Pokazywanie postów oznaczonych etykietą singiel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą singiel. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 stycznia 2016

Stefan i jego apetyczne sakiewki...


Stefan, jak to Stefan, cierpiał na syndrom turkucia podjadka kuchennego z naciskiem na słowo: podjadka. Było sobotnie popołudnie, które leniwie, ale niepokojąco zaczęło łechtać ściany Stefanowego żołądka niczym ślimak winniczek snujący się nieśmiało po liściu sałaty lodowej. Impuls nerwowy wysłany w obszary mózgu zarządzające ośrodkiem głodu wyzwoliły w mężczyźnie dość agresywnego turkucia. Zamarzyły mu się sakiewki z ciasta filo z jakimś fikuśnym nadzieniem. Widział takie w programie kulinarnym i od tej pory ciasto filo chodziło za nim prawie wszędzie i prześladowało go w najmniej odpowiednich momentach. 
Stefan był singlem po czterdziestce i na regularną pomoc niewieścich rąk nie miał co liczyć. Poza tym niewieście ręce, które czasami gościły w jego domostwie nie nadawały się do tego, by je wpuszczać w zakamarki męskiego, kuchennego królestwa. Nie zastanawiając się długo mężczyzna szybko się ubrał i niesiony pokusą kulinarnej rozpusty pobiegł do sklepu, w którym ciasto filo dumnie spoczywało na półce chłodni. Zapakował je do koszyka, do którego dorzucił jeszcze seler naciowy, mrożone kurki, kawałek sera pleśniowego i dwie małe, czerwone cebule. Pośpiesznie wrócił do domu i zabrał się za pichcenie.
Na patelni rozgrzał łyżkę klarowanego masła, dorzucił kurki, pokrojony seler na małe kawałki, cebulkę posiekaną drobno i trochę sera pleśniowego dla zaostrzenia smaku. Wszystko dusił do momentu, aż kurki zmiękły; następnie sypnął nieco przyprawy toskańskiej, czarnego pieprzu i soli morskiej. Farsz do sakiewek prezentował się i pachniał bosko. 


Stefan rozgrzał piekarnik do 180 stopni. Ciasto filo pokroił na kwadraty, a każdy płatek przesmarował roztopionym masłem. Ostudzony farsz zapakował do sakiewek i związał je specjalistycznymi sznurkami zrobionymi z folii aluminiowej.  Następnie umieścił swoje dzieło w piekarniku i trzymał je tam przez około 20 minut, aż ciasto filo nabrało pięknego, złocistego koloru.


Długie to były minuty oczekiwania. W końcu nastąpił moment szaleńczej radości i Stefcio wydobył swoje sakiewki z piekarnika. Wyszło sześć sztuk! Będzie się czym rozkoszować przez resztę soboty! Jak tylko sakiewki wystygły mężczyzna bez skrępowania wbił zęby w pierwszą z nich i oddał się singlowemu obżarstwu w towarzystwie kanapy, telewizora i swojego rudego kocura Cysia. 
Smacznego ;)


Grafika: Eve Daff

czwartek, 13 listopada 2014

Szukam męża... Chcę uratować świat?!?

Grafika: www.kiepy.pl

Czy małżeństwo jest niezbędnym warunkiem przetrwania normalnego świata i relacji społecznych? Ostatnie badania wskazują na tendencję spadkową, jeżeli chodzi o ilość zawieranych małżeństw na świecie. Coraz więcej młodych ludzi stawia na pracę, karierę, żyje w wirtualnej przestrzeni, odkładając decyzję o zakładaniu rodziny w daleką, daleką przyszłość. Przestrogą dla wszystkich ma być Japonia, która każdemu z nas kojarzy się z potęgą ekonomiczną; niestety ta potęga zaczęła kuleć, a przyczyny są bardzo prozaiczne: Japończycy pochłonięci pracą, oddani swoim ukochanym korporacjom, stali się społeczeństwem, któremu grozi katastrofa demograficzna. Coraz starsze społeczeństwo staję się przyczyną, coraz wolniejszego wzrostu gospodarczego. Młodzi Japończycy nie są zainteresowani flirtowaniem, seksem, poszukiwaniem żon i mężów; wolą spędzać czas gapiąc się na świat wirtualny. Do czego to prowadzi? Do społeczeństwa starców, a w kolejnym kroku do społeczeństwa, które przestaje istnieć…


A w naszym kraju, jak się sprawy mają? Obserwując społeczeństwo można zauważyć, że większość chce splątać się węzami małżeńskimi, tylko coraz więcej takich spętań kończy się, bardzo szybko, przed obliczem sądu - w celu zakończenia, często w atmosferze skandaliku, tego małżeńskiego pożycia. Młodzi ludzie, chyba bardzo szybko decydują się na śluby, nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego kroku; pomieszkawszy, jako mąż i żona, ze sobą rok, dwa lata, mówią sobie: Baj, jesteś wolny/wolna, jak dzika świnia na zakręcie. 

Internet stał się miejscem, które daje nieograniczone możliwości poznania nowego partnera, pozostaje tylko pytanie, jak wielu partnerów chcemy poznać i w jakim celu? To jak wielki sklep z zabawkami: do wyboru, do koloru… Skoro zabawki są na wyciągnięcie ręki, to po co całe życie bawić się jednym i tym samym misiem czy lalą, pokusa jest wielka… By zainicjować znajomość nie trzeba nawet wychodzić z domu, wpadamy w pułapkę wirtualnych randek, seksu. Czy powstaną wirtualne rodziny i wirtualne dzieci? 

Współczesne kobiety, nie są uwiązane do swojego chłopa ekonomicznym sznurem i bez chłopa doskonale sobie poradzą. Kiedyś, kobieta nie pracowała, siedziała w domu, niańczyła dziecięcia i oddawała się obowiązkom pani domu; to pan domu zarabiał, a tym samym trzymał najlepsze karty w ręce. Nie tak łatwo było wtedy odejść i rzucić ukochanemu brudnymi gaciami w twarz. A dziś… pstryk i pani domu znika, ponieważ stać ją na własne mieszkanie, samochód i wolność bez mężczyzny i gaci do prania.

Kolejna sprawa to brak zasad i znieczulica, która panoszy się nawet wśród najmłodszych. Wystarczy się przyjrzeć: dwadzieścia lat temu nie bałam się grupy wyrostków, którą mijałam na chodniku, a dziś się boję… Boję się, że mnie okradną, pobiją, zabiją… I wcale nie mam na myśli dzieci z patologicznych rodzin, to dzieci z „normalnych” domów, w których brakuje jednej, najważniejszej rzeczy: czasu dla dzieci… To życie zawodowe, kariera, pieniądze kradną ten czas, ale jak żyć bez pracy? Tworzymy społeczeństwo z powywracanymi zasadami: dzieci nie mają szacunku dla starszych, dzieci mają dzieci, dzieci potrafią pobić swoją matkę czy ojca, dzieci dyktują warunki w domu – jacy dorośli wyrosną z tych dzieci? Strach się bać…

To wszystko, być może, doprowadzi nas na krawędź przepaści, w którą wrzucimy: małżeństwo, dzieci i rodzinę…

Czy doczekamy czasów, kiedy świat nie będzie miał małżeństw i staniemy się społeczeństwem, w którym największy odsetek stanowić będą klany singli? 

A może przemodelujemy nasze myślenie, niech podąży w innym kierunku... W Chinach mieszka grupa etniczna Mosuo, w której wszystko jest urządzone nieco inaczej: 
Najbardziej niezwykłym aspektem kultury Mosuo jest praktyka tzw. „chodzonego małżeństwa”, który jest dominującym systemem małżeńskim wśród Mosuo żyjących w okolicach jeziora Lugu Hu, a także w Syczuanie w okolicy Zuosuo i Yonging. Związek ten polega na tym, że zarówno mężczyzna, jak i kobieta na stałe mieszkają w swoich domach rodzinnych, a mężczyzna zaakceptowany przez kobietę odwiedza ją po kolacji i zostaje u niej na noc, po czym wraca do swojego domu rano. Dzieci powstałe z takiego związku są dziećmi kobiety i są wychowywane przez jej rodzinę, a więc przez jej siostry, braci i innych mieszkańców domu, rozstanie się kochanków nie ma, więc wpływu na ich sytuację. Para nie jest złączona żadnymi więzami ekonomicznymi. „Chodzone małżeństwo” oparte jest wyłącznie na miłości i wzajemnej atrakcyjności. W społeczności Mosuo panuje ścisły podział ról na kobiece i męskie. Kobiety odpowiedzialne są za prowadzenie domu oraz wszelkie prace domowe. Mężczyźni wykonują cięższe prace i pracują zarobkowo oraz są odpowiedzialni za wszystkie sprawy związane z pogrzebami. Bracia matki są odpowiedzialni za życie religijne i obchody świąt. Wszystkie siostry pełnią rolę matek dzieci swoich i swoich sióstr. Kobieta zapytana, ile ma dzieci zawsze odpowie liczbą odpowiadającą liczbie dzieci swoich i wszystkich jej sióstr. Niepełnosprawni są uważani za wysłanników boga i mają swoje specjalne miejsce w społeczności Mosuo. Wszystkie dobra materialne, w tym pieniądze zarobione przez mężczyzn, są własnością całego klanu. Każdy z jego członków wnosi wkład pracy stosownie do swoich umiejętności i korzysta z dóbr odpowiednio do swoich potrzeb. W ten sposób również osoby chore czy za stare, by pracować, mają zapewnioną opiekę i wyżywienie. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Mosuo)

Współczesne małżeństwo...