Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie bez alkoholu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie bez alkoholu. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 22 grudnia 2025

Szklana cisza - historia cichego alkoholizmu...

Nie piła, żeby zapomnieć.

Piła, żeby nie czuć, jak bardzo pamięta.

Każdy łyk był krótką amnestią — zawieszeniem wyroku wydanego przez myśli, które od rana domagały się uwagi. Alkohol nie był jej wrogiem. Był jedynym, który nie zadawał pytań. Nie oczekiwał wyjaśnień, rozwoju, autorefleksji. Przyjmował ją taką, jaka była w danej chwili: zmęczoną, pękniętą, niedokończoną.

Jej mieszkanie wyglądało jak wystawa życia, które się udało. Blaty lśniły, podłoga pachniała cytryną, filiżanki stały w równym rządku. Porządek był niemal obsesyjny, jakby każdy idealnie ustawiony przedmiot miał zatrzymać chaos przed wdarciem się głębiej. Butelki nie stały na wierzchu — chowała je do szafek, do toreb; resztę nosiła we krwi. Alkoholizm u kobiet rzadko bywa krzykliwy. Częściej przypomina szept, który trwa latami i powoli zastępuje myślenie.

Była mistrzynią pozorów. Wykształcona, elokwentna, punktualna. Potrafiła mówić o pracy, literaturze, przyszłości. O wszystkim poza sobą. Wino przyszło jako obietnica odpoczynku. Potem jako narzędzie. W końcu jako konieczność. Granica między „chcę” a „muszę” przesunęła się tak niepostrzeżenie, że zorientowała się dopiero wtedy, gdy przestała ją obchodzić.

Upadek nie przyszedł jednego dnia. Przychodził w drobnych kompromisach.

Zaczęło się od poranków, w których nie była pewna, czy wysłała wczoraj wszystkie maile. Sprawdzała skrzynkę z bijącym sercem, czytając własne zdania jak obce — zbyt emocjonalne, zbyt długie, czasem niepokojąco szczere. Tłumaczyła to zmęczeniem. Zawsze można wszystko wytłumaczyć zmęczeniem.

Był dzień, w którym przyszła do pracy spóźniona pierwszy raz od lat. Stała w windzie, czując, że zapach alkoholu nie istnieje tylko dlatego, że nikt nie chce go nazwać. Spojrzenia kolegów trwały o ułamek sekundy dłużej. Szef zapytał, czy wszystko w porządku — tonem, który nie był już uprzejmy, lecz czujny. Skinęła głową. Kobiety uczą się potakiwać nawet wtedy, gdy się rozpadają.

Najbardziej bała się poranków. Nie kaca — tej pierwszej sekundy świadomości, w której wracało pytanie: czy wczoraj znów przegrałam?

Poranki obnażają prawdę. Nie da się ich zagadać ani rozcieńczyć. W lustrze widziała kobietę, która wciąż miała jej twarz, ale coraz mniej obecności. Alkohol nie zabiera wszystkiego naraz. Najpierw zabiera zdolność bycia ze sobą bez paniki.

Zdarzały się wieczory, których nie pamiętała wcale. Budziła się w ubraniu, z telefonem rozładowanym do zera i poczuciem straty, której nie potrafiła nazwać. Raz znalazła w koszu potłuczony talerz. Innym razem — nietknięte jedzenie, zimne, jak dowód na to, że ciało jeszcze czegoś chciało, ale umysł już nie był obecny.

Najdotkliwsze były drobne zaniedbania. Zapomniała o urodzinach przyjaciółki. Przegapiła wizytę u lekarza. Nie oddzwoniła do matki przez tydzień, bo nie potrafiła złożyć sensownego zdania. Alkohol nie niszczy relacji spektakularnie. Najpierw je rozrzedza.

Pewnego dnia zgubiła klucze. Szukała ich przez godzinę, aż znalazła w lodówce — obok otwartej butelki wina. Usiadła wtedy na podłodze i rozpłakała się nie z rozpaczy, lecz z przerażenia. Zrozumiała, że traci kontrolę nad rzeczami elementarnymi: pamięcią, ciałem, orientacją w czasie i przestrzeni.

Była też noc, gdy zadzwoniła do byłego partnera. Nie po to, by wrócić. Po to, by ktoś potwierdził jej istnienie. Rozmowa była krótka, niezręczna, pełna ciszy. Następnego dnia wstyd był tak dotkliwy, że nie potrafiła spojrzeć w lustro. Alkohol obiecuje ulgę, a zostawia nagą bezradność.

W sklepie osiedlowym sprzedawczyni przestała pytać, czy „to na prezent”. Zaczęła podawać wino bez słowa. W tamtym automatyzmie zobaczyła swoje odbicie — kobietę przewidywalną. A nic tak nie boli jak świadomość, że czyjś nałóg stał się rutyną dla obcych ludzi.

Moment przełomu nie przyszedł z hukiem. Przyszedł ze zmęczeniem. Stała w kuchni, z kieliszkiem w dłoni, i nagle pomyślała: ja już nie piję z wyboru. To zdanie miało ciężar ołowiu. Zrozumiała, że alkohol już jej nie koi — tylko przedłuża cierpienie. Że pije nie po to, by żyć, ale by nie umierać za szybko w środku.

Pierwsze dni trzeźwości były brutalne. Cisza krzyczała. Ciało domagało się chemii, umysł — ucieczki. Wszystko, co przez lata było tłumione, wracało bez litości: żal, gniew, poczucie straty, pytania o zmarnowany czas. Trzeźwość nie była nagrodą. Była konfrontacją.

Z czasem zaczęła rozumieć, że alkohol był językiem, którym mówiła o swoim bólu. Że piła, bo nie umiała być dla siebie łagodna. Każdy dzień bez alkoholu był odzyskiwaniem małego terytorium — pamięci, snu, myśli. Uczyła się znów słuchać ciszy, nie zalewać jej winem. Cisza okazała się trudna, ale uczciwa.

Dziś nie mówi, że „wygrała”. Wie, że choroba nie znika — zmienia się w czujność. Wybiera trzeźwość nie dlatego, że jest łatwa, ale dlatego, że jest prawdziwa. Po raz pierwszy od dawna jej życie nie jest znieczulone.

Ta historia nie jest opowieścią o triumfie. Jest opowieścią o kobiecie, która przestała się oszukiwać. Bo największą odwagą nie jest przestać pić — lecz odważyć się czuć.

Alkoholizm nie jest brakiem charakteru. Jest desperacką próbą ulgi. A trzeźwość nie jest końcem. Jest powrotem do siebie — powolnym, nieidealnym, ale jedynym, który daje szansę na prawdę.