wtorek, 21 grudnia 2021
Makowiec japoński - ciasto sprowadzające na bardzo złą drogę i mordujące wszelakie postanowienia związane z abstynencją słodkościową...
wtorek, 14 grudnia 2021
Gdy nie ma co do gara włożyć, a kiszki marsza grają...
poniedziałek, 1 listopada 2021
Uciekająca kiełbasa, wszędzie drzewa i bierz pączki jak dają...
Dzisiejsza opowieść rozpocznie się od wątku kiełbasianego... Zginęło Wam kiedyś w chacie pęto kiełbasy? Ledwo rozpoczęte, nowiuśkie pętko smakowitej, podsuszanej, surowej kiełbuni? U nas zginęło! Kiełbasa zagościła w domostwie we wtorek, w środę rano już jej nie było, a znalazła się w piątek. Po licznych dywagacjach na temat możliwych dróg ucieczki pętka, ewentualnych włamań i innych zjawisk, w tym tych nadprzyrodzonych, zostałam posądzona o zeżarcie towaru w całości pod osłoną nocy, tudzież wyrzucenie go w amoku do śmietnika... Zagadkowe zniknięcia kiełbas do tej pory nie wystąpiły w moim życiorysie, więc bezczelne posądzanie mnie o te wszystkie podłe akcje dotknęło mnie dogłębnie ;) W każdym razie, żeby wątku niepotrzebnie nie rozwlekać, pętko znalazł w piątek Marian w szufladzie z tak zwanymi szpargałami. Leżało spokojnie pośród nożyczek, nici, papierów do pieczenia i innych dupereli. Oczywiście nikt się nie przyznał do ukrycia kiełbasy w szufladzie, ale ja tam swoje wiem ;) Nie od dziś wiadomo, że mężczyźni częściej cierpią na sklerozę i ukrywają kiełbasę w szufladach ;)
Po tych, jakże wyczerpujących, kiełbasianych przeżyciach postanowiliśmy nawiedzić sobotnią porą Karkonosze i zdobyć Szrenicę. Podczas pokonywania kolejnych kilometrów towarzyszył nam przecudnej urody wschód słońca... Starałam się jak mogłam uwiecznić ów przecudnej urody wschód, ale wiecie jak to jest fotografić w samochodzie jak telepie na prawo i lewo, więc wybrnęłam z tego tak jak widać poniżej :)
niedziela, 17 października 2021
Usiadła baba i myśli nad pierdoletami pani Malinowskiej...
Usiadła baba i myśli nad upływem czasu, osiągnięciami życiowymi i innymi pierdoletami pani Malinowskiej. Zajęcie pozycji siedząco-kanapowej składnia do zagłębienia się w najczarniejsze zakamarki duszy, co nie zawsze jest zjawiskiem pożądanym, gdyż może doprowadzić nas do wniosków zgubno-destrukcyjnych lub wzmożonego popędu w kierunku sypania łba przysłowiowym popiołem w chwilach głęboko-refleksyjnych. Wychodzi na to, że lepiej za dużo nie myśleć ;) To tak tytułem wstępu mi się napisało, po długiej przerwie... Długie przerwy w blogowaniu są moją specjalnością - takie poczyniłam spostrzeżenia prosto z natury wzięte, a że z wykształcenia jestem biologiem to obserwacje prosto z natury mam w jednym palcu lewej stopy ;). Niestety jestem dziadongiem, któremu nie po drodze z tak zwanym systematycznym czynieniem zamierzonych przedsięwzięć ;) Często patrzę z zazdrością i podziwem zaopatrzonym w stosowny wytrzeszcz gałek ocznych (czy są inne gałki niż oczne...? chyba są, na przykład lodowe, ale czy zastosowanie gałek lodowych w tym momencie miałoby jakikolwiek sens...?) na blogi, które mają właścicieli wyposażonych w zjawisko porządnej systematyczności. Ja to taki macoch wstręciuch jestem - utrzymuje to moje blogowe dziecko w stanie zawieszonej agonii: za dużo by zemrzeć, za mało by żyć pełną piersią. Mój nieszczęsny blog żyje połową obwisłej piersi i obawiam się, że musi się z tym pogodzić, gdyż matka jego wyrodna i nie zanosi się chyba na poprawy ;)
Tym, którzy tu czasem wpadają lub piszą do mnie mailowo, że dlaczego ja tak mało piszę chciałam rzec, że mój korpus zalewa w tych wszystkich momentach fala wstydu, gdyż niewiele mam na swoje usprawiedliwienie. Udało mi się jako tako wyjść na ludzi i rozprawić z boreliozą w wydaniu mózgowym, więc może mój mózg po tych wszystkich naprawach zmieni podejście w wyżej poruszanych kwestiach. Na osłodę wstawiam fotografię uczynioną pod wpływem zetknięcia się z jednym z moich zakupów poczynionych porą letnią - był to niezwykle gustowny kapelusz plażowy zaopatrzony w opcję metalowych kółeczek - kusiło mnie by dżdżownice sobie powywieszać, ale zwyciężyła opcja miłosierdzia mówiąca o tym, że nie wolno istot żywych męczyć w celach rozrywkowych, w innych zresztą też nie można. A że ja rzadko pozuje do zdjęć normalnie to fotografia w pełni oddaje moje nastawienie do pozowania :) Osobisty chłop domowy, zwany Marianem obwieścił, że to wypisz, wymaluj misiek Paddington - kto nie zna to jest podobizna poniżej ;) No nie wiem, nie wiem; nie obraziłam się, ale ja tam podobieństwa nie widzę ;)
W tym całym bajzlu niepokojące jest to, że wiek nie skłania do bycia poważnym - skończywszy jakiś czas temu lat czterdzieści i kilka odkrywam każdego dnia, iż głupota mnie nie opuszcza, a wręcz czasami przybiera na sile ;) Obawiam się, że jako staruszka poruszająca się z wykorzystaniem dodatkowych podpór będę równie rozwinięta w temacie bycia poważnym i dorosłym jak aktualnie ;) I tym optymistycznym akcentem zakończę te wywody niedzielne i nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wszystkim dystansu do siebie i otoczenia :)
niedziela, 3 października 2021
Buszujący w warzywach i adopcja sklepowa...
piątek, 23 lipca 2021
Moje kwiatki posiane na blogach, czyli stara i durna jak odurzony zapachami natury osioł na makowej łące ;)
Pałając się działalnością pod tytułem prowadzenie bloga człowiek z własnej, nieprzymuszonej woli pisze również komentarze na innych blogach. Kiedyś dokonałam przeszukań sieciowych i odkryłam swoje "kwiatki" posiane na obcych polach. Pozwolę sobie je zacytować, gdyż jawi się to jako kolekcja niezwykłych zwierzeń, które wypłynęły z moich niespokojnych trzewi...
czwartek, 1 kwietnia 2021
Bikini na twarz, małe stopy i kaczy chód - oto recepta na dobre zamążpójście...
Grafika: www.wiz.pl
środa, 24 marca 2021
Miś polerant i inne dziubdziusie drogowe...
Natomiast doznaję ciężkiej słabizny zderzając się z niektórymi kierownikami samochodów:
- jadę sobie za przypadkiem drogowym A, przypadek jedzie, nawet jak na moje oko, dość niemrawo; zaznaczam, że demonem prędkości nie jestem; zatem postanawiam przypadek A wyprzedzić; zabieram się dynamicznie za wspomnianą czynność i cóż się okazuje: przypadek A doznaje olśnienia, dokonuje wiekowego odkrycia i postanawia nagle wykorzystać maksymalną moc swojej bryki, dodaje gazu i w żaden sposób ja tym swoim, nie najgorszej jakości, rzęchem, nie jestem w stanie wykonać manewru wyprzedzania, co powoduje, że jestem zmuszona powrócić na pas drogi, z którego wystartowałam; dla mnie niebezpieczne chamstwo drogowe, a nierzadko spotykane…
wtorek, 16 marca 2021
czwartek, 11 marca 2021
Plackowe słodziaki i dzień przestaje być nijaki...
poniedziałek, 8 marca 2021
Instrukcja obsługi męskiego Homo sapiens'a...
10. Nie popełniaj tych samych błędów:
czwartek, 4 marca 2021
Mądrości życiowe zawsze w cenie...
poniedziałek, 1 marca 2021
Wsi sielska, wsi anielska...
Jako dziecko jeździłam na wakacje do rodziny na wieś. Po latach wspominam to z ogromnym sentymentem. Była to typowa wieś polska zabita dechami, gdzie psy dupami szczekały. Potrzeby fizjologiczne załatwiało się w drewnianym wychodku, a jak dziadzio naprawiał tenże kibelek przez miesiąc, bo uległ awarii, to najzwyczajniej w świecie rżnęło się pod chmurką wśród łanów zbóż. Wody bieżącej w obejściu nie było, więc człowiek wodę ze studni pozyskiwał, potem grzał ją w garze na piecu i mył się w misce; mógł również umyć się w pobliskiej rzece, gdzie często krowy pojono i nie raz zdarzyło się, że krowina dokonała defekacji wprost do wody, ale jakoś nikomu nie przeszkadzało to w czym się myje i co tam pływa.
Moje wakacjowanie nie ograniczało się tylko do zbijania bąków - dzielnie, wraz z kuzynostwem, pomagałam w pracach polowych i nie tylko. Praca rolnika w tamtych czasach nie była miła, łatwa i przyjemna - człowiek spędzał wiele godzin w polu: zrywając truskawki, fasolkę, dziabał, czyli kopaczką usuwał chwasty w niekończących się rzędach warzyw, uczestniczył w żniwach, grabił siano, chodził po krowy, żeby bidule na dojenie do domostwa sprowadzić.
Oczywiście moja wieś miała też swoje inne oblicza:
- w soboty wieczorami często organizowaliśmy sobie ogniska nad rzeką, a że nie było w tych czasach wypasu sklepowego to prowiant suchy i mokry zdobywaliśmy na różne sposoby; pamiętam jak raz kuzyn z kolegą ukradli jakąś kurę i piekli ją na tym ognisku z piórami i z flakami - na szczęście moja fantazja ułańska nie skłoniła mnie do spróbowania tego specjału,
- jako najmłodsze pokolenie w gospodarstwie postanowiliśmy umyć stertę butelek nagromadzonych pod chałupą w celach sprzedażowych - czego w tych butelkach nie było: zdechłe myszy, gatunki robali wszelakiej maści, resztki zbuzowanego alkoholu; ja niestety miałam wątpliwą przyjemność natrafienia na butelkę z pszczołami w środku - jedna mnie ugrzmociła w powiekę i przez ponad tydzień, ku uciesze reszty młodzieży, wyglądałam jak Gołota po walce stulecia,
- wyprawy do wiejskiej meliny po wino marki wino; po zakupie człowiek siadał w doborowym towarzystwie w przydrożnym rowie i pił te specjały; niestety większość pijących miała słabe żołądki i nie przyswajała tego napitku, co kończyło się wiadomo jak…,
- sobotnie wiejskie zabawy taneczne w tak zwanej remizie - to trzeba zaliczyć i przeżyć, w życiu się tak dobrze nie bawiłam jak tam - chłopaki odstawione, wymyte na niedzielę, fryz użelowany i muzyka… typowe disco polo z przytupem,
- przyganianie krów z pastwiska do domu to była przygoda; bydlęta często nie chciały współpracować z poganiaczem i łaziły swoimi drogami, a człowiek się napocił, naużerał, nalatał, żeby krowie towarzystwo w komplecie do domu sprowadzić.
Dlaczego mi się to wszystko przypomniało? Wieś nauczyła mnie pokory i tego, że nic w życiu łatwo nie przychodzi, a poza tym, byłam z siebie dumna, że wiedziałam jak wygląda krowa i świnia, a nie jak moi miastowi koledzy rozdziawiałam japę, jak gdzieś jakaś pojedyncza sztuka zwierza hodowlanego się trafiła na przymiastowym poletku. Wiedziałam skąd się bierze mleko, masło i śmietana, jak się podbiera jaja z kurnika, jak się zabija kurczaki i co mają pod piórami i w żołądku.
Wieś i praca tam to nie jest sielanka pachnąca bochnem swojskiego chleba, to często harówka w pocie czoła i wstawanie o świcie - trzeba mieć wiele determinacji i naprawdę kochać przyrodę z całym ciągnącym się za nią smrodem, żeby czerpać przyjemność z pracy na roli. Ale na pewno warto to robić, jeżeli ktoś to kocha - świat rolników to inny świat, daleki od miejskiego wyścigu szczurów i każdego dnia ocierający się o Matkę Naturę, a ona jak wiadomo, i sielska i anielska bywa ;)
środa, 24 lutego 2021
Migawki z życia kobiety... Epizod 8: Moja pierwsza ofiara
Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.