- A cóż to za problem te narty?!? Wkładasz i jedziesz! W dzieciństwie miałem takie z plastiku, żadna trudność! - pełna profesjonalizmu narcianego odpowiedź pada z ust osobnika płci męskiej, spokrewniaczonego z moją skromną postacią - roboczo nazwijmy go Tośkiem ;)
Hmm… Popadam w zadumę i wspominam swój pierwszy raz na
nartach…
Leżę na górce dla dzieci, po tym jak wywiózł mnie na jej „szczyt”
wyciąg „Krasnal”. Wywiezienie na „szczyt” było mocno traumatycznym przeżyciem…
Zgramoliłam się z talerzyka wyciągowego i jak się można było spodziewać od razu
rypnęłam… Ale jak rypnęłam! Leżę niczym biedronka siedmiokropka na korpusiku i
macham… Jedyne czym mogę machać to rączki, bo nóżki mam podwinięte… Pani
instruktorka i kuzynka usiłują mnie ustawić do pionu, ale nie jest to proste -
wiadomo górka jakieś tam, mimo wszystko, nachylenie ma, a siła tarcia (a właściwie jej brak), znajdująca się pomiędzy wyślizganym śniegiem, a moimi mięśniami pośladkowymi nie ułatwia sprawy. W końcu wstaję. Po kilku „zjazdach”, pod czujnym okiem instruktorki, ogarniam
„Krasnala” i górkę dla dzieci. Zapada śmiała decyzja: Wjeżdżamy na dużą górę…
- Hamuuuuuuuuj! Wywaaaaaaaaaal się w zaspę! Boże! Wywaaaaal
się! Zabijesz się! - drze się instruktorka… A ja zespolona z tym piekielnym
sprzętem samonośnym, który rządzi mną i jedzie, gdzie chce, modlę się o szybką
śmierć! Nawet wywalić się nie potrafię! Jak mam to zrobić, no jak?!? Zaliczam muldy śnieżne, które pojawiają się na "mojej" trasie, wpadam na jakiegoś nieszczęśnika... Leżę! Udało się! Leżę! W
gaciach narciarskich mam trzy tony śniegu - w trakcie upadku podwinęła mi się
kurtka po samą szyję i zmieniłam ułożenie w przestrzeni - końcowy odcinek toru upadkowego odbyłam w
pozycji - głową w dół, w związku z czym gacie pełniły funkcję zbiornika na
puszysty śnieżek.
Mój pierwszy zjazd z góry zwanej - Skrzyczne, trwał kilka
godzin… Przeżyłam, ale za cholerę nie chciałam tego powtórzyć! W mokrym ubraniu
- od śniegu, potu i łez wykrzyczałam, że nie dam się wwieźć, po raz kolejny, na
tą śmiercionośną górę.
Następnego dnia stałam
jednak u podnóża szczytu zastanawiając się - co ja tu robię? Z narciarstwem nie
pokochałam się od pierwszego wejrzenia, ale się pokochałam i odkryłam, że to
jednak ma jakiś potencjał w kierunku przyjemności. Miałam chyba 31 lat - tu zachęta dla tych, co jeszcze nie próbowali, a pierwszej młodości nie są ;)
Ale wróćmy do Tośka…
Zdanie Tośka na temat narciarstwa uległo zmianie po tym jak,
po raz pierwszy, założył buty narciarskie i dopiął sobie do nich narty:
- Ciężkie to… - słychać w głosie lekkie przerażenie
umiejętnie zamaskowane męską niechęcią do okazywania strachu ;)
Wyciąg typu „Krasnal” wywiózł Tośka na „szczyt”… Tosiek
uległ upadkowi… Upadek był na tyle nieszczęśliwy, że uszkodziło się Tośkowe
kolano i rozerwały się narciarskie gacie w kroku. Z czeluści rozerwania
gaciowego wychyliła się biała watka pełniąca funkcję ocieplającą. Pamiętam to
doskonale, ponieważ umarłam wtedy ze śmiechu, pomimo niezbyt śmiesznej
sytuacji. To był niezapomniany widok: Tosiek leżący na śniegu z grymasem na
twarzy, a pomiędzy nogami, puszyste jak owieczka, śnieżnobiałe łono otoczone przez czerń
materiału narciarskich spodni.
Tosiek nie pokochał nart…
ha ha ha, dobrze że Tośkowi tylko wełniane łono wylazło, a nie co insze... :)
OdpowiedzUsuńoraz ja na nartach, nie, i nigdzie, i nigdy, i amen... :)
Myślę, że Tosiek też był zadowolony z tego, że obnażył tylko wełniane łono ;) A mnie pewnie, przy najbliższej nadarzającej się okazji, zabije za ten wpis ;)
Usuńczyta?... no to może powinnaś przemykać chyłkiem pod ścianami, a nie głównymi ulicami spacerować... :)
UsuńZamieszkuje inne miasto, więc się łudzę, że nie będzie mu się chciało, z powodu jednego łona, fatygować ;)
UsuńWiem jedno. Gdybym tylko tam była, leżałabym obok Ciebie i umierałabym ze śmiechu. Genialna scena. A propos skojarzeń i śmiechu... Wczoraj (na skutek pisania komentarza o organach i kornikach) przypomniałam sobie pewne zdarzenie i natychmiast pognałam na Facebooka przypominać to przyjaciółce - współuczestniczce. Napisałam: Ej, a pamiętasz jak ... (tu nazwisko kolegi) na przemian dmuchałyśmy organy?", po czym kliknęłam ENTER. Dopiero wtedy przeczytałam, co napisałam, bo mnie te wspomnienia rozemocjonowały. Przez następne 30 minut wyłam ze śmiechu, a łzy kapały na klawiaturę. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że do dzisiaj jest mokra. :D
OdpowiedzUsuńNo, powiem Ci, że naprzemienne dmuchanie organów brzmi dość intrygująco :D
UsuńBo my rzeczywiście naprzemiennie dmuchałyśmy miech w organach, żeby on sobie mógł pograć. :D
Usuń:) Gdyby Bozia chciała żebym jeździła na nartach to zamiast stopy w rozmiarze 37 miała bym stópkę 150 cm długości
OdpowiedzUsuńEee... tam :) Bozia pewnie nie analizowała wielkości stóp pod kątem wykorzystywania ich do różnych celów ;)
UsuńNiech mi moje służą do chodzenia i biegania - jakoś nie mogę się zmusić do nauki jazdy na nartach - ściemniam - po prostu się boję :)
OdpowiedzUsuńTeż się bałam :) Dlatego uważam, że dobry instruktor to podstawa; inaczej człowiek się może zrazić do nartek na resztę swego żywota.
UsuńJa trochę nie na temat...Gratuluję ci wygranej na moim blogu:-) Skontaktuj się ze mną mailowo (kontakt do mnie jest w zakładce "kontakt";-) i podaj mi dokładny adres do wysyłki. Mam nadzieję, że książka Ci się spodoba tak jak mi. Pozdrawiam!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję i już pędzę się kontaktować :)
UsuńBardzo ciekawy wpis. Strasznie się zajarałam na jakiś wyjazd bo dawno nie jeździłam na nartach a bardzo to lubię. Czas korzystać puki sezon i mam trochę urlopu :P Musieliśmy sobie teraz z mężem trochę sprzętu wymienić na nartywarszawa.pl bo nie zrobiliśmy tego dwa lata temu kiedy ostatni raz byliśmy na stoku. Do wymiany były szczególnie wiązania które miałam całkowicie rozwalone. Bardzo dziękuję za wpis i czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńNarty fajna rzecz, też dawno nie byłam.
UsuńPozdrawiam :)
:D uwielbiam Twój styl opowiadania :) my w tym roku jedziemy do Livigno, to będzie mój pierwszy poważny raz na nartach, bo nie liczę jakichś tam prób na górce pod blokiem jak byłam mała. No i trochę strach i stres, ale z drugiej strony też ekscytacja!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę wyjazdu :) Do nart trzeba się przekonać, albo się je pokocha, albo znienawidzi, ale próbować zawsze warto :)
UsuńPozdrawiam i dziękuję za pochwałę :D
Narty super sprawa :) artykuł bardzo pozytywny :)
OdpowiedzUsuńNarty bez wątpienia super sprawa :)
UsuńTeż świetnie wspominam swoje pierwsze kroki na nartach :) Jakieś plastikowe, które pamiętają jeszcze czasy PRL, ale frajda byłą nie z tej Ziemi :) Teraz profesjonalny sprzęt, kombinezon, od stóp do głów a frajda wciąż ta sama :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Grunt to się wciągnąć :)
UsuńSuper napisane! Najważniejsze w nauce jazdy na nartach to się nie poddawać i nie zniechęcać od razu :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się w całej rozciągłości :)
UsuńZaplułam cały monitor czytając. Masz kobieto talent do opisywania sytuacji.
OdpowiedzUsuńsama jako tako ogarnęłam narty biegowe, natomiast zjazdowe jak dla mnie "to wyższa szkoła jazdy" i odpuściłam.
A ja dla odmiany na nartach biegowych nigdy nie hasałam :)
Usuń