Grafika: www.wikipedia.pl
Tak mi się dziś przypomniały letnie miesiące i niesamowity gość, a raczej goście nawiedzający surfinie okupujące w ilościach hurtowych moje domostwo. Pewnego słonecznego dzionka siedziałam pod parasolem w swoim pokaźnych rozmiarów ogródeczku. Pokaźne rozmiary ograniczają się do kawałka ziemi o długości rzutu beretem, który to rzut wykonał pięciolatek lichego wzrostu. Ot taka fanaberia na małym osiedlu, że każdy sobie trochę gleby przysposobił, ogrodził i stworzył namiastkę uprawy roli w środku miasta. No więc, siedzę w tym moim magicznym ogródku, podziwiam kwiecie obficie zadomowione w donicach i oczom nie wierzę... Koliber! Prawdziwy koliber atakuje moje białe surfinie! Oczywiście jak na rasowego biologa zboczeńca przystało lecę podziwiać z bliska to cudo. No co jak co, ale koliber na Śląsku to atrakcja na skalę światową! Chyba, że to słońce wywołało halucynacje i taka wielkomiejska fatamorgana ogrodowa mi się ukazała?
Niestety koliber zniknął tak szybko jak się pojawił, a we mnie została żądza sfotografowania tej atrakcji na skalę światową. Resztki rozumu uporczywie podpowiadały mi, że w Polsce nie ma kolibrów i raczej nikt z sąsiadów nie hoduje ich w domu, żeby mogły uciekać z klatek i bezczelnie hasać po cudzych ogródkach. Jak nic to halucynacje...
Wieczorem zabrałam się za podlewanie surfinii. Nagle coś przefrunęło koło mojej twarzy! Jest! Jest koliber! Dwa! Są dwa! Nie zastanawiam się ani chwili. Lecę jak poparzona po aparat i usiłuję uchwycić któregoś w kadrze. Szybkie i sprytne to bestie są i sporo zachodu kosztuje mnie zrobienie sensownej fotografii. Ale jak nie ja to kto?!? :) Z pełnym poświęceniem skacząc jak małpa i wykonując ruchy tak zwinne, że gepard mógłby mnie zaadoptować osiągam sukces fotograficzny. Mam! Mam własnego polskiego kolibra na zdjęciach! To nic, że ciemno! To nic, że prawie nogi połamałam! Zwierza zakadrowałam! Jakość fotografii pozostawia wiele do życzenia, ale działałam w ciemnościach, w dzikiej euforii i ledwo żywa z podniecenia biologicznego :)
Grafika: Eve Daff
Niestety po bliższych oględzinach fotografii i przemyśleniu szczegółów anatomicznych głównego bohatera zdjęć prawda okazała się nieco inna: to nie koliber, ale przepiękny motyl z rodziny zawisakowatych poruszający się jak koliber, którego wygląd wprowadza w błąd chyba każdego kto po raz pierwszy zobaczy tego owada. Owad zwie się fruczak gołąbek. Podobieństwo do kolibra jest niesamowite. Życzę Wam byście mogli któregoś lata na żywo doświadczyć spotkania z tym niezwykłym stworzeniem.
To tyle tytułem letnich wspomnień, a halucynacje miewam niezależnie od pory roku ;)
Oj tam zaraz jakiś fruczak, koliber jak nic. Ja tu rozmarzona, a Ty mi z z gołąbkiem jakimś....ale fakt podobieństwo jest, zwłaszcza po ciemku:-) a jaki długi organ pobierczy czy jak to zwą fachowo...całe życie człowiek się uczy!
OdpowiedzUsuńOrgan pobierczy - super określenie :) Ten fruczak to jak koliber - piękny zwierz, także spokojnie przy fruczakach możesz się rozmarzać ;)
UsuńŻebyś mi tu powiedziała , że to latający jeżozwierz zapylający Twoje hurtowe ilości surfinii to i tak bym Ci uwierzyła, bo słabo znam się na drobnym inwentarzu :) Zdarzyło mi się parę lat temu nawoływać w lesie aby
OdpowiedzUsuńDziecek zaskrońca zobaczył ... Dopiero Duży na odsiecz przybył w porę bo to żmija była z pięknym zygzakiem na żmijowych pleckach. No a na Podkarpaciu żyją trzy odmiany barwne żmij: brązowe, srebrzyste i czarne. Teraz to wiem :)
Pani jak jeżozwierze zaczną zapylać mi kwiatki, a ja zacznę o tym pisać to prawdopodobnie będzie oznaczało, że jednak mnie zamknęli w domu bez klamek i z litości pozwolili korzystać z kompa raz w tygodniu, żebym nie zdurniała do reszty ;)
UsuńZe żmijami nie ma żartów, niestety sporo osób myli żmije, zaskrońce i padalce - może popełnię jakiś post uświadamiający społeczeństwo w tym zakresie ;)
Padalce zazwyczaj kojarzą mi się bardziej z gatunkiem ludzkim niż tym beznożnym :) Nie rozróżniam - jedynie co to unikam. Jak w moim własnym ogródku wygrzewał się takowy osobnik zapytałam specjalisty czy mam już chwalić tego co ucieczkę stworzył czy ignorować - na szczęście wprowadził się do nas zaskroniec. Chociaż podobno ze żmiją też bym się dogadała - bo wiesz swój do swego
UsuńPadalce i żmije dwunożne omijam szerokim łukiem ;) A tak na marginesie Jago droga - ważne, żeby takiego gada nie napastować zbyt nachalnie to nic nie zrobi - grzecznie odejdzie jak na poczciwego kręgowca przystało; gorzej z tymi na dwóch nogach ;)
UsuńKiedyś zawsze latem przy pelargoniach u mnie w domu można było sobie takiego "koliberka" pooglądać. Też nazywaliśmy go kolibrem, bo kto nam zabroni? :)
OdpowiedzUsuńJa też na początku rozpowiadałam wszystkim, że kolibry mam w ogródku, ale wiadomo, że większość patrzyła z politowaniem i pukała się w czoło ;) W każdym razie te niby kolibry, nie wiedzieć czemu, nawiedzały tylko moje kwiaty :)
UsuńSzybciej byśmy na zawał zeszły, widząc takie ,,cudo" ;) Niemniej, gratulujemy refleksu i świetnych ujęć!
OdpowiedzUsuńNo jak można się takiego zwierzątka bać? Sama słodycz :)
UsuńKiedy prze 5 lata pracowałam i mieszkała w środku lasu, na ośrodku szkoleniowo- rekreacyjnym mojej firmy i miałam przyjemność wiedzieć owego owada. To prawda, jego podobieństwo do kolibra jest powalające :)
OdpowiedzUsuńDokładnie - "powalające" :) Owad robi wrażenie i o ile się go nie spłoszy można obserwować jak zwinnie i kolibrowato się porusza.
UsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję i również pozdrawiam :)
Usuń