Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fotografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fotografia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 października 2015

Czy każde ZOO to zło?

Dawno nie byłam w ZOO, więc w pewien październikowy weekend poniosło mnie do Opola. Wiem, że to zwierzęta w niewoli, ale może takie ZOO jest ich ostatnią bezpieczną ostoją? Zawsze mam mieszane uczucia jak jestem w takim miejscu, ale pocieszające jest to, że mieszkańcy ogrodów zoologicznych mają naprawdę dobre warunki życia.

Ogród Zoologiczny Opole powstał w latach 30-tych XX wieku na terenie parku położonego na Wyspie Bolko, którego prywatny fragment zajmujący około 1 ha został przekształcony w zwierzyniec. W 1936 roku, ze względu na ogromną popularność tego miejsca, ówczesne władze miejskie udostępniły ZOO publiczności, jednocześnie opłacając jego utrzymanie. W czasie II Wojny Światowej zwierzęta zostały wywiezione do Niemiec, a zniszczenia spowodowały likwidację obiektu. Dopiero w 1952 roku powstał Komitet Odbudowy Zwierzyńca w Opolu, którego staraniem 22 lipca 1953 roku Ogród został ponownie otwarty zajmując powierzchnię 2,4 ha. Klatki i wybiegi budowano w czynie społecznym, a kolekcję krajowych zwierząt wzbogacano o rzadkie i egzotyczne gatunki. Ogromnym sukcesem okazał się pierwszy w Polsce przychówek niedźwiedzi himalajskich i walabii Bennetta.

W 1980 roku powiększono powierzchnię ZOO do 19 ha, co stało się impulsem do dalszej rozbudowy, prowadzonej jednak w sposób prosty i tani gdyż przypadła na okres kryzysu.

W 1996 roku powstała nowa koncepcja modernizacji ZOO, w myśl której zwierzęta z danych kontynentów mają być eksponowane na jednym obszarze ogrodu, w tak zwanych krainach zoogeograficznych.

W 1997 roku Ogrodowi grozi ponowna likwidacja, kiedy to powódź stulecia, która nawiedza Opole, całkowicie niszczy jego teren i obiekty.

W 1998 roku ZOO odradza się po raz trzeci. Krok po kroku oddawane są kolejne obiekty, budowane wg nowej koncepcji. Przebudowywana jest również kolekcja zwierząt. Po raz pierwszy do Opola zostają sprowadzone, żyrafy, nosorożce, pandy rude, mrówkojady oraz różne gatunki małp i małpiatek. Specjalizacją ZOO staje się hodowla pazurkowców, lemurów i zwierząt kopytnych. W 2002 roku powstaje żyrafiarnia, w 2005 - wybieg goryli, a w 2007 - basen z jedynymi w Polsce uchatkami kalifornijskimi. W 2011 roku zostaje oddany pawilon płazów - najbardziej zagrożonej wyginięciem gromady kręgowców, oraz nowa żyrafiarnia, gdyż świetnie rozmnażającego się stada żyraf stary obiekt już nie jest w stanie pomieścić. 
Informacje pochodzą ze strony internetowej: ZOO Opole

A poniżej moja krótka fotorelacja:





















Grafika: Eve Daff

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Jurny karp o zachodzie słońca w niewieścich dłoniach...

Zachód słońca w południowo - zachodniej Polsce. Atmosfera prawie romantyczna, tylko świeczek i czerwonego wina brak. Zamiast tego są dżdżownice, białe robaki, kukurydza z aromatem anyżowym i zanęta o smaku kraba i mandarynek. Wędkarz zasiadł nad brzegiem stawu i oczekuje. Oczekuje na branie życia, bo wędkarz zawsze ma takie mało urozmaicone oczekiwania ;) No to siedzę z tą wędką, nawet nie jedną tylko mam dwie do obrobienia i gapię się na lustro wody. A że jestem wędkarzyną, który tak bez innych zajęć towarzyszących wysiedzieć nie potrafi to biorę w dłoń aparat i uwieczniam właściwie to samo miejsce z małymi odchyleniami w prawo lub w lewo. To poniekąd fascynujące, że niebo, chmury i zachodzące słońce potrafią malować takie obrazy. Nic tylko brać sztalugę, pędzle, farby i kopiować :) Ale wróćmy do wędkowania. Siedzę dalej, wpatrując się w spławik, skupienie wywala żyły na moim czole, odmawiam trzysta dwudziestą piątą zdrowaśkę w intencji obfitych połowów, aż tu nagle... Jakaś siła piekielna porywa mi spławik pod wodę, szarpie wędkę, którą w ostatniej chwili łapię i z szybkością światła wyciąga mi żyłkę z kołowrotka. Prawie tracę rozum, ale że mam system nerwowy odporny jak koń pociągowy to drę się do osobistego chłopa domowego, którego nie ma w zasięgu rąk i wzroku: Coś się złapało! Ogromne, wielkie, bo prawie wytargało mi wędkę! Bierz, szybko, bo mnie wciągnie! Wyobrażam sobie dwumetrowego suma na końcu żyłki i pośpiesznie oddaję wędzisko chłopu. No z dwumetrowym sumem nie mam żadnych szans, a cholerstwo targa mi tą wędką we wszystkie strony. Chłop, jak to chłop, bez oporów przejmuje kij i dzielnie walczy z bestią. Następuje holowanie "suma" do brzegu... Czekam i przebieram nogami, by ujrzeć łeb mojego potwora, który za chwilę się wynurzy. "Sum" okazuje się być jurnym karpiem, do dwóch metrów mu daleko, waży na oko jakieś trzy, cztery kilogramy. Trochę się rozczarowuję tym prawie swoim połowem, ale jestem wdzięczna niebiosom, że to jednak nie był dwumetrowy sum. Zadziwiająco dużo siły mają te ryby. Jak kiedyś stanę oko w oko z większym bydlakiem to może być dramatycznie :) Już widzę jak widowiskowo wpadam w odmęty stawu czy jeziora, a następnie jestem wleczona po mulistym dnie przez kolejne długie minuty dopóki nie wypuszczę wędki z dłoni. A że ja durna i uparta jak oślica na greckim bezdrożu to pewnie trochę pojeżdżę po tym mule, najem się wodnej zieleniny i bezkręgowców, a wodne monstrum solidnie mnie sponiewiera ;) Potem wylezę z bajora, otrzepię odzienie, poprawię gustowną fryzurę i z wdziękiem zasiądę na wędkarskim krzesełku oczekując na kolejne branie. Czego to się nie robi dla połowów życia...? Prawie wszystko ;)




   
 

 
Grafika: Eve Daff

środa, 22 lipca 2015

Pocałowałam próg swego domostwa, a bory muszą obejść się beze mnie ;)

Nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy to trzeba było pożegnać Bory Tucholskie i pokornie wrócić na swą pachnącą kopalniami, spalinami i blokowiskami śląską ziemię. Tym, którzy mają dość już zdjęć z wakacyjnych wojaży kobiety w średnim wieku, zarośniętego psa i chłopa osobistego - też w średnim wieku życzliwie donoszę, iż to już ostatnia porcja fotografii bezboleśnie spłodzonych podczas wycieczki do lasu :)

Zachwyciły mnie trawy w odcieniach czerwieni, tak pięknie kontrastujące z soczystą zielenią traw, drzew i krzewów...





Jeziora, w których woda ma czasami tak błękitny kolor, że aż trudno uwierzyć, że to Polska. A to Polska właśnie...




Psina obowiązkowo na fotografiach uchwycona, chociaż lekko znużona, zmęczona i chyba zirytowana, że ciągle ją gdzieś wleką i te leśne dróżki zaliczać musi, a przecież każda wygląda tak samo...


Mastif tybetański to rasa stróżująca, więc lasu też musi przypilnować, nawet jak nikt nie kazał; w końcu tam gdzie jego szanowne cztery litery posadzone - tam jego ziemia, a jak ktoś ma inne zdanie to chętnie zaprezentuje pełny garnitur zębów i czar pluszowego misia pryśnie jak bańka mydlana ;)



I takie bajkowe łabędzie nasz zwierz wytropił, pomachał ogonem i pewnie by się pobawił, ale towarzystwo jakieś takie arystokratycznie nieskore do harców było ;)


Borówek nie tropił, bo nie gustuje, ale za to pani rzuciła się jak szczerbaty na suchary; niestety udziergała parę garści i dała sobie spokój - zbieranie jagód to robota nie dla niej - cierpliwości świętej zabrakło, by wiadro sowitych rozmiarów zapełnić ;)



Zostawmy borówki i las... Łany zbóż to jakieś takie romantyczne są, a zwłaszcza przy lasach. Nie dziwię się, że ludziska na wsiach tyle potomstwa mieli ;)


Na koniec wyszukane pozy autorki zdjęć odzianej w odzież nie przylegającą do ciała, dlatego taka topornie kanciasta i nawiązująca do pni drzew w swej posturze autorka wyszła ;)



Miłego dnia :)
Grafika: Eve Daff

piątek, 10 lipca 2015

I jak tu nie paść z zachwytu, czyli baba na tropie przyrody miejscowej...

Napawam się smakami kociewsko - kaszubskiej ziemi, jednakże nie samym chlebem człowiek żyje; w związku z czym zajmuję się także dokonywaniem oględzin okolicy. Oczywiście smaki też się przewijają - ostatnio zjadłam przepyszne pierogi z jagodami i śmietaną oraz pierogi z nadzieniem z dziczyzny i marchewki polane sosem z leśnych grzybów. Ech... Aż ślinka ciecze na samo wspomnienie... 
Ale wróćmy do zwiedzania okolicy... Zrobiłam parę zdjęć uwieczniając to i owo, więc się dzielę wrażeniami wzrokowymi; innych wrażeń niestety nie zarejestrowałam :)

Jezioro Drzęczno to malownicze jeziorko położone w lesie na obszarze Borów Tucholskich; zachwyca ładnymi plażami. Z powodu tych atrakcyjnych plaż niestety są tam spore skupiska ludu, co mnie średnio cieszy, więc jezioro odwiedziłam podczas wichrów, deszczu i przebłysków słońca.






Nasza Pyśka również potrafi docenić walory przyrodnicze Borów Tucholskich i złożywszy swe ciało na plaży kontempluje dźwięki wiatru czochrającego jej futro...




 W pobliżu jeziora Drzęczno można podziwiać również dwa mniejsze jeziorka o sympatycznych nazwach: Prusionki Wielkie i Prusionki Małe; na fotografii - Prusionki Wielkie:


Lasy otaczające jeziora zachwycają swoimi barwami tworząc mozaiki przyrodnicze stworzone z mchów, porostów, wrzosów i sosnowego igliwia: 





Na trasie wędrówki można spotkać przedstawicieli miejscowej fauny:



Na zakończenie kanał Wdy leniwie snujący się pośród drzew:





Grafika: Eve Daff