Grafika: www.kuchnia.wp.pl
Ja, prawa obywatelka przyznaję się bez bicia, iż zostałam
przemytnikiem - przemytnikiem przypraw, które to przemycam w zakupionym, specjalnie
do tego celu, dozowniku, który ukrywam w tylnej kieszeni spodni. Przemycam, bo
uprawiam ten znienawidzony przez społeczeństwo zawód charakteryzujący się
ogólnym nicnierobieniem, posiadaniem wiecznych wakacji, a jak już przypadkiem
trafię do roboty to pracuję 18 godzin w tygodniu i dostaję na rękę cztery tysiące polskich złotych, a nawet pięć tysięcy, podobnież.
Tak, tak, jestem nauczycielką. I dawno temu przestałam reagować na to błoto, którym jest obrzucana ta profesja, choć zawsze mnie zastanawiał fakt takiej dogłębnej
znajomości specyfiki tego zawodu przez polskie społeczeństwo; nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek
mądrzyła się na temat tajników pracy farmaceuty, kierowcy, pielęgniarki czy
jakiejkolwiek innej.
A przemytem się zajęłam, ponieważ na stołówkach szkolnych od 1 września 2015 roku dostajemy dania, które smakują jak trawa, nie obrażając trawy, bo jej w sumie nigdy nie jadłam. Nasze kochane ministerstwo wpadło na kolejny genialny pomysł, bo nasze ministerstwo tylko na takie pomysły wpada i w ten wyszukany sposób postanowiło odchudzić grube, przepraszam, puszyste dzieci.
A przemytem się zajęłam, ponieważ na stołówkach szkolnych od 1 września 2015 roku dostajemy dania, które smakują jak trawa, nie obrażając trawy, bo jej w sumie nigdy nie jadłam. Nasze kochane ministerstwo wpadło na kolejny genialny pomysł, bo nasze ministerstwo tylko na takie pomysły wpada i w ten wyszukany sposób postanowiło odchudzić grube, przepraszam, puszyste dzieci.
Ja, szary obywatel wnioskuję,
by pani minister oświaty sama spożyła niesłone kartofle, niesłoną zupę i inne
tam takie i z uśmiechem na ustach orzekła, że jest to pyszne. A więc, nie jest to pyszne. Chciałam też
donieść, iż dzieci jedzące na stołówce też przemycają sól i inne przyprawy, a
ja jako buntownik z wyboru wcale im tego nie zabraniam, bo wychodzę z prostego
założenia, że lepiej jak zjedzą trochę posolone niż nie zjedzą wcale. Na temat
cukru w napojach się nie wypowiadam, bo nie słodzę ich od dziecka, ale racuchy, naleśniki czy knedle bez cukru też nie smakują dobrze. Porady
pani minister pod tytułem: kompot można słodzić miodem czy też doprawiać dania
wyszukanymi przyprawami może sobie pani minister w buty wsadzić – będzie wyższa.
Miód kosztuje, przyprawy też, a szkoła nie chce podnosić cen obiadów, więc nie
ma kompociku słodzonego miodkiem, jest woda niegazowana – bez miodku.
I tak to
uprawiamy ten przemyt zbiorowy. Obawiam się również, że niebawem pojawią się
dealerzy zajmujący się dystrybucją słodkości i innych oblechów spożywczych,
gdyż jak wiecie pani minister zabroniła sprzedaży w sklepikach szkolnych
wszelakiego zła tego świata. Nie wiem czy pani minister tego nie wie, ale poza
terenem szkoły w każdej wsi i mieście są sklepy, w
których to uczeń może nabyć owe zabronione produkty podczas drogi do szkoły jak
i ze szkoły, a ja nie jestem w stanie śledzić każdego swojego ucznia, by go na
tym czynie karygodnym przyłapać. Także nie tędy droga moja pani! Tu pracy u
podstaw trza i namolnego edukowania rodzicieli, żeby własnym przykładem
wpłynęli na postawę swych pociech, żeby te nie jadły świństw i nie tuczyły się
na potęgę. Poza tym rodzicieli edukować trzeba w kierunku takim, żeby pociechy
dupska ruszyły i zamiast siedzieć przed komputerami to np. pograły w to czy
tamto na podwórku. Ja w dzieciństwie spędzałam większość czasu na dworze i
ciężko mnie było z tego dworu wołami ściągnąć. Biegałam, grałam w gumę,
podchody, chowanego i nawet jak się nażarłam (mówiąc brzydko) za dużo to te
kalorie spożyte wymordowałam w terenie.
Szkoła to moje życie zawodowe od kilkunastu dobrych lat.
Przeżyłam wiele: powstanie gimnazjów, wysłanie sześciolatków do szkół i mnóstwo
innych zwalających z nóg fantastycznych pomysłów ministerstwa. Zawsze
wiedziałam, że to się nie uda, że to są reformy zazwyczaj pozbawione sensu, ale ktoś mądrzejszy, kto nie
ma pojęcia o szkolnej rzeczywistości, oczywiście wiedział lepiej. Ale nie będę
się tutaj rozwodzić na temat, bo i tak moje nędzne jestestwo niewiele zmieni w
tej materii, a ministrem i tak nie mam zamiaru zostać.
To "mówiłam" ja – przemytniczka soli ;)
Aaa… I nie jestem odosobnionym przypadkiem trudniącym się
przemytem, jest nas więcej, patrz tutaj: http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34862,18746519,szkolne-stolowki-bez-soli-jedzenie-uczniom-nie-smakuje.html
Miłego dnia i pamiętaj:
Jest coś takiego jak "złoty środek" i zawsze warto go poszukać, a nie popadać w skrajności :)