Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 listopada 2021

Uciekająca kiełbasa, wszędzie drzewa i bierz pączki jak dają...

Dzisiejsza opowieść rozpocznie się od wątku kiełbasianego... Zginęło Wam kiedyś w chacie pęto kiełbasy? Ledwo rozpoczęte, nowiuśkie pętko smakowitej, podsuszanej, surowej kiełbuni? U nas zginęło! Kiełbasa zagościła w domostwie we wtorek, w środę rano już jej nie było, a znalazła się w piątek. Po licznych dywagacjach na temat możliwych dróg ucieczki pętka, ewentualnych włamań i innych zjawisk, w tym tych nadprzyrodzonych, zostałam posądzona o zeżarcie towaru w całości pod osłoną nocy, tudzież wyrzucenie go w amoku do śmietnika... Zagadkowe zniknięcia kiełbas do tej pory nie wystąpiły w moim życiorysie, więc bezczelne posądzanie mnie o te wszystkie podłe akcje dotknęło mnie dogłębnie ;) W każdym razie, żeby wątku niepotrzebnie nie rozwlekać, pętko znalazł w piątek Marian w szufladzie z tak zwanymi szpargałami. Leżało spokojnie pośród nożyczek, nici, papierów do pieczenia i innych dupereli. Oczywiście nikt się nie przyznał do ukrycia kiełbasy w szufladzie, ale ja tam swoje wiem ;) Nie od dziś wiadomo, że mężczyźni częściej cierpią na sklerozę i ukrywają kiełbasę w szufladach ;)

Po tych, jakże wyczerpujących, kiełbasianych przeżyciach postanowiliśmy nawiedzić sobotnią porą Karkonosze i zdobyć Szrenicę. Podczas pokonywania kolejnych kilometrów towarzyszył nam przecudnej urody wschód słońca... Starałam się jak mogłam uwiecznić ów przecudnej urody wschód, ale wiecie jak to jest fotografić w samochodzie jak telepie na prawo i lewo, więc wybrnęłam z tego tak jak widać poniżej :) 


Po dotarciu na miejsce poszlim na szlak wiodący niestety pod górę, co dało mi się we znaki i od czasu i do czasu rzucałam w próżnię: Pierdolę! Dalej nie idę! Ale tak zazwyczaj jest jak się trza namordować i cielsko zmusić do wysiłku. Na osłodę raczyłam się herbatką z termosu i bułkami nabytymi w piekarni. Zachciało mi się też spontanicznie ciepłych pączków, ale Marian mnie zwyzywał, że teraz to mam się wypchać, bo jak chciał kupić w pączkarni w Szklarskiej Porębie to się darłam, że żadnych pączków jeść nie będę! Mężczyźni to jednak mało rozumne stworzenia są: przecież wiadomo, że jak baba mówi nie to znaczy tak ;) 
W każdym razie poza wizjami spożywczymi na trasie oddawałam się fotografii drzewnej i nie tylko drzewnej. 



Nadszedł też szczęśliwy moment zdobycia szczytu, na którym to wiało tak, że resztki rozumu potracilim, ale i tak było warto. Znaczy się wiało od podnóża do szczytu, ale im wyżej tym większa siła sprawcza wiatru była. Natomiast słońce świeciło jak dzikie, a dookoła roztaczała się panorama pocztówkowa. Mój zachwyt nad pięknem przyrody objawił się w całej okazałości, więc musiałam usiąść za winklem schroniska, żeby mnie nie porwało w siną dal ;)
To tyle w związku ze wspomnieniami z ostatniego tygodnia. Obiektywnie stwierdzam, iż Dolny Śląsk chwycił mnie mocno za serce i już nie płaczę po kątach po tym jak porzuciłam Górny Śląsk ;) Jakość powietrza mają tutaj zdecydowanie lepszą, tylko te znikające kiełbasy mnie niepokoją :D 

niedziela, 17 października 2021

Usiadła baba i myśli nad pierdoletami pani Malinowskiej...

Usiadła baba i myśli nad upływem czasu, osiągnięciami życiowymi i innymi pierdoletami pani Malinowskiej. Zajęcie pozycji siedząco-kanapowej składnia do zagłębienia się w najczarniejsze zakamarki duszy, co nie zawsze jest zjawiskiem pożądanym, gdyż może doprowadzić nas do wniosków zgubno-destrukcyjnych lub wzmożonego popędu w kierunku sypania łba przysłowiowym popiołem w chwilach głęboko-refleksyjnych. Wychodzi na to, że lepiej za dużo nie myśleć ;) To tak tytułem wstępu mi się napisało, po długiej przerwie... Długie przerwy w blogowaniu są moją specjalnością - takie poczyniłam spostrzeżenia prosto z natury wzięte, a że z wykształcenia jestem biologiem to obserwacje prosto z natury mam w jednym palcu lewej stopy ;). Niestety jestem dziadongiem, któremu nie po drodze z tak zwanym systematycznym czynieniem zamierzonych przedsięwzięć ;) Często patrzę z zazdrością i podziwem zaopatrzonym w stosowny wytrzeszcz gałek ocznych (czy są inne gałki niż oczne...? chyba są, na przykład lodowe, ale czy zastosowanie gałek lodowych w tym momencie miałoby jakikolwiek sens...?) na blogi, które mają właścicieli wyposażonych w zjawisko porządnej systematyczności. Ja to taki macoch wstręciuch jestem - utrzymuje to moje blogowe dziecko w stanie zawieszonej agonii: za dużo by zemrzeć, za mało by żyć pełną piersią. Mój nieszczęsny blog żyje połową obwisłej piersi i obawiam się, że musi się z tym pogodzić, gdyż matka jego wyrodna i nie zanosi się chyba na poprawy ;)

Tym, którzy tu czasem wpadają lub piszą do mnie mailowo, że dlaczego ja tak mało piszę chciałam rzec, że mój korpus zalewa w tych wszystkich momentach fala wstydu, gdyż niewiele mam na swoje usprawiedliwienie. Udało mi się jako tako wyjść na ludzi i rozprawić z boreliozą w wydaniu mózgowym, więc może mój mózg po tych wszystkich naprawach zmieni podejście w wyżej poruszanych kwestiach. Na osłodę wstawiam fotografię uczynioną pod wpływem zetknięcia się z jednym z moich zakupów poczynionych porą letnią - był to niezwykle gustowny kapelusz plażowy zaopatrzony w opcję metalowych kółeczek - kusiło mnie by dżdżownice sobie powywieszać, ale zwyciężyła opcja miłosierdzia mówiąca o tym, że nie wolno istot żywych męczyć w celach rozrywkowych, w innych zresztą też nie można. A że ja rzadko pozuje do zdjęć normalnie to fotografia w pełni oddaje moje nastawienie do pozowania :) Osobisty chłop domowy, zwany Marianem obwieścił, że to wypisz, wymaluj misiek Paddington - kto nie zna to jest podobizna poniżej ;) No nie wiem, nie wiem; nie obraziłam się, ale ja tam podobieństwa nie widzę ;) 

W tym całym bajzlu niepokojące jest to, że wiek nie skłania do bycia poważnym - skończywszy jakiś czas temu lat czterdzieści i kilka odkrywam każdego dnia, iż głupota mnie nie opuszcza, a wręcz czasami przybiera na sile ;) Obawiam się, że jako staruszka poruszająca się z wykorzystaniem dodatkowych podpór będę równie rozwinięta w temacie bycia poważnym i dorosłym jak aktualnie ;) I tym optymistycznym akcentem zakończę te wywody niedzielne i nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wszystkim dystansu do siebie i otoczenia :) 

niedziela, 3 października 2021

Buszujący w warzywach i adopcja sklepowa...


- Pani zabierze tego dzieciaka! Nie widzi Pani, że towar niszczy?!? - słyszę za plecami, zajęta oglądaniem półki sklepowej z przyprawami (w Lidlu).
- Ale to nie mój dzieciak! - prawie morduję babę wzrokiem.
- Aha! Taki podobny to myślałam, że Pani!
Zwracająca uwagę odchodzi, a ja z zaciekawieniem przyglądam się dzieciakowi, którego chciano mi gratisowo przysposobić. Chłopczyk, kilkulatek, z dużym zaangażowaniem grzebie w warzywach i wydłubuje z plastikowego pojemnika pieczarki, a następnie tworzy z nich jakąś kosmiczną układankę na podłodze. Całość przyozdabia kolorowymi papryczkami z sąsiedniej półki. Wokół nie ma nikogo dorosłego, oprócz mnie. Podchodzę do małolata i pytam:
- A Ty tak sam zakupy robisz? Gdzie mamusia?
- Nie ma mamusi! I nie robię zakupów, tylko puzluję!
- Hmm… A może babcia z Tobą przyszła? Tata? - ciągnę dalej wątek.
- Nie, sam jestem i puzluję! A Ty masz fajną siatkę! Możesz ze mną w siatce puzlować! 
- Wiesz... nie mam czasu puzlować, ale dziękuję za zaproszenie! - uśmiecham się dyplomatycznie i cichaczem znikam za regałem. 
Domyśliłam się, że puzlowanie to pewnie układanie… No, Bożesz Ty mój, jeszcze na starość puzlowania w siatce mi trzeba ;) Nawiedzona przez obywatelski obowiązek poszłam poszukać obsługi sklepowej. Za winklem znalazłam jakąś babkę w stosownym uniformie i mówię:
- Na dziale warzywno-owocowym macie nieletniego dewastatora warzyw - dokonał już lekkiego spustoszenia w pieczarkach i papryce i twierdzi, że jest sam w sklepie - chyba warto się tym zainteresować?
Pani, z uśmieszkiem, podziękowała i poszła w kierunku chłopczyka. Po chwili znalazła się mamusia Puzlowacza zwabiona dziwnym poruszeniem wokół jej dziecka, o którym sobie nagle przypomniała. 
Oczywiście wszystko skwitowała tekstem:
- I o co tyle hałasu?! Człowiek w spokoju dresów nie może pooglądać! Za warzywa zapłacę! Chodź Pawełku!
Pawełek poszedł z mamusią, ale po chwili już intensywnie buszował w serach, pozostawiony sam sobie. Mamusia dalej w amoku przegrzebywała ciuszki z aktualnej gazetki promocyjnej. Obsługa sklepowa znowu interweniowała, a buszująca w szmatach z obrażoną miną, ciągnąc Pawełka za rękę, udała się w kierunku kasy. Małolat natomiast krzyczał na cały głos:
- Gupia matka! Gupia matka! Ja chcę do tej pani z siatką!  Do paaaaaaaaaaaaani z siatką! Chcę puzlować! 
Wycie nieletniego dewastatora długo jeszcze roznosiło się po sklepie… Ja - pani z siatką, postanowiłam się nie ujawniać i zajęłam się analizą jakościowo-ilościową jaj kurzych z wolnego wybiegu w rozmiarze M i L ;)

Kiedyś zdarzyła mi się podobna sytuacja - odezwałam się do jakiegoś dzieciątka w sklepie i na tyle przypadłam mu do gustu, że nie chciało iść z rodzicami, tylko trzymało mój kosz zakupowy i ani rusz - wrzeszcząc, że znalazło lepszą mamusię i woli tą lepszą od starej mamusi ;) 

Jaki z tego wniosek? Większość współczesnych dzieci jest po prostu, tak zwyczajnie, spragniona zainteresowania, choćby minimalnego, ze strony dorosłych, a zwłaszcza własnych rodziców :)

piątek, 23 lipca 2021

Moje kwiatki posiane na blogach, czyli stara i durna jak odurzony zapachami natury osioł na makowej łące ;)

Pałając się działalnością pod tytułem prowadzenie bloga człowiek z własnej, nieprzymuszonej woli pisze również komentarze na innych blogach. Kiedyś dokonałam przeszukań sieciowych i odkryłam swoje "kwiatki" posiane na obcych polach. Pozwolę sobie je zacytować, gdyż jawi się to jako kolekcja niezwykłych zwierzeń, które wypłynęły z moich niespokojnych trzewi...

1. Moja rodzina poznała, na szczęście nie na własnej skórze, zabójcze oblicze PRL-owskiego budownictwa… Pewnej nocy spadł cały sufit w naszej łazience – dobrze, że nikogo tam nie było, bo to, co odpadło miało grubość około 1 cm. Oczywiście nikt się nie poczuwał do odpowiedzialności, bo ofiar nie było, to jaki mają Państwo problem.
Ale znam też radosne oblicze – dzięki "profesjonalnemu" budownictwu mogłyśmy z koleżanką porozumiewać się mówiąc do rurki z centralnego ogrzewania, która biegła w rogu ściany – widocznie nie była omurowana czy obetonowana i szpara znajdująca się w jej sąsiedztwie umożliwiała dysputy moje z sąsiadką mieszkającą piętro niżej :) A, że chodziłyśmy do tej samej klasy to było o czym konwersować, takie PRL-owskie łoki toki :)

2. Co do opowieści alkoholowych to jestem, stety lub niestety, z tych co mają łeb jak sklep – genetyka zrobiła swoje – mam to po tatusiu. W związku z tym ciężko mnie spić, no ale mam na swoim koncie wyczyny godne Oskarowej gali: kiedyś na wakacjach w Grecji urządziliśmy sobie z chłopem osobistym tournée po miejscowych dyskotekach; chyba wypiłam sporo jak na mnie, ponieważ następnego dnia dowiedziałam się, iż: zdobyłam złoty medal za taniec na barze, a miejscowe dyskoteki zapraszały nas ponownie – takie odstawiliśmy show (dobrze, że to na obcej ziemi było, bo w ojczyźnie to ze wstydu bym umarła). Poza tym upojona tymi procentami doprowadziłam do tego, że chłop osobisty prawie zszedł na zawał, ponieważ wsadziłam głowę pomiędzy barierki w balkonie i ni cholery nie dało się jej wyjąć ;) Biedak ten mój czerep jakoś wyciągnął, ale już był bliski wzywania pomocy technicznej. Człowiek stary i durny jak osioł na makowej łące ;)

3. W zamierzchłych czasach, gdy mieszkałam z rodzicami, robiliśmy, chyba, dziwne rzeczy: z dzieciakami z klatki, w której mi przypadło żyć wymyśliliśmy polowanie na pająki piwniczne, każdy podprowadził z domostwa jakiś słój i łaziliśmy po piwnicach w poszukiwaniu pająków ludojadów – śmiechu przy tym było, że aż łza się w oku kręci z sentymentalnym zawirowaniem. Pamiętam też jak wpadłam na zacny pomysł nałapania dżdżownic i poprzypinania ich klamerkami na sznurach przed blokiem, na których ludność blokowiskowa pranie wieszała :) Matka mnie prawie oskalpowała, jak się dowiedziała, że to ja jestem autorką tej nowoczesnej wystawy ziemnych bezkręgowców ;) To były czasy… :)

4. Znajoma ma dwójeczkę ślicznych dzieciątek. Pewnej nocy, jak już ululali z mężem pociechy, postanowili sobie urządzić erotyczny małżeński show… Zapalili świece, erotyczna bielizna, winko, zapach kobiety i pożądania unosi się w powietrzu… Następuje dziki, wyuzdany seks i… do pokoju włazi ich córka – 4-ro latka, zaspana, z tekstem, że miała okrutny sen i potrzebuje ululania. Znajomi oczywiście przerwali romantyczne uniesienia i idą z córcią do jej pokoju; dziecię usypia, a oni odetchnęli z ulgą, że nie musieli nic tłumaczyć… Następnego dnia… Ranek… Z pokoju wyłania się córcia i od progu pyta: Mamusiu, a pamiętasz, jak w nocy tak strasznie dyszałaś??? Co Ci było??? Mamusia zbladła, ale uruchomiła wszystkie szare komórki i rzecze: Wiesz, tyle świec się paliło, a one tlen zabierają… i mamusia się dusiła z braku tlenu…
Dziecko od tej pory ma traumę i gasi wszystkie świeczki ;)

I mój ulubiony przykład pytania od starszych dzieci: dawno temu, na praktyce prowadziłam lekcję o układzie rozrodczym człowieka… aż tu nagle pada pytanie:
- Proszę Pani, a czy to prawda, że sperma wybiela zęby?
Prawie padłam z wrażenia pod biurko, ale zachowawszy resztki zimnej krwi odpowiedziałam, że najnowsze badania naukowców nie mówią nic na ten temat :) O osobistych przeżyciach nie wspominałam, a dziecięcia nie dopytywały ;)

5. Skąd ja to znam… Zdesperowana, ze śliną toczącą się z pyska, byłam w stanie biec w piżamie w środku nocy do Tesco 24h. Teraz mieszkam w miejscu, gdzie nawet nocnego nie ma w zasięgu ręki, więc pozostaje mi czynna napaść na sąsiadów. „Chorzy” na przypadłość słodyczową nie są rozumiani przez osoby, które nie znają tego bólu; ja podobno nawet robię specjalną minę jak mam głód i specjalną minę jak dopadnę już coś słodkiego. 

6. Twój wpis odświeżył i w mojej łepetynie traumatyczne przeżycia fizjologiczne... Z moczem podchodzącym już do mózgu szukałam zjazdu na stację benzynową lub cokolwiek, pobiłam wtedy wszelakie rekordy prędkości, a jak dopadłam jakiegoś Orlena to byłam w stanie wymordować wszystkich ludzi z kolejki do WC. Zaspokojenie prymitywnej potrzeby robi z człowieka zwierzę ;)
Druga sytuacja dotyczy sprawy grubszego kalibru, nazywanej u mnie w domu – dwójką; opiszę ją ku przestrodze... Któregoś razu wybrałam się do rodziców piechotą, jakieś licho podkusiło mnie, żeby sobie kupić w warzywniaku paczkę moreli, którą spożyłam po drodze; posiedziałam u rodzicieli z godzinkę i wracam… Idę sobie, idę i czuję, że coś chce natychmiastowo opuścić moje jelita; bieg nie wchodził w grę – pogorszyłoby to zapewne sytuację; do domu, mojego i rodziców za daleko, krzaków nie ma, same łyse bloki dookoła, udało mi się wypatrzyć samotnie stojące garaże i tam, pomiędzy nimi, niestety, dokonałam spustoszenia. Jeżeli ktoś nie jadł suszonych moreli w większych ilościach to ostrzegam: działa z opóźnieniem, ale wyrywa z butów i nie ma zmiłuj, katastrofa pełną du.ą ;)

7. Pamiętam taki kawał ze szkoły podstawowej: Małgosia ma pierwszą miesiączkę. Nie wie biedna co się stało i pokazuje Jasiowi swój problem. Jasiu ogląda z wielkim zainteresowaniem, kiwa głową i rzecze z miną znawcy:
- Nie wiem… nie wiem… Jak na mój gust to ci jaja urwało!

8. Co do śmiesznych nazw produktów to mnie bawią: „Leśne skarby” – mój mózg uparcie wiąże te skarby z paniami lekkich obyczajów, które stoją przy leśnych dróżkach w oczekiwaniu na tirowych amantów. „Leśne skarby” to seria grzybów marynowanych; można nabyć w marketach. Grzyby marynowane w kontekście higieny osobistej tych Pań też mi się dobrze nie kojarzą ;)

Z nazwą OSRAM kojarzy mi się baton MARS; kiedyś dziecko znajomych mówi do mnie: A wie Pani, że od tyłu to SRAM? Dobrze, że wtedy nic nie miałam w buzi, tylko ślinę, bo dziecko mogłoby bez oka zostać :) Nie tyle rozbawiło mnie to SRAM, co tekst „od tyłu sram”; no ja też sram chyba od tyłu – jak każdy ;) Nie wiem, też jakoś wszędzie widzę fizjologię obdartą z romantyzmu.

Przypomniały mi się jeszcze wina „rasowe”, zwane jabolami, mózgojebami, bełtami i tym podobnymi. Bywałam czasami na różnych wsiach, nie będę pisać w jakich regionach Polski i moimi idolami, jeśli chodzi o nazwy tych specjałów były:
- „MAMROT” – no nazwa adekwatna, po większej ilości człek jedyne, co czynił to mamrotał, ale w smaku nie najgorsze, muszę rzec ;)
- „SPERMA SZATANA” – nie miałam odwagi próbować; mój, wtedy, niewinny, dziewiczy mózg nie zniósłby faktu niepokalanego poczęcia przez żołądek i narodzenia pomiotu szatana ;)
- „CZAR TEŚCIOWEJ” – nie wiem z czego toto było, nie wnikałam, ale może po wypiciu obraz teściowej zyskiwał w oczach pijącego ;)

Mieszkałam kiedyś dość blisko sklepu „Piotr i Paweł” i tam na dziale mięsno-wędliniarskim mieli prawdziwe cuda:
- salami bumerang (niestety po sklepie nie wolno rzucać),
- wędzonka z liszek (no liszki trochę oblechowate są, więc pewnie mniam, mniam ta wędzonka),
- szynka z liściem (ciekawe jakim? marihuanka?),
- smakołyk puchatka (nie, nie, nie jest to kiełbasa wypełniona miodem),
- kiełbasa palcówka polska :) (była smaczna, ale zawsze miałam problem natury egzystencjonalnej, aby prosić panią ekspedientkę o palcówkę ;D, bo to na dziale z obsługą się mieściło).

Ciąg dalszy być może nastąpi ;)

czwartek, 1 kwietnia 2021

Bikini na twarz, małe stopy i kaczy chód - oto recepta na dobre zamążpójście...

  Grafika: www.wiz.pl

Każda kobieta chce wyglądać dobrze, a jak mówi, że nie chce wyglądać – znaczy się kłamie. Ostatnio przypomniał mi się wątek chiński w moim życiorysie i pewien artykuł czytany w "Wiedzy i Życiu" o tym, ile jesteśmy w stanie znieść w imię piękna. 

Wracając do moich „ulubionych” Chin to pozwolę sobie zacytować stosowny fragment tegoż artykułu: 

„Spacerując po plaży w nadmorskiej miejscowości Cingtao w Chinach, można oniemieć z wrażenia na widok tamtejszych plażowiczek. Wiele z nich nosi bowiem na twarzy nylonową kominiarkę, nazywaną popularnie face-kini (bikini na twarz). Rzesze kobiet z chińskiej klasy średniej, a także te, które do niej aspirują, traktują ochronę przed słońcem niemal jak fetysz, podobnie jak przeznaczony do tego celu sprzęt. Opalenizna na twarzy kojarzy się w Chinach z prowincjonalnym pochodzeniem i pracą w polu.”

Fetyszystek wyżej opisywanych na żywo w Chinach nie widziałam, ale obsesja dotycząca białej jak mąka karnacji jak najbardziej rzuciła mi się w oczy i na oczy. Chińczycy, gdy tylko słońce wyjrzało zza chmur, wydobywali parasolki – szczególnie kobietki. Nie mam nic przeciwko parasolkom, ale z racji na to, że jest to naród wzrostu siedzącego psa to druty tych parasolek, często i gęsto, dziubały w głowę i poniżej, co soczyście komentowałam używając wyszukanej łaciny poetyckiej – przynajmniej tak sobie mogłam ulżyć w cierpieniach. W związku z tym, że mieliśmy opalone twarze (ja i inni uczestnicy wyprawy na chińską ziemię), mogłam przypuszczać, że takie ewenementy przyrodnicze rodem z kraju Chopina kojarzyły się autochtonom z robolami polowymi pierwszej kategorii, co to bez pługa nawet do toalety nie chodzą.

Ale wróćmy do wątku głównego… Niestety, face-kini to akurat jeden z łagodniejszych przykładów poświęceń składanych na ołtarzu mody:

Kilka lat temu „świat obiegła wiadomość o Jian Fengu, Chińczyku, który pozwał swoją żonę (niezwykle urodziwą) za to, że ta urodziła mu brzydkie dziecko. Przyparta do muru kobieta przyznała, że wydała krocie na kilkanaście operacji plastycznych, które odmieniły ją nie do poznania. Feng postanowił ją ukarać i złożył pozew o odszkodowanie, które w dodatku wygrał. Ta niesamowita historia to chwyt marketingowy jednej z chińskich klinik specjalizujących się w zabiegach chirurgii estetycznej. „Jedyne, czego musisz się obawiać, to fakt, że kiedyś na świecie pojawią się twoje dzieci!” – głosi jej hasło reklamowe. Sama historia nie jest jednak nieprawdopodobna. Chińscy celnicy wielokrotnie spotykali się z sytuacjami, kiedy w czasie odprawy paszportowej nie mogli poznać powracających do kraju obywateli, którzy po zagranicznych operacjach wyglądali zupełnie inaczej niż przed opuszczeniem kraju.”

Tutaj też moja złośliwa natura, która czasami wyłazi na wierch i kwiczy jak zarzynane prosie, uczepi się tym razem naszego kraju. Ileż to razy spotkałam się z przypadkiem kobiety, która bez makijażu do ludzi nie wychodzi, a co za tym idzie - bidula przyszłego kandydata na męża poznaje w makijażu, randkuje w makijażu, bierze ślub w makijażu, współżyje w makijażu, rodzi dzieci w makijażu i cóż się potem okazuje… Że dzidzia jakaś takaś nie podobnaś do ślicznej mamuni… O przypadkach pozwania w Polsce, z tego tytułu, nie słyszałam ;)

Po raz kolejny powróćmy do wątku:

„Bardzo popularnym zabiegiem, nie tylko w Chinach, jest sztuczne wydłużanie nóg. Wysoki wzrost to po bladej cerze kolejny najbardziej pożądany atut. Pacjenci godzą się więc na łamanie kości, by dodać sobie kilka centymetrów. Zabieg jest niezwykle bolesny i skomplikowany: lekarz dłutem chirurgicznym łamie obie nogi i zakłada na nie specjalny ortopedyczny stelaż, rozciągający kończyny przez kolejnych dziewięć miesięcy. W tym czasie w powstałej między kośćmi przerwie formuje się nowa tkanka. Zwolennicy tej metody – wśród nich coraz więcej jest Rosjan – zapewniają, że dzięki zabiegowi można dodać sobie nawet 10 cm. Okaleczanie nóg dla urody nie jest w Chinach niczym nowym. Od setek lat (ostatnie przypadki zdarzały się jeszcze w latach 50. ub. wieku) panował tam zwyczaj krępowania kobiecych stóp. Dziewczynkom we wczesnym dzieciństwie matki owijały stopy bandażami, zaginając przy tym ich palce i łamiąc kości śródstopia. Wszystko przez to, że mała stopa i ­ kaczkowaty chód pobudzały erotycznie tamtejszych mężczyzn, gwarantując dobre zamążpójście. Dowodem na to, że operacje estetyczne są w Państwie Środka powszechnie akceptowane, są m.in. wybory „Miss Plastic Surgery”. Nowy konkurs piękności zorganizowano po tym, gdy 18-letniej kandydatce Yang Yuan zabroniono udziału w wyborach miss Chin, ponieważ odkryto, że ma ona za sobą 13 operacji plastycznych.”

Jak to dobrze, że ja się w tych Chinach nie narodziłam, bo wizja wdrażania w życie tych zjawiskowych metod na upiększanie kojarzy mi się tylko i wyłącznie ze scenariuszem kiepskiego horroru.

czwartek, 4 marca 2021

Mądrości życiowe zawsze w cenie...

Kiedyś zmontowałam na blogu zakładkę Przebłyski, która myśli, niekoniecznie złote, zawiera - częściowo wyprodukowane przeze mnie, częściowo przez inne głowy; dorzuciłam tam też cytaty i mądrości życiowe na różne okazje w nowej wersji graficznej, które powstały na potrzeby mojego profilu na Instagramie, na który serdecznie zapraszam - Kobietoskop. Jeżowce na zdjęciu to taka przenośnia literacka do komórek mózgowych nawiązująca; jakoś tak mi się z mózgownicą skojarzyły ;)
A dziś wrzucam hurtowo sztuk pięć tych mądrości; może komuś się do czegoś przydadzą, a może nie ;)





środa, 24 lutego 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 8: Moja pierwsza ofiara

Odstawiłam się jak przysłowiowa szczurzyca na otwarcie kanału, a właściwie to całej galerii kanałów, na spotkanie z przeznaczeniem. Moja pierwsza ofiara z portalu randkowego ma na imię Janusz i właśnie na nią czekam. Imię tragiczne i niestety kojarzy się tylko i wyłącznie z borokiem, któremu matka natura rozumu poskąpiła. Mamunia powiedziała, że mnie kiedyś pokara, o ile już mnie nie pokarało, za te herezje, które głoszę przy okazji tych spotkań z mężczyznami. A więc Janusz przysłał też zdjęcie, tylko jakieś takie mało wyraźne, ale przynajmniej komunikuje się jako tako, gdyż aż całą, jedną rozmowę telefoniczną zaliczyliśmy. Siedzę w moim mustangu i zastanawiam się ile takich magicznych momentów dane mi będzie przeżyć i obym nie zwariowała po tej dawce momentów. 
Zbliżała się godzina spotkania, więc podążyłam w kierunku miejsca zbiórki, którym był Empik w galerii ”Kwadraty”. Udałam się nieśpiesznie, dość mocno podekscytowana i z modlitwą na ustach, by się nie okazało, że ten mój potencjalny kandydat na chłopa to jakiś maszkaron lub zaburzony na różne sposoby osobnik. 
Stoję grzecznie przy Empiku i już z daleka dostrzegłam jak zbliża się męski pokurcz, któremu do metra osiemdziesięciu brakowało jakieś dobre dziesięć centymetrów. W dłoni dzierży bukiet kwiecia i szczerzy się dziwacznie.
- No cześć! Janusz we własnej osobie! Miło cię poznać! – osobnik pałał entuzjazmem za mnie i za siebie. Ja natomiast z trudem powstrzymywałam się, żeby nie dokonać dezercji mając w dupie fakt co osobnik pomyśli o tej akcji. Miał okropne zęby, jakieś takie dziwnie szarawe i maciupkie. Wiedziałam, że przez resztę spotkania będę widziała tylko te zęby. Kątem oka dostrzegłam też jego dłonie – palce niczym dorodne, rasowe serdle osadzone na pucatej łapce. Wyobraziłam sobie, że te serdelki mnie obłapiają i aż mi się zimno zrobiło i gęsia skóra mnie zalała.
- Miło mi, Klara we własnej osobie – wydusiłam z siebie zdawkowe powitanie.
- Kwiaty są dla ciebie królewno! – osobnik wcisnął mi bukiecik, który stanął mi ością w gardle, ale przyjęłam podarunek z uśmiechem wymuszonym na okoliczności jakie mnie dopadły.
- To gdzie się zakwaterujemy? Jakąś kawkę chlapniemy, a potem się zobaczy. 
W mojej głowie biegało aktualnie stado bawolich myśli kombinujących jak najszybsze wymiksowanie się z obcowania z Januszem. Pomyślałam, że posiedzę z nim chwil parę, wypiję szybko kawę i udam, że boli mnie brzuch; to powinno załatwić sprawę. Mój plan był tak prymitywny, że tylko głupiec by się nie zorientował co jest grane, no ale było mi wszystko jedno.
Wylądowaliśmy w kafejce ”Cynamonka”, w której ostatnio tak dobrze bawiłam się z mamunią i ciotką Anką napychając się drożdżóweczkami. Mój amant pośpiesznie zamówił kawę i cynamonkę, ja wzięłam podobny zestaw. No i się zaczęło… Bułka wypadała mu z ust zwłaszcza, że mówił z pełną japą, no może nie do końca pełną, ale to i owo i tak wypadało. W sumie to nawet śmieszne to było i jakaś niekontrolowana głupawka mnie nawiedziła, co Janusz odczytał jako przyzwolenie do kontynuowania swojego bełkotu. 
- Klarcia, tak sobie tu gawędzimy, a ty w szkole uczysz, to ja ci coś przeczytam; napisałem opowiadanie do gazety na konkurs; weź posłuchaj i może co doradzisz jako fachowiec…
Miałam nadzieję, że opowiadanie nie będzie długie, bo mój poziom tolerancji na Januszka zaczął osiągać graniczne poziomy, tym bardziej, że przed moimi oczami stały tylko serdelki wkomponowane w tłuste łapki.
- Dobra, czytaj, zobaczymy co i jak – wygłosiłam zachętę nie spodziewając się z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
- No to jadę… - Janusz wydobył telefon, pogmerał w nim i zaczął czytać:

"Kupuję bilet. Przechodzę przez ciężką mosiężną bramkę. Bileter przerywa bilet i życzy mi miłego zwiedzania. Wchodzę, przede mną tłok. To nie jest zwyczajny dzień. Oglądam dzikie pawiany, mamuty, osły, konie, psa z wścieklizną. Nagle czuję, że ktoś dotyka mnie po plecach. 
- Dzień dobry. Jestem Zbysiu - przewodnik w parku. Czy chce pan mnie o coś zapytać?
- Skąd pan wiedział?
- Jestem półetatową wróżką.
- Ja natomiast dziennikarzem gazety. Czy mogę zadać kilka pytań?
- Oczywiście, chętnie na nie odpowiem.
- Jak dużo jest tutaj zwierząt?
- Dokładnie nie wiadomo, ponieważ w pewnych granicach mogą one dowolnie zmieniać miejsce, a nawet wychodzić poza park.
- Cały czas idzie za nami dzik. Czy jest niebezpieczny?
- Owszem, jest. Proszę uciekać.
Dzik rzuca się w pościg za Zbysiem. Przewodnik ucieka ile sił w nogach, a ja idę po podwójnego cheeseburgera z serem i niesamowicie ostrym sosem tabasco. Kanapka rozpływa mi się w ustach. Ten smak jest nie do porównania nawet z pizzą z pieczarkami. To jest pyszne. Nagle usłyszałem krzyk malutkiego dziecka. To olbrzymi orangutan porwał je i żąda okupu w postaci banana. Moja ciepła bułeczka ląduje na ziemi. Każda sekunda staje się wiecznością. Moje mięśnie powoli się napinają, rzucam się w kierunku klatki niebezpiecznego zwierzęcia. Wyrywam mu dziecko, rzucam je w kierunku gapiów. Orangutan wbija swoje olbrzymie pazury w moją twarz, gwałtownie wypluwam jeszcze niezmieloną do końca bułeczkę wprost na pawiana. On postanawia się zemścić i rzuca się na mnie. Jestem na brzegu klatki otoczony przez parę krwiożerczych istot pragnących mojej krwi. One rzucają się na mnie, ja nie tracąc opanowania obezwładniam je i wyjaśniam ich prawa. Dzikie zwierzęta lądują z powrotem w klatkach. To jednak nie jest koniec wrażeń. Słoń ucieka z wybiegu. Nie zastanawiając się długo, wskakuję do ciuchci i włączam piąty bieg. Pędzę za słoniem pięćset metrów na godzinę. Wskakuję na dach ciuchci, a następnie na grzbiet rozjuszonego słonia. Oswajam go i parkuję nim. Tłum wiwatuje, matki z dziećmi klaszczą, emeryci się śmieją, a renciści skaczą. To ja Tarzan - król dzikich zwierząt."
Po wysłuchaniu popadłam w prawdziwą zadumę zawieszoną na obniżonym poziomie żuchwy i błędnym wzroku. Tyle się mówi o braku kreatywności wśród narodu, że tylko internet obrabia, żadnego polotu, wszelakie wypowiedzi pisze w myśl zasady - co by Polska nie zginęła, a tu taka perełka się trafiła... Kompozycja  opowiadania, zastosowanie dialogów, niesamowite zwroty akcji i szczęśliwe zakończenie prawie mnie zabiły. O niezwykłej wrażliwości autora świadczy skierowanie uwagi na małe dziecko i starsze pokolenie w postaci śmiejących się emerytów i klaszczących rencistów. Janusz zaskakuje tutaj swoim optymistycznym podejściem do życia, gdyż jak wiadomo te grupy społeczne nie są skore do takich harców. Niepokoi mnie tylko sposób odżywiania się głównego bohatera – czyżbym miała do czynienia z wielbicielem fast foodów…?
- Nie wiem na jaki to konkurs, ale powiem ci, że mnie rozwaliłeś tym tekstem; nie będę nic sugerować i poprawiać, żeby koncepcji nie burzyć – wydusiłam z siebie po dłuższych chwilach zadumy. – A tymczasem muszę znikać, bo… po prostu muszę; nie obraź się, ale chyba nie do końca nam po drodze.
Janusz wyraźnie posmutniał, ale wolałam być szczera niż dawać złudne nadzieje, tym bardziej, że chłop jakby się napalił. Tekst, serdelki, zęby i nikczemny wzrost krzyczały głośno i wyraźnie: Klara uciekaj!!!


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…

Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

poniedziałek, 22 lutego 2021

Niedaleko pada brunetka od blondynki, a głupota nie rodzi się w bólach...


Podjeżdżam na swoją ulubioną stację benzynową. Sporo klientów. Stacja jest samoobsługowa i dodatkowo ma pana w budce dla tych, którzy zechcą zapłacić gotówką. Po kilku minutach oczekiwania ustawiam swój wehikuł w odpowiedniej pozycji, wyciągam kartę płatniczą, odkręcam korek prowadzący do baku i podchodzę do magicznej skrzynki dla samoobsługowców. Kątem oka widzę, że obok skrzynki, po drugiej stronie wspólnego stanowiska tankującego, kręci się kobitka, brunetka, odstawiona jak żywa reklama strony numer pięć w katalogu z odzieżą dla pań z wyższej półki. Tymczasem ze skrzynki zaczyna się wydobywać dziwny dźwięk w postaci upierdliwego pisku. Zaniepokojona zbliżam się do kobiety i skrzynki. Widzę przerażenie w jej oczach...
- Kurcze coś źle wsadziłam chyba? Albo poprzyciskałam nie to co trzeba! Znowu... Ale ze mnie kretynka!
Na ekranie miga znaczek wskazujący na tankowanie z dystrybutora po mojej stronie. Sytuacja zaczyna się komplikować, gdyż za moim samochodem i koleżanki brunetki ustawiły się już inne pojazdy. Manewrowanie w celu zamiany miejsc wywoła poważne przetasowania i zapewne nieźle wkurzy oczekujących na tankowanie. Samochodów za pomocą teleportacji raczej nie zamienimy miejscami. Brunetka zaczyna wpadać w panikę:
- I co teraz? Zaraz nas zatrąbią! 
Zaraz, zaraz... Jakie nas? - pomyślałam. Przecie to ty babiszonie jeden rozumem się nie wykazałaś - kontynuowałam myślenie... A że ja dobry z natury człek jestem to nie wytrzewiłam swoich przemyśleń i zdusiłam zło w zarodku. Zamiast tego zabrałam się do oględzin budki, dystrybutora i wydałam wyrok: 
- Ciągniemy pistolet z "mojego" dystrybutora do pani samochodu, tego węża powinno wystarczyć.
I tak dwie brunetki zabrały się za ciągnięcie węża. Akcja przyniosła pożądane rezultaty i pistolet trafił do odpowiedniej dziury. Oczywiście dziwnym zamieszaniem zainteresował się pan nadzorujący z budki. Przybył na miejsce zbrodni i skomentował:
- A co tu panie wyczyniają? No tak! Wpuścić dwie baby to stację benzynową zdemolują! 
- Ale my nic nie demolujemy, rozwiązujemy problem natury logistycznej - wyjaśniam.
Pan dokonawszy oględzin i stwierdziwszy, że nie wysadzimy niczego w powietrze oddalił się, a moja "koleżanka" zaczęła mi wylewnie dziękować:
- Strasznie pani dziękuję, naprawdę, ja bym tego nie wymyśliła. Opatrzność panią zesłała! Ja to zawsze mam jakieś przygody na tej stacji. Kurcze taki wstyd!
O zesłaniu mojej osoby przez opatrzność nic nie wiem, ale nie powiem, że nie połechtało to mojego ego - poczułam się jak specjalista kategorii X w dziedzinie tankowania ;) Natomiast w ramach solidarności jajników do "koleżanki" brunetki rzekłam:
- Proszę się nie przejmować - ja też rozumem nie grzeszę, jeśli chodzi o obsługę samochodu - przez miesiąc jeździłam bez korka przy baku paliwowym, który zostawiłam na jakiejś stacji przy okazji tankowania, a raz to i stopy zdarzyło mi się oblać benzyną. Bez komentarza... 

Kolor włosów nie ma najmniejszego znaczenia, jeżeli chodzi o wykazywanie się czymś, co powszechnie zwane jest głupotą ;) O ile słowo "wykazywać" jest tutaj odpowiednie. Przecież głupota jest tworem spontanicznie wypełzającym na światło dzienne i czasami właściciel owej głupoty jest zupełnie bezradny wobec jej narodzin ;)

środa, 10 lutego 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 7: Obyś cudze dzieci uczył!

Sponiewierana jak pług po solidnej orce rozwarłam wrota swojego domostwa, gdy telefonicznie zaatakowała mnie Gośka. Zwaliłam dupsko na kanapę i rzekłam:
- Gocha jestem… jakby to poetycko ująć głęboko rozdygotana wewnętrznie, znaczy się potocznie wkurwiona i zmęczona. Nie obraź się, ale muszę odreagować. Naskrobię ci parę zdań w mailu, bo nie mam siły mówić. – Trochę mi było głupio, że ją zbyłam, ale trafiła na mój złoty dzień. Ogarnęłam swoje jestestwo, wydobyłam lapa i poniosło mnie nieco literacko w mailu do Gośki…

Małgorzatko wiesz, nie od dziś, że ludzie, którzy mnie znają uważają za osobę mającą system nerwowy konia - znaczy się mało co lub mało kto jest w stanie mnie doprowadzić do załamania nerwowego. Wykazuję się też dużą stabilnością emocjonalną itp., itd.. Niestety obawiam się, że mój system nerwowy w najbliższym czasie podejmie jakiś straszliwy bunt...
Moja robota... Po trzech dniach jestem wrakiem... I nie chodzi tu o wstawanie przed szóstą. To co dzieje się w tej placówce to jest jakiś dramat - bynajmniej dla mnie… Każdą lekcję mam w innej sali, w związku z czym łażę jak jakiś bezdomny z miliardem rzeczy po dwóch piętrach. Nie mam czasu sikać i jeść. Ale to nic nowego… Przez najbliższy rok będzie trwał remont... W związku z czym wiercenie i stukanie tu i ówdzie to norma. Lekcje biologii z najgorszą klasą w szkole odbywam w sali przeznaczonej do zajęć fitness - i tu można umrzeć ze śmiechu - w sali nie ma krzeseł i stołów: są lustra i piłki do skakania. Serio... ja nie wiem czy się śmiać czy płakać w progu?!??! W tejże sali mam też lekcje plastyki z inną równie "fajną" klasą, która robi przysłowiowe bydło u każdego na każdej lekcji. Pomijam potencjał intelektualny tych dzieci. Ze ścian w tej sali wystają kable i kontakty na kablach... Dziś w ramach "dowcipu", żeby mieć światło postanowiłam dotknąć tegoż kontaktu na kablach uwieszonego; zanim to zrobiłam rzekłam do tłumu: kochane dzieci, jeżeli mnie prąd zabije to proszę łaskawie powiadomić dyrekcję. No cóż życie musi boleć… Prąd mnie na szczęście nie zabił...
Pani dyrektorowa po tym jak poszłam zapytać "nieśmiało" jak długo mam w takim cyrku pracować stwierdziła, że być może rok i nic się nie da zrobić… Ostatkiem sił powstrzymałam się, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem lub nie zacząć rwać włosia ze łba. 
Oczywiście w klasach siódmych mam "kochane" dzieci, które rzucają tekstami w stylu: Pani łamie moje prawa!!! Na mnie nie wolno krzyczeć!!! (to tak w skrócie wielkim pozwoliłam sobie zacytować jedną z wypowiedzi). Generalnie to dziś resztką sił powstrzymałam się, by kolesiowi jednemu z drugim nie walnąć w japę. Jeżeli to zrobię to mnie wywalą z roboty, co w sumie może wcale nie byłoby takie złe.
Doszłam do jakiejś ściany, chyba... Wiem, że praca w innych miejscach też ma swoje blaski i cienie, ale czy to jest normalne by od 8.00 do 15.00 przez trzy dni w tygodniu tkwić w czymś w rodzaju wyżymaczki mózgu, w której nie mam szans na załatwienie w spokoju swoich prymitywnych potrzeb typu sikanie? W poniedziałki i wtorki mam krócej, ale równie atrakcyjnie. Ja się obawiam, że nie jestem w stanie przez rok tak funkcjonować, o dobrnięciu do emerytury nie wspominając.
Aaaa... W naszej szkole dzieci nie noszą nic na lekcje plastyki, gdyż nauczyciel plastyki - znaczy się ja, ma obowiązek zakupu gadżetów na plastykę dla całej szkoły ze środków finansowych pochodzących ze składek rodziców. Zatem materiały plastyczne zalegają w sali nr 1. W tym roku nie mam tam wszystkich lekcji plastyki, w związku z czym pozostaje mi targanie pudeł po piętrach. Moi mili koleżanki i koledzy z pracy w ramach dowcipu wytworzyli już wizje mojej postaci targającej pod pachą kościotrupa, laptop, teczki i ze cztery pudła z materiałami plastycznymi; w tak zwanym międzyczasie mam stać na dyżurze i dobrze by było gdybym coś zjadała, bo podobno źle wyglądam.
Mam jeszcze zajęcia indywidualne z dzieckiem z klasy czwartej, które nie potrafi czytać i pisać. Ja nie wnikam już jak ono się znalazło w klasie czwartej?!?! I ja mam to dziecko uczyć przyrody, informatyki, techniki, plastyki i w-fu. Przeżyłam kolejne "załamanie nerwowe".
I jak ja mam żyć i nie zwariować :))))) Chyba pozostaje mi tylko modlitwa o rozum albo zacznę pić lub coś brać ;))))) 
Zaczęłam się zastanawiać nad pracą w Biedronce - może bycie kasjerką w tym zacnym przybytku ma większy sens niż to co robię :) Przynajmniej będę siedzieć na przysłowiowej dupie i sikać do pampersa, bo w mojej pracy to jakby jest luksus: pampersa nie założę, bo mnie wyśmieją, a o siedzeniu to też generalnie mogę zapomnieć ;)
Dobra, dosyć... 

Gośka została uszczęśliwiona moją opowieścią z krypty, zresztą nie pierwszą i pewnie nie ostatnią. Ja, Klara, dokonałam solidnego wyrzygu na moją pracę, którą już i tak częściowo zdradziłam na rzecz ZOO, w którym przez kilka godzin w tygodniu udzielam się w dziale edukacji. Tam też mam do czynienia z dzieciakami, ale jakoś to wszystko inaczej wygląda, choć też bywa i straszno i śmieszno.
Praca w szkole w tym kraju to niezły dowcip. Obawiam się, że za kilka lat nikt nie będzie chciał tam z własnej, nieprzymuszonej woli przyjść i nauczać. Statystyczne społeczeństwo nie szanuje pracy nauczyciela. Wystarczy wpaść na niektóre fora, gdzie sączy się solidna rzeka jadu na temat tego jakimi to nierobami są nauczyciele. Słyszą to i czytają uczniowie i też szacunku coraz większa ich grupa nie ma do nauczycieli co widać na przykład w wiadomościach przesyłanych za pośrednictwem dziennika elektronicznego. Można się natknąć na wpisy typu: Proszę mi wyjaśnić dlaczego wstawiła mi pani minus?!?! Nic tylko się odwinąć i zdzielić w papę. Za moich szkolnych czasów to było nie do pomyślenia, by tak się zwrócić do osoby dorosłej pomijając już wątek wykonywanego zawodu.
Pensja dla kogoś kto zaczyna swoją „karierę” w szkole to kolejna jedna wielka kpina – młodzi ludzie nie przyjdą za takie pieniądze pracować i wcale im się nie dziwię. Jeżeli państwo nie zmieni swojego podejścia do edukacji to wkrótce najemnicy zza wschodniej granicy będą nauczać dzieci na polskiej ziemi. 
To wytrzewiłam ja, Klara, i już mi jest lepiej na umyśle ;)


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…

Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

niedziela, 31 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 6: Zakupy


- No ile można na was czekać! Zdążyłam przeanalizować pół życia! – radośnie powitałam mamunię i ciotkę Ankę, specjalistkę od serialu „Masters of sex”, co to na imieninach mamuni gorylem furorę zrobiła.
Zgodnie z obietnicą stawiłam się o poranku mustangiem, który na co dzień robił jako pełnoletni renault megane, by zabrać mamunię na zakupy. Na okrasę była ciotunia od seksu, także zapowiadała się wypasiona wyprawa.
- I czego to się zaognia? Czego? Musiałam się wyszykować na te zakupy bieliźniane przecie. Anka kazała mi nogi golić i obok majtek pola uprawne, a i pachy, a że ja już stara i giąć się jak joginka nie potrafię to nam zeszło – mamunia w ramach usprawiedliwienia opisała poranne przeżycia.
Nie wnikałam w temat trzebienia pól uprawnych; wizja oglądania matki i ciotki w skąpym odzieniu wymachujących maszynkami do golenia napawała mnie nie małym przerażeniem.
- Czyli co dziewczynki? Najpierw sklep z bielizną, potem jaki obuwniczy zaliczymy, a na koniec obowiązkowo cynamonowe drożdżóweczki i latte macchiato w naszej kafejce! – ciotka Anka plan miała zwarty i gotowy.
- Znowu nie będę mogła was odkleić od tych cynamonówek! Ostatnio po trzy sztuki żeście zżarły i awanturowały się o dwie następne! Wstydźcie się matko i ciotko!
- Oj tam! Oj tam! Jakie po trzy zżarły i jakie się o dwie awanturowały? Już nie przesadzaj Klarcia, bo sama się odkleić nie mogłaś! – ciotunia spojrzała na mnie wzrokiem triumfatorki.
Po piętnastu minutach jazdy mustangiem, wysłuchaniu tysiąca porad drogowych, jednej mini awanturze na temat fryzury Antoniego, dotarłyśmy szczęśliwie na parking galerii handlowej ”Kwadraty”.
- Dobra, wysiadać baby! Tylko mi się zachowujcie w tych sklepach! – z szyderczym uśmieszkiem zwróciłam się do rozochoconych seniorek.
Eleganckim krokiem posuwistym przekroczyłyśmy bramy zakupowego raju…
- O! Jest! Jest! Bielizna z brafittingiem! Salon "Biustella"! Janka trza ci dobrać też biustonosz, a i mnie, i Klarci przyda się fachowa obróbka!
Włos mi się zjeżył na czaszce… Oczami wyobraźni widziałam już ten kabaret w przymierzalni, choć sama byłam ciekawa jak taka porada brafitterki wygląda, bo nigdy nie korzystałam z jej usług.
- Matka! Najpierw zajmijmy się zakupem piżamy i szlafroczka na wyjazd z Antonim, a potem będziemy się brafittingować. Patrz jaki cudny lawendowy komplecik! – popadłam w zachwyt przekładając w paluchach przyjemnie śliski materiał.
- Cudny! No cudniutki Janinko! Szlafroczek z dodatkiem koronki, a piżamka bardzo zgrabnie uszyta! – Anka wyraźnie się napaliła na komplecik. – A ja też go wezmę! Możemy sobie potem urządzić lawendowe piżama party!
- Taaa… Narozrzucamy suszonej lawendy i będziemy się tarzać w tych habaziach; można też zawody urządzić, do której się więcej habazi poprzyklejało, he, he! To żeś ciotka wymyśliła imprę, że normalnie nie zasnę dziś z wrażenia na samą myśl!
Sprzedawczyni patrzyła na dwie panie w podeszłym wieku i na mnie, niestety również, z wyraźnie ukrywanym uśmieszkiem, ale dzielnie przeszła etap wyboru rozmiaru lawendowych szat dla mamuni i ciotki Anki. Następnym punktem programu były biustonosze.
- To niech panie podadzą rozmiary biustonoszy jakie nosiły do tej pory. Potem zmierzymy panie w obwodach i nauczymy się dobierać właściwy rozmiar stanika – brafitterka zabrała się za pomiary w biuście i pod biustem. Po tym jak usłyszała jakie nosimy rozmiary to prawie popełniła samobójstwo wieszając się na koronkowych stringach o barwie burgundowej zawisających na pobliskim wieszaczku. Szybko jednak doszła do siebie stymulowana rechotem ciotki Anki i zabrała się za instruktaż brafittingowy, który szczegółowo omówiła z wykorzystaniem barwnych ilustracji oraz własnego ciała.
Wszystkie trzy rozdziawiłyśmy japy z wrażenia, tak że nasze jelita grube zobaczyły po raz pierwszy świat, w postaci sztucznego oświetlenia salonu "Biustella", od strony otworu gębowego.
- No popatrz, popatrz, Janka! Ja tyle lat chodzę po tym świecie i nie wiedziałam, że mam se cycki pozbierać z brzucha i spod pach, a i prawie o plecy zahaczyć!
- I po co ja te nogi goliłam?!? Anka te twoje pomysły czasami to o kant dupy! – matka się niespodziewanie zirytowała, ale fakt faktem miała rację, bo do dzisiejszych zakupów trzebienie sierści z nóg nie było potrzebne.
- Ty się teraz nad szczeciną na nogach nie pochylaj tylko zbieraj cycki z pleców jak miła pani pokazywała! Ha, ha, ha! – Anka jak zwykle nie pozostała dłużna. Odkąd rzuciła palenie to złośliwość seniorska jej się wyostrzyła co często miało zabawne oblicza.
Wszystkie trzy dzielnie walczyłyśmy z odzyskiwaniem biustu, który przed wizytą w sklepie z brafittingiem był po prostu tłuszczem i fałdami na brzuchu i plecach. I tak oto ja z rozmiaru 80B, przeszłam płynnie na 65E. Cud! Mamunia z ciotką to aż się zapowietrzyły jak się na starość zwiedziały, że takie balony mają! Oczywiście ubaw był przedni jak te cycki wpychałyśmy do tych misek. Pani instruktorka dzielnie pomagała i bawiła się równie dobrze jak my. Wyłyśmy jak dzikie hieny rodem z opuszczonego cmentarza i prawdopodobnie odstraszyłyśmy tym potencjalne klientki, które nie miały śmiałości w to stado hien wkraczać.
- Janinko a patrz no tutaj! Majtki bezszwowe! Bierzemy! Przynajmniej dziur na szwach nie będzie! 
I tak oto zostałyśmy szczęśliwymi posiadaczkami dwóch lawendowych komplecików w postaci szlafroczka i piżamy, trzech biustonoszy na wielkie balony i sześciu par gaci bez szwów.
Seniorki wyraźnie się zmęczyły tymi szaleństwami, więc do buciarni wpadłyśmy na chwilę, bo mamunia chciała tylko klapki pod prysznic nabyć. Następnie poczłapałyśmy do kafejki ”Cynamonka”, gdzie zamówiłyśmy po dwie firmowe drożdżówki i kawę na każdy łeb. Ciotce Ance jak zwykle zebrało się na gadulstwo, więc jak tylko pochłonęła pięć pierwszych kęsów ciastka zabrała się za wywody...
- A wiecie co dziewczynki… Tak mi się przypomniało przy tych cynamonóweczkach jakie ja cudaki ostatnio w sklepie widziałam na dziale mięsno-wędliniarskim; aż stałam i po trzy razy czytałam kartki z opisami towarów. Mieli salami bumerang, wędzonkę z liszek, szynkę z liściem…
- Ha, ha, ha! Ciekawe czy tym salami można rzucać po sklepie? A liszki to trochę oblechowate są, więc pewnie wędlinka mniam, mniam! Szynka z liściem! Dobre! Może z marihuanką?!? – skomentowałam wędlinkę ze sklepu ciotuni. 
- Klara! Dziecko! Ludzie nas słuchają! – mamunia spontanicznie zainteresowała się faktem w jaki sposób postrzega nas społeczeństwo zgromadzone w kawiarni.
- No i co z tego! Już i tak znają was wszyscy klienci, po tym jak wasz rechot i krzyki wydobywały się z ”Biustelli”!
- Klara, po pierwsze to nie was znają i nie wasz rechot, tylko nas i nasz! Ty nas tu nie wrzucaj do wora podpisanego: Trudny klient, bo sama darłaś japę jak ci pani kazała cycki foremkować w michach gigantach. – ciotunia zarzuciła ripostą, że ho, ho! - Wracając do tych specjałów, bo mi smarkula przerwała, to był jeszcze smakołyk puchatka i nie, nie, Klarcia, to nie była wędlina wypełniona miodem!  Ale najlepsza to była kiełbasa palcówka polska!
- A co w tym dziwnego, że palcówka polska? – mamunia się ożywiła.
- No jak co dziwnego Janka! O losie! To ty nie wiesz co to jest palcówka?!? – Anka zrobiła oczy jak wyrak z zatwardzeniem i oczywiście nie omieszkała pośpieszyć z wyjaśnieniami…- Jak ci chłopina nie potrafi zrobić dobrze lagą to może użyć palców i doprowadzić cię do orgazmu, sama se też możesz palcówkę strzelić Janka!
Mina mamuni była bezcenna, a ja zaczęłam rżeć jak obłąkany osioł, gdyż wizja mamuni siedzącej w bujanym fotelu, która wkracza w świat palcówek instruowana przez ciotunię zabiła moje poczucie wstydu i bez żadnych zahamowań śmiałam się na cały głos, a resztki przemielonej cynamonowej buły radośnie strzelały na prawo i lewo z mojej rozwartej paszczy. 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

piątek, 22 stycznia 2021

Pokaż kotku, co masz w środku...

Jakiś czas temu byłam na rezonansie magnetycznym głowy. Kto czytał post Obecność mózgu stwierdzono! dowiedział się, że to niezwykle interesujące doznanie, jeżeli rozpatrujemy je pod kątem doznań słuchowych. Niestety nie jest to atrakcja dla ludzi ze skłonnościami ku klaustrofobii. Każde badanie ma to do siebie, że po jakimś czasie dostajemy wynik tegoż procederu. Dostałam, więc, opis i płytkę z nagraniem. Opis na szczęście zawierał informacje jak najbardziej pozytywne: zmian patologicznych nie stwierdzono; odkryto tylko drobne niedociągnięcia w mojej głowie, ale nie będę na ten temat truć. 

Z wykształcenia jestem biologiem i jak na biologa przystało zainteresowałam się nagraniem, którego głównym bohaterem jest mój mózg. Przeglądając kolejne ujęcia natknęłam się na kilka niebanalnych obrazów, które mocno pobudziły moją wyobraźnię i nieco mnie przeraziły... A jednak mam kumpli, nie jestem sama... W zakamarkach mojej czaszki ukryło się kilka podejrzanych dziwaków...

Spójrzmy na zdjęcie powyżej... Postać jak najbardziej sugeruje brak kontaktu z rzeczywistością; gałki oczne skierowane ku górze i rozwarty otwór gębowy mogą wskazywać również na brak przytomności czy też wariactwo, które osiągnęło stadia końcowe. Ewentualnie można się tutaj doszukać wiecznie głodnego osobnika nastawionego na pochłanianie żywności, co akurat w moim przypadku pasuje jak ulał patrząc na moje umiłowanie do żarcia, a zwłaszcza do żarcia ciastek.

Zajmijmy się kolejną fotografią...

Pamiętacie serial animowany "Simpsonowie"? No czyż nie wyglądam tu jak Homer Simpson - ojciec rodu? Martwi mnie tylko ta zamurowana szczelina, która służy do przyjmowania pokarmów i mówienia. Może to przesłanie...? Kiedyś mnie los pokara i zlikwidują mi gębę, żebym tyle nie kłapała i nie wyjadała tych wszystkich dobroci świata doczesnego. Pocieszające jest to, że mam pofałdowaną powierzchnię mózgu, więc jest dobrze. Zawsze się martwiłam, że ta powierzchnia jest jak marynowana pieczarka i można po niej zjeżdżać na sankach.

Ujęcie nr 3...

To mnie przeraziło najbardziej! Straszna potworzina w tym łbie się zalęgła! Prawdopodobnie odpowiada za moją mroczą, nieujarzmioną stronę, która czasami wypełza i straszy ludzi. Do tego ma jakieś takie koślawe gałki oczne i wąsy - obym nie zmutowała w kierunku zezowatego mężczyzny.

Przejdźmy, po tych niezbyt miłych przeżyciach, do zdjęcia nr 4...

Słodziutki potwór wstydziaszek, który łapkami zakrywa sobie oczka. Niepokojąca jest ta nadmierne rozbudowana obręcz barkowa i muskulatura, która ją pokrywa... Czyżbym skrywała w sobie zapędy do zostania kulturystą? Znowu ten facet wyłania się zza winkla. Pozostając w klimatach słodziakowatości zerknijmy na ostatnie ujęcie - nr 5, bo przecie nie będę Was zanudzać hordą fotosów z mych wnętrz.


Taki słodziutki niuniuś ze skłonnościami do turkucia podjadka - tak mi się to bynajmniej kojarzy. Ewentualnie jakiś wodny skorupiak lub nieogarnięty mięczak, a może trochę morda żółwia...?

Jak widać wędrówki po ludzkim łbie mogą stać się niezłą gimnastyką dla wyobraźni. I dają odpowiedź na nurtujące nas pytanie - czy jesteśmy sami? No nie jesteśmy! Nikt z nas nie jest sam, każdy ma takich fajnych kumpli w środku; trzeba ich tylko poznać i odpowiednio wykorzystywać ;) 

niedziela, 10 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 4: Sympatia.pl

- O ja! O ja! – Gośka zaczęła skakać obok stołu, na którym postawiłam makowiec japoński i wino domowej roboty o smaku wiśniowym. Wino podprowadziłam mamuni, któraż ten boski trunek dostała od pana Antoniego. A jakże ubogie byłoby to babskie, sobotnie spotkanie bez odpowiedniego wina i ciasta.

- Dobra, już dobra, bo zawału dostaniesz! Najpierw robota, potem przyjemność! – sprowadziłam moją najlepszą kumpelę na ziemię.

- Ej, nie bądź świnią! Trochę zjemy przed akcją Sympatia.pl; lepiej się będzie myślało! Zobaczysz! Aż iskry pójdą!

- Gosiu kochana, ależ jedz ile chcesz, przecie se jaja robię! Tylko nie wyj mi potem do telefonu, że napuchła ci opona na brzuchu i ty nie wiesz z jakiego powodu. - Po tym tekście spojrzała na mnie tak jakby chciała mi wypruć jelito cienkie i owinąć wokół szyi - mojej, nie swojej. 

Małgorzata była bardzo miłym stworzeniem, beztrosko wędrującym po tym ziemskim padole, obdarzonym temperamentem i seksapilem, którym potrafiła podbić każde męskie serce. Kilka miesięcy temu poznała niejakiego Marka na Sympatii, który nie do końca spełniał jej oczekiwania, ale Goska wyznawała zasadę, że lepszy Marek w garści niż Don Antonio w wyobraźni. Poza tym dość często uświadamiała mi, że wywleczenie kogoś sensownego z portalu randkowego to prawie jak cud w Kanie Galilejskiej. W obliczu tego wszystkiego mój los w tym miejscu zdawał się być przesądzony, ale cóż… Kto nie próbuje, ten okazje marnuje.

- Klara przyność lapa, siadaj obok! Nalałam już wina, więc najpierw toast za owocne łowy! Zdrówko kochana! Niech ci się cały tabun księciów trafi!

- Wystarczy jeden normalny. Na co mi księciowie wariatko! Na zdrowie!

Odpaliłam laptop i stronę startową portalu. Na wstępie trzeba było wymyślić mi nick…

- Słuchaj ja tak trochę już myślałam o tym jak się tam nazwać i jakoś tak spodobało mi się: kobietaZbagien

- No czyś ty na łeb upadła?!? Kogo chcesz tam poznać?!? Shreka?!? Tudzież wielbiciela niedomytych kobiet z rozkoszą taplających się w błotnistych kałużach po każdej ulewie?!? Kobieto! Widzę, że tu praca u podstaw mnie czeka! Żadna kobietaZbagien! Coś niezobowiązująco normalnego trzeba wymyślić! Może: PoprostuKlara?

- Okejos, niech będzie PoprostuKlara. Ze mną jak z dzieckiem: mówisz i masz! PoprostuKlara została zarejestrowana. Pozostała jeszcze najgorsza rzecz na ten moment, czyli uzupełnienie profilu…

- Motto… Gośka czy ja mam pisać jakieś motto?

- Taaa… Głupich nie sieją… Ha! Ha! Ha! I co tak patrzysz durna pało! Łacha z ciebie drę, a ty patrzysz na mnie jakbyś mnie właśnie poznała! Pij wino, zjedz plaka, wyluzuj i zobaczysz jak gładko ci pójdzie. Motta nie musisz mieć, poza tym zawsze możesz dopisać później, a ważniejsze są zdjęcia. Co tam masz? Wybierzemy jakieś sensowne.

Prawie godzinę zajęło nam wybranie kilku ”sensownych” fotografii. Zostałam też poddana sesji fotograficznej, żeby uzyskać ponętne selfie, jak to Gośka ujęła. Wyglądałam na nim jak spragniona męskiego ramienia dzierlatka, która sama nic zrobić nie potrafi, ale znawczyni tematu orzekła, że tak trzeba. Na wybór innych zdjęć miałam większy wpływ, bo to nie profilowe były, więc łaskawie mi pozwolono podjąć te życiowe decyzje.

- Data urodzenia… Mam pisać prawdę czy jak? - zawahałam się nad tą jakże istotną informacją.

- Klarciu moja ty ukochaniutka, tylko prawdę, samiuśką prawdę! Nie ma sensu kłamać w sprawie wieku, bo prędzej czy później wyjdzie na jaw, jaką jesteś starą dupą, więc niech się już na początku wspólnej drogi z tobą oswajają z tym przykrym faktem… 

- Słyszę, że wino już działa, bo zaczynasz z siebie ironię nadmiernie wypluwać ty podły babiszonie! Ty mi lepiej tu nie komentuj głupio, tylko spraw, żebyśmy jak najszybciej przez to przebrnęły!

- No a co ja robię? Przecież pomagam z całych sił kochaniutka! Idę do łaźni, a ty myśl nad opisem do rubryczki: O mnie.

Małgorzata zagnieździła się w łaźni na jakiś czas, więc na luzaku napisałam krótki opis tak jak mi się to widziało:

Kobieta z tysiącem nieokiełznanych połączeń pomiędzy komórkami nerwowymi ;) Oczywiście miła, sympatyczna, dowcipna, przyswajalna optycznie; ogólnie rzecz biorąc do tańca i innych atrakcji życiowych :)

Byłam z siebie dumna i miałam nadzieję, że Gocha też będzie.

- I co tam nastukałaś? Pokazuj! – wyraz twarzy Gochy niewiele zdradzał, ale nie zauważyłam nic niepokojącego. 

- Klara, ty to jesteś jednak z innej planety, ale okej, niech zostaną te twoje nietuzinkowe wywody, zobaczymy kto się na to złapie… Aż sama jestem ciekawa! Konto póki co ukryj w ustawieniach, żeby cię stado dewiantów zaraz nie obłapiło; ty będziesz wyszukiwać, wchodzić na wyszukanego, nic nie piszesz i czekasz na odzew – dostałam instrukcję jak na poligonie. Dobrze, że to wchodzenie na wyszukanego będzie, póki co, w wydaniu wirtualnym, bo nie wiem ile takich wejść na żywo zdzierżę…

- Teraz wygląd… Budowa ciała: szczupła, muskularna, wysportowana, odpada - dokonałam autorefleksji. - Niestety Klarcia się do sportu nie garnie i dupa urosła jak u królowej pszczół w rui. Normalna, lekko puszysta i puszysta… I co mam wybrać pani mądralińska? - moje pytanie wywołało intensywne ruchy czołowe u Gochy. 

- Opcji góra normalna, a dół puszysty tu nie ma, więc trzeba się zastanowić… Na zdjęciach nie wyglądasz na puszystą, tylko dupa wskazuje na lekką puszystość, ale na fotach do pasa jest bardzo przyzwoicie. Jak wybierzesz lekko puszysta to możesz być skreślona na starcie, dawaj normalna! Zawsze możesz na spotkaniu live nałgać, że ostatnio matka natura nie była dla ciebie łaskawa i wszystkie kalorie zalęgły ci się w zadzie. Ale bez obaw, faceci lubią wypasione tyłki, bo to oznaka płodności – Gośka wspomogła moje dylematy wieloletnim doświadczeniem na polu portali randkowych. Zajęłam się pozostałymi pustymi polami do uzupełnienia dotyczącymi wyglądu i innych pierdół…

- Włosy brązowe, oczy niebieskie, wzrost 165cm, byk, panna, bez dzieci, wykształcenie wyższe, stosunek do papierosów: nie przepadam, stosunek do alkoholu… a tu co mam wybrać? 

- Lubię tylko okazjonalnie – bezpieczna opcja nie sugerująca alkoholizmu, ale też nie sugerująca abstynencji. Aaaa… zainteresowań wybierz kilka z listy i będzie git i został jeszcze mój wymarzony partner… Zrobię kawę i zadzwonię do Marka na chwilę, a ty coś wymyśl w tym czasie.

I tu roztoczyłam pisemną wizję mojego wymarzonego partnera… 

Boski blask bijący od jego nieskazitelnie proporcjonalnej twarzy oślepia mnie każdego ranka, gdy niosę mu kawę w złotej filiżance z modlitwą na ustach, żeby się nie potknąć i nie zaburzyć fali nieskazitelności… Jego ciemne włosy lśniące jak wypolerowany blat ławy mamuniowej wprawiają mnie w zachwyt, który odbiera mi mowę i przez kilka minut jestem niema z powodu zachwytu… Głos, który powoduje stawianie wszelakiej sierści na baczność i niepokojące mrowienie w okolicach krocza zwabia mnie z najdalszych zakątków naszej gigantycznej willi… Wysoki, muskularny, pachnący, elegancki i ta jego inteligencja, która była opisywana w najmodniejszych naukowych czasopismach na całym świecie… Jego romantyzm rozwalił w pył wszystkie fabuły w Harlequinach… Właściciel kilku posiadłości i niezliczonej ilości innych zbytków… Bóg seksu udzielający porad we wszystkich telewizjach śniadaniowych na temat wprowadzania kobiety na różne poziomy orgazmu... I to spojrzenie... Skrzyżowanie wzroku Jamesa Bonda i kota z filmu Shrek...

Gośka przeczytała i zadusiła się makowcem: - Wino wzmożyło produkcję kreatywnej głupoty, co? Ty nie marnuj czasu na bzdety tylko pisz! Pisz coś sensownego!

- Mądre też już napisałam... Czytaj: Poszukuję normalnego przedstawiciela męskiego gatunku, z którym można oddać się np. konstruktywnym rozmowom do białego rana i innym zajęciom żywota codziennego :) Nie szukam sponsora, kochanka, chłopca, którym się trzeba zajmować i innych przypadków potrzebujących odpowiedniego specjalisty ;) Mam sporą alergię na kłamstwo, kombinatorstwo i tworzenie pozorów, które i tak prędzej czy później ujrzą światło dzienne ;)

- No tak, w twoim stylu… Nie będę tego korygować, bo to w sumie twój świat i chłopa dla ciebie trza na to złowić, a nie dla mnie. Czyli co? Wszystko mamy, to klikaj: publikuję i zaczynamy łowy. Pewnie trochę potrwa zanim ci zdjęcia zaakceptują, więc możemy spokojnie zjeść resztę makowczyka i dokończyć winko.

Zajęłyśmy się żerowaniem w makowczyku i winku domowej roboty. Wyklarowała się impreza, że mucha nie siada. Po obgadaniu wszelakich spraw bieżących, wypiciu prawie dwóch butelek wina i pożarciu prawie całej blachy ciasta opatrzność czuwająca nad odpowiednim prowadzeniem się zesłała nam kataklizm. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, spadł na nasze łby karnisz, który był zamontowany nad oknem tuż nad kanapą, na której siedziałyśmy. Na szczęście nie było ofiar w ludziach. Gośka się rozdarła, że to na szczęście i wkrótce wydamy mnie za mąż, a łowy na portalu będą niezwykle owocne. Nie wiem z jakiej księgi wróżb i zaklęć wywlekła powiązanie karnisza z zakończeniem stanu staropanieństwa, ale ona zawsze miała dziwne pomysły. Żeby dalej nie kusić losu postanowiłyśmy zakończyć spotkanie i zamówić taksówkę dla Małgorzaty. Po wylewnym pożegnaniu jakie to zazwyczaj odbywa się po spożyciu nadmiernej ilości procentów padłam jak szop pracz po wypraniu trzydziestu par gaci swego potomstwa i zasnęłam nie wiedząc kiedy.

Następnego dnia nie obudziłam się sama… Wszędzie były zwierzęta. Podłe zwierzęta. Rzuciły się pazernie na mój łeb i łaziły po nim tam i z powrotem. Tupot białych mew, po upływie sporej ilości minut, przywołał mnie do stanu przytomności i zajęcia się przyziemnymi sprawami. Sprawa przyziemna numer jeden to wypicie czegoś co złagodzi skutki wczorajszej bezrozumnej uczty alkoholowej. Sympatia.pl poczeka cierpliwie na swoją kolej.


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.