Zachód słońca w południowo - zachodniej Polsce. Atmosfera prawie romantyczna, tylko świeczek i czerwonego wina brak. Zamiast tego są dżdżownice, białe robaki, kukurydza z aromatem anyżowym i zanęta o smaku kraba i mandarynek. Wędkarz zasiadł nad brzegiem stawu i oczekuje. Oczekuje na branie życia, bo wędkarz zawsze ma takie mało urozmaicone oczekiwania ;) No to siedzę z tą wędką, nawet nie jedną tylko mam dwie do obrobienia i gapię się na lustro wody. A że jestem wędkarzyną, który tak bez innych zajęć towarzyszących wysiedzieć nie potrafi to biorę w dłoń aparat i uwieczniam właściwie to samo miejsce z małymi odchyleniami w prawo lub w lewo. To poniekąd fascynujące, że niebo, chmury i zachodzące słońce potrafią malować takie obrazy. Nic tylko brać sztalugę, pędzle, farby i kopiować :) Ale wróćmy do wędkowania. Siedzę dalej, wpatrując się w spławik, skupienie wywala żyły na moim czole, odmawiam trzysta dwudziestą piątą zdrowaśkę w intencji obfitych połowów, aż tu nagle... Jakaś siła piekielna porywa mi spławik pod wodę, szarpie wędkę, którą w ostatniej chwili łapię i z szybkością światła wyciąga mi żyłkę z kołowrotka. Prawie tracę rozum, ale że mam system nerwowy odporny jak koń pociągowy to drę się do osobistego chłopa domowego, którego nie ma w zasięgu rąk i wzroku: Coś się złapało! Ogromne, wielkie, bo prawie wytargało mi wędkę! Bierz, szybko, bo mnie wciągnie! Wyobrażam sobie dwumetrowego suma na końcu żyłki i pośpiesznie oddaję wędzisko chłopu. No z dwumetrowym sumem nie mam żadnych szans, a cholerstwo targa mi tą wędką we wszystkie strony. Chłop, jak to chłop, bez oporów przejmuje kij i dzielnie walczy z bestią. Następuje holowanie "suma" do brzegu... Czekam i przebieram nogami, by ujrzeć łeb mojego potwora, który za chwilę się wynurzy. "Sum" okazuje się być jurnym karpiem, do dwóch metrów mu daleko, waży na oko jakieś trzy, cztery kilogramy. Trochę się rozczarowuję tym prawie swoim połowem, ale jestem wdzięczna niebiosom, że to jednak nie był dwumetrowy sum. Zadziwiająco dużo siły mają te ryby. Jak kiedyś stanę oko w oko z większym bydlakiem to może być dramatycznie :) Już widzę jak widowiskowo wpadam w odmęty stawu czy jeziora, a następnie jestem wleczona po mulistym dnie przez kolejne długie minuty dopóki nie wypuszczę wędki z dłoni. A że ja durna i uparta jak oślica na greckim bezdrożu to pewnie trochę pojeżdżę po tym mule, najem się wodnej zieleniny i bezkręgowców, a wodne monstrum solidnie mnie sponiewiera ;) Potem wylezę z bajora, otrzepię odzienie, poprawię gustowną fryzurę i z wdziękiem zasiądę na wędkarskim krzesełku oczekując na kolejne branie. Czego to się nie robi dla połowów życia...? Prawie wszystko ;)
Grafika: Eve Daff