Grafika: www.polskieradio.pl
Jako dziecko jeździłam na wakacje do rodziny na wieś. Po latach wspominam to z ogromnym sentymentem. Była to typowa wieś polska zabita dechami, gdzie psy dupami szczekały. Potrzeby fizjologiczne załatwiało się w drewnianym wychodku, a jak dziadzio naprawiał tenże kibelek przez miesiąc, bo uległ awarii, to najzwyczajniej w świecie rżnęło się pod chmurką wśród łanów zbóż. Wody bieżącej w obejściu nie było, więc człowiek wodę ze studni pozyskiwał, potem grzał ją w garze na piecu i mył się w misce; mógł również umyć się w pobliskiej rzece, gdzie często krowy pojono i nie raz zdarzyło się, że krowina dokonała defekacji wprost do wody, ale jakoś nikomu nie przeszkadzało to w czym się myje i co tam pływa.
Moje wakacjowanie nie ograniczało się tylko do zbijania bąków - dzielnie, wraz z kuzynostwem, pomagałam w pracach polowych i nie tylko. Praca rolnika w tamtych czasach nie była miła, łatwa i przyjemna - człowiek spędzał wiele godzin w polu: zrywając truskawki, fasolkę, dziabał, czyli kopaczką usuwał chwasty w niekończących się rzędach warzyw, uczestniczył w żniwach, grabił siano, chodził po krowy, żeby bidule na dojenie do domostwa sprowadzić.
Oczywiście moja wieś miała też swoje inne oblicza:
- w soboty wieczorami często organizowaliśmy sobie ogniska nad rzeką, a że nie było w tych czasach wypasu sklepowego to prowiant suchy i mokry zdobywaliśmy na różne sposoby; pamiętam jak raz kuzyn z kolegą ukradli jakąś kurę i piekli ją na tym ognisku z piórami i z flakami - na szczęście moja fantazja ułańska nie skłoniła mnie do spróbowania tego specjału,
- jako najmłodsze pokolenie w gospodarstwie postanowiliśmy umyć stertę butelek nagromadzonych pod chałupą w celach sprzedażowych - czego w tych butelkach nie było: zdechłe myszy, gatunki robali wszelakiej maści, resztki zbuzowanego alkoholu; ja niestety miałam wątpliwą przyjemność natrafienia na butelkę z pszczołami w środku - jedna mnie ugrzmociła w powiekę i przez ponad tydzień, ku uciesze reszty młodzieży, wyglądałam jak Gołota po walce stulecia,
- wyprawy do wiejskiej meliny po wino marki wino; po zakupie człowiek siadał w doborowym towarzystwie w przydrożnym rowie i pił te specjały; niestety większość pijących miała słabe żołądki i nie przyswajała tego napitku, co kończyło się wiadomo jak…,
- sobotnie wiejskie zabawy taneczne w tak zwanej remizie - to trzeba zaliczyć i przeżyć, w życiu się tak dobrze nie bawiłam jak tam - chłopaki odstawione, wymyte na niedzielę, fryz użelowany i muzyka… typowe disco polo z przytupem,
- przyganianie krów z pastwiska do domu to była przygoda; bydlęta często nie chciały współpracować z poganiaczem i łaziły swoimi drogami, a człowiek się napocił, naużerał, nalatał, żeby krowie towarzystwo w komplecie do domu sprowadzić.
Dlaczego mi się to wszystko przypomniało? Wieś nauczyła mnie pokory i tego, że nic w życiu łatwo nie przychodzi, a poza tym, byłam z siebie dumna, że wiedziałam jak wygląda krowa i świnia, a nie jak moi miastowi koledzy rozdziawiałam japę, jak gdzieś jakaś pojedyncza sztuka zwierza hodowlanego się trafiła na przymiastowym poletku. Wiedziałam skąd się bierze mleko, masło i śmietana, jak się podbiera jaja z kurnika, jak się zabija kurczaki i co mają pod piórami i w żołądku.
Wieś i praca tam to nie jest sielanka pachnąca bochnem swojskiego chleba, to często harówka w pocie czoła i wstawanie o świcie - trzeba mieć wiele determinacji i naprawdę kochać przyrodę z całym ciągnącym się za nią smrodem, żeby czerpać przyjemność z pracy na roli. Ale na pewno warto to robić, jeżeli ktoś to kocha - świat rolników to inny świat, daleki od miejskiego wyścigu szczurów i każdego dnia ocierający się o Matkę Naturę, a ona jak wiadomo, i sielska i anielska bywa ;)
To na podobną wieś jeździłyśmy, z tym, że ja jako młode bardzo dziewczę, więc wino i te sprawy jeszcze nie były mi w głowie.
OdpowiedzUsuńZamiast prac polowych pomagałam w pilnowaniu najmłodszego pokolenia sztuk 5 :-(
Ale fajnie było, czasem człek na koniu lub motorze pojeździł, pod opieka dorosłych oczywista...
Ma to wszystko swój nieodparty urok :)
UsuńZwłaszcza dla mieszczucha, do dziś pamiętam niektóre smaki i sytuacje...
UsuńLubię wieś i lubiam ale bardziej cywilizowaną. Wszystko super - też będę mieszkać na wsi zabitej dechami ale... czekam aż mi łazienkę zrobią , doprowadzą bieżącą wodę i kanalizację. No i internet musi być i satelita. I dostęp do drogi asfaltowej.Za wygodna jestem. Ale nawet jako dziecko nie chciałam chodzić do wychodka bo tam zawsze śmierdziało.
OdpowiedzUsuńRozumiem w pełni :) Aktualnie też - wieś z wychodkiem i bez bieżącej wody mnie nie ekscytuje :)
UsuńJa byłam dwukrotnie na takiej wsi w Kieleckim. Miałam ok.7 lat. Mimo, że nie był to długi wyjazd został w mojej pamięci na zawsze :) Drogi, których nie było, wyprawa na jagody, grzyby, pomaganie cioci w kuchni (letniskowej), mycie w misce w altance gdzie nawet nie było zasłonek ani firanek, wychodek na zewnątrz, a nocy trzeba było iść z latarką, a i tak się zawsze w coś wdepnęło, bo różne zwierzątka biegały po podwórku. Podróż na wozie z sianem, ciągniętym przez konika no i ten magiczny strych, pachnący tak specyficznie jak w książkach, pełen magii, trzeba było tam wejść po drabinie. Później rodzice mnie poprosili, żebym pojechała z nimi dużo później jak już miałam 21 lat, jakie było moje zdziwienie, kiedy przyjechała do tej wioski, zupełnie niepodobnej z przeszłości. Drogi zbudowane, domek zmodernizowany, brak magicznego strychu... Cóż wszystko się zmienia. Ah rozmarzyłam się, a tu trzeba się do pracy zbierać i zaraz wychodzić :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, że to wszystko miało w sobie magię, której w dzisiejszych czasach już chyba nie znajdziemy, a wspomnienia z takiej wsi są bezsenne :)
UsuńWspaniałe wspomnienia. Wsi spokojna, wsi wesoła...Moja Prababcia mieszkała pod miastem i było jak na wsi. Przeżyłam tam cudowne chwile. Teraz mieszkam na jednym z końców wielkiego miasta i mam podobne wiejskie klimaty tuż niedaleko...
OdpowiedzUsuńTo jest super.
Wzruszyłam się, przypomniałaś mi moje dzieciństwo, lata młodości.
OdpowiedzUsuńWszystko było, jak w tekście, oprócz wina. Nie chlało się.
Wychowałam się na wsi i zawsze wracam w moje rodzinne strony z tęsknotą za latami, które minęły.
Miałam cudowne dzieciństwo, kocham wieś i wiem, co to ciężka praca od świtu do nocy.
Dziękuję :-)
Irena - Hooltaye w podróży
Wieś ma swój urok. Tam czas płynie wolniej, spokojniej. Wszystko masz pod ręką albo w ogródku albo w stodole. Cisza, spokój i tylko Ty i natura. No chyba, że ma się uciążliwych sąsiadów, ale to pikuś :) Super masz wspomnienia.
OdpowiedzUsuńWieś znam z doskoku i nie idealizuję, owszem miasto ma tez swoje wady, ale wieś bywa bardzo hermetyczna, dość zamknięta na inne poglądy, trochę przestarzała, ja nie umiałam nigdy zamknąć sie kiedy ktoś gadał głupoty, a sielskość, no cóż, to stan umysłu i podejście bardziej niż fakt. Ni i sa tez inne aspekty, choćby higieniczne, ale mówie o dawnej wsi, nie tej obecnej.
OdpowiedzUsuńA ja niestety nie zdążyłam takiego życia zaznać. Moi dziadkowie zmarli kiedy byłam mała. W głowie mam jednak opowieści mojej ukochanej Mamy. Ja niestety nie miałam takich przygód i nie mam co dzieciom opowiadać
OdpowiedzUsuńCzłowiek z wiekiem się zmienia. Kiedyś nienawidziłam wsi, była to dla mnie udręka... dzis mieszkam prawie na wsi, bo są nienwie jal nazwać to miejsce z jednym sklepem :) i doceniamy ten kawałek który mam :) a do miasta jadę jak muszę ...
OdpowiedzUsuńLubię wieś, chociaż był czas w moim życiu, że marzyłam o życiu w wielkim mieście 🙂 Teraz cenię ciszę i naturę. Przeniosłam się z miasta na wieś i jestem szczęśliwa 🙂
OdpowiedzUsuńA wspomnienia cudowne!
Znam taką samą wieś jak z Twojego wpisu,moja mama pochodziła z dość dużego gospodarstwa. Było ich w domu pięcioro, trójka wyjechała do miast a dwie osoby zostały na wsi. To prawda nie były to łatwe czasy dla ludzi pracujących i mieszkających na wsi. Dzisiaj zazwyczaj wieś wygląda inaczej, rolnictwo jest bardziej zmechanizowane ale nadal trzeba wstawać wcześnie rano,walczyć ze zmianami klimatu.
OdpowiedzUsuń