niedziela, 25 maja 2014

TO NIE ODBYT! - proszę pani...


Zdarzyło mi się, w czasach kiedy nie było szafiarek, studiować biologię i ochronę środowiska. W związku z tym faktem moje obszary mózgu, odpowiedzialne za wspomnienia, postanowiły odrestaurować dawno niesprzątane kąty, co poniżej czynię…

Wątłej postury doktorantka, prowadząca zajęcia, nakazała uśmiercić nowo narodzonego szczurzaka, w celu pobrania do dalszych analiz niezepsutego, jeszcze życiem, mózgu ssaka. By trup szczurzy był jak najświeższy, uśmiercenie miało się odbyć poprzez odcięcie nożyczkami głowy biedaka, a następnie należało wyłuskać, jeszcze ciepły, mózg. Nie było zmiłuj… Czując jak nożyczki, dzierżone w dłoni, zatapiają się w niewinnym ciele szczurzaka i natrafiają na opór spowodowany kręgami szyjnymi, utrwaliłam dziewicze połączenie, pomiędzy neuronami mojego mózgu, wskazujące na brak predyspozycji do zabijania… Zielono-szaro-fioletowa na skórze pokrywającej twarzoczaszkę odebrałam życie mojemu obiektowi badań. 

Uznawszy, że nadaję się na biologa pracę magisterską poświęciłam dżdżownicom – Dendrobaena veneta. Materiał do badań, w rozmiarze XXL (znaczy się dżdżownice) kupowałam w sklepie wędkarskim, którego zostałam stałą klientką. Po raz kolejny moja droga pomiędzy neuronami w tkance nerwowej związana z zabijaniem została wstrząśnięta. Po zabiciu około 300 dżdżowniczych żywotów zaczęłam słyszeć ich piski; jako, że te stworzenia nie mają aparatu mowy, po kilku chwilach zawieszki, charakteryzującej się mało wydajną pracą mózgu, uznałam, że prawdopodobnie niezbędna będzie konsultacja z psychiatrą… Piski ucichły… Wizyta została odwołana…

Z kategorii praca z organizmem żywym, pamiętam natomiast, pomiar temperatury ciała, u wybranych nieszczęśników, w zakończeniu przewodu pokarmowego, czyli w odbycie… Ochłonąwszy z obrzydzenia, wynikającego ze spotkania się oko w oko z karaczanem madagaskarskim (patrz zdjęcie poniżej), który jest szczególnie paskudnym stworzeniem bożym, dzielnie asystowałam, mojej współtowarzyszce masakry, trzymając robala w dłoni. Moje wrażliwe, na niemiłosiernie drastyczne sceny, oczęta nie chciały patrzeć na akt umieszczania, przez wcześniej wspomnianą towarzyszkę, termometru w owadzim tyłku. Dobiegły mnie tylko słowa pani doktorantki X: To nie odbyt! – proszę pani… Gdzie karaczan madagaskarski ma odbyt dowiedziałam się za chwilę, gdyż była to wiedza niezbędna, wedle doktorantki X, do otrzymania pozytywnej oceny z tychże zajęć.


Pozwolę sobie, jeszcze, poświęcić słów parę pewnym, powszechnie bytującym kręgowcom – mając tutaj na myśli płazy, a konkretnie – żabcie. Zamordowanie żaby jest, równie okrutne, jak zamordowanie dżdżownicy czy szczurzaka. W celu pozyskania, jak najświeższego, mięsiwa żabiego ujmujemy płaza za tylne kończyny w rękę wiodącą (w moim przypadku – w prawą), co jest niczym, w porównaniu, z tym co następuję później… Nasz obiekt badań kończy swój żywot uderzony głową o kant stołu… Po tym, jak uda nam się wykonać to zadanie, przystępujemy do badań dalszych naszego obiektu – oczywiście, przy założeniu, że nie straciliśmy kontaktu z rzeczywistością i nie znajdujemy się w pozycji horyzontalnej dokonując bliskiego, bardzo bliskiego, kontaktu z wykładziną podłogową.

Pomimo tych wszystkich odciskających piętno na młodej, wątłej, studenckiej psychice, przeżyć, edukowanie się wiedzą biologiczną dostarczyło:

- nieusuwalnych z systemu nerwowego deformacji pamięciowych, co według najnowszych badań, znacząco podnosi libido ;),

- wzmożonej produkcji endorfin związanej z nadmiernym suszeniem zębów w akcie radości i trenowaniem mięśni twarzy, 

- niepoliczalnych pofałdowań kory mózgowej powiązanych z nieprzeciętnymi horyzontami myślowymi :) i wiele innych…

wtorek, 20 maja 2014

Po co kobietom bielizna wyszczuplająca?


Chcąc zaspokoić swoją próżność, ciekawość i licząc na natychmiastowy efekt: Wow!, postanowiłam zakupić super-body wyszczuplające. Łudząc się, że rozmiar S zrobi ze mnie kobietę ideał, zamówiłam na allegro.pl model typu gorset, od podbiuścia do kolan - ukazany poniżej:


Przesyłka dotarła ekspresowo. Napalona jak pedofil w Disneylandzie (przepraszam za mało przyzwoite porównanie) rzuciłam się do rozpakowania mojego bodziaka. Po wyjęciu go z pudełka jedna myśl przemknęła mi przez głowę: Jak ja się w to wcisnę? Posłużyłam się instrukcją obsługi, która znajduje się poniżej (wersja słowna i rysunkowo - słowna):

1. Upewnij się, że rozmiar jest zgodny z zamawianym.
2. Zroluj jedną nogawkę w dłoniach.
3. Siedząc wciągnij nogawki na obie nogi.
4. Zaciągnij na kolana.
5. Wstań i podciągnij gorset do góry, aż do krocza.
6. Upewnij się, że gorset dokładnie przylega do pośladków i do krocza.
7. Rozwiń nogawki.
8. Podciągnij gorset pod stanik i upewnij się, że przylega on dokładnie do ciała.
9. Upewnij się, że całość gorsetu ułożona jest równomiernie.



Po pół godzinie zmagań, spocona jak mysz, dotarłam do punktu nr 4 mojej instrukcji. Cholera! Ewidentnie za małe! Matka natura ma jednak swoje ograniczenia. Bodziak utknął w okolicy kolan i ani rusz! Resztkami sił zdarłam go z siebie i postanowiłam wymienić na większy rozmiar. Nie jestem z tych co się łatwo poddają! 
Po kilku dniach po raz kolejny stanęłam oko w oko z moim wyzwaniem. Tym razem poszło sprawnie - sprytnie upchnęłam wszystko co się dało upchnąć w gumowym wdzianku, postępując zgodnie z instruktażem (patrz punkty od 1 do 9 instrukcji obsługi bodziaka). Pełen sukces, ale... do dystrybucji publicznej, bez odzienia wierzchniego, się nie nadawałam. 
Następnego dnia zamontowałam nowy nabytek na swoim pełnym wdzięku ciele i poszłam do pracy. Lekko przyciasnawe, wcześniej, jeansy wkomponowały się na moją postać bez zająknięcia. Koleżanki w pracy zauważyły, że jakaś taka inna, zgrabna jestem... Tak jakbym na co dzień nie była :)
Radość nie trwała długo... Jak każdy normalny przedstawiciel świata organizmów żywych musiałam wydalić nadmiar nagromadzonego moczu. No i tu zaczęła się jazda bez trzymanki: bodziak stawiał duży opór - prawdopodobnie jakaś jego warstwa mocno zespoliła się ze mną, do tego dołączył podniesiony poziom desperacji, pot zalewał czoło, ale... udało się!

Po przyjściu do domu nasunęły mi się następujące wnioski dotyczące bielizny wyszczuplającej:
- modeluje i "odchudza" - przy zakładaniu i zdejmowaniu - na pewno - ilość wydalonej wody z organizmu przez pory w skórze jest znacząca,
- jest to odzież zimowa - szacunek dla tych kobiet, które są w stanie nosić to w temperaturze powyżej 15 stopni Celsjusza,
- facet jest zainteresowany naszymi wdziękami do momentu odkrycia naszej słodkiej tajemnicy, chyba, że jest to przedstawiciel erotomanów fascynujących się zapachem potu, gumy i lubiący niespodzianki, 
- po zdjęciu bielizny z siebie zakamuflowane fałdy, zwały i inne elementy wklęsło-wypukłe wracają na swoją wyjściową pozycję i zdecydowanie pogarsza nam się humor,
- może być przyczyną katastrofy w przypadku pojawienia się nagłej potrzeby jelitowej lub przepełnienia pęcherza moczowego.

Cóż... wybór należy do każdej z nas :) Ja, z pewnością, nie zainwestuję ani grosza w kolejny model.

Post scriptum: Dlaczego wybrałam taki model bielizny wyszczuplającej?
Z mojego punktu widzenia, bodziak, wydawał się najbardziej opływowy. Na przykład majty wyszczuplające brutalnie tną brzuch, co powoduje wylew materii tłuszczowej powyżej poziomu, silnie zaznaczonej, tali osy. Dodatkowo powstaje, tak zwany, bałwan pośladkowy. No, ale może się mylę... 

niedziela, 18 maja 2014

Nie miała baba problemu... los zesłał jej psa...


Hmm... o psach napisano tomy; każdy jest najpiękniejszy, najwierniejszy, niepowtarzalny...
Mój, a właściwie nasz pies (druga połowa jest intensywnie uczulona na swoiste sformułowania) jest dla nas, oczywiście, unikatowy w skali całego Wszechświata. Czyż można nie ulec urokowi tego spojrzenia? (patrz: zdjęcie poniżej). Słodycz, niewinność i inteligencja w czystej postaci.


Pies, a ściślej mówiąc, suczka jest przedstawicielem dość rzadkiej, w Polce, rasy - mastif tybetański. 
Jakiś czas temu temat był poruszany w programie "Pytanie na śniadanie" TVP 2. Otóż pies tejże rasy jest najdroższym psem świata. Nasza Pysia jest natomiast bezcenna - dostaliśmy ją w prezencie i nie zamierzamy sprzedać w celu poprawienia budżetu domowego. 
Pozwolę sobie krótko opisać to zacne i mądre stworzenie...
Jaka nasza Psina jest piękna, każdy z pewnością to zauważa, dodajmy tylko, że waży około 55 kg, ma przemiłą w dotyku sierść - można miętosić bez opamiętania, mało spożywa - jak na takie gabaryty, nie ma zapachu psiego - to cecha tej rasy (mogą go posiadać również alergicy).
Pysia, zwana również Pyśkiem, Pysiakiem, Misiołakiem, Cześkiem (wykazuje dużą tolerancję na nazewnictwo swojej postaci) wychodzi z założenia, jako typowy mastif tybetański, iż wykonywanie poleceń tzw. właścicieli odbywa się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy sama uzna to za głęboko wskazane działanie. Zatem... nie aportuje, ponieważ bieganie po ten sam patyk wiele razy jest działaniem pozbawionym sensu i przeznaczonym dla psów nie wykazujących się tak głębokimi przemyśleniami jak mastify. Myślenie Pyśkowe widać na pierwszy rzut oka - patrz zdjęcie poniżej:


Dla ludzi lubiących wyzwania jest to godne uwagi Wyzwanie, ale nie taki Diabeł straszny jak go malują. Każdego psa i dziecko można wyprowadzić na ludzi - wystarczy wrodzony talent pedagogiczny, trochę chęci i dużo miłości. Nasz Pysiol jest bardzo dobrze wychowanym czworonogiem, chociaż potencjał na Cholerę psią był. Pysiek nie lubił się edukować, był w psim przedszkolu; swoje głębokie niezadowolenie niechlubnie wyraził w postaci potrzeb fizjologicznych załatwionych na środku przedszkolnej salki zabaw. Natomiast bieganie po smakołyki przez tuneliki i inne wynalazki nie wzruszały jej zupełnie - ta rasa nie jest łasa na psie rarytasy - dlatego jest takim wyzwaniem dla szkoleniowców. Można wytargać 2 kg polędwicy wołowej, a nasz Pysiek patrzy i duma z wypisanym na mordzie tekstem: Naiwniaki :)
Z pewnością powstanie tutaj, o niej, parę opowieści. Póki co, w skrócie, przedstawiłam jednego z członków stada. Bez bicia przyznaję się, że zdurniałam całkowicie na jej punkcie i w pełni rozumiem wszystkich psich maniaków. 
Tak na marginesie, polecam film: "Mój przyjaciel Hachiko"; rzadko płaczę na filmach, ale ten mnie rozwalił totalnie. Kto szuka prawdziwej przyjaźni, miłości i oddania - polecam psiaka. 


sobota, 17 maja 2014

Zarządca KOBIETOSKOPU, czyli kto się chowa za filarem...

Z pewnością nie odkryję tutaj Ameryki pisząc, że jestem kobietą; facet raczej nie pokusiłby się o zmontowanie blogowiska o nazwie: Kobietoskop. A może się mylę...?
Po co mi blog? Zarobić to na tym raczej nie zarobię, spora konkurencja - młodzież depcze po piętach; wyższe pobudki mną kierowały, mam nadzieję... Podobno mam talent literacki i nietypowo postrzegam to i owo, więc postanowiłam sprawdzić namacalnie czy rzeczywiście mam. Wiadomo, nie od razu Kraków zbudowano, więc nastawiam się na ostrą krytykę i dobijające mnie komentarze, ale co Cię nie zabije to zapewne wzmocni... 
Sukcesywnie będę upiększać to miejsce i postaram się o niepowtarzalny, oryginalny design. Zależy mi też na tym, żeby teksty dobrze się czytało - z góry dziękuję wszystkim tym, którzy podzielą się opiniami na ten temat. Moim celem jest blogowa opowieść, po prostu, o życiu. Wiem, brzmi prosto, banalnie, ale prostota jest czasami najbardziej skomplikowana :)


Nazwa: KOBIETOSKOP została wymyślona przeze mnie i zabraniam kradziochowania :)