Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gotowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gotowanie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 marca 2021

Plackowe słodziaki i dzień przestaje być nijaki...


Ostatnio cierpię na brak weny twórczej - możliwe, że to wina prochów, które biorę. W związku z tym, pokopawszy się w kostki u stóp, dziś postanowiłam opisać krótko dwie obiadowe słodkości, które odkryłam jakiś czas temu. Oczywiście nie muszą być obiadowe - można zrobić o każdej porze dnia i nocy. A zatem polecają się całodobowo placuszki z serka wiejskiego i placuszki z tartych jabłek. Niektórzy zwą to racuchami czy innymi plakopodobnymi nazwami; w każdym razie wiadomo o co chodzi 🙂

Placuszki z serka wiejskiego – niezwykle delikatne i pyszne 🙂

Składniki:
- 1 opakowanie serka wiejskiego (takiego w granulkach; śmietankę można odsączyć i dodać, gdyby ciasto wyszło zbyt gęste) – ok. 200g
- 1 opakowanie cukru wanilinowego (16g) - zamiennie można użyć łyżeczkę ksylitolu (cukru) i trzy krople olejku waniliowego
- 3 czubate łyżki mąki - wykorzystałam orkiszową, ale może być pszenna tortowa
- 1 jajko
- 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- szczypta soli
- olej do smażenia

Wrzucić składniki do miseczki, a następnie całość dokładnie wymieszać do uzyskania jednolitej masy; ciasto powinno mieć konsystencję gęstej śmietany. Na patelni rozgrzać olej, nakładać porcję ciasta i smażyć placuszki z obu stron na złoty kolor. Po usmażeniu odsączyć placuszki z nadmiaru tłuszczu na ręczniku papierowym. Podawać z cukrem pudrem, dżemem lub ulubionymi owocami.

Placuszki szarlotkowe z nutą kokosowądelikatne, puszyste i wilgotne 🙂


Składniki:
- 1 duże jabłko - obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach
- 1 jajko
- około 0,5 szklanki mleka
- około 0,5 szklanki mąki orkiszowej (można zastąpić inną mąką)
- 1 łyżeczka ksylitolu (można zastąpić zwykłym lub brązowym cukrem)
- 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 0,5 łyżeczki cynamonu
- 2 łyżki wiórków kokosowych (można dodać też garść rodzynek)
- szczypta soli

Wszystkie składniki dokładnie wymieszać w misce; ciasto powinno mieć konsystencję gęstej śmietany; w razie potrzeby dodać trochę mleka lub mąki. Smażyć na oleju rzepakowym (lub innym) kilka minut z każdej strony aż nabiorą złoto-brązowego koloru. Podawać z jogurtem, śmietanką, dżemem, owocami lub innymi ulubionymi dodatkami.



 Smacznego 🙂

piątek, 11 grudnia 2020

Rozważania nad salcesonem i niewytłumaczalna miłość do świńskich żołądków…


Pisanie o rzeczach przyziemnych to ostatnio mój cel i rodzaj ćwiczeń literackich. Zajmijmy się dziś jegomościem salcesonem oraz rarytasami, które wywołują u wielu dreszczyk obrzydzenia i niepokojąco podnoszą poziom soków żołądkowych.

Moja miłość do salcesonu trwa odkąd pamiętam: uwielbiam ten podrobowy wyrób, w którym rozkosznie tkwi głowizna świńska w kawałkach, elementy świńskiego podgardla, skrawki mięsa wieprzowego, skórek i przyprawy zanurzone w wywarze pochodzącym z gotowania tych dobroci. Wszystko zamknięte w żołądku lub pęcherzu wieprzowym. 

Najlepsze salcesony jadałam na wsi u dziadków i w domu rodzinnym. Ten produkt wymagał odpowiedniej obróbki i serca, a wiejska sielanka dodawała mu tego niespotykanego gdzie indziej smaczku. Sklepowe salcesony opakowane w folię nie mają tej magii, a właśnie to opakowanie było obiektem mojego największego pożądania. Generalnie ludzie na wsi dają to opakowanie psom lub kotom, bo kto przy zdrowych zmysłach żre skórę z salcesonu?!? Ja żrę. Pozostaje odwieczne pytanie czy posiadam zdrowe zmysły…? Ostatnio się okazało, że nie bardzo, ponieważ borelioza i kumple bez skrępowania żerowali na moich komórkach nerwowych w najlepsze, więc wiecie – mogłam sobie pozwalać na stany niepoczytalności ;) 

Wróćmy do tematu… Byłam gotowa bić się z tymi wszystkim Burkami i Mruczkami o te skórki. Rozkoszne chrzęszczenie podczas ich rozgryzania wprawiało mnie w rodzaj kulinarnego orgazmu ;) Oczywiście zawartość świńskiego żołądka w postaci salcesonu też była smaczna i mogłam się takiej przekrojonej salcesonowej bani przyglądać godzinami: bogactwo kolorów i kształtów mięsnych zatopionych w sprężystej galaretce :) 

Obrońcy praw zwierząt zapewne po tych wyznaniach wbili we mnie wirtualne maczety i wyobrazili sobie mą postać w charakterze krwiożerczej bestii pochłaniającej małe prosiaczki w całości, której z japy wystają jeszcze malutkie raciczki ;) Cóż… tak mnie stworzyła natura, a skłonności do zjadania dziwnych rzeczy nie kończą się na salcesonie. Uwielbiam też świńskie gotowane uszy, ozory i ogony. Wzmożony ślinotok występuje przy smażonej cielęcej, drobiowej i wieprzowej wątróbce podanej w towarzystwie cebulki, rodzynek i jabłka. Rozkosznie mruczę przy gulaszach z żołądków gęsich, kaczych i kurzych. A jak dacie mi słój smalcu z borowikami lub dobrą kaszankę, koniecznie z wieprzową hemoglobiną, to oddam Wam całe królestwo, którego nie posiadam ;) 

Ostatnio dowiedziałam się od Mariana (chłop domowy), że po spożyciu salcesonu robię się agresywna i że to zapewne związane jest z dużą ilością szczeciny zawartej w środku... Marian uważa, że salceson jest obrzydliwy i pakują tam wszystko: szczecinę, racice, oczy, świńskie worki mosznowe i inne takie ;) Nawet jeśli pakują to jaki jest związek spożycia szczeciny z agresją? Hmm… Może ta szczecina łaskocze mnie po jelicie grubym, to irytuje moje jelito grube, a ono cichaczem wysyła impulsy w stronę mózgu, robię się wstępnie mało agresywna, a jak Marian drąży temat to coraz bardziej agresywna ;) No w każdym razie neuroanatomia agresji wywoływanej świńskim włosiem jest dla mnie tematyką zupełnie dziewiczą ;)


Dodatek dla zainteresowanych (wikipedia), gdybyście po przeczytaniu tego postu zrobili się głodni i zapragnęli stworzyć domowy salceson: 

Mięso na salceson poddaje się peklowaniu, obgotowuje i odpowiednio przyprawia. Tak przygotowaną masą wypełnia się żołądki wieprzowe lub pęcherze wołowe, gotuje i prasuje. 

Rodzaje salcesonów:

• Włoski (głowizna i skórki wieprzowe, rosół, przyprawy – czosnek, pieprz i kminek)

• Czarny (tłuszcz pokrojony w kostkę, głowy, serca, mózgi, nerki, skóry i krew wieprzowa, kasza manna, bułka tarta, rosół, przyprawy)

• Brunszwicki (podroby, skórki wieprzowe, krew, rosół, przyprawy)

• Saksoński (głowizna i skórki wieprzowe, rosół, krew, podroby, czosnek, kminek, przyprawy)

• Ozorkowy (peklowane ozorki wieprzowe, skórki wieprzowe, krew, rosół, przyprawy)

• Wiejski (głowy, nogi, mózgi i krew wieprzowa, pieprz, ziele angielskie)

Grafika: evedaff

niedziela, 6 grudnia 2020

Podstępna mąka kokosowa, czyli o tym jak zostać kuchennym kreatorem (nie mylić z kreaturą)...

Dawno mnie nie było, więc się wizualizuję, żeby nie zebrać nadmiernej ilości ciosów skierowanych na mój czerep :) Może prościej będzie jak nie będę tu snuć obietnic, nie wiadomo jakiego kalibru, że pisać będę - się pożyje, się zobaczy. Generalnie to mam problem z tym, że wydaje mi się, iż pisanie o rzeczach przyziemnych jest mało atrakcyjne i kto to będzie chciał czytać :) Postanowiłam to zmienić i odziać szatę przyziemności straszliwej. Wobec czego dziś będzie o mące kokosowej... 

Ostatnimi czasy jestem zmuszona, z powodów zdrowotnych, zaprzyjaźniać się z różnymi rodzajami żywności, które to rodzaje do tej pory były mi mało znane. Na ten przykład nie mogę jeść mąki pszennej, więc wstępnie padło na mąkę gryczaną i kokosową. Mąka gryczana to dość przyjazne stworzenie - chętnie współpracuje z człowiekiem i daje się ładnie oswajać. Gorzej z tym drugim dziadem. 

Piekłam ostatnio ciasto marchewkowe; wszystko zrobiłam według przepisu, który zamieściłam w zamierzchłych czasach na tym blogu (spontaniczne ciasto marchewkowe); zamieniłam tylko mąkę pszenną na gryczaną i kokosową, a zamiast cukru użyłam ksylitolu. Smakowo wyszło pięknie tylko to ciasto jakieś podejrzanie suche było; tak jakby ktoś całe soki z niego wychlipał, zabrał życie i wyrzucił jak starego kapcia w kąt przedpokoju. No tak to bywa jak jełop nie przeczyta nic wcześniej o właściwościach takich nieznanych, dotąd, mąk i działa spontanicznie. Wkrótce ustaliłam, że sprawcą wyduszania soków jest mąka kokosowa. 

Skoro taka mąka wysysa wilgoć to postanowiłam użyć jej do panierki, żeby filet z morszczuka nie pocił się wodnie (skutki mrożenia), by się na złocisto i chrupiąco usmażył, a jeszcze do tego roztaczał kokosowe aromaty :) Zatem na patelni wylądował olej rzepakowy i pierwszy kawałek ryby otulony kołderką z mąki kokosowej. Podstępna mąka w pierwszej kolejności wychlała cały olej i nie w głowie jej było zasysanie nadmiernej ilości soków morszczukowych, co zmusiło mnie do przemyśleń typu: jeśli tak dalej pójdzie to na usmażenie trzech kawałków ryby pójdzie z litr oleju - moja kuchenna logika kazała się puknąć i ratować rybny posiłek. Wrzuciłyśmy, więc, razem z logiką resztę ryby w tej panierce na patelnię, nie dodając więcej tłuszczu. Niestety wszystko zaczęło się przypiekać w tempie ekspresowym. No to podziabałam to łychą na drobne elementy, mieszałam z zaangażowaniem godnym mistrza patelni teflonowej i tak powstało coś w rodzaju jajecznicowo - kaszankowej papy w kolorze ecru; ewentualnie można pobiec wyobraźnią w kierunku stratowanego przez stado osłów kalafiora wymieszanego z żółtym serem - przy założeniu, że stado pędzących osłów gubi po drodze żółty ser ;) Żeby podnieść punktację za walory estetyczne posypałam to świeżą, posiekaną natką pietruszki i dorzuciłam kaszę gryczaną. Smakowało o dziwo nieźle, ale wygląd nie pozostawiał złudzeń. 

Chłop domowy (nazwijmy go roboczo Marianem na cześć pewnego misia) nawet się skusił i pogmerał sztućcem, ale zachwytów i łez wzruszenia nie było ;) Dodam też, że nikt nie cierpiał, po spożyciu, na wzmożone kontakty z porcelanową misą łazienkową ;) W każdym razie zostałam stwórcą nowej potrawy, której z wiadomych powodów nie polecam ;)


Samą mąkę kokosową polecam, bo to kopalnia zdrowotności:

- zawiera 10 razy więcej błonnika niż mąka pszenna - oczyszcza układ pokarmowy i wspomaga trawienie, reguluje poziom cukru i insuliny we krwi;

- zawiera więcej białka niż mąka pszenna - główny budulec organizmu człowieka;

- nie zawiera glutenu - jest alternatywą dla osób na diecie bezglutenowej;

- zawiera 8,7 gramów tłuszczów na 100 gramów produktu, z czego 8 gramów to tłuszcze nasycone - działają przeciwwirusowo, przeciwgrzybiczo i wspomagają metabolizm, dlatego poleca się stosowanie mąki kokosowej podczas diet odchudzających. (źródło: https://beszamel.se.pl/maka/maka-kokosowa-wlasciwosci-i-zastosowanie-w-kuchni,17101/)

piątek, 8 stycznia 2016

Stefan i jego apetyczne sakiewki...


Stefan, jak to Stefan, cierpiał na syndrom turkucia podjadka kuchennego z naciskiem na słowo: podjadka. Było sobotnie popołudnie, które leniwie, ale niepokojąco zaczęło łechtać ściany Stefanowego żołądka niczym ślimak winniczek snujący się nieśmiało po liściu sałaty lodowej. Impuls nerwowy wysłany w obszary mózgu zarządzające ośrodkiem głodu wyzwoliły w mężczyźnie dość agresywnego turkucia. Zamarzyły mu się sakiewki z ciasta filo z jakimś fikuśnym nadzieniem. Widział takie w programie kulinarnym i od tej pory ciasto filo chodziło za nim prawie wszędzie i prześladowało go w najmniej odpowiednich momentach. 
Stefan był singlem po czterdziestce i na regularną pomoc niewieścich rąk nie miał co liczyć. Poza tym niewieście ręce, które czasami gościły w jego domostwie nie nadawały się do tego, by je wpuszczać w zakamarki męskiego, kuchennego królestwa. Nie zastanawiając się długo mężczyzna szybko się ubrał i niesiony pokusą kulinarnej rozpusty pobiegł do sklepu, w którym ciasto filo dumnie spoczywało na półce chłodni. Zapakował je do koszyka, do którego dorzucił jeszcze seler naciowy, mrożone kurki, kawałek sera pleśniowego i dwie małe, czerwone cebule. Pośpiesznie wrócił do domu i zabrał się za pichcenie.
Na patelni rozgrzał łyżkę klarowanego masła, dorzucił kurki, pokrojony seler na małe kawałki, cebulkę posiekaną drobno i trochę sera pleśniowego dla zaostrzenia smaku. Wszystko dusił do momentu, aż kurki zmiękły; następnie sypnął nieco przyprawy toskańskiej, czarnego pieprzu i soli morskiej. Farsz do sakiewek prezentował się i pachniał bosko. 


Stefan rozgrzał piekarnik do 180 stopni. Ciasto filo pokroił na kwadraty, a każdy płatek przesmarował roztopionym masłem. Ostudzony farsz zapakował do sakiewek i związał je specjalistycznymi sznurkami zrobionymi z folii aluminiowej.  Następnie umieścił swoje dzieło w piekarniku i trzymał je tam przez około 20 minut, aż ciasto filo nabrało pięknego, złocistego koloru.


Długie to były minuty oczekiwania. W końcu nastąpił moment szaleńczej radości i Stefcio wydobył swoje sakiewki z piekarnika. Wyszło sześć sztuk! Będzie się czym rozkoszować przez resztę soboty! Jak tylko sakiewki wystygły mężczyzna bez skrępowania wbił zęby w pierwszą z nich i oddał się singlowemu obżarstwu w towarzystwie kanapy, telewizora i swojego rudego kocura Cysia. 
Smacznego ;)


Grafika: Eve Daff

sobota, 28 lutego 2015

Łódeczki, na których odpłynęły kubki smakowe ;)

Z racji na moją niedyspozycję ręczną (lewy bark po artroskopii) moje wpisy blogowe będą lekko kuleć w najbliższym czasie - mam problemy z pisaniem na komputerze i innymi czynnościami ogólnożyciowymi :)
Dziś z okazji soboty wpis o charakterze kulinarnym - propozycja kolacyjna dla większego lub mniejszego grona. Nie jest to pewnie szczyt wirtuozerii godnej gwiazdek Michelina, ale pragnę zwrócić uwagę na pewien element tej zimnej płyty, a mianowicie na łódeczki z cykorii. 
Owe łódeczki z cykorii to fajny pomysł na przekąskę i prosty do wykonania: na liściach cykorii układamy różne różności, np.: kawałki ulubionego sera lub wędzonego łososia, kawałki kurczaka (pokrojonego w kostkę i podsmażonego z przyprawami), małe pomidorki, kapary, oliwki, soczyste kuleczki owocu granata lub suszoną żurawinę, paprykę w różnych kolorach, kiełki i co tylko chcemy. Wszystko doprawione jest niewielką ilością oliwy z pestek dyni, solą, pieprzem i ulubionymi ziołami. 
Łódeczki znajdują się na zdjęciach w ich górnej części. Wszystkie składniki widoczne na fotografiach spoczęły na drewnianej, obrotowej, okrągłej desce - do kupienia w Ikei - fajny patent na podanie różnych przekąsek.

Smacznego :)


Grafika: Kobicina Miejska

Deska obrotowa. Grafika: www.archiwum.allegro.pl

wtorek, 10 lutego 2015

Zmysłowe jajka sadzone i biust Magdaleny...

Tadeusz potrafił rozbijać jajka jak nikt inny… Jego dłonie, na których malowały się lata ciężkiej pracy, zdawały się być najdoskonalszym narzędziem przeznaczonym do tego celu. Podziwiała je siedząc przy kuchennym stole, na którym już zdążyły zagościć dwa białe talerze dumnie spoczywające na papierowych serwetkach. Serwetki też miały swoją historię - Tadeusz spędził dobre pół godziny, w pobliskim sklepie, szukając tych właściwych, pasujących do sobotniego śniadania. 

- Kochanie czy zechcesz podać mi paprykę? Głos Tadeusza rozbudził w niej pragnienie znalezienia najpiękniejszej papryki w całej galaktyce. Magdalena wydobyła więc z naczynia piękną, czerwoną papryczkę i eterycznym ruchem podała ją ukochanemu. Mężczyzna wyczarował z warzywa cztery plastry mające posłużyć jako ramka dla jego kulinarnego dzieła. 

Patelnia teflonowa, za sprawą zręcznych dłoni Tadka, wylądowała na kuchence, a następnie kawałek masła klarowanego zespolił się z jej teflonem w tańcu miłości ogrzanym kontrolowanym płomieniem palnika. Wydobyły się pierwsze nuty śniadaniowej symfonii. Magdalena zastygła niczym posąg, jej powieki zapomniały o odruchu mrugania, bowiem On znowu miał w swoich dłoniach jajko. Fascynowała ją perfekcja z jaką dokonywał wyboru głównego bohatera śniadania. Niczym kobra hipnotyzująca gryzonia wpatrywał się w tuzin prężących się w wytłoczce jaj. Nawet wytrawny znawca mowy ciała nie byłby w stanie doszukać się choćby drżenia jednego mięśnia. Tadeusz męskim, pewnym ruchem wyłaniał szczęśliwców, którzy mieli dziś zaspokoić, jego i Magdy, rozbudzone od tygodnia jajeczne żądze. 

- Bosko pachnie! - zakwiliła Magdalena i dyskretnym ruchem poprawiła uwierającą ją koszulę nocną. Jej biust zdawał się wykazywać tak ogromne zainteresowanie sadzonymi jajkami, że wizja strzelających guzików jej odzienia była bliska realizacji. 

Tadeusz położył na patelni cztery plastry papryki. Opiekał je z każdej strony po kilka minut. Następnie wbił do warzywnych ramek po jednym jajku, oprószył ziołami toskańskimi, solą i pieprzem. Magdalena udekorowała talerze kiełkami szczypiorku oraz pora tworząc z nich wieniec dla Tadeuszowego dzieła. Jeszcze chwila i zapadnie się w krainie boskich, sadzonych jajek… Ciekawe czy doda parmezanu? - rozmarzyła się i zganiła zarazem za to wygórowane pragnienie, które mogło dodatkowo, przez swoją kaloryczność, przyczynić się do guzikowego dramatu.

Tadzio wyłożył jajka na niebanalnie przystrojone talerze. Z błękitnej miseczki zaczerpnął łyżeczką trochę parmezanu, który o świcie starł na odpowiedniej wielkości wiórki i wypowiedział najcudowniejsze tego ranka słowa:

- Smacznego Kochanie! Jedz, bo ostygnie!

- Zrobię tylko kilka zdjęć! Proszę… Wszystko wygląda tak pięknie! Pokażę w pracy dziewczynom, jakiego mam zdolnego męża! - prośba ukochanej połaskotała i tak już przerośnięte, tego ranka, ego mężczyzny.

Tadeusz i Magdalena rozkoszowali się smakiem słodkiej papryki, jędrnej i soczystej, która utworzyła z sadzonym jajkiem związek tak doskonały jak ich własny. Spoczywające dookoła kiełki zdawały się wiwatować na ich cześć, a parmezan nieśmiało usadowił się tu i ówdzie dodając całości swoistego smaczku. 

Grafika: Kobicina Miejska

Wyjaśnienie:
Znalazłam i przetestowałam ciekawy przepis na jajka sadzone. Nie chciałam tak zwyczajnie go opisywać, więc popełniłam kulinarno - erotyczną chałturę literacką przez małe l ;) 

sobota, 10 stycznia 2015

Jak baba z chłopem ruskie kulali - o sztuce gotowania słów parę...


Wczoraj poniosło mnie kulinarnie, dosłownie i w przenośni - po przyjściu z pracy rzuciłam się, jak sęp na padlinę, w kierunku tego magicznego zakątka, jakim kuchnia bywa. W akcie kuchenno-artystycznego szaleństwa postanowiłam ugotować: bigos myśliwski i pierogi ruskie. Oprócz tego moja chcica kulinarna wyprodukowała jeszcze sałatkę z wędzonego kurczaka. Gotowanie i pieczenie to moje kolejne pasje - a takie małe marzenie to dorobienie się własnej cukierni z duszą. Oczami wyobraźni widzę te śmiejące się do mnie ptysiuchy, torciki we wszystkich barwach tęczy, serniki, jabłeczniki, makowczyki, a wszystko smaczne, niczym u babci Jadwini. 

Wróćmy do kuchni... Szaleństwo kuchenne wiązało się z pojawieniem dość dużej ilości brudnych naczyń, ale czego się nie robi, jak człowiekowi micha w duszy gra. Zazwyczaj gotuję bez przepisów, chyba, że pojawia się jakiś ciężki wątek kulinarny to zerkam, najczęściej do sieci, co by głupot nie narobić. Zanim Osobisty przyszedł z pracy nagotowałam gar bigosu - wyszedł palce lizać, wyprodukowałam tonę farszu do ruskich - podobno robię bajeczny oraz powstała micha sałatki. 
Gdy mój Konkubent przekroczył progi domostwa to oczy wybałuszył i pyta:
- A Ciebie Bóg opuścił?!?
- Bóg mnie już dawno opuścił... z chwilą, kiedy zamieszkałam z Tobą ;) - błyskotliwa odpowiedź sprawnie opuściła mój otwór gębowy.

Ruskie pierogi czy też jakiekolwiek pierogi rzadko robię, po prostu nie lubię kulać tego ciasta pierożanego. Instruktaż na sprawdzone ciasto wydębiłam od mojej ukochanej J. - znajomej z pracy - życzę każdemu facetowi takiej żony: baba z jajem, gotuje jak ta lala, o dom zadba, wnuki poniańczy, sweterek udzierga, galoty uszyje, po prostu chodząca damska złota rączka, dobroć i pozytywne zakręcenie. 

Ciasto na pierogowy farsz przeznaczone robiliśmy w dniu dzisiejszym razem z Osobistym, to znaczy ja robiłam, on asystował… Po pewnym czasie mojego zmagania się i wicia nad pseudo-stolnicą stwierdził, że jak baba, a zwłaszcza z Rosji, robi pierogi to powinna lekko biust obnażyć... Typowo męska logika… 
- A co ja wspólnego z ruską babą mam? - pytam…
- No, taka rumiana jesteś przy tym wałku! 
Rumiana byłam, bo wałkowanie ciasta lekko mi fizjonomię sponiewierało. A posuwisto - zwrotne ruchy, w moim wykonaniu, występujące podczas obsługi wałka nasuwały pewnie jednoznaczne skojarzenia… Widząc moje zmagania osobisty Flam (konkubent) postanowił aktywnie pomagać przy produkcji pierogów. Nawet wałek w dłoń ujął i użył należycie - tylko nie miał biustu do obnażenia. Innych rzeczy nie obnażał, dzięki Bogu... I tak to wspólnymi siłami staliśmy się rodzicami sukcesu pod postacią całkiem przyzwoitych pierogów. Po ugotowaniu okazały się wysoce zjadliwym kąskiem. Nadmiar został zamrożony i czeka na kolejny atak pierogożerców. 

Do czego ta moja bazgranina zmierza? 
Ano do tego, że gotowanie to bardzo przyjemna czynność: dla znerwicowanych, zestresowanych, w depresji, przytłoczonych bagażem życia jest jak lekarstwo - jak się człowiek ubabra, w tych garach pogmera, pomacha nożem, pomiącha łychą - to od razu mu lepiej. Wbrew pozorom tworzenie niektórych dań wymaga sporo siły fizycznej. Poza tym jak człek sam ugotuje - to wie, co je. Dla tych, którzy wychodzą z założenia, że jedyne co potrafią ugotować to woda, przypominam, że dla chcącego nic trudnego. Z gotowania można uczynić dobrą zabawę, sztukę czy też pasję. Pracują wszelakie nasze zmysły, gdy buszujemy w kuchennych czeluściach; nasze połączenia mózgowe wibrują podczas nabywania czy też doskonalenia umiejętności kucharzenia, jakże przydatnej w życiu, niezależnie od płci, wieku, pozycji społecznej, przekonań, poglądów, itd., itp.