Dzisiejsza opowieść rozpocznie się od wątku kiełbasianego... Zginęło Wam kiedyś w chacie pęto kiełbasy? Ledwo rozpoczęte, nowiuśkie pętko smakowitej, podsuszanej, surowej kiełbuni? U nas zginęło! Kiełbasa zagościła w domostwie we wtorek, w środę rano już jej nie było, a znalazła się w piątek. Po licznych dywagacjach na temat możliwych dróg ucieczki pętka, ewentualnych włamań i innych zjawisk, w tym tych nadprzyrodzonych, zostałam posądzona o zeżarcie towaru w całości pod osłoną nocy, tudzież wyrzucenie go w amoku do śmietnika... Zagadkowe zniknięcia kiełbas do tej pory nie wystąpiły w moim życiorysie, więc bezczelne posądzanie mnie o te wszystkie podłe akcje dotknęło mnie dogłębnie ;) W każdym razie, żeby wątku niepotrzebnie nie rozwlekać, pętko znalazł w piątek Marian w szufladzie z tak zwanymi szpargałami. Leżało spokojnie pośród nożyczek, nici, papierów do pieczenia i innych dupereli. Oczywiście nikt się nie przyznał do ukrycia kiełbasy w szufladzie, ale ja tam swoje wiem ;) Nie od dziś wiadomo, że mężczyźni częściej cierpią na sklerozę i ukrywają kiełbasę w szufladach ;)
Po tych, jakże wyczerpujących, kiełbasianych przeżyciach postanowiliśmy nawiedzić sobotnią porą Karkonosze i zdobyć Szrenicę. Podczas pokonywania kolejnych kilometrów towarzyszył nam przecudnej urody wschód słońca... Starałam się jak mogłam uwiecznić ów przecudnej urody wschód, ale wiecie jak to jest fotografić w samochodzie jak telepie na prawo i lewo, więc wybrnęłam z tego tak jak widać poniżej :)