środa, 28 stycznia 2015

Zawartość gaciowych czeluści w zimowej scenerii...

Grafika: A.J.

- A cóż to za problem te narty?!? Wkładasz i jedziesz! W dzieciństwie miałem takie z plastiku, żadna trudność! - pełna profesjonalizmu narcianego odpowiedź pada z ust osobnika płci męskiej, spokrewniaczonego z moją skromną postacią - roboczo nazwijmy go Tośkiem ;)

Hmm… Popadam w zadumę i wspominam swój pierwszy raz na nartach…

Leżę na górce dla dzieci, po tym jak wywiózł mnie na jej „szczyt” wyciąg „Krasnal”. Wywiezienie na „szczyt” było mocno traumatycznym przeżyciem… Zgramoliłam się z talerzyka wyciągowego i jak się można było spodziewać od razu rypnęłam… Ale jak rypnęłam! Leżę niczym biedronka siedmiokropka na korpusiku i macham… Jedyne czym mogę machać to rączki, bo nóżki mam podwinięte… Pani instruktorka i kuzynka usiłują mnie ustawić do pionu, ale nie jest to proste - wiadomo górka jakieś tam, mimo wszystko, nachylenie ma, a siła tarcia (a właściwie jej brak), znajdująca się pomiędzy wyślizganym śniegiem, a moimi mięśniami pośladkowymi nie ułatwia sprawy. W końcu wstaję. Po kilku „zjazdach”, pod czujnym okiem instruktorki, ogarniam „Krasnala” i górkę dla dzieci. Zapada śmiała decyzja: Wjeżdżamy na dużą górę…

- Hamuuuuuuuuj! Wywaaaaaaaaaal się w zaspę! Boże! Wywaaaaal się! Zabijesz się! - drze się instruktorka… A ja zespolona z tym piekielnym sprzętem samonośnym, który rządzi mną i jedzie, gdzie chce, modlę się o szybką śmierć! Nawet wywalić się nie potrafię! Jak mam to zrobić, no jak?!? Zaliczam muldy śnieżne, które pojawiają się na "mojej" trasie, wpadam na jakiegoś nieszczęśnika... Leżę! Udało się! Leżę! W gaciach narciarskich mam trzy tony śniegu - w trakcie upadku podwinęła mi się kurtka po samą szyję i zmieniłam ułożenie w przestrzeni - końcowy odcinek toru upadkowego odbyłam w pozycji - głową w dół, w związku z czym gacie pełniły funkcję zbiornika na puszysty śnieżek.

Mój pierwszy zjazd z góry zwanej - Skrzyczne, trwał kilka godzin… Przeżyłam, ale za cholerę nie chciałam tego powtórzyć! W mokrym ubraniu - od śniegu, potu i łez wykrzyczałam, że nie dam się wwieźć, po raz kolejny, na tą śmiercionośną górę.

Następnego dnia stałam jednak u podnóża szczytu zastanawiając się - co ja tu robię? Z narciarstwem nie pokochałam się od pierwszego wejrzenia, ale się pokochałam i odkryłam, że to jednak ma jakiś potencjał w kierunku przyjemności. Miałam chyba 31 lat - tu zachęta dla tych, co jeszcze nie próbowali, a pierwszej młodości nie są ;)

Ale wróćmy do Tośka…
Zdanie Tośka na temat narciarstwa uległo zmianie po tym jak, po raz pierwszy, założył buty narciarskie i dopiął sobie do nich narty:
- Ciężkie to… - słychać w głosie lekkie przerażenie umiejętnie zamaskowane męską niechęcią do okazywania strachu ;)
Wyciąg typu „Krasnal” wywiózł Tośka na „szczyt”… Tosiek uległ upadkowi… Upadek był na tyle nieszczęśliwy, że uszkodziło się Tośkowe kolano i rozerwały się narciarskie gacie w kroku. Z czeluści rozerwania gaciowego wychyliła się biała watka pełniąca funkcję ocieplającą. Pamiętam to doskonale, ponieważ umarłam wtedy ze śmiechu, pomimo niezbyt śmiesznej sytuacji. To był niezapomniany widok: Tosiek leżący na śniegu z grymasem na twarzy, a pomiędzy nogami, puszyste jak owieczka, śnieżnobiałe łono otoczone przez czerń materiału narciarskich spodni.

Tosiek nie pokochał nart…

25 komentarzy:

  1. ha ha ha, dobrze że Tośkowi tylko wełniane łono wylazło, a nie co insze... :)
    oraz ja na nartach, nie, i nigdzie, i nigdy, i amen... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Tosiek też był zadowolony z tego, że obnażył tylko wełniane łono ;) A mnie pewnie, przy najbliższej nadarzającej się okazji, zabije za ten wpis ;)

      Usuń
    2. czyta?... no to może powinnaś przemykać chyłkiem pod ścianami, a nie głównymi ulicami spacerować... :)

      Usuń
    3. Zamieszkuje inne miasto, więc się łudzę, że nie będzie mu się chciało, z powodu jednego łona, fatygować ;)

      Usuń
  2. Wiem jedno. Gdybym tylko tam była, leżałabym obok Ciebie i umierałabym ze śmiechu. Genialna scena. A propos skojarzeń i śmiechu... Wczoraj (na skutek pisania komentarza o organach i kornikach) przypomniałam sobie pewne zdarzenie i natychmiast pognałam na Facebooka przypominać to przyjaciółce - współuczestniczce. Napisałam: Ej, a pamiętasz jak ... (tu nazwisko kolegi) na przemian dmuchałyśmy organy?", po czym kliknęłam ENTER. Dopiero wtedy przeczytałam, co napisałam, bo mnie te wspomnienia rozemocjonowały. Przez następne 30 minut wyłam ze śmiechu, a łzy kapały na klawiaturę. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że do dzisiaj jest mokra. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, powiem Ci, że naprzemienne dmuchanie organów brzmi dość intrygująco :D

      Usuń
    2. Bo my rzeczywiście naprzemiennie dmuchałyśmy miech w organach, żeby on sobie mógł pograć. :D

      Usuń
  3. :) Gdyby Bozia chciała żebym jeździła na nartach to zamiast stopy w rozmiarze 37 miała bym stópkę 150 cm długości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee... tam :) Bozia pewnie nie analizowała wielkości stóp pod kątem wykorzystywania ich do różnych celów ;)

      Usuń
  4. Niech mi moje służą do chodzenia i biegania - jakoś nie mogę się zmusić do nauki jazdy na nartach - ściemniam - po prostu się boję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się bałam :) Dlatego uważam, że dobry instruktor to podstawa; inaczej człowiek się może zrazić do nartek na resztę swego żywota.

      Usuń
  5. Ja trochę nie na temat...Gratuluję ci wygranej na moim blogu:-) Skontaktuj się ze mną mailowo (kontakt do mnie jest w zakładce "kontakt";-) i podaj mi dokładny adres do wysyłki. Mam nadzieję, że książka Ci się spodoba tak jak mi. Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawy wpis. Strasznie się zajarałam na jakiś wyjazd bo dawno nie jeździłam na nartach a bardzo to lubię. Czas korzystać puki sezon i mam trochę urlopu :P Musieliśmy sobie teraz z mężem trochę sprzętu wymienić na nartywarszawa.pl bo nie zrobiliśmy tego dwa lata temu kiedy ostatni raz byliśmy na stoku. Do wymiany były szczególnie wiązania które miałam całkowicie rozwalone. Bardzo dziękuję za wpis i czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Narty fajna rzecz, też dawno nie byłam.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  7. :D uwielbiam Twój styl opowiadania :) my w tym roku jedziemy do Livigno, to będzie mój pierwszy poważny raz na nartach, bo nie liczę jakichś tam prób na górce pod blokiem jak byłam mała. No i trochę strach i stres, ale z drugiej strony też ekscytacja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę wyjazdu :) Do nart trzeba się przekonać, albo się je pokocha, albo znienawidzi, ale próbować zawsze warto :)
      Pozdrawiam i dziękuję za pochwałę :D

      Usuń
  8. Narty super sprawa :) artykuł bardzo pozytywny :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Też świetnie wspominam swoje pierwsze kroki na nartach :) Jakieś plastikowe, które pamiętają jeszcze czasy PRL, ale frajda byłą nie z tej Ziemi :) Teraz profesjonalny sprzęt, kombinezon, od stóp do głów a frajda wciąż ta sama :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Super napisane! Najważniejsze w nauce jazdy na nartach to się nie poddawać i nie zniechęcać od razu :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaplułam cały monitor czytając. Masz kobieto talent do opisywania sytuacji.
    sama jako tako ogarnęłam narty biegowe, natomiast zjazdowe jak dla mnie "to wyższa szkoła jazdy" i odpuściłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dla odmiany na nartach biegowych nigdy nie hasałam :)

      Usuń

KTO POSTY KOMENTUJE TEN POMNIKI, DLA POTOMNYCH, ZE SŁÓW BUDUJE :)