Grafika: www.talkceltic.net
Do eksperymentów zawsze mnie ciągnęło. Tylko te z wybuchami
i pożarami w roli głównej nie były w kręgu moich zainteresowań. Ale inne, nie
mniej atrakcyjne, były w kręgu. Często placem boju był mój własny organizm. Jako
stara już baba, po dwudziestce, do tego napalona i niecierpliwa, spontanicznie polazłam
razu jednego do kosmetyczki. Zachciało mi się hennę na brwi nałożyć. Sama nie wiem po
co, bo brwi to ja zawsze miałam jak Breżniew. Niestety jak się w tym moim
łbie projekcja na brwi w hennie uroiła to byłam żądna jej realizacji. Nie
wykazałam się jednak logicznym myśleniem, gdyż nie umówiłam się wcześniej na wizytę,
tylko naiwna myślałam, że takie hennowanie brwi to pani mi na kolanie, rach - ciach
zrobi i już. Niestety, kochana, niestety! Nic z tego! Z powodu nagromadzenia sporej ilości niewiast
w przybytku kosmetycznej rozkoszy zostałam odesłana z kwitkiem. Nie to nie!
Prosić się nie będę! Sama taką hennę sobie walnę, że tłumy padną na kolana! Jak
pomyślałam, tak i uczyniłam.
W pobliskim sklepie z asortymentem stosownym, zakupiłam
środki równie stosowne. Usłyszałam tam, że to nic trudnego i tym zachęcona pobiegłam
do domu, a w mojej głowie już nowa, upiększona facjata się wizualizowała.
Zaaplikowałam zakupioną maź na te moje brwi. A że ja to nigdy nic normalnie nie
zrobię to oczywiście zajęłam się czymś i zapomniałam o tym, że tej mazi to się nie przetrzymuje dłużej niż kilka minut. W końcu mnie oświeciło na umyśle, że hennę trzeba zmyć. No i w te pędy do łaźni cisnę. Spojrzenie w lustro i zapaść,
poty arktyczne mnie zalały i jęk wydałam z siebie tak żałosny, że pająki
bytujące w kanałach wentylacyjnych poszły się masowo wieszać. Trza to natychmiast zmywać! Zmyło
się i owszem, ale to co wżarło się w skórę to już inna bajka. Wyglądałam jak
zmutowany Breżniew skrzyżowany z dziadkiem Gienkiem co to całe życie brwi
szerokie, czarne i na pół twarzy z dumą eksponował. I co tu począć? Cytryna i
woda utleniona mogą uratować sytuację! - tak mi logiczne myślenie podpowiadało. Mniej logiczne nawet chciało sięgać po Domestos. Aplikuję jedno i drugie, znaczy się cytrynę i wodę utlenioną. Efekt mizerny. Postanawiam wyrwać część brwi, żeby tą
Breżniewską dzicz chociaż minimalnie wyplenić. Rwę i nie żałuję! Zostają mi
wąziutkie paski brwiowe. Dobrze, że ja jednak po tym Breżniewie tak hojnie obdarowana włosiem byłam, bo inaczej glaca brwiowa jak ta lala.
Na moje szczęście
było to piątkowe popołudnie i następnego dnia nie musiałam iść do roboty. Przez
weekend kolor skóry wokół brwi, stylizowany na kobietę z plemienia zamieszkującego
Czarny Ląd, nieco zbladł. Resztę zatuszowałam korektorem i było znośnie. Jednak byłam
już bliska ochlastania skalpu nagłownego, żeby sobie grzywkę długą i gęstą
zaaranżować, ale obeszło się bez masakry fryzjerskiej w moim wykonaniu.
Inny
przykład mojej zamaszystej działalności w charakterze domowej kosmetyczki
dotyczył depilacji łona pastą cukrową. Ale opisywanie dramatycznych przeżyć z
moim łonem w roli głównej chyba sobie daruję ;)
A tak zmieniając temat, to uwielbiam gruszki, a henny więcej nie popełniłam :)
Grafika: Eve Daff