Pokazywanie postów oznaczonych etykietą karaluchy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą karaluchy. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 lutego 2015

Upadek moralny Kobiciny Miejskiej na chińskiej ziemi...

Grafika: Kobicina Miejska

Posypać własny łeb popiołem to sztuka, kiedy się człowiek dowiaduje lub samoczynnie uświadamia do jakich upadków swojego żywota ziemskiego był zdolny. Kto jedzie do Chin i nie odwiedza Wielkiego Muru Chińskiego? Ja! 
Moja osobista głupota doprowadziła do tego, że zamiast najsłynniejszej budowli na świecie widziałam chińskie ZOO… Misie panda i owszem – wielce sympatyczne, ale do potęgi i prestiżu muru to im daleko. Mur Chiński niestety nie poczuł ciężaru moich stóp z powodów życiowo – błahych: zdradziłam go z tofu zjadanym z chodnika i w związku z tym, w następstwie, z misiami panda.
W noc przed zaplanowaną, grupową wycieczką w kierunku, wspomnianego wcześniej Muru, postanowiliśmy, w towarzystwie znajomych, poznać nocne życie Pekinu. Z poznawania nocnego życia pamiętam tylko jakiś pub z kolorowymi drinkami i mnóstwo straganów z „jedzeniem” oraz smak grillowanego karalucha... 
Podobnież wrzeszczałam na pół Pekinu, że kocham grillowane tofu. Podobnież, by nie uronić ani kęsa, jeżeli kęs spadł mi z talerzyka na deptak, to podnosiłam i z namaszczeniem, niczym chleb powszedni, zjadałam. Tofu grillowane podawane było na papierowych talerzykach. Pewnie nie jest to dziwne, że na papierowych, ale dziwne jest to, że ten talerzyk był wsadzony do worka reklamówkopodobnego. Po spożyciu, właściciel kramiku worek wyrzucał, talerz zabierał, pakował w następny worek i podawał dalej. No, co się ma zmarnować! Oprócz tofu umieściłam w swoim żołądku jeszcze skorpiony, skórę z węża, mięso z węża, dziwnego kraba i dorodne karaluchy – grillowane i nie grilowane. Smak karalucha zostanie na moich kubkach smakowych do końca życia – mniej więcej było to coś w klimacie wędzonej wykładziny podeptanej przez śmierdzące stopy panów budowlańców pracujących w gumiakach przez dwanaście godzin. Z warzyw podobno spożyłam jakieś cebulki egzotyczne.

Po tym całym wachlarzu chińskich smaków doświadczałam bliskiego kontaktu z chińskim klozetem przez dobrych kilka godzin, w związku z czym nie byłam w stanie, następnego ranka, zaszczycić swoją obecnością zacny Mur Chiński. 
W ramach zadośćuczynienia pozwiedzałam chińskie ZOO. 

Grafika: Kobicina Miejska

Zapach grillowanego tofu to jedna z niewielu rzeczy na świecie, które wywołują u mnie odruch wymiotny. Jeżeli ktoś się zmartwił, że zaraziłam się jakąś egzotyczną chorobą łakomiąc się na tofu z chińskiego chodnika to informuję, że odbyłam serię stosownych szczepień zanim mnie wyeksportowano do Chin ;)

Ciąg dalszy przygód, ekscesów i upadków, rodem z Chin, pewnie nastąpi…