niedziela, 31 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 6: Zakupy


- No ile można na was czekać! Zdążyłam przeanalizować pół życia! – radośnie powitałam mamunię i ciotkę Ankę, specjalistkę od serialu „Masters of sex”, co to na imieninach mamuni gorylem furorę zrobiła.
Zgodnie z obietnicą stawiłam się o poranku mustangiem, który na co dzień robił jako pełnoletni renault megane, by zabrać mamunię na zakupy. Na okrasę była ciotunia od seksu, także zapowiadała się wypasiona wyprawa.
- I czego to się zaognia? Czego? Musiałam się wyszykować na te zakupy bieliźniane przecie. Anka kazała mi nogi golić i obok majtek pola uprawne, a i pachy, a że ja już stara i giąć się jak joginka nie potrafię to nam zeszło – mamunia w ramach usprawiedliwienia opisała poranne przeżycia.
Nie wnikałam w temat trzebienia pól uprawnych; wizja oglądania matki i ciotki w skąpym odzieniu wymachujących maszynkami do golenia napawała mnie nie małym przerażeniem.
- Czyli co dziewczynki? Najpierw sklep z bielizną, potem jaki obuwniczy zaliczymy, a na koniec obowiązkowo cynamonowe drożdżóweczki i latte macchiato w naszej kafejce! – ciotka Anka plan miała zwarty i gotowy.
- Znowu nie będę mogła was odkleić od tych cynamonówek! Ostatnio po trzy sztuki żeście zżarły i awanturowały się o dwie następne! Wstydźcie się matko i ciotko!
- Oj tam! Oj tam! Jakie po trzy zżarły i jakie się o dwie awanturowały? Już nie przesadzaj Klarcia, bo sama się odkleić nie mogłaś! – ciotunia spojrzała na mnie wzrokiem triumfatorki.
Po piętnastu minutach jazdy mustangiem, wysłuchaniu tysiąca porad drogowych, jednej mini awanturze na temat fryzury Antoniego, dotarłyśmy szczęśliwie na parking galerii handlowej ”Kwadraty”.
- Dobra, wysiadać baby! Tylko mi się zachowujcie w tych sklepach! – z szyderczym uśmieszkiem zwróciłam się do rozochoconych seniorek.
Eleganckim krokiem posuwistym przekroczyłyśmy bramy zakupowego raju…
- O! Jest! Jest! Bielizna z brafittingiem! Salon "Biustella"! Janka trza ci dobrać też biustonosz, a i mnie, i Klarci przyda się fachowa obróbka!
Włos mi się zjeżył na czaszce… Oczami wyobraźni widziałam już ten kabaret w przymierzalni, choć sama byłam ciekawa jak taka porada brafitterki wygląda, bo nigdy nie korzystałam z jej usług.
- Matka! Najpierw zajmijmy się zakupem piżamy i szlafroczka na wyjazd z Antonim, a potem będziemy się brafittingować. Patrz jaki cudny lawendowy komplecik! – popadłam w zachwyt przekładając w paluchach przyjemnie śliski materiał.
- Cudny! No cudniutki Janinko! Szlafroczek z dodatkiem koronki, a piżamka bardzo zgrabnie uszyta! – Anka wyraźnie się napaliła na komplecik. – A ja też go wezmę! Możemy sobie potem urządzić lawendowe piżama party!
- Taaa… Narozrzucamy suszonej lawendy i będziemy się tarzać w tych habaziach; można też zawody urządzić, do której się więcej habazi poprzyklejało, he, he! To żeś ciotka wymyśliła imprę, że normalnie nie zasnę dziś z wrażenia na samą myśl!
Sprzedawczyni patrzyła na dwie panie w podeszłym wieku i na mnie, niestety również, z wyraźnie ukrywanym uśmieszkiem, ale dzielnie przeszła etap wyboru rozmiaru lawendowych szat dla mamuni i ciotki Anki. Następnym punktem programu były biustonosze.
- To niech panie podadzą rozmiary biustonoszy jakie nosiły do tej pory. Potem zmierzymy panie w obwodach i nauczymy się dobierać właściwy rozmiar stanika – brafitterka zabrała się za pomiary w biuście i pod biustem. Po tym jak usłyszała jakie nosimy rozmiary to prawie popełniła samobójstwo wieszając się na koronkowych stringach o barwie burgundowej zawisających na pobliskim wieszaczku. Szybko jednak doszła do siebie stymulowana rechotem ciotki Anki i zabrała się za instruktaż brafittingowy, który szczegółowo omówiła z wykorzystaniem barwnych ilustracji oraz własnego ciała.
Wszystkie trzy rozdziawiłyśmy japy z wrażenia, tak że nasze jelita grube zobaczyły po raz pierwszy świat, w postaci sztucznego oświetlenia salonu "Biustella", od strony otworu gębowego.
- No popatrz, popatrz, Janka! Ja tyle lat chodzę po tym świecie i nie wiedziałam, że mam se cycki pozbierać z brzucha i spod pach, a i prawie o plecy zahaczyć!
- I po co ja te nogi goliłam?!? Anka te twoje pomysły czasami to o kant dupy! – matka się niespodziewanie zirytowała, ale fakt faktem miała rację, bo do dzisiejszych zakupów trzebienie sierści z nóg nie było potrzebne.
- Ty się teraz nad szczeciną na nogach nie pochylaj tylko zbieraj cycki z pleców jak miła pani pokazywała! Ha, ha, ha! – Anka jak zwykle nie pozostała dłużna. Odkąd rzuciła palenie to złośliwość seniorska jej się wyostrzyła co często miało zabawne oblicza.
Wszystkie trzy dzielnie walczyłyśmy z odzyskiwaniem biustu, który przed wizytą w sklepie z brafittingiem był po prostu tłuszczem i fałdami na brzuchu i plecach. I tak oto ja z rozmiaru 80B, przeszłam płynnie na 65E. Cud! Mamunia z ciotką to aż się zapowietrzyły jak się na starość zwiedziały, że takie balony mają! Oczywiście ubaw był przedni jak te cycki wpychałyśmy do tych misek. Pani instruktorka dzielnie pomagała i bawiła się równie dobrze jak my. Wyłyśmy jak dzikie hieny rodem z opuszczonego cmentarza i prawdopodobnie odstraszyłyśmy tym potencjalne klientki, które nie miały śmiałości w to stado hien wkraczać.
- Janinko a patrz no tutaj! Majtki bezszwowe! Bierzemy! Przynajmniej dziur na szwach nie będzie! 
I tak oto zostałyśmy szczęśliwymi posiadaczkami dwóch lawendowych komplecików w postaci szlafroczka i piżamy, trzech biustonoszy na wielkie balony i sześciu par gaci bez szwów.
Seniorki wyraźnie się zmęczyły tymi szaleństwami, więc do buciarni wpadłyśmy na chwilę, bo mamunia chciała tylko klapki pod prysznic nabyć. Następnie poczłapałyśmy do kafejki ”Cynamonka”, gdzie zamówiłyśmy po dwie firmowe drożdżówki i kawę na każdy łeb. Ciotce Ance jak zwykle zebrało się na gadulstwo, więc jak tylko pochłonęła pięć pierwszych kęsów ciastka zabrała się za wywody...
- A wiecie co dziewczynki… Tak mi się przypomniało przy tych cynamonóweczkach jakie ja cudaki ostatnio w sklepie widziałam na dziale mięsno-wędliniarskim; aż stałam i po trzy razy czytałam kartki z opisami towarów. Mieli salami bumerang, wędzonkę z liszek, szynkę z liściem…
- Ha, ha, ha! Ciekawe czy tym salami można rzucać po sklepie? A liszki to trochę oblechowate są, więc pewnie wędlinka mniam, mniam! Szynka z liściem! Dobre! Może z marihuanką?!? – skomentowałam wędlinkę ze sklepu ciotuni. 
- Klara! Dziecko! Ludzie nas słuchają! – mamunia spontanicznie zainteresowała się faktem w jaki sposób postrzega nas społeczeństwo zgromadzone w kawiarni.
- No i co z tego! Już i tak znają was wszyscy klienci, po tym jak wasz rechot i krzyki wydobywały się z ”Biustelli”!
- Klara, po pierwsze to nie was znają i nie wasz rechot, tylko nas i nasz! Ty nas tu nie wrzucaj do wora podpisanego: Trudny klient, bo sama darłaś japę jak ci pani kazała cycki foremkować w michach gigantach. – ciotunia zarzuciła ripostą, że ho, ho! - Wracając do tych specjałów, bo mi smarkula przerwała, to był jeszcze smakołyk puchatka i nie, nie, Klarcia, to nie była wędlina wypełniona miodem!  Ale najlepsza to była kiełbasa palcówka polska!
- A co w tym dziwnego, że palcówka polska? – mamunia się ożywiła.
- No jak co dziwnego Janka! O losie! To ty nie wiesz co to jest palcówka?!? – Anka zrobiła oczy jak wyrak z zatwardzeniem i oczywiście nie omieszkała pośpieszyć z wyjaśnieniami…- Jak ci chłopina nie potrafi zrobić dobrze lagą to może użyć palców i doprowadzić cię do orgazmu, sama se też możesz palcówkę strzelić Janka!
Mina mamuni była bezcenna, a ja zaczęłam rżeć jak obłąkany osioł, gdyż wizja mamuni siedzącej w bujanym fotelu, która wkracza w świat palcówek instruowana przez ciotunię zabiła moje poczucie wstydu i bez żadnych zahamowań śmiałam się na cały głos, a resztki przemielonej cynamonowej buły radośnie strzelały na prawo i lewo z mojej rozwartej paszczy. 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

czwartek, 28 stycznia 2021

Pluszowy królik atakuje, czyli rozładuj się wizualizacją...


Nie lubisz swojego szefa? Na myśl  o rozmowie z nim, w cztery oczy, jelita przewracają Ci się na drugą stronę i wiążą w supełki? Spotkanie z teściową wywołuje syndrom nadmiernego przywiązania do muszli klozetowej? Spróbuj wizualizacji… To niewinne narzędzie psychologiczne, służące do wielu wzniosłych celów, może być rozwiązaniem, kołem ratunkowym w sytuacjach stresujących, niekomfortowych i różnych innych.

Spotkanie z szefem… Niekoniecznie musisz się go bać, ale przypuśćmy, że wywołuje w Tobie dziesiąty stopień poirytowania, (żeby nie nazwać tego gorzej) roztaczając przed Tobą kolejną, fantastyczną wizję zmian, które wyniosą na wyżyny społeczne przybytek radości, w którym pracujesz. Dodatkowo załóżmy, że szef nie jest podatny na przyjmowanie i wcielanie w życie pomysłów szarego pracownika X, wychodząc z założenia, że jego iloraz inteligencji, co najwyżej, nadaje się do pełnienia, tylko i wyłącznie, tej funkcji, którą łaskawie szef mu powierzył. Siedzisz więc, słuchasz i mdli Cię coraz bardziej… A teraz spróbuj wyobrazić go sobie w stroju np. pluszowego karczocha lub brokuła… 


Sprawa wygląda, nieco inaczej… Twój wyraz twarzy nabiera zdecydowanie ciekawszego wydania, Twój szef powoli znika w odmętach pluszu, a Tobie łatwiej to wszystko znieść. Wypluszowanie agresywnego szefa, który nas przeraża, również powinno się sprawdzić w praktyce; taki szef-postrach, w wyniku pluszowania, staje się postacią zdecydowanie bardziej przyjazną.

Wystąpienia publiczne… Kto je lubi? Ja nie lubię, ale czasami muszę się publicznie udzielić. Publika nie musi się składać z ogromnej ilości osobników; są osoby, które czują się niepewnie, nawet na urodzinach cioci Maryni. A gdyby tak, wyobrazić sobie, że nasza publika to kolorowe galaretki owocowe lub misie Haribo, śmiesznie podskakujące na swoich żelowych zadkach. Jak dla mnie, robi się o wiele sympatyczniej i strawialniej, niż w przypadku normalnej publiczności.

Takich przykładów, można mnożyć wiele, ogranicza nas tylko wyobraźnia. Wizualizacje, o których tu wspominam, mają niestety swoją małą pułapkę: jeżeli, zapędzimy się w tym wizualizowaniu zbyt daleko, może mieć to nieciekawe konsekwencje. Dlatego, poza wyrobieniem sobie tego mechanizmu zaradczego, powinniśmy nauczyć się go kontrolować. Jak wiadomo praktyka czyni mistrza, więc należy ćwiczyć na obiektach ze strony których nie grożą nam jakieś poważne sankcje i najlepiej na płaszczyźnie naszego prywatnego życia, na przykład: spotkania rodzinne czy w gronie znajomych.

Moja wizualizacja, o której wspominałam w jednym z komentarzy na tym blogu, skończyła się wyrzuceniem z zajęć na studiach. Były to bardzo nudne zajęcia, więc zaczęłam sobie wyobrażać, że chłop, który je prowadzi ma różowy, pluszowy strój króliczka. Podzieliłam się ta wizją z koleżanką siedzącą obok i wzajemnie zaczęłyśmy nakręcać naszą wizualizację dorzucając kolejne, pikantne szczegóły z życia ogromniastego pluszaka. Oczywiście skończyło się to wybuchem niekontrolowanego śmiechu, którego żadna z nas nie była w stanie opanować. Nasz prowadzący zajęcia nie zdzierżył dwóch wyjących ze śmiechu hien i wywalił nas za drzwi. Nie czułyśmy się z tym jakoś bardzo źle, w końcu mogłyśmy dać upust blokowanemu w trzewiach rechotowi. Taki obrót spraw niekoniecznie powinien mieć miejsce w gabinecie szefa, dlatego wizualizacje powinniśmy trzymać w ryzach.

Moim zdaniem, wizualizowanie to przydatna umiejętność, czasami z niej korzystam, żeby ubarwić nieco swój codzienny żywot, zmniejszyć poziom stresu czy obaw. Poza tym łatwiej przeżyć niektóre, nieciekawe momenty życia odcinając się od nich w taki trochę bajkowy sposób. Polecam :)

Grafika: www.partybox.pl

środa, 27 stycznia 2021

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia...


Poznaliśmy się kilka tygodni temu, nieco powierzownie, bo chęci na głębsze poznanie nie było. Brak przysłowiowej chemii zrobił swoje. Bezduszne, plastikowe, bynajmniej z wierchu, urządzenie, które ktoś nazwał tabletem graficznym było dla mnie kolejnym gadżetem, z którym nie wiadomo co uczynić. Bo kto to widział, by tworzyć cokolwiek za pomocą piórka, którym mażemy po czarnym ekranie! Gdzie tu dusza artysty i inne dyrdymały! Porzucony w kącie niechciej czekał na lepsze czasy. No i się doczekał! Wczoraj wzięłam toto spontanicznie w łapy, pogryzmoliłam trochę i chyba się zakochałam - w ciągu 15 minut, bo tyle mi zajęło wykonanie tej grafiki zamieszczonej w tym poście. 
Rozwarły się przede mną wrota z nieskończoną ilością artystycznych możliwości, które muszę poznać, bo na tym etapie to mam status nowicjusza. Zgadzam się z tym, że tablet graficzny nieco ułatwia życie twórcy bohomazów, ale samo urządzenie nic nie wyprodukuje, jeśli kierownik kompletnie rysować nie potrafi. 
Jeśli ktoś z Was zastanawia się czy zaopatrzyć się w takiego cudaka to szczerze namawiam. Odpada mnóstwo roboty związanej z tradycyjnym rysowaniem czy malowaniem, odpada bałagan, który przy tym powstaje, choć może ma to swoje uroki. Mamy do dyspozycji mnóstwo opcji do tworzenia, które odpowiednio wykorzystane dają możliwości powoływania do życia niepowtarzalnych grafik.

wtorek, 26 stycznia 2021

Gdy nudne wiedziesz życie w kuchni, warzywka czasami chrupnij...


Surówki robi każdy i chyba każdy je lubi. Polecam te z kiszonej kapusty, gdzie możemy popuścić wodze fantazji i dorzucić oprócz kapusty rozmaite dodatki jak komu owa fantazja pozwoli popłynąć szerokim strumieniem szaleństwa. Poza tym kapusta kiszona to skarbnica zdrowia mająca cudowne działanie na nasze jelita i układ odpornościowy. Ja swoją nabywam u pana w budce, gdzie to ów pan kapustę robi wyśmienitą - podobno całe miasto się zjeżdża, żeby ten produkt nabyć. Rzeczywiście jest bardzo jędrna, ma wyważone smaki: kwaśny, słony i słodki. Pan od kapusty nie żałuje też marchewki, przypraw i pewnie serca, które wkłada w wyprodukowanie tego cuda. Kapusta ze sklepów typu markety może co najwyżej postać z boku i powzdychać lub popłakać z żalu, że tak nie smakuje. 

Na fotografiach suróweczka, która powstała z następujących składników:

- pół marchewki - zetrzeć na tarce o grubych oczkach

- kawałek pora - pokroić w cienkie paski

- kapusta kiszona - ilość wedle uznania

- pół jabłka - zetrzeć na tarce o grubych oczkach

- natka pietruszki - drobno posiekać

- łyżka miodu - najlepiej z pasieki

- trzy łyżki oleju rzepakowego - dobrej jakości

- sól, pieprz - do smaku

Wszystkie składniki należy wymieszać; odstawić na pół godziny i gotowe. Oczywiście wypadałoby dorobić do tego jeszcze resztę obiadu, na przykład proponowanego w poście Kacze piersi w objęciach kuchennego szaleństwa Kobietoskopowego ;)
Polecam dodawanie miodu do każdej surówki - podkręca smak i powoduje, że nasza mieszanka warzywna jest charakterna :) Warto poszukać miodu, który jest naprawdę miodem, a nie miodopodobnym tworem; ja swoje miody kupuję u sprawdzonych sprzedawców na allegro. 
Gdy już uporamy się ze wszystkimi elementami obiadu możemy zasiąść do konsumpcji i bez skrępowania podziwiać swoje apetyczne i kolorowe dzieła. Smacznego :)


Grafika: Eve Daff

piątek, 22 stycznia 2021

Pokaż kotku, co masz w środku...

Jakiś czas temu byłam na rezonansie magnetycznym głowy. Kto czytał post Obecność mózgu stwierdzono! dowiedział się, że to niezwykle interesujące doznanie, jeżeli rozpatrujemy je pod kątem doznań słuchowych. Niestety nie jest to atrakcja dla ludzi ze skłonnościami ku klaustrofobii. Każde badanie ma to do siebie, że po jakimś czasie dostajemy wynik tegoż procederu. Dostałam, więc, opis i płytkę z nagraniem. Opis na szczęście zawierał informacje jak najbardziej pozytywne: zmian patologicznych nie stwierdzono; odkryto tylko drobne niedociągnięcia w mojej głowie, ale nie będę na ten temat truć. 

Z wykształcenia jestem biologiem i jak na biologa przystało zainteresowałam się nagraniem, którego głównym bohaterem jest mój mózg. Przeglądając kolejne ujęcia natknęłam się na kilka niebanalnych obrazów, które mocno pobudziły moją wyobraźnię i nieco mnie przeraziły... A jednak mam kumpli, nie jestem sama... W zakamarkach mojej czaszki ukryło się kilka podejrzanych dziwaków...

Spójrzmy na zdjęcie powyżej... Postać jak najbardziej sugeruje brak kontaktu z rzeczywistością; gałki oczne skierowane ku górze i rozwarty otwór gębowy mogą wskazywać również na brak przytomności czy też wariactwo, które osiągnęło stadia końcowe. Ewentualnie można się tutaj doszukać wiecznie głodnego osobnika nastawionego na pochłanianie żywności, co akurat w moim przypadku pasuje jak ulał patrząc na moje umiłowanie do żarcia, a zwłaszcza do żarcia ciastek.

Zajmijmy się kolejną fotografią...

Pamiętacie serial animowany "Simpsonowie"? No czyż nie wyglądam tu jak Homer Simpson - ojciec rodu? Martwi mnie tylko ta zamurowana szczelina, która służy do przyjmowania pokarmów i mówienia. Może to przesłanie...? Kiedyś mnie los pokara i zlikwidują mi gębę, żebym tyle nie kłapała i nie wyjadała tych wszystkich dobroci świata doczesnego. Pocieszające jest to, że mam pofałdowaną powierzchnię mózgu, więc jest dobrze. Zawsze się martwiłam, że ta powierzchnia jest jak marynowana pieczarka i można po niej zjeżdżać na sankach.

Ujęcie nr 3...

To mnie przeraziło najbardziej! Straszna potworzina w tym łbie się zalęgła! Prawdopodobnie odpowiada za moją mroczą, nieujarzmioną stronę, która czasami wypełza i straszy ludzi. Do tego ma jakieś takie koślawe gałki oczne i wąsy - obym nie zmutowała w kierunku zezowatego mężczyzny.

Przejdźmy, po tych niezbyt miłych przeżyciach, do zdjęcia nr 4...

Słodziutki potwór wstydziaszek, który łapkami zakrywa sobie oczka. Niepokojąca jest ta nadmierne rozbudowana obręcz barkowa i muskulatura, która ją pokrywa... Czyżbym skrywała w sobie zapędy do zostania kulturystą? Znowu ten facet wyłania się zza winkla. Pozostając w klimatach słodziakowatości zerknijmy na ostatnie ujęcie - nr 5, bo przecie nie będę Was zanudzać hordą fotosów z mych wnętrz.


Taki słodziutki niuniuś ze skłonnościami do turkucia podjadka - tak mi się to bynajmniej kojarzy. Ewentualnie jakiś wodny skorupiak lub nieogarnięty mięczak, a może trochę morda żółwia...?

Jak widać wędrówki po ludzkim łbie mogą stać się niezłą gimnastyką dla wyobraźni. I dają odpowiedź na nurtujące nas pytanie - czy jesteśmy sami? No nie jesteśmy! Nikt z nas nie jest sam, każdy ma takich fajnych kumpli w środku; trzeba ich tylko poznać i odpowiednio wykorzystywać ;) 

czwartek, 21 stycznia 2021

Zemsta kiełbasiana i poważna strata dla narodu...

Grafika: www.creoflick.net

W tym tygodniu był podobno najbardziej depresyjny dzień w roku, choć nie do końca rozumiem ideę wymyślania takich dni. Zdecydowanie wolę iść w przeciwnym kierunku i tworzyć dni antydepresyjne. W związku z tym być może mój post wywoła mały uśmiech u niektórych... Nie wiem dlaczego, ale przypomniało mi się pewne wydarzenie z czasów szkoły podstawowej… Dzieci niezależnie od epoki, w której żyją wykazują się sporą dawką kreatywności. W czasach PRL-u, kiedy to moje dzieciństwo wypełzło na ten świat, również ciekawe rzeczy się działy… 

Wybory Miss Papieru Toaletowego…

Mając, w porywach, lat dziesięć pojechałam na tak zwaną Zieloną Szkołę. Wyjazd był nad morze, wiadomo jod i te sprawy, a ja ze śląskiej, zakurzonej ziemi nasienie jestem. Po zakwaterunku w jakimś tam ośrodku kolonijnym rozpoczęłam swoje nowe, trzytygodniowe życie kolonijne... 
W pokoju byłyśmy w szóstkę i pewnego pięknego popołudnia, chyba dwa dni po przyjeździe, wymyśliłyśmy sobie wybory Miss Papieru Toaletowego. Cała gala polegała na tym, że jurorami i uczestniczkami byłyśmy my same, ubrane tylko i wyłącznie w papier toaletowy - jakże cenny w tamtych czasach. Nie muszę chyba wyjaśniać, że dokonałyśmy kradzieży w okolicznych, korytarzowych klozetach, aby materiału na wystawną kreację papierzaną wystarczyło dla każdej uczestniczki. Do tej pory zastanawiam się skąd potrzeba obnażania się i odziewania w taki materiał w małych dziewczynkach się narodziła?!? 
Nagroda była równie zacna jak oprawa konkursu: spory kawałek pieczonej kiełbasy w bułce, którą jedna z koleżanek miała jeszcze z domu - rodzicielka dała jej to w ramach suchego prowiantu (podróż nad morze trwała trochę, zwłaszcza, jeżeli odbywała się kolejami państwowymi). Rozumiem, że czasy wtedy były specyficzne, ale co myśmy widziały w tej kiełbasie, żeby się upadlać w zwojach szarego papierzyska - nie mam pojęcia...
Wybory odbyły się z wielką pompą. Zajęłam drugie miejsce; niestety poległam na jednej z konkurencji finałowych, którą było dzikie, ekspresyjne owinięcie się w papier, przy podkładzie "muzycznym", którym była pieśń kolonijna śpiewana przez współlokatorki. Niestety potknęłam się o łóżko w trakcie wykonywania wyszukanych piruetów i część srajtaśmy uległa poważnym zniszczeniom, a to jak wiadomo, znacząco umniejszyło wartości punktowe za wyraz artystyczny. W każdym razie nasza Miss kiełbasę wygrała, ale świnią nie była i się podzieliła z resztą - ku uciesze reszty. 
Potem nadszedł wieczór i noc niestety spędzone w przeważającej części z głową w muszli klozetowej, przy muszli, obok muszli, nad muszlą, ewentualnie w bliskim kontakcie z umywalką. Rzygałyśmy jak koty i nie wszystkie dostąpiłyśmy zaszczytu dopchania się do muszli i zlewu. Okazało się, że tak pazernie zeżarta kiełbasa zemściła się na naszych żołądkach i jelitach ze zdwojoną siłą; dodatkowo, jak można się było domyślić, nie do końca była świeża po zaliczeniu podróży ze Śląska nad morze i leżakowaniu przez dwa dni w pokoju. Ale na tym kiełbasa nie poprzestała… Rankiem, do pokoju przybyła nasza wychowawczyni i jak zobaczyła ten kiełbasiano-papierowo-gastryczny Armagedon to o mało co nie zeszła w progu. Jej wrażliwość na widoki drastyczne i zmysł węchu zostały poddane poważnej próbie. Kazała nam w miskach prać zapaskudzoną pościel, co w wykonaniu dziesięcioletnich rączek okazało się wyzwaniem godnym zdobycia jakiegoś ośmiotysięcznika. 
Po tym wyjeździe zapamiętałam jedno: jedzenie starej kiełbasy oraz udział w wyborach miss są źródłem kłopotów. Dlatego w późniejszym okresie życia starałam się unikać jednego i drugiego. W związku z czym nasz kraj stracił nieodżałowaną okazję poznania murowanej kandydatki na Miss Świata ;)

Jeżeli jacyś rodzice martwią się, że mają dziwne dziecko, to chyba niepotrzebnie… Ze mnie wyrosła w miarę ogarnięta kobieta, a nieświeża kiełbasa nie poczyniła, aż takich, spustoszeń w mózgu jakich się można było spodziewać ;)

wtorek, 19 stycznia 2021

Rzęsy jak firanki...


Dzisiaj mała odsłona poradnika cioci Ewy, która jak wiadomo specjalistką od nowinek z wielkiego świata kosmetyków nie jest, ale czasami ponosi ją fantazja i udzierga post zupełnie nie pasujący do niej ;) Poza tym jak już narysowała taką grafikę o tych rzęsach to żal jej nie wykorzystać. A zatem... Która z nas nie marzy o rzęsach jak firanki? No przyznać się! Każda :) Jeżeli komuś matka natura poskąpiła w tym zakresie to polecam gorąco dwa produkty przyczyniające się w dużym stopniu do stania się posiadaczką najpiękniejszych rzęs w całej Galaktyce:

1. FEG, Eyelash Enhancer (Odżywka wzmacniająca rzęsy i stymulująca ich wzrost). Efekty są naprawdę zauważalne; należy tylko zakupić oryginalną odżywkę - na rynku jest mnóstwo podróbek. Szczerze polecam!


2. Regenerum, Regeneracyjne serum do rzęs i brwi ze szczoteczką, Aflofarm. W tym przypadku na efekty trzeba trochę poczekać, ale jak najbardziej warto. Poza wydłużeniem i zagęszczeniem rzęs serum spowodowało również ich przyciemnienie; wyraźnie ciemniejszą barwę uzyskały też brwi, które również traktowałam tym specyfikiem.


Na rynku jest mnóstwo tego typu preparatów; warto znaleźć taki, który zadziała akurat na nasze rzęsy. Poza tym oczywiście starym, sprawdzonym sposobem na piękne rzęsy i brwi jest olejek rycynowy, który nie tylko je wzmocni, ale też przyciemni ich barwę.

niedziela, 17 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 5: Głupia pisda

Ale ze mnie durna bździągwa! Po jaką cholerę zachciało mi się tych wszystkich firan i zasłon! Teraz muszę te kilometry szmat prasować, bo wstyd to wywiesić takie pomiętolone jak z krowiego zadu. A okna zasnuła już mgła z ubiegłego stulecia, trzeba je w końcu umyć, a jak okna umyć to i to prasowanie w pakiecie się wyłania zza winkla. Swoją drogą mycie okien to głęboko upierdliwa czynność, którą można mnie dotkliwie torturować. Z poziomu górnolotnych rozważań nad myciem okien i zasadnością wieszania szmat w oknach w formie wyprasowanej lub nie wytrącił mnie telefon mamuni…

- No cześć matka!

- Cześć dziecko wyrodne! Dlaczego ty milczysz od dwóch dni? Mogłaś umrzeć przez ten czas albo ja mogłam zemrzeć! – mamunia jak zwykle wbiła w ton kobiety zamartwiającej się.

- Eee tam… Bez przesady, już bez przesady. Póki co nikt nie umiera, a ty pewnie dzwonisz z jakimś pierdem jak cię znam. No co się stało?

- Nie, nie z pierdem! Wyobraź sobie, że Antoni zabiera mnie na weekend w góry i będziemy nocować w eleganckim hotelu! – głos mamuni zdradzał sporą dawkę podniecenia podszytego ekscytacją dziewczęcia z warkoczami.

- I co? Chciałaś się pochwalić i dobić mnie faktem romantycznego weekendu z ukochanym, gdy ja będę siedzieć i rwać włosy ze łba przed telewizorem wgapiając się w kolejny odcinek ”Chłopaków do wzięcia”…- poudawałam trochę lamentującą córkę w obliczu niesprawiedliwości losu.

- Dziecko nie rób mi tu prymitywnego przedstawienia! Wiem, że sobie ze starej matki żarty stroisz!

- Jakiej tam starej jak na weekendy jedzie z gachem! A wiadomo czym takie weekendy pachną! Ha! Ha!

- Niech pachną czym chcą, a ja mam problem, duży problem… Klara ja tu w poważnej sprawie do ciebie się zgłaszam… Bo ja dawno nie byłam na noclegu z mężczyzną poza domem i się tak zaczęłam zastanawiać czy by jakiego stroju na noc nie nabyć? – rodzicielka zawisła na łączach wyczekując mojej mniej lub bardziej sensownej odpowiedzi.

- Wiadomo, że nabyć! Chciałaś Antoniego straszyć tymi flanelowymi łachmanami w łąki makowe albo porzucone misie?!? Nie wiem co gorsze! Chociaż pewnie on już tym dostatecznie nastraszony, skoro nocował u ciebie nie raz to pewnie to widział! A że nie uciekł po tym traumatycznym przeżyciu to mu się szczerze dziwię! Ani się waż toto zabierać, bo mu oklapnie to co jeszcze nie oklapło do tej pory!

-  Ty się tu z matczynych koszulin nie naśmiewaj! Antoni nie narzekał i nawet mówił, że piękne kolory!

- A co miał mówić? Kłamał bidulek, żeby się przypodobać, a pewnie w samotności marzy o spaleniu tych łąk makowych! Koniecznie trza ci nabyć jaką satynową koszulę; może być długa, z jakim szlafroczkiem do kompletu i zobaczysz jak chłopinie libido podskoczy! 

- Ty to tylko o jednym! Myślisz, że co my tam zamierzamy robić?!?

- Nie wnikam, nie wiem i nie chcę wiedzieć! Tymczasem kobieto droga znikam, bo mycie okien mam w planach i prasowanie szmat z całego osiedla. Jutro po ciebie wpadnę to pojedziemy nabyć te grzeszne odzieże! 

Mamunia zniknęła w odmętach sieci telefonicznej, a ja mogłam spokojnie zabrać się za mycie okien. Właściwie to cała procedura okiennicza była: zdjęcie firan i zasłon, wrzucenie do pralki, mycie, prasowanie i wieszanie… Na myśl o tym wszystkim odechciało mi się wszystkiego. Całe popołudnie w przysłowiowej dupie i pot lejący się smętną strużką w rowie naplecnym. W ramach odskoczni pozaglądam chociaż na Sympatię; może i mnie jaki gach się trafi… O! I oto ci on! Yomi, cokolwiek to znaczy…

Yomi: Cześć,powiem ci że jestem ciekawy twojej osoby, mamy podobne oczekiwania,pozdrawiam Arek

No tak… Zasady wyrażania się w języku polskim leżą, ale Klara nie czepiaj się, daj dobry przykład… No i koleś ma podobne oczekiwania, a to moja kochana to jak wygrana w totka!

PoprostuKlara: Cześć, zawsze możemy o oczekiwaniach pogadać ;) Ja tu wpadam raczej rzadko, bo moja wiara w to, ze można kogoś normalnego tu poznać wynosi "zero". A Tobie udało się tu nawiązać znajomość z kimś sensownym? :) Klara

Yomi: Próby podejmowałem,ale bez powodzeniem,raczej nie mam zaufania do osób które po paru miesiącach znajomości chcą przewracać moje życie do góry nogami,jestem na to zbyt dorosły

Hmm… Zbuntowany anioł, wojownik niezależności mi się trafił… 

PoprostuKlara: W pewnym wieku wywracanie czyjegoś życia nie ma sensu, bo każdy ma swoje przyzwyczajenia i wizje ;) Chyba, że ktoś jest tak zdesperowany, że mu wszystko jedno co ktoś z jego żywotem zrobi ;)

Yomi: Więc póki co wystarczyła by mi przyjaźń na początek

PoprostuKlara: Przyjaźń w tych czasach to też nie tak łatwo znaleźć; ja w swoim życiu niczego nie zakładam i nie wykluczam; czasami jakaś rozmowa z kimś sensownym jest więcej warta niż bycie w pseudozwiązku w imię obaw przed samotnością czy tym, że na starość mi nikt szklanki nie poda ;)

Yomi: tak,ale kto by się martwił starością, kaj tam jeszcze. co ciekawego dzisiaj robiłaś ?,ja wróciłem z pracy,ugotowałem zupę,nakarmiłem psa i kota i odpoczywam bo w ostatnich dniach dużo robiłem wokół domu.

Bożesz, zara mi streści wszystkie sekundy swojej egzystencji: zrobiłem kupę, oderwałem dwa kawałki dwuwarstwowego papieru toaletowego w stokrotki, umyłem dłonie mydłem o zapachu lawendy… Nie, nie i jeszcze raz nie! Yomi jakoś mnie nie zachęcił do rozwijania pisaniny, drętwota flaczano-olejna kapała aż miło i jeszcze ta polszczyzna dźgająca po gałkach ocznych. Po umyciu okien, przed prasowaniem, zerknęłam jeszcze czy coś więcej dopisał poza tym ”kaj tam jeszcze i tak dalej”…

Yomi: Tak właśnie wychodzi jak staram się być zabawnym

W którym miejscu on był zabawny? Poczucie humoru zdecydowanie nie to, ale Klara nie bądź świnią i odpisz kulturalnie. Chłop źle nie wygląda, a bynajmniej fotografia na patologię nie wskazuje. A Gośka sto razy powtarzała, że nie należy się zniechęcać…

PoprostuKlara: Muszę się czymś ważnym zająć, ale jutro możemy pogadać. A tymczasem miłego popołudnia :) 

Yomi: spierdalaj głupia pisdo

Spionizowało mnie nieco i lekki wytrzeszcz mnie nawiedził... Yhmm… Zatem mieliśmy do czynienia z poważnymi zaburzeniami niewiadomego pochodzenia. Zostałam spontaniczną głupią pisdą bez specjalnych zasług. Rozumiem, że miałam być dostępna natychmiast i w każdym momencie, gdyż pan mężczyzna zechciał zwrócić na mnie uwagę roztaczając zabójczą wizję niańczenia psa, kota i pana mężczyzny w domowych pieleszach. No nic Klara, na ten moment zostaje ci romans z żelazkiem, skakanie po oknach, a potem możesz paść na wyro i oddać się nicnierobieniu. 

Muzyka z filmu Dirty dancing dodała mi kopa i jakoś te okna obrobiły się bez nadmiernych cierpień. Wieczorem wpadłam jeszcze na portal randkowy sprawdzić czy do pisdy nie dorzucono innych sympatycznych określeń. Zablokowałam dziada od psa i kota, ale odezwali się inni panowie, głównie żądni przygód i smakowania pod każdą postacią damskiego ciała, jacyś desperaci szukający opiekunki ich problematycznej psychiki i jeden małolat, który chciał zatapiać czoło w mym biuście. I to by było na tyle… 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

piątek, 15 stycznia 2021

Ciasteczkowe eksperymenty, które upodobniły się do pięty...

Od jakiegoś czasu znęcam się nad wypiekami i potrawami zgodnymi z zaleceniami diety, którą jestem zmuszona stosować: cukier trzeba zastąpić zamiennikami, mąkę pszenną też zastąpić innymi wariantami. Odkrywam fascynujące lądy wypieków bez cukru, mąki pszennej, drożdży i paru jeszcze innych rzeczy. Eksperymenty nie zawsze są udane o czym już pisałam wieszając psy na mące kokosowej. Ale, że ja zwierz uparty, więc nie pozwolę, żeby jakaś tam mąka kokosowa dyktowała mi warunki. I tak razu pewnego narodził się pomysł, by wyszykować ciasteczka z tejże mąki i masła orzechowego. Poszperałam w sieci, powybierałam różne przepisy i zrobiłam, jak zwykle, nieco po swojemu. Już tak mam, że gotuję i piekę zawsze nieco po swojemu. I teraz zapewne tłum znawców krzyczy: Ty durna babo! To dlatego nic ci z tej mąki i ksylitoli sensownego nie wychodzi! Mądralińska po swojemu w garach miesza i potem ma breje i inne bebła! Otóż na swoje usprawiedliwienie mogę rzec, że gotowanie i pieczenie zawsze było moją pasją i co nieco wiem na ten temat; nawet udało mi się parę rzeczy zrobić i nikt po spożyciu nie umarł (można obejrzeć w zakładce Kulinarnie na tym blogu – nie, nie ofiary mojego żywienia, tylko poczynania kulinarne). 

Natomiast na zdjęciach zamieszczono ciasteczka, które uzyskałam z wymieszania w misce za pomocą łyżki następujących składników (ich ilości podaję na oko):

- 100g mąki kokosowej

- 100g masła orzechowego

- łyżka masła

- 2 jajka

- 1 łyżka ksylitolu 

- 1 łyżeczka (płaska) proszku do pieczenia

Z tego wszystkiego należy zagnieść ciasto, z niego uformować kulki i każdą z nich delikatnie spłaszczyć, a następnie umieścić na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Ciasteczka wstawiamy do nagrzanego piekarnika do 180 stopni i trzymamy tam około 15-20 minut, aż się zrumienią (grzanie góra i dół, bez termoobiegu). 

Oczywiście ksylitol można zastąpić miodem, zwykłym lub brązowym cukrem; ciastka można wzbogacić dodając rodzynki, żurawinę czy kawałki czekolady. Ciastka są bardzo sycące i z pewnością można je nazwać zdrową i wartościową przekąską jak ktoś ciastek jest spragniony, a nie do końca może jeść takie tradycyjne wypieki.

Marian powiedział, że wyglądają jak popękane pięty pana pracującego na budowie, co to nie używał pumeksu czy drapaka co najmniej od pół roku. Po zdegustowaniu orzekł, że bez popitki mogę tym mordować niewinnych ludzi i sprzedawać jako skuteczny środek zapychający japy nieznośnym babom ;) Nie wiem o co mu chodziło – przecież uprzedzałam, że są sycące ;) Mnie tam ciastka smakowały, zwłaszcza z gorącą herbatą lub mlekiem. W każdym razie mąka kokosowa to dla mnie wciąż zagadka i pewnie niejeden bluzg wydostanie się z mego otworu gębowego zanim pokochamy się miłością bezgraniczną ;) 

Grafika: evedaff

wtorek, 12 stycznia 2021

Obyś zarosła jak dziki zwierz!


Daleko mi do blogerek piszących porady wszelakiej maści, ale w ramach odskoczni postanowiłam się podzielić patentami na poprawę zarostu, które sama miałam okazję przetestować i stwierdzić, że włosy po nich są w zdecydowanie lepszym stanie. Oczywiście cudów na kiju nie ma się co spodziewać, jeśli genetyka poskąpiła nam stosownych genów w zakresie bujnej czupryny.

1. Tabletki BIOTEBAL 5mg (stosować według wskazań producenta; kuracja powinna trwać co najmniej trzy miesiące); wypróbowałam chyba wszystkie specyfiki tego typu; po tych tabletkach, w końcu, przestały mi wypadać hurtowe ilości włosów. Ostatnio pojawiła się nowość - Biotebal MAX, której nie stosowałam; tabletki mają większą zawartość biotyny - 10mg. Biotebal działa również na paznokcie - szybciej rosną, są mocne i z połyskiem.

2. Skrzyp i pokrzywa w postaci tabletek; warto wybrać takie, które zawierają w składzie zioła bez zbędnych ulepszaczy. Osobiście stosuję te: Soul Farm Premium Pokrzywa Ekstrakt 400mg, Swanson Horsetail Skrzyp polny 500 mg. Paznokcie po tym również są super.

3. Maseczka domowej produkcji, którą robimy raz w tygodniu.
Składniki:
- żółtko jaja (1 lub 2 w zależności od długości włosów),
- łyżka oleju z czarnuszki, 
- łyżka oleju lnianego,
- łyżka oliwy z oliwek, 
- 3 krople płynnej witaminy A,
- 3 krople płynnej witaminy E,
- 3 krople płynnej witaminy C,
- 5 kropli oleju jojoba.
Wszystkie składniki mieszamy w małym naczyniu, nakładamy na suche włosy, pakujemy wszystko w folię, worek lub czepek i pozostawiamy na co najmniej dwie godziny. Po upływie wskazanego czasu maseczkę spłukujemy i myjemy włosy szamponem, którym zazwyczaj to czynimy. Maseczkę możemy dowolnie modyfikować - kluczem do sukcesu jest tutaj żółtko jaja oraz naturalne oleje, oliwy; pozostałe składniki są równie cenne, ale nie niezbędne.

3. JANTAR odżywka-wcierka z wyciągiem z bursztynu do skóry głowy i włosów zniszczonych 100ml - naprawdę polecam; ma przyjemny zapach, nie zawiera alkoholu w składzie i włosy rzeczywiście po tym rosną; można na forach poczytać opinie innych kobiet.

4. Picie drożdży - o tym usłyszałam w pewnej telewizji śniadaniowej; piłam przez trzy miesiące tak jak zalecali i potwierdzam, że to działa; w życiu mi tak szybko włosy nie rosły, wypadało ich też zdecydowanie mniej. Problematyczny może tu być smak napoju drożdżowego, który dla wielu jest nieprzyjemny; dla mnie był obojętny, żadnych odruchów wymiotnych nie miałam i innych problemów z żołądkiem. 

Jak zrobić napój drożdżowy?
1/4 kostki świeżych drożdży należy zalać wrzątkiem (około 3/4 szklanki), wymieszać, poczekać aż przestygnie i wypić. Niektórzy dodają trochę cukru lub miodu dla smaku, ale moim zdaniem nie jest to konieczne. Pijemy to raz dziennie przez około trzy miesiące i robimy przerwę. 
Alternatywą są tutaj tabletki z drożdży, jeśli ktoś rzeczywiście nie jest w stanie przebrnąć przez smak świeżych drożdży.
Świetnie działają też różnego rodzaju maseczki z drożdży - przepisów jest mnóstwo w Internecie.

Oczywiście patenty stosowane od zewnątrz nie zdziałają cudów, jeśli się kiepsko odżywiamy, żyjemy w stresie czy jesteśmy przewlekle chorzy. Zawsze należy zastanowić się nad przyczynami nadmiernego wypadania włosów i innych anomalii, które się nam przytrafiają.

Poniżej taka mała pomocnica związana nie tylko z włosami :)

niedziela, 10 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 4: Sympatia.pl

- O ja! O ja! – Gośka zaczęła skakać obok stołu, na którym postawiłam makowiec japoński i wino domowej roboty o smaku wiśniowym. Wino podprowadziłam mamuni, któraż ten boski trunek dostała od pana Antoniego. A jakże ubogie byłoby to babskie, sobotnie spotkanie bez odpowiedniego wina i ciasta.

- Dobra, już dobra, bo zawału dostaniesz! Najpierw robota, potem przyjemność! – sprowadziłam moją najlepszą kumpelę na ziemię.

- Ej, nie bądź świnią! Trochę zjemy przed akcją Sympatia.pl; lepiej się będzie myślało! Zobaczysz! Aż iskry pójdą!

- Gosiu kochana, ależ jedz ile chcesz, przecie se jaja robię! Tylko nie wyj mi potem do telefonu, że napuchła ci opona na brzuchu i ty nie wiesz z jakiego powodu. - Po tym tekście spojrzała na mnie tak jakby chciała mi wypruć jelito cienkie i owinąć wokół szyi - mojej, nie swojej. 

Małgorzata była bardzo miłym stworzeniem, beztrosko wędrującym po tym ziemskim padole, obdarzonym temperamentem i seksapilem, którym potrafiła podbić każde męskie serce. Kilka miesięcy temu poznała niejakiego Marka na Sympatii, który nie do końca spełniał jej oczekiwania, ale Goska wyznawała zasadę, że lepszy Marek w garści niż Don Antonio w wyobraźni. Poza tym dość często uświadamiała mi, że wywleczenie kogoś sensownego z portalu randkowego to prawie jak cud w Kanie Galilejskiej. W obliczu tego wszystkiego mój los w tym miejscu zdawał się być przesądzony, ale cóż… Kto nie próbuje, ten okazje marnuje.

- Klara przyność lapa, siadaj obok! Nalałam już wina, więc najpierw toast za owocne łowy! Zdrówko kochana! Niech ci się cały tabun księciów trafi!

- Wystarczy jeden normalny. Na co mi księciowie wariatko! Na zdrowie!

Odpaliłam laptop i stronę startową portalu. Na wstępie trzeba było wymyślić mi nick…

- Słuchaj ja tak trochę już myślałam o tym jak się tam nazwać i jakoś tak spodobało mi się: kobietaZbagien

- No czyś ty na łeb upadła?!? Kogo chcesz tam poznać?!? Shreka?!? Tudzież wielbiciela niedomytych kobiet z rozkoszą taplających się w błotnistych kałużach po każdej ulewie?!? Kobieto! Widzę, że tu praca u podstaw mnie czeka! Żadna kobietaZbagien! Coś niezobowiązująco normalnego trzeba wymyślić! Może: PoprostuKlara?

- Okejos, niech będzie PoprostuKlara. Ze mną jak z dzieckiem: mówisz i masz! PoprostuKlara została zarejestrowana. Pozostała jeszcze najgorsza rzecz na ten moment, czyli uzupełnienie profilu…

- Motto… Gośka czy ja mam pisać jakieś motto?

- Taaa… Głupich nie sieją… Ha! Ha! Ha! I co tak patrzysz durna pało! Łacha z ciebie drę, a ty patrzysz na mnie jakbyś mnie właśnie poznała! Pij wino, zjedz plaka, wyluzuj i zobaczysz jak gładko ci pójdzie. Motta nie musisz mieć, poza tym zawsze możesz dopisać później, a ważniejsze są zdjęcia. Co tam masz? Wybierzemy jakieś sensowne.

Prawie godzinę zajęło nam wybranie kilku ”sensownych” fotografii. Zostałam też poddana sesji fotograficznej, żeby uzyskać ponętne selfie, jak to Gośka ujęła. Wyglądałam na nim jak spragniona męskiego ramienia dzierlatka, która sama nic zrobić nie potrafi, ale znawczyni tematu orzekła, że tak trzeba. Na wybór innych zdjęć miałam większy wpływ, bo to nie profilowe były, więc łaskawie mi pozwolono podjąć te życiowe decyzje.

- Data urodzenia… Mam pisać prawdę czy jak? - zawahałam się nad tą jakże istotną informacją.

- Klarciu moja ty ukochaniutka, tylko prawdę, samiuśką prawdę! Nie ma sensu kłamać w sprawie wieku, bo prędzej czy później wyjdzie na jaw, jaką jesteś starą dupą, więc niech się już na początku wspólnej drogi z tobą oswajają z tym przykrym faktem… 

- Słyszę, że wino już działa, bo zaczynasz z siebie ironię nadmiernie wypluwać ty podły babiszonie! Ty mi lepiej tu nie komentuj głupio, tylko spraw, żebyśmy jak najszybciej przez to przebrnęły!

- No a co ja robię? Przecież pomagam z całych sił kochaniutka! Idę do łaźni, a ty myśl nad opisem do rubryczki: O mnie.

Małgorzata zagnieździła się w łaźni na jakiś czas, więc na luzaku napisałam krótki opis tak jak mi się to widziało:

Kobieta z tysiącem nieokiełznanych połączeń pomiędzy komórkami nerwowymi ;) Oczywiście miła, sympatyczna, dowcipna, przyswajalna optycznie; ogólnie rzecz biorąc do tańca i innych atrakcji życiowych :)

Byłam z siebie dumna i miałam nadzieję, że Gocha też będzie.

- I co tam nastukałaś? Pokazuj! – wyraz twarzy Gochy niewiele zdradzał, ale nie zauważyłam nic niepokojącego. 

- Klara, ty to jesteś jednak z innej planety, ale okej, niech zostaną te twoje nietuzinkowe wywody, zobaczymy kto się na to złapie… Aż sama jestem ciekawa! Konto póki co ukryj w ustawieniach, żeby cię stado dewiantów zaraz nie obłapiło; ty będziesz wyszukiwać, wchodzić na wyszukanego, nic nie piszesz i czekasz na odzew – dostałam instrukcję jak na poligonie. Dobrze, że to wchodzenie na wyszukanego będzie, póki co, w wydaniu wirtualnym, bo nie wiem ile takich wejść na żywo zdzierżę…

- Teraz wygląd… Budowa ciała: szczupła, muskularna, wysportowana, odpada - dokonałam autorefleksji. - Niestety Klarcia się do sportu nie garnie i dupa urosła jak u królowej pszczół w rui. Normalna, lekko puszysta i puszysta… I co mam wybrać pani mądralińska? - moje pytanie wywołało intensywne ruchy czołowe u Gochy. 

- Opcji góra normalna, a dół puszysty tu nie ma, więc trzeba się zastanowić… Na zdjęciach nie wyglądasz na puszystą, tylko dupa wskazuje na lekką puszystość, ale na fotach do pasa jest bardzo przyzwoicie. Jak wybierzesz lekko puszysta to możesz być skreślona na starcie, dawaj normalna! Zawsze możesz na spotkaniu live nałgać, że ostatnio matka natura nie była dla ciebie łaskawa i wszystkie kalorie zalęgły ci się w zadzie. Ale bez obaw, faceci lubią wypasione tyłki, bo to oznaka płodności – Gośka wspomogła moje dylematy wieloletnim doświadczeniem na polu portali randkowych. Zajęłam się pozostałymi pustymi polami do uzupełnienia dotyczącymi wyglądu i innych pierdół…

- Włosy brązowe, oczy niebieskie, wzrost 165cm, byk, panna, bez dzieci, wykształcenie wyższe, stosunek do papierosów: nie przepadam, stosunek do alkoholu… a tu co mam wybrać? 

- Lubię tylko okazjonalnie – bezpieczna opcja nie sugerująca alkoholizmu, ale też nie sugerująca abstynencji. Aaaa… zainteresowań wybierz kilka z listy i będzie git i został jeszcze mój wymarzony partner… Zrobię kawę i zadzwonię do Marka na chwilę, a ty coś wymyśl w tym czasie.

I tu roztoczyłam pisemną wizję mojego wymarzonego partnera… 

Boski blask bijący od jego nieskazitelnie proporcjonalnej twarzy oślepia mnie każdego ranka, gdy niosę mu kawę w złotej filiżance z modlitwą na ustach, żeby się nie potknąć i nie zaburzyć fali nieskazitelności… Jego ciemne włosy lśniące jak wypolerowany blat ławy mamuniowej wprawiają mnie w zachwyt, który odbiera mi mowę i przez kilka minut jestem niema z powodu zachwytu… Głos, który powoduje stawianie wszelakiej sierści na baczność i niepokojące mrowienie w okolicach krocza zwabia mnie z najdalszych zakątków naszej gigantycznej willi… Wysoki, muskularny, pachnący, elegancki i ta jego inteligencja, która była opisywana w najmodniejszych naukowych czasopismach na całym świecie… Jego romantyzm rozwalił w pył wszystkie fabuły w Harlequinach… Właściciel kilku posiadłości i niezliczonej ilości innych zbytków… Bóg seksu udzielający porad we wszystkich telewizjach śniadaniowych na temat wprowadzania kobiety na różne poziomy orgazmu... I to spojrzenie... Skrzyżowanie wzroku Jamesa Bonda i kota z filmu Shrek...

Gośka przeczytała i zadusiła się makowcem: - Wino wzmożyło produkcję kreatywnej głupoty, co? Ty nie marnuj czasu na bzdety tylko pisz! Pisz coś sensownego!

- Mądre też już napisałam... Czytaj: Poszukuję normalnego przedstawiciela męskiego gatunku, z którym można oddać się np. konstruktywnym rozmowom do białego rana i innym zajęciom żywota codziennego :) Nie szukam sponsora, kochanka, chłopca, którym się trzeba zajmować i innych przypadków potrzebujących odpowiedniego specjalisty ;) Mam sporą alergię na kłamstwo, kombinatorstwo i tworzenie pozorów, które i tak prędzej czy później ujrzą światło dzienne ;)

- No tak, w twoim stylu… Nie będę tego korygować, bo to w sumie twój świat i chłopa dla ciebie trza na to złowić, a nie dla mnie. Czyli co? Wszystko mamy, to klikaj: publikuję i zaczynamy łowy. Pewnie trochę potrwa zanim ci zdjęcia zaakceptują, więc możemy spokojnie zjeść resztę makowczyka i dokończyć winko.

Zajęłyśmy się żerowaniem w makowczyku i winku domowej roboty. Wyklarowała się impreza, że mucha nie siada. Po obgadaniu wszelakich spraw bieżących, wypiciu prawie dwóch butelek wina i pożarciu prawie całej blachy ciasta opatrzność czuwająca nad odpowiednim prowadzeniem się zesłała nam kataklizm. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, spadł na nasze łby karnisz, który był zamontowany nad oknem tuż nad kanapą, na której siedziałyśmy. Na szczęście nie było ofiar w ludziach. Gośka się rozdarła, że to na szczęście i wkrótce wydamy mnie za mąż, a łowy na portalu będą niezwykle owocne. Nie wiem z jakiej księgi wróżb i zaklęć wywlekła powiązanie karnisza z zakończeniem stanu staropanieństwa, ale ona zawsze miała dziwne pomysły. Żeby dalej nie kusić losu postanowiłyśmy zakończyć spotkanie i zamówić taksówkę dla Małgorzaty. Po wylewnym pożegnaniu jakie to zazwyczaj odbywa się po spożyciu nadmiernej ilości procentów padłam jak szop pracz po wypraniu trzydziestu par gaci swego potomstwa i zasnęłam nie wiedząc kiedy.

Następnego dnia nie obudziłam się sama… Wszędzie były zwierzęta. Podłe zwierzęta. Rzuciły się pazernie na mój łeb i łaziły po nim tam i z powrotem. Tupot białych mew, po upływie sporej ilości minut, przywołał mnie do stanu przytomności i zajęcia się przyziemnymi sprawami. Sprawa przyziemna numer jeden to wypicie czegoś co złagodzi skutki wczorajszej bezrozumnej uczty alkoholowej. Sympatia.pl poczeka cierpliwie na swoją kolej.


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

piątek, 8 stycznia 2021

Obecność mózgu stwierdzono!

Rezonans magnetyczny głowy to nieinwazyjne, bezbolesne badanie, któremu poddajemy się wtedy, gdy coś z naszym łbem jest nie tak. Niekoniecznie musi być nie tak z łbem, bo zbadać można różne części naszego korpusu. Ba! Nawet całe ciało można przerezonansować po uiszczeniu stosownej opłaty - około 1000 złotych polskich.

Tyle tytułem wstępu technicznego, żeby tylko o bzdurach nie pisać ;) 

Takie badanie odbyłam w tym tygodniu i dostarczyło ono wielu przeżyć, na tyle innych, że postanowiłam stworzyć niniejszą wypowiedź pisemną. Badanie wymaga od nas pozbycia się metalowych przedmiotów, co w moim przypadku było nie do końca wykonalne, gdyż tytanowej kotwiczki z barku nie mogłam się pozbyć z powodów chyba wszystkim zrozumiałych, ale biustonosz z drutami ochoczo zdjęłam w kabinie przebieralniczej. Drucik z maseczki jednorazowej też musiałam wydłubać. Następnie udałam się do właściwego pomieszczenia, w którym czekała na mnie duża szuflada lub jak kto woli lada z foremką na głowę i takim wałkiem, który pod kolanami ląduje co zdecydowanie ułatwia wyleżenie podczas tego badania. No i oczywiście tunel z tworzyw różnorakich, do którego szuflada wjeżdża.

Od bardzo miłej pani obsługującej dostałam jeszcze stopery do uszu. Po zdjęciu obuwia zaległam na ladzie, a głowę wsadziłam do foremki. Miła pani obsługująca dodatkowo ustabilizowała ją jakimiś gąbczastymi wałkami i zakryła mi ją jeszcze czymś w rodzaju ażurowej klapki pasującej do dolnej części formeki. Do prawej ręki dostałam sygnalizator w postaci gumowej gruchy z przewodem, gdyby była potrzeba natychmiastowego przerywania oględzin mojej twarzo- i mózgoczaszki. 

Nie mam klaustrofobii, ale to całe opakowanie łącznie z maseczką na twarzy wprowadziło mnie w dziwny stan niepokoju, zwłaszcza po tym jak zostałam już wsunięta do tunelu. Nad głową miałam dwa pasy startowe świateł wmontowane w sufit, który zawisał bardzo blisko mojej twarzy. Zamknęłam oczy i odbyłam poważną rozmowę ze swoim panikatorem, żeby się ogarnął, bo nic się nie dzieje i zajął się czymś innym. Początkowo panikator był oporny i kazał mi obejmować dłonią tą gumową gruchę dość intensywnie, tak jakby od tej gruchy zależały losy świata. Biedna grucha musiała znosić nieznośny dotyk lepkiej, spanikowanej łapy. Dodatkowym wyzwaniem było powstrzymywanie się od poruszania. I tu zaczęłam czynić zaklęcia, żeby mi się kichać nie zachciało, nos mnie nie zaswędział czy jaki inny element albo ślina ściekająca nerwowo po gardle nie zaczęła mnie dusić, bo pomyliła drogę i pociekła do układu oddechowego. 

Kto odbywał to badanie to wie, że zestaw dźwięków wydobywających się z trzewi maszynerii jest głośny (tu trochę życie ratują stopery) i wyjątkowo urozmaicony. I chwała ci opatrzności za te dźwięki, bo dzięki nim przestałam myśleć o tym, że zostałam śledziem zapakowanym do puszki, tudzież pogrzebali mnie żywcem. A, że ja bujną mam wyobraźnię to ryki rezonansowe dostarczyły mi sporych wrażeń…

Na początku byłam świadkiem rozmowy dzięcioła z kosmitą. Chyba się kłócili, gdyż jeden przez drugiego darł japę emitując rytmiczne stuki i pokrzykiwania. Potem zaczęli do siebie strzelać. I tu mogłam zapoznać się z całą gamą dźwięków emitowanych przez broń ziemskiego i pozaziemskiego pochodzenia. Swoją drogą to czułam się jak tester fonii, która miała zostać użyta w grach komputerowych. Strzelanina się zakończyła i panowie, znaczy się dzięcioł i kosmiteł, przeszli do remontu. Prawdopodobnie montowali podwieszany sufit u leśniczego, bo odwiertów było sporo i w różnej tonacji. W międzyczasie pojawił się motyw kościelnych dzwonów, co nieco wytrąciło mnie z historyjki opartej na podsłuchiwaniu życia codziennego moich bohaterów i wprowadziło w konsternację: czyżby któryś jednak zginął i wystąpiła potrzeba zorganizowania pogrzebu? A zatem kto podwieszał sufit u leśniczego?!? Eee! Nie, nie! Za chwil parę znowu zaczęli do siebie strzelać. Nie miałam pewności czy byli sami, ponieważ ilość i częstotliwość serii z karabinów sugerowała, że pojawili się inni kosmici. Oby byli łaskawi dla mojego dzięcioła i nie zrobili z niego, na przykład, lampy ozdobnej w chacie u leśniczego. Tego się niestety nie dowiedziałam, bo zza zaświatów usłyszałam słaby głos miłej pani, że to koniec. Oczywiście koniec badania, nie mój i dzięcioła ;)

Badanie trwało około pół godziny, a dźwięki były przerywane momentami ciszy. Po wyznaczonym czasie wyjechałam z czeluści tej tuby i nieco zdezorientowana udałam się do przebieralni, gdzie założyłam biustonosz. Na pożegnanie dostałam płytkę z nagranym badaniem i informację, że wynik (opis) badania będzie za siedem dni. 

Najbardziej ucieszył mnie fakt, że nie odkryto w mojej głowie czarnej, pustej przestrzeni, sznurka między uszami, który trzyma owe uszy na miejscu czy gromady małych ludzików, które siedzą na układzie limbicznym i sterują za pomocą malutkich dźwigni moim nędznym żywotem. Jakoś od dziecka miałam taką wizję, że one tam siedzą i utrudniają mi życie ;) 

środa, 6 stycznia 2021

Wymacywacz kolekcjoner czy napieracz kolejkowy?


Od czasu do czasu nachodzi nas potrzeba uzupełnienia zapasów żywnościowych wynikająca, na przykład, z obecności w naszej lodówce niejadalnej materii jaką jest światło. Udajemy się wtedy na zakupy do marketu lub jak ktoś lubi przepych – do supermarketu. I tutaj możemy zanotować kilka interesujących zachowań społecznych. Pozwoliłam sobie poczynić pewne analizy i dokonać nazewnictwa zaobserwowanych osobowości… 

STOJACZ PRZEDOTWARCIOWY 
Czasy PRL-u dawno się skończyły, a tymczasem okazuje się, że potrzeba kolejkowania w narodzie nie zmarniała i ma się dobrze. W ogóle w ostatnich miesiącach kolejkowanie wróciło do łask z powodów wszystkim dobrze znanych, ale nie o takie tworzenie kolejek mi chodzi. Mam tu na myśli tych wszystkich wyznawców super okazji i promocji ustawiających się jeszcze przed otworzeniem bram promocyjnego raju, którym zawsze może się przydać zakupiona w ilości hurtowej odzież wakacyjna, 5 kg mięsa mielonego mieszanego (3,99 zł za 400 g) lub inne badziewia domowo-ogrodowo-piwniczne. 

WYMACYWACZ KOLEKCJONER 
Zanim dokona życiowego wyboru na ten przykład białego, męskiego podkoszulka, ma silną potrzebę rozpakowania i obmacania przynajmniej kilku identycznych egzemplarzy upatrzonego towaru. Kiedy już podejmie jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu i wybierze właściwy odcień bieli pozostawia po sobie duży bałagan. Tutaj niestety prym wiodą kobiety ;) 

NAPIERACZ KOLEJKOWY 
Taka otóż scenka przy kasie: człowiek wyładował już swój towar na taśmę, grzecznie czeka na przeskanowanie kasowe i uiszczenie opłaty za wszelakie dobra nabyte w markecie, aż tu nagle zaczyna odczuwać napieranie koszyka na swój tyłek… Mamy do czynienia z tak zwanym napieraczem kolejkowym, który prawdopodobnie wyraża w ten sposób swoje zniecierpliwienie lub pragnie zapłacić za nasze zakupy. To drugie raczej nie wchodzi w grę, więc napieracz cierpi na przeniesienie negatywnych emocji z kasjerki na nas.

OPÓŹNIACZ KOLEJKOWY 
Tu można wyróżnić dwa typy: zeskanowany i niezeskanowany. Zeskanowany charakteryzuje się spowolnioną reakcją na bodźce – towar już dawno przeskanowany, a ten dalej czeka zamiast ładować do toreb. Najpewniej liczy na to, że w jakiś cudowny sposób wszystko samo się zapakuje. I tu prym wiodą mężczyźni  tak wynika z moich obserwacji. Natomiast niezeskanowany wyłożył się już na taśmę kasową, ale ma problem ze skoordynowaniem ruchu taśmy i swojego własnego; to znaczy: nie stoi obok swojego towaru, tylko czeka – nie wiadomo na co… Produkuje tak zwane dziury taśmowe. 

UCZUCIOWY ZAWALACZ ALEJKOWY 
Lubi bliski kontakt z regałami i jest mocno zespolony ze swoim koszykiem zakupowym; zarówno wózek jak i właściciel blokują dostęp do towaru, przy którym się znajdują, co zdecydowanie utrudnia nam pobranie naszego ulubionego jogurciku z półki lub ukochanej kaszanki od chłopa. 

To tak w skrócie mi się nasunęło w związku z bywaniem w sklepach dużych i małych :) 

Grafika: evedaff

poniedziałek, 4 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 3: Wpadki na randkach

Oczywiście imieniny mamuni nie obyły się bez szkalowania mojej postaci. Wsiadły na mnie wszystkie jak bezrozumni turyści na biednego wielbłąda ledwo stojącego na piaskach Sahary. Najbardziej to mamunia wsiadła i głosiła peany na temat życia z mężczyzną. I że mam się brać do roboty, bo samo nie przyjdzie i nie położy się pod drzwiami. A nawet jak się położy to pewnie zdechnie, bo ja nie zauważę, że leży. 

Skoro ona i Antoni mogli na siebie trafić w takim wieku to ja tym bardziej mogę. No tak, mamunia pana Antoniego wywlekła z grupy: Single po 60 jak tylko poznała tajniki facebook’a. Zachłysnęła się nowinkami technicznymi i jakoś tak całkiem przypadkowo w zasięgu zachłyśnięcia trafił się Antoni. Przyznaję, że maminy adorator był wartościowym mężczyzną jak na te podłe czasy. A jak jeszcze dorzucimy fakt, że z wirtualnego świata się wywodzi to tym bardziej mnie to zadziwia. 

No nic… Spać mi się jeszcze nie chce, poszperam w sieci. Ooo! Wpadki na randkach! Temat w sam raz dla mnie! – mój wzrok trafił na zachęcający tytuł reklamujący jakieś forum dla kobiet. Wprawdzie miałam się zająć spreparowaniem konta na portalu randkowym, ale sama nie podołam; zdecydowanie potrzeba do tej czynności wina i Gośki, która na takich portalach zęby zjadła i niejedną parę butów zdarła. Kuszą mnie wpadki… Ok, co my tu mamy…

”Ja kiedyś przez nieuwagę, bo byłam zbyt podekscytowana by uważać i podenerwowana, żeby zrobić dobre wrażenie, wdepnęłam do kupy na trawie w parku, a miałam wtedy klapki japonki, a kupa była rzadka i w dodatku pobrudziła mi stopę, dostała się pomiędzy klapek a podeszwę stopy. Śmierdziała ohydnie, ale tą wpadką nie udało mi się obrzydzić mojego adoratora :)” Biedne dziewczę… Już widzę siebie w oparach fekalnych – prawdopodobnie padłabym ze wstydu jak zdzielona obuchem i nie daj Boże jeszcze twarzą w następy wytwór jelita grubego. Ale trzeba przyznać, że adorator godzien uwag: mocny system nerwowy i duża determinacja, albo kobitka mu się okrutnie spodobała i nawet kupa nie była w stanie zabić rodzącego się zauroczenia.

”Osmarkałam gościa, a on i tak się potem we mnie zakochał.” Wprawdzie nikt nie lubi być osmarkiwany, ale skoro ten poprzedni zdzierżył tyle to czymże jest smark w obliczu wielkiej miłości.

”Most mi się odkleił jak jadłam pizzę, zamarłam, w ustach pizza i mój most, nawet powieka mi nie drgnęła, wstałam, pomachałam ręką jakbym coś sobie przypomniała i poszłam do łazienki, no i udało się wsadzić tak, że się trzymał niby, ale strach był jeść, żułam pizzę przodami i drugą stroną po takim małym kawałeczku, nie zauważył. Bałam się mówić i śmiać, że mi wypadnie.” I tu kobitę trza pochwalić za zachowanie zimnej krwi. Ja to pewnikiem zaczęłabym się dusić jak siebie znam, łzy w oczach i romantyzm szlag by trafił w obliczu okraszania papką, zawierającą most i przemieloną pizzę, talerza, mojej i jego odzieży, stołu i co by tam jeszcze było pod ręką. Ale jak ona taka bojata potem się zrobiła w kwestiach konwersacyjnych to obstawiam, że miłości z tego nie było.

”W sumie to chyba tylko raz miałam żenującą wpadkę. Randka ustawiona... trzeba się wystroić ... nowa bluzka... wszystko pięknie, fajnie... tyle, że metki nie odczepiłam i sobie na plecach dyndała.” Eee... Kobito nie takie wpadki ludzie zaliczali, co tam dyndająca metka.

”Całkiem niedawno byłam na randce. Facet się chwalił jaką to ma piękną brodę, taką zadbaną, cudowną (a było mu strasznie w niej nie do twarzy i strasznie była rzadka) i zapytał się co o niej sądzę. Jako, że zawsze mówię co mam na myśli i często chlapnę coś od tak to powiedziałam: wygląda jak łoniaki.” No to grubo! Męskie ego zbrukane, tego już nic nie uratuje. Niestety zrobiłabym tak samo i jeszcze moja bujna wyobraźnia dokonałaby wizualizacji tej brody w innym miejscu, tudzież przeniosła jego przyrodzenie w okolice twarzy, co spowodowałoby wybuch niekontrolowanego rechotu i chłop bez zająknięcia uznałby, że jestem niestabilna emocjonalnie.

”Pękły mi spodnie jak robiłam duży krok przez kałuże, bo przecież mam takie długie nogi. Pół pupy na wierzchu.” Dziecko, a komu nie pękły! Jestem specjalistką od pękającej garderoby, co nie wynika z faktu, że uporczywie wciskam się w za ciasne ubrania, tylko jakoś tak mam, że trafiam na złośliwą odzież.

”Facet na randkę zabrał mnie na sushi. Myślę sobie okej, coś nowego, może być fajnie. Chyba nie muszę wspominać jak mi szło posługiwanie się pałeczkami. To była pierwsza i ostatnia randka. Pomimo tego fajnie nam się rozmawiało, ale moja nieporadność z pałkami chyba wykluczyła mnie z roli kandydatki na jego dziewczynę.” Dziewczyno! Nie ma czego żałować! Nie samymi pałkami człowiek żyje! Niech szuka takiej co mu odpowiednio pałki obrobi. 

”Kiedy poznałam swojego mężczyznę (na domówce u niego, gdzie przyjechałam z naszymi wspólnymi znajomymi - luźna atmosfera, a jak!), przed wyjściem z mieszkania poszłyśmy z przyjaciółką do wc poprawić makijaż (wszyscy, w tym on, czekali na nas w przedpokoju obok łazienki). W chwili największej ciszy tak niefortunnie zahaczyłam stopą o kafelki, że moje rajtuzy w połączeniu z powierzchnią kafelek wydały charakterystyczny PIERD…! Oczywiście wszyscy (oprócz nas) myśleli, że puściłam bąka i na nic zdały się tłumaczenia ("To nie ja pierdłam, to pierdły rajtuzy!" - bardzo wiarygodnie to brzmi.) I co? Teraz mieszkamy już razem (choć nigdy mi nie uwierzył, że to nie ja!).” Ha, ha, ha, jakbym siebie widziała! Wprawdzie nie rajtuzy mi pierdziały, ale przesunięcie ciała po skórzanej kanapie. Bąk – ludzka rzecz i każdemu się przytrafia, oby tylko nie stał się powszechną procedurą domową.

”Umówiłam się z chłopakiem do kawiarni. Ubrałam się, jak mi się zdawało bardzo ładnie, kobieco i sexi.  Lekka sukienka i nowe szpilki, bo skoro szliśmy do kawiarni to uważałam, że nie zaszkodzą mi 12cm obcasy (przecież miałam tylko siedzieć). Ale chłopak się uparł na spacer...  Myślę sobie "ok, spoko, dam radę, pół godzinki pochodzimy i luz",  ale już po 10 minutach te buty mnie taaaak obtarły,  że nie mogłam już iść. Ale myślę sobie "będę twarda i wytrzymam!" I byłam!! Ani nie pisnęłam, szłam twardo, nawet trochę zapomniałam o tym problemie -  do czasu...  Chłopak chciał mnie przepuścić w ciasnym przejściu i nagle słyszę za sobą wrzask na całe gardło "O MÓJ BOŻE!!!!! CO SIE STAŁO!!! TY KRWAWISZ!!"  Było mi tak głupio, gdyż okazało się, że te buty tak mnie obtarły, że całe zapiętki były zakrwawione, a na jednej nodze zza buta zwisał kawałek skóry, zdarty z pęcherza;  naprawdę masakrycznie to wyglądało.  Ale chłopak i tak się chciał ze mną dalej umawiać.” I to rozumiem! Chłop to ma być chłop – twardziszon, nie miękiszon. A to kolejna kobieta godna podziwów. Swoją drogą to kto zakłada takie szpilki na wyjście poza chatę? Co innego jakieś szaleństwa szpilkowe w domowych pieleszach.

”Jechałam z facetem zimą do kina, na drugi koniec miasta. Miałam strasznie długi szal, a ubierałam się bardzo szybko, bo nie chciałam, żeby facet czekał za długo. Owinęłam się tym szalem byle jak. Jak się potem okazało drzwiami od samochodu przytrzasnęłam spory kawał szala i ciągnął się i ciągnął przez pół Poznania... Masakra! A jaki był upaćkany, bo to mokro było, brudny śnieg... A ja głupia się zastanawiałam czemu ludzie idący chodnikiem tak dziwnie patrzą na nasz samochód.” Hi, hi, bidula. Klara! Pamiętaj, żeby żadnych ogonów, długich szali i innych zwisających ponad miarę szmat na siebie nie zakładać!

Uuu..., późno się zrobiło. Jutro robota czeka i szeroko rozwiera ramionka. Idź się ogarnij łóżkowo, a cenne przemyślenia, które narodziły się w mózgownicy po dzisiejszej lekturze, wykorzystaj w praktyce. No nic, Gośkę trzeba zwerbować do tego konta randkowego i rozkręcić dystrybucję Klary w męskim świecie. Znaczy się najpierw będzie dystrybucja Klary w sieci, co zapewne będzie doświadczeniem zmieniającym moją niewinną psychikę na zawsze. Aż mnie ciarki oblazły jak oślizgłe robale na myśl, że tam się jeszcze może coś pozmieniać...


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.