Pokazywanie postów oznaczonych etykietą głupota. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą głupota. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 22 lutego 2021

Niedaleko pada brunetka od blondynki, a głupota nie rodzi się w bólach...


Podjeżdżam na swoją ulubioną stację benzynową. Sporo klientów. Stacja jest samoobsługowa i dodatkowo ma pana w budce dla tych, którzy zechcą zapłacić gotówką. Po kilku minutach oczekiwania ustawiam swój wehikuł w odpowiedniej pozycji, wyciągam kartę płatniczą, odkręcam korek prowadzący do baku i podchodzę do magicznej skrzynki dla samoobsługowców. Kątem oka widzę, że obok skrzynki, po drugiej stronie wspólnego stanowiska tankującego, kręci się kobitka, brunetka, odstawiona jak żywa reklama strony numer pięć w katalogu z odzieżą dla pań z wyższej półki. Tymczasem ze skrzynki zaczyna się wydobywać dziwny dźwięk w postaci upierdliwego pisku. Zaniepokojona zbliżam się do kobiety i skrzynki. Widzę przerażenie w jej oczach...
- Kurcze coś źle wsadziłam chyba? Albo poprzyciskałam nie to co trzeba! Znowu... Ale ze mnie kretynka!
Na ekranie miga znaczek wskazujący na tankowanie z dystrybutora po mojej stronie. Sytuacja zaczyna się komplikować, gdyż za moim samochodem i koleżanki brunetki ustawiły się już inne pojazdy. Manewrowanie w celu zamiany miejsc wywoła poważne przetasowania i zapewne nieźle wkurzy oczekujących na tankowanie. Samochodów za pomocą teleportacji raczej nie zamienimy miejscami. Brunetka zaczyna wpadać w panikę:
- I co teraz? Zaraz nas zatrąbią! 
Zaraz, zaraz... Jakie nas? - pomyślałam. Przecie to ty babiszonie jeden rozumem się nie wykazałaś - kontynuowałam myślenie... A że ja dobry z natury człek jestem to nie wytrzewiłam swoich przemyśleń i zdusiłam zło w zarodku. Zamiast tego zabrałam się do oględzin budki, dystrybutora i wydałam wyrok: 
- Ciągniemy pistolet z "mojego" dystrybutora do pani samochodu, tego węża powinno wystarczyć.
I tak dwie brunetki zabrały się za ciągnięcie węża. Akcja przyniosła pożądane rezultaty i pistolet trafił do odpowiedniej dziury. Oczywiście dziwnym zamieszaniem zainteresował się pan nadzorujący z budki. Przybył na miejsce zbrodni i skomentował:
- A co tu panie wyczyniają? No tak! Wpuścić dwie baby to stację benzynową zdemolują! 
- Ale my nic nie demolujemy, rozwiązujemy problem natury logistycznej - wyjaśniam.
Pan dokonawszy oględzin i stwierdziwszy, że nie wysadzimy niczego w powietrze oddalił się, a moja "koleżanka" zaczęła mi wylewnie dziękować:
- Strasznie pani dziękuję, naprawdę, ja bym tego nie wymyśliła. Opatrzność panią zesłała! Ja to zawsze mam jakieś przygody na tej stacji. Kurcze taki wstyd!
O zesłaniu mojej osoby przez opatrzność nic nie wiem, ale nie powiem, że nie połechtało to mojego ego - poczułam się jak specjalista kategorii X w dziedzinie tankowania ;) Natomiast w ramach solidarności jajników do "koleżanki" brunetki rzekłam:
- Proszę się nie przejmować - ja też rozumem nie grzeszę, jeśli chodzi o obsługę samochodu - przez miesiąc jeździłam bez korka przy baku paliwowym, który zostawiłam na jakiejś stacji przy okazji tankowania, a raz to i stopy zdarzyło mi się oblać benzyną. Bez komentarza... 

Kolor włosów nie ma najmniejszego znaczenia, jeżeli chodzi o wykazywanie się czymś, co powszechnie zwane jest głupotą ;) O ile słowo "wykazywać" jest tutaj odpowiednie. Przecież głupota jest tworem spontanicznie wypełzającym na światło dzienne i czasami właściciel owej głupoty jest zupełnie bezradny wobec jej narodzin ;)

środa, 2 września 2015

Chciałam być piękna, a wyszło jak zwykle...

Grafika: www.talkceltic.net

Do eksperymentów zawsze mnie ciągnęło. Tylko te z wybuchami i pożarami w roli głównej nie były w kręgu moich zainteresowań. Ale inne, nie mniej atrakcyjne, były w kręgu. Często placem boju był mój własny organizm. Jako stara już baba, po dwudziestce, do tego napalona i niecierpliwa, spontanicznie polazłam razu jednego do kosmetyczki. Zachciało mi się hennę na brwi nałożyć. Sama nie wiem po co, bo brwi to ja zawsze miałam jak Breżniew. Niestety jak się w tym moim łbie projekcja na brwi w hennie uroiła to byłam żądna jej realizacji. Nie wykazałam się jednak logicznym myśleniem, gdyż nie umówiłam się wcześniej na wizytę, tylko naiwna myślałam, że takie hennowanie brwi to pani mi na kolanie, rach - ciach zrobi i już. Niestety, kochana, niestety! Nic z tego!  Z powodu nagromadzenia sporej ilości niewiast w przybytku kosmetycznej rozkoszy zostałam odesłana z kwitkiem. Nie to nie! Prosić się nie będę! Sama taką hennę sobie walnę, że tłumy padną na kolana! Jak pomyślałam, tak i uczyniłam. 
W pobliskim sklepie z asortymentem stosownym, zakupiłam środki równie stosowne. Usłyszałam tam, że to nic trudnego i tym zachęcona pobiegłam do domu, a w mojej głowie już nowa, upiększona facjata się wizualizowała. Zaaplikowałam zakupioną maź na te moje brwi. A że ja to nigdy nic normalnie nie zrobię to oczywiście zajęłam się czymś i zapomniałam o tym, że tej mazi to się nie przetrzymuje dłużej niż kilka minut. W końcu mnie oświeciło na umyśle, że hennę trzeba zmyć. No i w te pędy do łaźni cisnę. Spojrzenie w lustro i zapaść, poty arktyczne mnie zalały i jęk wydałam z siebie tak żałosny, że pająki bytujące w kanałach wentylacyjnych poszły się masowo wieszać. Trza to natychmiast zmywać! Zmyło się i owszem, ale to co wżarło się w skórę to już inna bajka. Wyglądałam jak zmutowany Breżniew skrzyżowany z dziadkiem Gienkiem co to całe życie brwi szerokie, czarne i na pół twarzy z dumą eksponował. I co tu począć? Cytryna i woda utleniona mogą uratować sytuację! - tak mi logiczne myślenie podpowiadało. Mniej logiczne nawet chciało sięgać po Domestos. Aplikuję jedno i drugie, znaczy się cytrynę i wodę utlenioną. Efekt mizerny. Postanawiam wyrwać część brwi, żeby tą Breżniewską dzicz chociaż minimalnie wyplenić. Rwę i nie żałuję! Zostają mi wąziutkie paski brwiowe. Dobrze, że ja jednak po tym Breżniewie tak hojnie obdarowana włosiem byłam, bo inaczej glaca brwiowa jak ta lala.
Na moje szczęście było to piątkowe popołudnie i następnego dnia nie musiałam iść do roboty. Przez weekend kolor skóry wokół brwi, stylizowany na kobietę z plemienia zamieszkującego Czarny Ląd, nieco zbladł. Resztę zatuszowałam korektorem i było znośnie. Jednak byłam już bliska ochlastania skalpu nagłownego, żeby sobie grzywkę długą i gęstą zaaranżować, ale obeszło się bez masakry fryzjerskiej w moim wykonaniu. 
Inny przykład mojej zamaszystej działalności w charakterze domowej kosmetyczki dotyczył depilacji łona pastą cukrową. Ale opisywanie dramatycznych przeżyć z moim łonem w roli głównej chyba sobie daruję ;)

A tak zmieniając temat, to uwielbiam gruszki, a henny więcej nie popełniłam :)

Grafika: Eve Daff

wtorek, 24 marca 2015

Przychodzi Tuptuś do lekarza i okupuje stołek...

Grafika: www.dobrebadania.pl

Ostatnio często bywam w poczekalni pewnej kliniki o profilu mocno ortopedycznym. Wiadomo – jak człeka lekko naruszą operacyjnie to potem muszą kontrolować co jakiś czas czy właściwie naruszyli i dziadostwa nie narobili. 
Nie zawsze mam ze sobą książkę czy innego zabawiacza, więc zdarza mi się z nudów obserwować zgromadzone tam społeczeństwo. Rzuciły mi się w oczy dwa rodzaje zachowań, które umieściłam w kategoriach: brak logicznego myślenia i nadpobudliwość ruchowa z elementami agresji. W poczekalniach, jak powszechnie wiadomo, nie ma tylu krzeseł, by zasiadły zgromadzone tam tłumy. Chociaż w tej mojej klinice jest sporo miejsc do siedzenia i wielkie tłumy są rzadkością. Niestety wiele osób przybywa w celu odbycia wizyty z dość pokaźną obstawą, do tego nastawioną na okupację siedzisk przeznaczonych dla pacjentów. Nie wiem po co baba, wiek na me oko – lat 30, potrzebuje członków rodziny w ilości – sztuk trzy, by odbyć wizytę u specjalisty. Spójrzmy dalej – chłopak, lat około 20, w towarzystwie mamusi i tatusia. Ja nie mam nic przeciwko członkom rodzin i zacieśnianiu więzi rodzinnych w szpitalnych gmachach, ale te towarzyszące osoby bezmyślnie zajmują miejsca i ktoś kto przychodzi o kulach czy z ręką zaopatrzoną w ortezę, nie ma gdzie usiąść. A to towarzystwo udaje, że nikogo i niczego nie widzi – ważne, że doopa posadzona i można swobodnie oddawać się konwersacjom. Dodajmy, że osoby przychodzące do tego lekarza nie wymagają opieki i świetnie dają sobie radę same; ewentualnie potrzebują jednej osoby w sytuacji, gdy są świeżo po operacji.
Kolejny ciekawy obiekt do obserwacji to Tuptusie. Tuptusie chodzą tam i z powrotem po korytarzu zamiast posadzić zacne zakończenie pleców – oczywiście jak jest gdzie lub grzecznie podpierać ściankę lub tuptać w odosobnieniu, a nie przed „widownią” w postaci siedzących oczekujących. Chodzi taki czy taka przed oczami wydeptując ścieżkę męczennika, a mój poziom agresji rośnie. Chociaż może o to właśnie chodzi? Często są to członkowie świty poszkodowanego, którym nie udało się załapać na miejscówkę. Niektóre Tuptusie są agresywne – jak tylko otwierają się magiczne drzwi prowadzące do gabinetu to lecą na złamanie karku i atakują pielęgniarkę proszącą pacjentów z listy, po to żeby po raz któryś usłyszeć: Proszę czekać, pani ma wizytę umówioną na godzinę 12.40, a teraz jest 12.20.

Bez komentarza…

Dodam jeszcze, że nie jest to miejsce kojarzące się z typową placówką służby zdrowia – jest to przykład miejsca, gdzie pacjenci to ludzie, a nie zwierzyna, która koczuje pod drzwiami od 5 rano, żeby się dostać do specjalisty. Wizyty są umawiane na określone godziny i rzadko zdarzają się poślizgi.

środa, 21 stycznia 2015

Trociny w głowie, a mózg na spacerze...

Grafika: www.polskieradio.pl

Koleżanka z pracy dopiero około 14.00 poinformowała mnie, że dziś strasznie niskie ciśnienie w całym kraju się panoszy. No, to już wszystko wiem! Jako niskociśnieniowiec, podczas napływów niżowych, działam tak, jakby ktoś napchał mi do głowy trocin i dodatkowo ciągle potrząsał moją biedną łepetyną. Możliwe też, że mam, jak ta blondynka z dowcipu, tylko sznurek w środku zamiast mózgu, żeby mi uszy nie odpadły od czaszki…

Zaczęło się od samego rana… Myję włosy, umyłam je balsamem ujędrniającym do ciała - dziękować Bogu - w porę zorientowałam się, że coś jest nie tak. Oczywiście użycie niewłaściwego środka do pielęgnacji doprowadziło do lekkiego opóźnienia na trasach porannych wędrówek przedpracowych. Wyszłam z łaźni, idę do kuchni: Kawy! Kawy! Kawy! Poszukuję mleka… Jest! Nie, nie, moja droga - nie ma: jest pusty kartonik - nocny Miś żerował i dokonał spustoszenia w mlecznych zapasach. Jego bezczelność nawet nie pokusiła się o schowanie dowodów rzeczowych.

Odziana do pracy w kurtkę, berecik i inne elementy namiętnie poszukuję rękawiczek… Cholera, no nie ma! Brak czasu wymusza na mnie opuszczenie lokalu bez rękawiczek, a berecik założyłam profilaktycznie - gdyby ten sznurek w głowie funkcjonujący tymczasowo jako mózg się zerwał to przynajmniej uszy mi nie odpadną ;) Docieram do pracy i cóż się okazuje! Po ściągnięciu ze łba beretu rękawiczki mam na dnie beretu. Dobrze, że uszy mam na miejscu. Popadam w zadumę… Mijające lata, stresująca praca, życie na Śląsku - dość mocno chyba przyspieszyły proces degeneracji komórek mózgowych. O pracy pisać nie będę, bo nie chcę się pogrążać…

Wychodzę z pracy… Zbliżam się do swojego samochodu, pstryk, pstryk kluczykiem… Pstryk, pstryk - odpowiada samochód. Biorę się za drzwi - zamknięte! Toż mnie jeszcze dziś zatrzaśnięciem zamków w osobistym aucie pokarało - klnę pod nosem i szarpię klamkę! Za chwilę słyszę: Kobieto! Włamujesz się do mojego auta ;) Koleżanka ma identyczny samochód jak ja, ta sama marka, ten sam kolor… Ten należący do mnie stoi nieco dalej... Zazwyczaj mój mózg ma to zakodowane, ale nie dziś… 

Wracam do domu… Przynajmniej obiad mam gotowy, tylko odgrzewać i ciamać - w niedzielę zrobiłam zapasy zupy krem z rozmaitości. Zadowolona wyciągam gar, odmierzam porcyjkę do miski i sru do mikrofalówki. Czekam, głodna jestem. Szykuję sobie w międzyczasie troszkę serka żółtego do posypania mojej zupy, małą grzankę i plaster szynki parmeńskiej. Bim, bam! Jest obiad! Wyciągam michę, biorę łychę i pakuję zupę do otworu gębowego. Osz… ku…, co jest?!? Gazowana zupa?!? I czar pryska - mój obiad, pomimo tego, iż był w lodówce został zaatakowany przez mikroby i uległ zepsuciu w postaci zagazowania? A może nie był w lodówce? Na pocieszenie została mi kroma z plastrem szynki i potartym żółtym serem. 

Dzień się jeszcze nie skończył, ale postanowiłam zalec na kanapie i się nie ruszać. Boję się, że zaatakują mnie bambosze, pies mnie wyrzuci z domu albo ja wrzucę brudne ubrania do klozetu zamiast do pralki (już tak kiedyś zrobiłam).

Trociny opuśćcie moją biedną głowę!