Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauczyciel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauczyciel. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 lutego 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 7: Obyś cudze dzieci uczył!

Sponiewierana jak pług po solidnej orce rozwarłam wrota swojego domostwa, gdy telefonicznie zaatakowała mnie Gośka. Zwaliłam dupsko na kanapę i rzekłam:
- Gocha jestem… jakby to poetycko ująć głęboko rozdygotana wewnętrznie, znaczy się potocznie wkurwiona i zmęczona. Nie obraź się, ale muszę odreagować. Naskrobię ci parę zdań w mailu, bo nie mam siły mówić. – Trochę mi było głupio, że ją zbyłam, ale trafiła na mój złoty dzień. Ogarnęłam swoje jestestwo, wydobyłam lapa i poniosło mnie nieco literacko w mailu do Gośki…

Małgorzatko wiesz, nie od dziś, że ludzie, którzy mnie znają uważają za osobę mającą system nerwowy konia - znaczy się mało co lub mało kto jest w stanie mnie doprowadzić do załamania nerwowego. Wykazuję się też dużą stabilnością emocjonalną itp., itd.. Niestety obawiam się, że mój system nerwowy w najbliższym czasie podejmie jakiś straszliwy bunt...
Moja robota... Po trzech dniach jestem wrakiem... I nie chodzi tu o wstawanie przed szóstą. To co dzieje się w tej placówce to jest jakiś dramat - bynajmniej dla mnie… Każdą lekcję mam w innej sali, w związku z czym łażę jak jakiś bezdomny z miliardem rzeczy po dwóch piętrach. Nie mam czasu sikać i jeść. Ale to nic nowego… Przez najbliższy rok będzie trwał remont... W związku z czym wiercenie i stukanie tu i ówdzie to norma. Lekcje biologii z najgorszą klasą w szkole odbywam w sali przeznaczonej do zajęć fitness - i tu można umrzeć ze śmiechu - w sali nie ma krzeseł i stołów: są lustra i piłki do skakania. Serio... ja nie wiem czy się śmiać czy płakać w progu?!??! W tejże sali mam też lekcje plastyki z inną równie "fajną" klasą, która robi przysłowiowe bydło u każdego na każdej lekcji. Pomijam potencjał intelektualny tych dzieci. Ze ścian w tej sali wystają kable i kontakty na kablach... Dziś w ramach "dowcipu", żeby mieć światło postanowiłam dotknąć tegoż kontaktu na kablach uwieszonego; zanim to zrobiłam rzekłam do tłumu: kochane dzieci, jeżeli mnie prąd zabije to proszę łaskawie powiadomić dyrekcję. No cóż życie musi boleć… Prąd mnie na szczęście nie zabił...
Pani dyrektorowa po tym jak poszłam zapytać "nieśmiało" jak długo mam w takim cyrku pracować stwierdziła, że być może rok i nic się nie da zrobić… Ostatkiem sił powstrzymałam się, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem lub nie zacząć rwać włosia ze łba. 
Oczywiście w klasach siódmych mam "kochane" dzieci, które rzucają tekstami w stylu: Pani łamie moje prawa!!! Na mnie nie wolno krzyczeć!!! (to tak w skrócie wielkim pozwoliłam sobie zacytować jedną z wypowiedzi). Generalnie to dziś resztką sił powstrzymałam się, by kolesiowi jednemu z drugim nie walnąć w japę. Jeżeli to zrobię to mnie wywalą z roboty, co w sumie może wcale nie byłoby takie złe.
Doszłam do jakiejś ściany, chyba... Wiem, że praca w innych miejscach też ma swoje blaski i cienie, ale czy to jest normalne by od 8.00 do 15.00 przez trzy dni w tygodniu tkwić w czymś w rodzaju wyżymaczki mózgu, w której nie mam szans na załatwienie w spokoju swoich prymitywnych potrzeb typu sikanie? W poniedziałki i wtorki mam krócej, ale równie atrakcyjnie. Ja się obawiam, że nie jestem w stanie przez rok tak funkcjonować, o dobrnięciu do emerytury nie wspominając.
Aaaa... W naszej szkole dzieci nie noszą nic na lekcje plastyki, gdyż nauczyciel plastyki - znaczy się ja, ma obowiązek zakupu gadżetów na plastykę dla całej szkoły ze środków finansowych pochodzących ze składek rodziców. Zatem materiały plastyczne zalegają w sali nr 1. W tym roku nie mam tam wszystkich lekcji plastyki, w związku z czym pozostaje mi targanie pudeł po piętrach. Moi mili koleżanki i koledzy z pracy w ramach dowcipu wytworzyli już wizje mojej postaci targającej pod pachą kościotrupa, laptop, teczki i ze cztery pudła z materiałami plastycznymi; w tak zwanym międzyczasie mam stać na dyżurze i dobrze by było gdybym coś zjadała, bo podobno źle wyglądam.
Mam jeszcze zajęcia indywidualne z dzieckiem z klasy czwartej, które nie potrafi czytać i pisać. Ja nie wnikam już jak ono się znalazło w klasie czwartej?!?! I ja mam to dziecko uczyć przyrody, informatyki, techniki, plastyki i w-fu. Przeżyłam kolejne "załamanie nerwowe".
I jak ja mam żyć i nie zwariować :))))) Chyba pozostaje mi tylko modlitwa o rozum albo zacznę pić lub coś brać ;))))) 
Zaczęłam się zastanawiać nad pracą w Biedronce - może bycie kasjerką w tym zacnym przybytku ma większy sens niż to co robię :) Przynajmniej będę siedzieć na przysłowiowej dupie i sikać do pampersa, bo w mojej pracy to jakby jest luksus: pampersa nie założę, bo mnie wyśmieją, a o siedzeniu to też generalnie mogę zapomnieć ;)
Dobra, dosyć... 

Gośka została uszczęśliwiona moją opowieścią z krypty, zresztą nie pierwszą i pewnie nie ostatnią. Ja, Klara, dokonałam solidnego wyrzygu na moją pracę, którą już i tak częściowo zdradziłam na rzecz ZOO, w którym przez kilka godzin w tygodniu udzielam się w dziale edukacji. Tam też mam do czynienia z dzieciakami, ale jakoś to wszystko inaczej wygląda, choć też bywa i straszno i śmieszno.
Praca w szkole w tym kraju to niezły dowcip. Obawiam się, że za kilka lat nikt nie będzie chciał tam z własnej, nieprzymuszonej woli przyjść i nauczać. Statystyczne społeczeństwo nie szanuje pracy nauczyciela. Wystarczy wpaść na niektóre fora, gdzie sączy się solidna rzeka jadu na temat tego jakimi to nierobami są nauczyciele. Słyszą to i czytają uczniowie i też szacunku coraz większa ich grupa nie ma do nauczycieli co widać na przykład w wiadomościach przesyłanych za pośrednictwem dziennika elektronicznego. Można się natknąć na wpisy typu: Proszę mi wyjaśnić dlaczego wstawiła mi pani minus?!?! Nic tylko się odwinąć i zdzielić w papę. Za moich szkolnych czasów to było nie do pomyślenia, by tak się zwrócić do osoby dorosłej pomijając już wątek wykonywanego zawodu.
Pensja dla kogoś kto zaczyna swoją „karierę” w szkole to kolejna jedna wielka kpina – młodzi ludzie nie przyjdą za takie pieniądze pracować i wcale im się nie dziwię. Jeżeli państwo nie zmieni swojego podejścia do edukacji to wkrótce najemnicy zza wschodniej granicy będą nauczać dzieci na polskiej ziemi. 
To wytrzewiłam ja, Klara, i już mi jest lepiej na umyśle ;)


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…

Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

czwartek, 17 września 2015

Zostałam przemytnikiem, bo zupa była niesłona…

Grafika: www.kuchnia.wp.pl

Ja, prawa obywatelka przyznaję się bez bicia, iż zostałam przemytnikiem - przemytnikiem przypraw, które to przemycam w zakupionym, specjalnie do tego celu, dozowniku, który ukrywam w tylnej kieszeni spodni. Przemycam, bo uprawiam ten znienawidzony przez społeczeństwo zawód charakteryzujący się ogólnym nicnierobieniem, posiadaniem wiecznych wakacji, a jak już przypadkiem trafię do roboty to pracuję 18 godzin w tygodniu i dostaję na rękę cztery tysiące polskich złotych, a nawet pięć tysięcy, podobnież. Tak, tak, jestem nauczycielką. I dawno temu przestałam reagować na to błoto, którym jest obrzucana ta profesja, choć zawsze mnie zastanawiał fakt takiej dogłębnej znajomości specyfiki tego zawodu przez polskie społeczeństwo; nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek mądrzyła się na temat tajników pracy farmaceuty, kierowcy, pielęgniarki czy jakiejkolwiek innej. 
A przemytem się zajęłam, ponieważ na stołówkach szkolnych od 1 września 2015 roku dostajemy dania, które smakują jak trawa, nie obrażając trawy, bo jej w sumie nigdy nie jadłam. Nasze kochane ministerstwo wpadło na kolejny genialny pomysł, bo nasze ministerstwo tylko na takie pomysły wpada i w ten wyszukany sposób postanowiło odchudzić grube, przepraszam, puszyste dzieci. 
Ja, szary obywatel wnioskuję, by pani minister oświaty sama spożyła niesłone kartofle, niesłoną zupę i inne tam takie i z uśmiechem na ustach orzekła, że jest to pyszne. A więc, nie jest to pyszne. Chciałam też donieść, iż dzieci jedzące na stołówce też przemycają sól i inne przyprawy, a ja jako buntownik z wyboru wcale im tego nie zabraniam, bo wychodzę z prostego założenia, że lepiej jak zjedzą trochę posolone niż nie zjedzą wcale. Na temat cukru w napojach się nie wypowiadam, bo nie słodzę ich od dziecka, ale racuchy, naleśniki czy knedle bez cukru też nie smakują dobrze. Porady pani minister pod tytułem: kompot można słodzić miodem czy też doprawiać dania wyszukanymi przyprawami może sobie pani minister w buty wsadzić – będzie wyższa. Miód kosztuje, przyprawy też, a szkoła nie chce podnosić cen obiadów, więc nie ma kompociku słodzonego miodkiem, jest woda niegazowana – bez miodku. 
I tak to uprawiamy ten przemyt zbiorowy. Obawiam się również, że niebawem pojawią się dealerzy zajmujący się dystrybucją słodkości i innych oblechów spożywczych, gdyż jak wiecie pani minister zabroniła sprzedaży w sklepikach szkolnych wszelakiego zła tego świata. Nie wiem czy pani minister tego nie wie, ale poza terenem szkoły w każdej wsi i mieście są sklepy, w których to uczeń może nabyć owe zabronione produkty podczas drogi do szkoły jak i ze szkoły, a ja nie jestem w stanie śledzić każdego swojego ucznia, by go na tym czynie karygodnym przyłapać. Także nie tędy droga moja pani! Tu pracy u podstaw trza i namolnego edukowania rodzicieli, żeby własnym przykładem wpłynęli na postawę swych pociech, żeby te nie jadły świństw i nie tuczyły się na potęgę. Poza tym rodzicieli edukować trzeba w kierunku takim, żeby pociechy dupska ruszyły i zamiast siedzieć przed komputerami to np. pograły w to czy tamto na podwórku. Ja w dzieciństwie spędzałam większość czasu na dworze i ciężko mnie było z tego dworu wołami ściągnąć. Biegałam, grałam w gumę, podchody, chowanego i nawet jak się nażarłam (mówiąc brzydko) za dużo to te kalorie spożyte wymordowałam w terenie.
Szkoła to moje życie zawodowe od kilkunastu dobrych lat. Przeżyłam wiele: powstanie gimnazjów, wysłanie sześciolatków do szkół i mnóstwo innych zwalających z nóg fantastycznych pomysłów ministerstwa. Zawsze wiedziałam, że to się nie uda, że to są reformy zazwyczaj pozbawione sensu, ale ktoś mądrzejszy, kto nie ma pojęcia o szkolnej rzeczywistości, oczywiście wiedział lepiej. Ale nie będę się tutaj rozwodzić na temat, bo i tak moje nędzne jestestwo niewiele zmieni w tej materii, a ministrem i tak nie mam zamiaru zostać.
To "mówiłam" ja – przemytniczka soli ;)

Aaa… I nie jestem odosobnionym przypadkiem trudniącym się przemytem, jest nas więcej, patrz tutaj: http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34862,18746519,szkolne-stolowki-bez-soli-jedzenie-uczniom-nie-smakuje.html

Miłego dnia i pamiętaj: 
Jest coś takiego jak "złoty środek" i zawsze warto go poszukać, a nie popadać w skrajności :)

czwartek, 23 kwietnia 2015

W przyszłości zostanie orzeszkiem ziemnym. Ma do mnie żal, że przeszkadzam mu w karierze...

Grafika: www.natablicy.pl

Temat stary jak świat, ale zawsze, bynajmniej u mnie, wywołujący uśmiech na facjacie. Nauczyciel doprowadzony do ostateczności potrafi stać się właścicielem prawdziwych złotych ust, chociaż w tym przypadku raczej złotego pióra. Szperając w Internecie natknęłam się na uwagi ze szkolnych dzienników – niektóre rozbudziły moją wyobraźnię, co zakończyło się niekontrolowanymi wybuchami radosnego rechotu. 

Polski uczeń to jednak mocno inspirujący być potrafi…

Bartek S. zabrał z ubikacji przetykacz do WC i robił stemple na ścianie. 

Twierdzi, że w przyszłości zostanie orzeszkiem ziemnym. Ma do mnie żal, że przeszkadzam mu w karierze. 

Na wf-ie nosi za małe spodenki. Zapytana dlaczego, twierdzi, że takie są bardziej sexy. 

Uczeń K. na lekcji przysposobienia obronnego podnieca koleżanki za pomocą gazety. 

Na fizyce pociera laskę o sweter bez pozwolenia. 

Na wycieczce szkolnej zerkał ku sklepowi z napojami alkoholowymi, gdzie potem dokonał zakupu pamiątek. 

Dłubie w zębach cyrklem, a to, co wydłubał, układa na ławce. 

W czasie zwiedzania muzeum ślizgał się na kapciach i podciął nogi przewodniczce. 

Bartosz przebiera się za rusałkę, demoluje parapet z kwiatami i gania za sprzątaczką. 

Przyniósł do szkoły trutkę na szczury z zamiarem wypróbowania jej na wychowawcy. 

Kowalski w trakcie lekcji uprawiał ziemię cyrklem w doniczce. 

Schowany za podręcznikiem fizyki wydaje odgłosy przyprawiające mnie o mdłości. 

Wyrzucił koledze teczkę za okno i powiedział, że "jak kocha to wróci". 

Wysłany w celu namoczenia gąbki wrócił z mokrą głowa i suchą gąbką. 

Zapytany, czy ma jakieś zwierzę, odpowiedział, że świerzb

Pluje pod nogi nauczyciela. Upomniany twierdzi bezczelnie, że bada siłę grawitacji. 

Przy próbie wpisania uwagi powiedział "niech pani wymyśli jakiś ciekawy tekst". 

Karolina zjada suche osy z parapetu. 

Kilka razy kopnął kolegę. Potem tłumaczył, że dostał drgawek. 

Powiedział nauczycielowi, że gdy zostanie dyrektorem, to wyrzuci go ze szkoły.

Spożywa drugie śniadanie w sposób odrażający. 

Kiedy wykręcałam żarówkę, krzyczał: " No dalej maleńka, dasz radę!"

Na melodię hymnu szkolnego ułożył pieśń zagrzewającą uczniów do walki z nauczycielami.

Mariusz narysował w zeszycie do języka niemieckiego członek męski i wmawia nauczycielce, że to Św. Mikołaj.

Demonstrując działanie gejzeru, opryskał pomidorem całą klasę. 

Uczeń wchodzi pod stół i szczeka.

Agnieszka kopnęła kolegę w krocze tak mocno, że kolega już drugą godzinę chodzi z genitaliami w rękach, tzn. je trzyma w ręku przez odzież wierzchnią w postaci spodni męskich czarnych.

Rysuje trumny na marginesach, twierdząc, że zakłada przyszkolny zakład pogrzebowy, a ja mogę być pierwszym klientem.

Tomasz bezcześci eksponaty w pracowni biologicznej, wkładając cietrzewiowi w dziób papierosa.