucie humoru zdecydowanie nie to, ale Klara nie bądź świnią i odpisz kulturalnie. Chłop źle nie wygląda, a bynajmniej fotografia na patologię nie wskazuje. A Gośka sto razy powtarzała, że nie należy się zniechęcać…

PoprostuKlara: Muszę się czymś ważnym zająć, ale jutro możemy pogadać. A tymczasem miłego popołudnia :) 

Yomi: spierdalaj głupia pisdo

Spionizowało mnie nieco i lekki wytrzeszcz mnie nawiedził... Yhmm… Zatem mieliśmy do czynienia z poważnymi zaburzeniami niewiadomego pochodzenia. Zostałam spontaniczną głupią pisdą bez specjalnych zasług. Rozumiem, że miałam być dostępna natychmiast i w każdym momencie, gdyż pan mężczyzna zechciał zwrócić na mnie uwagę roztaczając zabójczą wizję niańczenia psa, kota i pana mężczyzny w domowych pieleszach. No nic Klara, na ten moment zostaje ci romans z żelazkiem, skakanie po oknach, a potem możesz paść na wyro i oddać się nicnierobieniu. 

Muzyka z filmu Dirty dancing dodała mi kopa i jakoś te okna obrobiły się bez nadmiernych cierpień. Wieczorem wpadłam jeszcze na portal randkowy sprawdzić czy do pisdy nie dorzucono innych sympatycznych określeń. Zablokowałam dziada od psa i kota, ale odezwali się inni panowie, głównie żądni przygód i smakowania pod każdą postacią damskiego ciała, jacyś desperaci szukający opiekunki ich problematycznej psychiki i jeden małolat, który chciał zatapiać czoło w mym biuście. I to by było na tyle… 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

piątek, 15 stycznia 2021

Ciasteczkowe eksperymenty, które upodobniły się do pięty...

Od jakiegoś czasu znęcam się nad wypiekami i potrawami zgodnymi z zaleceniami diety, którą jestem zmuszona stosować: cukier trzeba zastąpić zamiennikami, mąkę pszenną też zastąpić innymi wariantami. Odkrywam fascynujące lądy wypieków bez cukru, mąki pszennej, drożdży i paru jeszcze innych rzeczy. Eksperymenty nie zawsze są udane o czym już pisałam wieszając psy na mące kokosowej. Ale, że ja zwierz uparty, więc nie pozwolę, żeby jakaś tam mąka kokosowa dyktowała mi warunki. I tak razu pewnego narodził się pomysł, by wyszykować ciasteczka z tejże mąki i masła orzechowego. Poszperałam w sieci, powybierałam różne przepisy i zrobiłam, jak zwykle, nieco po swojemu. Już tak mam, że gotuję i piekę zawsze nieco po swojemu. I teraz zapewne tłum znawców krzyczy: Ty durna babo! To dlatego nic ci z tej mąki i ksylitoli sensownego nie wychodzi! Mądralińska po swojemu w garach miesza i potem ma breje i inne bebła! Otóż na swoje usprawiedliwienie mogę rzec, że gotowanie i pieczenie zawsze było moją pasją i co nieco wiem na ten temat; nawet udało mi się parę rzeczy zrobić i nikt po spożyciu nie umarł (można obejrzeć w zakładce Kulinarnie na tym blogu – nie, nie ofiary mojego żywienia, tylko poczynania kulinarne). 

Natomiast na zdjęciach zamieszczono ciasteczka, które uzyskałam z wymieszania w misce za pomocą łyżki następujących składników (ich ilości podaję na oko):

- 100g mąki kokosowej

- 100g masła orzechowego

- łyżka masła

- 2 jajka

- 1 łyżka ksylitolu 

- 1 łyżeczka (płaska) proszku do pieczenia

Z tego wszystkiego należy zagnieść ciasto, z niego uformować kulki i każdą z nich delikatnie spłaszczyć, a następnie umieścić na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Ciasteczka wstawiamy do nagrzanego piekarnika do 180 stopni i trzymamy tam około 15-20 minut, aż się zrumienią (grzanie góra i dół, bez termoobiegu). 

Oczywiście ksylitol można zastąpić miodem, zwykłym lub brązowym cukrem; ciastka można wzbogacić dodając rodzynki, żurawinę czy kawałki czekolady. Ciastka są bardzo sycące i z pewnością można je nazwać zdrową i wartościową przekąską jak ktoś ciastek jest spragniony, a nie do końca może jeść takie tradycyjne wypieki.

Marian powiedział, że wyglądają jak popękane pięty pana pracującego na budowie, co to nie używał pumeksu czy drapaka co najmniej od pół roku. Po zdegustowaniu orzekł, że bez popitki mogę tym mordować niewinnych ludzi i sprzedawać jako skuteczny środek zapychający japy nieznośnym babom ;) Nie wiem o co mu chodziło – przecież uprzedzałam, że są sycące ;) Mnie tam ciastka smakowały, zwłaszcza z gorącą herbatą lub mlekiem. W każdym razie mąka kokosowa to dla mnie wciąż zagadka i pewnie niejeden bluzg wydostanie się z mego otworu gębowego zanim pokochamy się miłością bezgraniczną ;) 

Grafika: evedaff

wtorek, 12 stycznia 2021

Obyś zarosła jak dziki zwierz!


Daleko mi do blogerek piszących porady wszelakiej maści, ale w ramach odskoczni postanowiłam się podzielić patentami na poprawę zarostu, które sama miałam okazję przetestować i stwierdzić, że włosy po nich są w zdecydowanie lepszym stanie. Oczywiście cudów na kiju nie ma się co spodziewać, jeśli genetyka poskąpiła nam stosownych genów w zakresie bujnej czupryny.

1. Tabletki BIOTEBAL 5mg (stosować według wskazań producenta; kuracja powinna trwać co najmniej trzy miesiące); wypróbowałam chyba wszystkie specyfiki tego typu; po tych tabletkach, w końcu, przestały mi wypadać hurtowe ilości włosów. Ostatnio pojawiła się nowość - Biotebal MAX, której nie stosowałam; tabletki mają większą zawartość biotyny - 10mg. Biotebal działa również na paznokcie - szybciej rosną, są mocne i z połyskiem.

2. Skrzyp i pokrzywa w postaci tabletek; warto wybrać takie, które zawierają w składzie zioła bez zbędnych ulepszaczy. Osobiście stosuję te: Soul Farm Premium Pokrzywa Ekstrakt 400mg, Swanson Horsetail Skrzyp polny 500 mg. Paznokcie po tym również są super.

3. Maseczka domowej produkcji, którą robimy raz w tygodniu.
Składniki:
- żółtko jaja (1 lub 2 w zależności od długości włosów),
- łyżka oleju z czarnuszki, 
- łyżka oleju lnianego,
- łyżka oliwy z oliwek, 
- 3 krople płynnej witaminy A,
- 3 krople płynnej witaminy E,
- 3 krople płynnej witaminy C,
- 5 kropli oleju jojoba.
Wszystkie składniki mieszamy w małym naczyniu, nakładamy na suche włosy, pakujemy wszystko w folię, worek lub czepek i pozostawiamy na co najmniej dwie godziny. Po upływie wskazanego czasu maseczkę spłukujemy i myjemy włosy szamponem, którym zazwyczaj to czynimy. Maseczkę możemy dowolnie modyfikować - kluczem do sukcesu jest tutaj żółtko jaja oraz naturalne oleje, oliwy; pozostałe składniki są równie cenne, ale nie niezbędne.

3. JANTAR odżywka-wcierka z wyciągiem z bursztynu do skóry głowy i włosów zniszczonych 100ml - naprawdę polecam; ma przyjemny zapach, nie zawiera alkoholu w składzie i włosy rzeczywiście po tym rosną; można na forach poczytać opinie innych kobiet.

4. Picie drożdży - o tym usłyszałam w pewnej telewizji śniadaniowej; piłam przez trzy miesiące tak jak zalecali i potwierdzam, że to działa; w życiu mi tak szybko włosy nie rosły, wypadało ich też zdecydowanie mniej. Problematyczny może tu być smak napoju drożdżowego, który dla wielu jest nieprzyjemny; dla mnie był obojętny, żadnych odruchów wymiotnych nie miałam i innych problemów z żołądkiem. 

Jak zrobić napój drożdżowy?
1/4 kostki świeżych drożdży należy zalać wrzątkiem (około 3/4 szklanki), wymieszać, poczekać aż przestygnie i wypić. Niektórzy dodają trochę cukru lub miodu dla smaku, ale moim zdaniem nie jest to konieczne. Pijemy to raz dziennie przez około trzy miesiące i robimy przerwę. 
Alternatywą są tutaj tabletki z drożdży, jeśli ktoś rzeczywiście nie jest w stanie przebrnąć przez smak świeżych drożdży.
Świetnie działają też różnego rodzaju maseczki z drożdży - przepisów jest mnóstwo w Internecie.

Oczywiście patenty stosowane od zewnątrz nie zdziałają cudów, jeśli się kiepsko odżywiamy, żyjemy w stresie czy jesteśmy przewlekle chorzy. Zawsze należy zastanowić się nad przyczynami nadmiernego wypadania włosów i innych anomalii, które się nam przytrafiają.

Poniżej taka mała pomocnica związana nie tylko z włosami :)