Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mastif tybetański. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mastif tybetański. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 lipca 2015

Pocałowałam próg swego domostwa, a bory muszą obejść się beze mnie ;)

Nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy to trzeba było pożegnać Bory Tucholskie i pokornie wrócić na swą pachnącą kopalniami, spalinami i blokowiskami śląską ziemię. Tym, którzy mają dość już zdjęć z wakacyjnych wojaży kobiety w średnim wieku, zarośniętego psa i chłopa osobistego - też w średnim wieku życzliwie donoszę, iż to już ostatnia porcja fotografii bezboleśnie spłodzonych podczas wycieczki do lasu :)

Zachwyciły mnie trawy w odcieniach czerwieni, tak pięknie kontrastujące z soczystą zielenią traw, drzew i krzewów...





Jeziora, w których woda ma czasami tak błękitny kolor, że aż trudno uwierzyć, że to Polska. A to Polska właśnie...




Psina obowiązkowo na fotografiach uchwycona, chociaż lekko znużona, zmęczona i chyba zirytowana, że ciągle ją gdzieś wleką i te leśne dróżki zaliczać musi, a przecież każda wygląda tak samo...


Mastif tybetański to rasa stróżująca, więc lasu też musi przypilnować, nawet jak nikt nie kazał; w końcu tam gdzie jego szanowne cztery litery posadzone - tam jego ziemia, a jak ktoś ma inne zdanie to chętnie zaprezentuje pełny garnitur zębów i czar pluszowego misia pryśnie jak bańka mydlana ;)



I takie bajkowe łabędzie nasz zwierz wytropił, pomachał ogonem i pewnie by się pobawił, ale towarzystwo jakieś takie arystokratycznie nieskore do harców było ;)


Borówek nie tropił, bo nie gustuje, ale za to pani rzuciła się jak szczerbaty na suchary; niestety udziergała parę garści i dała sobie spokój - zbieranie jagód to robota nie dla niej - cierpliwości świętej zabrakło, by wiadro sowitych rozmiarów zapełnić ;)



Zostawmy borówki i las... Łany zbóż to jakieś takie romantyczne są, a zwłaszcza przy lasach. Nie dziwię się, że ludziska na wsiach tyle potomstwa mieli ;)


Na koniec wyszukane pozy autorki zdjęć odzianej w odzież nie przylegającą do ciała, dlatego taka topornie kanciasta i nawiązująca do pni drzew w swej posturze autorka wyszła ;)



Miłego dnia :)
Grafika: Eve Daff

środa, 15 lipca 2015

Może morze? A może morze i może pies?

Były jeziora, czas na morze i to nie byle jakie, bo sam Bałtyk. Grzechem by było nie odwiedzić naszej krajowej, słonej wody będąc zaledwie 100 km od niej. Poza tym nasza psica osobista nie widziała jeszcze morza, więc ten argument był oczywiście decydujący. Wybór padł spontanicznie na miejscowość Dębki. Niewielki kurorcik, ale jak to nad morzem - budek z goframi i smażalni ryb było tam pod dostatkiem. Nie byłabym sobą, gdybym się nie pochwaliła co spożyłam :) Tym razem w moich trzewiach zaległy: smażony filet z turbota w towarzystwie surówek oraz gofr (nie gofer - sprawdzałam w słowniku) z bitą śmietaną i owocami sezonowymi pod postacią jagód, malin i truskawek. Pogoda jak to pogoda nas nie zawiodła: duło tak, że skalpy i futra trzeba było trzymać mocno, a słońce od czasu do czasu wyzierało zza chmur. Nasza Pyśka, opiwszy się morskiej wody i wytaplawszy futro w przepastnych falach Bałtyku oszołomiona nadmierną ilością jodu, zgodziła się udostępnić kilka zdjęć z tej jednodniowej wyprawy, co niniejszym czynię i krótką fotorelację poniżej zamieszczam. 







 






Grafika: Eve Daff

środa, 13 maja 2015

Kleszcze i ultradźwiękowy odstraszacz, czyli poszukiwania skutecznej broni...

Grafika: www.kleszcze.org

Dzisiaj taki pościk z innego kapelusza. Często i gęsto urządzam sobie wędrówki po łąkach, lasach i innych przybytkach zielonych. Kto buszuje w zieleninie ten wie, że kleszcze to prawdziwa zmora - ludzi i futrzaków. Można się wypsikać tymi wszystkimi wynalazkami o mało atrakcyjnym zapachu, lepiącymi się niemiłosiernie, a dziady i tak się przypętają i bezczelnie, jak na rasowe pasożyty przystało, pałaszują naszą krew. O chorobach przenoszonych przez te niesympatyczne bezkręgowce wspominać nie będę - każdy pewnie słyszał, na przykład, o boreliozie.
Jakiś czas temu trafiłam na sprytne urządzenie (TickLess) odstraszające kleszcze; taki mały plastikowy dupslik, który można przypiąć do ubrania lub artystycznie uwiesić sobie na szyi. Testuję ten wynalazek od kilku dni łajdacząc się po krzakach i póki co, kleszczy na sobie nie odkryłam. Podobny gadżet można sprawić swojemu pupilowi - tutaj mogę coś więcej rzec w kwestii skuteczności - podobno działa i psy kleszczy nie łapią - tak zeznawały zaznajomione ze mną kobitki - właścicielki psów, które od marca to stosują. 

"Urządzenie działa na zasadzie emisji ultradźwięków o zmiennej częstotliwości, które nie są szkodliwe ani uciążliwe dla ludzi i zwierząt domowych. Działają natomiast odstraszająco na kleszcze i trzymają je z dala od nas.
Sygnał z urządzenia powoduje zakłócanie odbioru jakichkolwiek bodźców przez kleszcze. Zatem osoba mająca na sobie to urządzenie staje się niewidzialna dla pasożyta, jego receptory są bowiem całkowicie zablokowane. Zasięg działania to około 3 metrów i jest on w zupełności wystarczający aby działać skutecznie."

Więcej szczegółów technicznych można znaleźć, na przykład, tutaj:




Aaaa... Nikt mi nie płaci za reklamę tych wynalazków :) Dzielę się wiedzą zdobytą i zastosowaną w praktyce; może kogoś zainteresują te urządzonka. Zanim sama to zakupiłam poszperałam w niezawodnym Internecie i zachęciły mnie pozytywne opinie na temat tego odstraszacza. Wiadomo jednak, że najlepiej na własnej skórze przetestować. Moja psina, póki co, nie nosi tego, ponieważ świetnie się sprawdza zastosowany u niej Advantix - środek, którym się zakrapia psa raz w miesiącu. Kleszcze się naszego wielkiego futrzaka nie imają. Niestety jest to chemia i dlatego zastanawiam się nad zastosowaniem u niej tego ultradźwiękowego dzyndzelka :)

piątek, 6 marca 2015

Łaaaaa! Niedźwiedź! Niedźwiedź idzie!

Grafika: Kobicina Miejska

Pies… Istota pozbawiona wstydu i bezpardonowo rozkoszująca się życiem, smakująca żywot wielkimi garściami, przepraszam, wielkimi łapami. Nasza suka to kobieta z charakterem ;) Z racji na cechy rasy, z której się wywodzi nie wykazuje typowych cech psich, np. nie aportuje, ale za to potrafi inne „sztuczki” wyczyniać. Czasami muszę się za nią niestety wstydzić… Zwierz w tej swojej włochatej łepetynie zakodował sobie ciekawy zwyczaj podpierdywania, zwłaszcza jak nasz dom goście nawiedzają. Po wyemitowaniu zabójczej mieszanki gazów ucieka z miejsca zbrodni, licząc prawdopodobnie na to, że o zbrodnię zostanie posądzony ktoś inny, patrz: przybyli goście, co już nie raz jej się udało. Ubóstwia również kradzieże – o kradzieży gaci i biustonoszy pisałam tutaj, poza tym zwierz kradnie papier toaletowy, serwetki i chusteczki, które przerabia na coś w rodzaju wacików. Tutaj upatruję pierwiastka kobiecości – psina może się chce odpowiednio zhigienizować przy użyciu dostępnych dla niej środków. Tylko czekać jak podprowadzi krem na zmarszczki, chusteczki do higieny intymnej czy też balsam na cellulit. 
Z uporem maniaka wyraża swoje wielkie niezadowolenie widząc kuriera z firmy X: kurier przybywa pod blok, sunia leży na balkonie i zaczyna się wielkie, widowiskowe obszczekiwanie biedaka. Pan kurier X wykazuje się dość sporą dawką poczucia humoru, bo zawsze kieruje w stronę zwierza słowa takowe: Poczekaj no! Ty cholero jedna! Jak będę miał dla was paczkę to nie przyniosę! Zwierz spogląda, niby ze zrozumieniem, po czym swój szczek kontynuuje, nie dowierzając groźbom mikrej postury kuriera.

Interesująco reagują również ludzie, których mijamy podczas spacerów… 
Kiedyś wychodzimy zza winkla i wpadamy na grupkę dzieci. Po czym słychać piski i dzikie okrzyki typu: Łaaaaaaaaaaaa! Niedźwiedź! Niedźwiedź idzie! 

Kolejni próbują dociec co to za rasa:
Mija nas chłopczyk na rowerze, któremu towarzyszą rodzice - również na rowerach. 
Zaciekawiony widokiem psiny, zatrzymuje rower i zwraca się do mamy: 
- Mamusiu! Ale superowski pies! Co to za rasa? Bo wygląda rasowo!
- Nie wiem, ale możesz panią zapytać...
Chłopiec nie pyta... Za to pada odpowiedź, która wywołuje mój uśmiech, od ucha do ucha :)
- Aaaa... Już wiem - to jest husky, tylko taki jakiś nieuczesany!

(wyjaśnienie dla niewtajemniczonych: suczka to mastif tybetański, wiek: 3 lata, waga: około 55 kg :))

Grafika: Kobicina Miejska

poniedziałek, 9 lutego 2015

Po prostu jest i kocha...

Grafika: kadr z filmu "Mój przyjaciel Hachiko"

Wszystkim tym, którzy mają chwilę, na zbyciu, w te zimowe wieczory, polecam film: Mój przyjaciel Hachiko… Propozycja dla każdego, niezależnie od wieku, płci, wyznania, upodobań. 
Nie potrafię tego filmu obejrzeć bez morza łez… Byłam żelazną damą, która nigdy na filmach nie płakała… dopóki nie obejrzała tego, może nie najwyższych lotów filmowych, dzieła… Wiem, że to tylko film… tylko film… Ale film i historia, która rozbiera na atomy najtwardsze serca. Nie znałam takiego oddania i miłości, jakie zobaczyłam oglądając historię Hachiko. To tylko zwierzę - bohater filmu opartego na faktach, które nie potrafi mówić, nie musi - psie oczy mówią w każdym języku. 
Nie raz widziałam łzy i rozpacz człowieka, który stracił swojego przyjaciela - psa. Odkąd mam psa i odkąd widziałam ten film, wiem, że miłość na czterech łapach jest tak wielka, jak wielka prawdziwa miłość być potrafi. Ktoś powie: Kobieto, puknij się w czoło! Ludzie dzieci tracą! Żony, mężów tracą! - to jest dopiero powód do rozpaczy! Zgadzam się i podpisuję pod tym rękami, nogami i czym tam się da podpisać, ale widziałam reakcję innych ludzi na ten film. Najgorszy łobuz, drań płakał jak bóbr. A to tylko film - o zwykłym psie. Który z ludzi potrafi czekać: na mrozie, wietrze, deszczu, upale, przez 9 czy 10 lat, do ostatnich swoich dni - na osobę, którą pokochał najbardziej na świecie…?!? Nie znam… A Wy znacie?
A muzyka w tym filmie... Posłuchajcie...


Jeżeli ktoś ma dylemat czy mieć psa czy nie - polecam ten film… Myślę, że wszelakie wątpliwości znikną… Pies to obowiązki, problemy, dodatkowe zawracanie dupy - jak to niektórzy mówią, ale to pies ucieszy się na Wasz widok, niezależnie od wszystkiego, witając Was w drzwiach. To pies przyjdzie i położy swój łeb na Waszych kolanach, wybałuszy sarnie oczy wtedy, gdy będzie Wam źle… Pies nie pyta, nie ocenia, po prostu jest i kocha - na swój psi sposób - jedyny i niepowtarzalny…

Grafika: Kobicina Miejska

piątek, 16 stycznia 2015

Torbomajtki, sadomasochistyczne majciochy i skandal na osiedlu… ;)

Grafika: www.facebook.com

Rodzaje bielizny zna każdy. A kto słyszał o torbomajtkach, tudzież plecakomajtkach? Prawa autorskie dotyczące tych słów mogę z czystym sumieniem przypisać osobistemu Konkubinatorowi - według niego większość damskich gaci to torbomajtki. Nie wiem czy to źle czy dobrze, ale jak się człowiek w życiu nudzi to głupoty wymyśla. Wiadomo - majty kobiece, zdecydowanie częściej są wykonane z materiałów elastycznych, niż nie elastycznych, co by dobrze spakować, to co spakowane tam być powinno. Natomiast nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo są to elastyczne materiały… Jedne z moich ulubionych torbomajtek zostały na pewnej wyprawie terenowej przerobione w plecakomajtki - w ramach dowcipu sytuacyjnego Konkubinator naciągnął mi je aż po samą szyję - nie przesadzając. Do tej pory się kula po podłodze ze śmiechu, że w takich gaciach to spokojnie do marketu na zakupy mogę iść, tylko muszę je naciągać z przodu, bo mi towar trudno będzie od tyłu napychać. 

Równie urokliwa jest bielizna dla psów, a właściwie damskiej części psiego gatunku - nasza Pyśka (przed sterylizacją) nosiła takie sadomasochistyczne - duży wybór w sieci takich cudeniek jest. Zwierz ma anielską cierpliwość, więc nie protestuje, jak się ją obleka w różne dziwadła. Chociaż jednego zdarzenia to mi pewnie bidula nie wybaczy do końca swoich dni - zanim zakupiłam jej specjalistyczne gacie cieczkowe to miała zakładane stare bokserki od Pana ;) Pan wyraził zgodę, a ja śpieszę z wyjaśnieniami, w jakim celu Pan swoją bieliznę poświęcił - po prostu bokserki były wygodne - szerokie nogawice, luźna gumka i miały otwór już zrobiony na psi ogon. Któregoś ranka, zwleczona brutalnie przez gada budzika, mało przytomna, zabrałam ją na spacer na pobliską łąkę... psina się usadowiła do obsikania sympatycznej kępki trawnej… Patrzę… O, Matko! Toż ja jej galot nie zdemontowałam przed spacerem! I tak moja ukochana Misiołaczka miała niepowtarzalną (mam nadzieję) okazję zlania się w gacie. Dobrze, że nie zaczęła toalety porannej od poważniejszych tematów. Potem musiałam sprytnie ją z tego balastu uwolnić, a bokserki cichaczem wyrzuciłam do pobliskiego śmietnika. Mam nadzieję, że nikt nas nie widział… Zdjęć na fejsbuku nie było z dużą ilością zalajkowań, na szczęście! Tytułów w lokalnej prasie typu: „Wariatka z psem w bokserkach spaceruje po osiedlach!”, „Niezrównoważona kobieta i pies w męskiej bieliźnie!” nie było! 

Ekscesy bieliźniane z udziałem psa odbywają się również w domostwie: Pyśka to towarzyski zwierz i ma dobre serce - lubi się dzielić, z bliźnimi nawiedzającymi chałupę, zwłaszcza nie swoimi rzeczami - na pewnej uroczystości, nie suto zakrapianej trunkami, w najbardziej kulminacyjnym momencie przybyła w radosnych podskokach niosąc w zębach żółte galoty z tygryskiem należące do Pana, oczywiście wywlekła je z kosza na brudy. Pan nie był tym faktem zachwycony, a goście i owszem :D Może subtelnie chciała nam dać do zrozumienia, że woli nosić majtki w odcieniach słonecznej żółci ze zwierzęcymi motywami ;) Nasz włochacz namiętnie również kradnie moje biustonosze, jak tylko je gdzieś dorwie - nie w celach destrukcyjnych… nie, nie, w celu pomamlania i poleżenia sobie na tymże rodzaju egzotycznego posłanka.

A tak, poza tym, to wszyscy u mnie zdrowi ;)

Poniżej sympatyczna, towarzyska Pysinka ;)























Hollywoodzki uśmiech Pyśki ;)




poniedziałek, 26 maja 2014

Przywódca stada?!?


Wszelakie opisane sytuacje wydarzyły się naprawdę i dotyczą osobistego psiaka – Pysiołaka (mastifa tybetańskiego). Zanim Pyśka trafiła do nas, miałam okazję zobaczyć jej mamusię i wujka – towarzystwo przywitało, mnie i mojego osobistego Konkubenta ;), dość mało przychylnie… Dwie rozszalałe bestie, mało gościnnie, pokazały nam czyje to podwórko, zanim zbliżyliśmy się na odległość paru metrów do bramy. Hmm… mój talent pedagogiczny wprawdzie jest długi i szeroki, ale pierwszy raz miałam do czynienia ze skrzyżowaniem niedźwiedzia i lwa ;) Wujaszek Pyśkowy nie krępował się w zaprezentowaniu swojej siły, opierając się o płot betonowy, który to zadrżał w posadach. Ktoś zapyta? To po coś babo lazła oglądać mastify tybetańskie? Dzieło przypadku… znajomi hodowali te psy i „lekko” nas namówili do zaadoptowania jednego szczeniaka z miotu, który niebawem miał się pojawić. Mój wybór, od początku, był sprecyzowany, jeśli chodzi o wygląd i płeć mastifa: ruda suczka. I tak oto zostaliśmy właścicielami małego szkodnika, wyposażonego we wszystkie umiejętności destrukcyjno – bałaganiarskie, jak przystało na najbardziej żywotnego i niegrzecznego szczeniaka w miocie.


Podróż samochodem do domu… wyczytałam gdzieś, że nie należy reagować na piski i tym podobne dźwięki, które oczywiście wydawał nasz Pysiek jadąc, pierwszy raz, do nowego domku; zawinięta w kocyk spoczywała obok mnie na tylnym siedzeniu samochodu. Żal mi jej było okrutnie, ale nie roztkliwiałam się szczebiocząc i dziamdziając nad nieszczęściem tej biduli. O dziwo, Pyśka bardzo szybko zaakceptowała podróże samochodami, nie ekscytuje się, nie panikuje, a wręcz ochoczo ładuje się do wnętrza pojazdu; czasami nawet ładuje się obok kierowcy ;) 

Nasza Pyśka nie boi się niczego – burzy, petard, odkurzaczy i innych wynalazków; oczywiście jak była mała to reagowała np. na odkurzacz szczekaniem i agresją, ale Pańcia, naczytawszy się mądrych książek, nie zwracała na to uwagi i dalej robiła swoje; po jakimś czasie Misiołak, chyba nawet, pokochał mechanicznego kolegę, bo można jej futerko swobodnie poodkurzać ;) Generalnie stwierdzam, że kluczem do sukcesu jest niereagowanie na to, co ekscytuje psa – ma to kolosalne znaczenie w początkowym etapie naszego zaznajamiania się z psiakiem. Pyśka mało szczeka, co też miało związek z tym, że nie uciszałam jej, gdy szczekała na dzwonek do drzwi, czy odgłos wiertarki u sąsiadów – ponownie sprawdza się wątek braku reakcji właściciela. Oczywiście, jeżeli ktoś chce mieć psa wściekle ujadającego to w tym kierunku nie trzeba się bardzo napracować – wystarczy zdać się na instynkt psiska i dodatkowo dziko ekscytować się przy każdej nadarzającej się sytuacji.

Mamy psa, który kocha wszystkich – macha ogonem na muchy, żaby, dzieci, sąsiadów, no i wiadomo, najbardziej macha ogonem jak widzi swoją ukochaną Panią ;) Ma też instynkt łowcy polowacza-napadacza na upatrzone obiekty, które należy postraszyć – patrz panowie na rowerach, w beretach i owczarki niemieckie ;) W swoim, ponad dwuletnim, życiu nie spowodowała strat materialnych, których to spodziewaliśmy się patrząc na jej potencjał odziedziczony po przodkach. Wyczytałam gdzieś, że szczeniak powinien poznać, co najmniej, kilkanaście osób, kilkanaście psów, kilkanaście różnych materiałów – tu powinien wykorzystać zęby (przy poznawaniu osób i psów niekoniecznie). To wszystko powinno mieć miejsce jak najszybciej w jego życiu i z własnych obserwacji wnioskuję, że jest to klucz do socjalizacji naszego pupila; jeżeli będziemy go izolować i unikać kontaktu z bogactwem naszej planety to wychowamy sobie dzikiego, agresywnego i bojaźliwego psa. No chyba, że ktoś tego właśnie oczekuje. 

Przyznam się, że sporo skorzystałam czytając książki Cesara Millana; dla wielu może to tylko pan z programów telewizyjnych zakochany w swojej popularności, ale metody stosowane przez niego naprawdę działają. Dzięki wiedzy zawartej w jego publikacjach Pyśka nauczyła się, m.in., że Pani to nie jest obiekt do zdominowania, że na jedzenie trzeba poczekać i nie należy się awanturować, że pięty Pani to nie jest najnowszy model gumowego gryzaka dla mastifów…

Żyjąc na co dzień z mastifem tybetańskim (nasza Pysia jest rozpieszczonym kanapowcem – przyznajemy się) doszłam do wniosku, jak bardzo możemy się pomylić w ocenie danej rasy. Pyśka ma cechy typowego mastifa, o których wspominałam na tym blogu w innym poście, ale nigdy w życiu nie pomyślałabym, że może to być tak kochane, zrównoważone i mądre psisko. Jak bardzo krzywdzimy niektóre rasy przyklejając im etykiety, często nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. 


Podstawa to zrównoważony, konsekwentny właściciel, który nie przenosi swoich frustracji, złości i innych negatywnych uczuć na psa; brak głupiej przemocy fizycznej i psychicznej, a temu wszystkiemu powinna towarzyszyć miłość, która należy się każdej żywej istocie na naszej planecie. Myślę, że to przepis, nie tylko, na fajnego psiaka, ale sprawdza się też w świecie ludzi – przy wychowaniu swojej osobistej pociechy ;)