Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chiny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chiny. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 1 kwietnia 2021

Bikini na twarz, małe stopy i kaczy chód - oto recepta na dobre zamążpójście...

  Grafika: www.wiz.pl

Każda kobieta chce wyglądać dobrze, a jak mówi, że nie chce wyglądać – znaczy się kłamie. Ostatnio przypomniał mi się wątek chiński w moim życiorysie i pewien artykuł czytany w "Wiedzy i Życiu" o tym, ile jesteśmy w stanie znieść w imię piękna. 

Wracając do moich „ulubionych” Chin to pozwolę sobie zacytować stosowny fragment tegoż artykułu: 

„Spacerując po plaży w nadmorskiej miejscowości Cingtao w Chinach, można oniemieć z wrażenia na widok tamtejszych plażowiczek. Wiele z nich nosi bowiem na twarzy nylonową kominiarkę, nazywaną popularnie face-kini (bikini na twarz). Rzesze kobiet z chińskiej klasy średniej, a także te, które do niej aspirują, traktują ochronę przed słońcem niemal jak fetysz, podobnie jak przeznaczony do tego celu sprzęt. Opalenizna na twarzy kojarzy się w Chinach z prowincjonalnym pochodzeniem i pracą w polu.”

Fetyszystek wyżej opisywanych na żywo w Chinach nie widziałam, ale obsesja dotycząca białej jak mąka karnacji jak najbardziej rzuciła mi się w oczy i na oczy. Chińczycy, gdy tylko słońce wyjrzało zza chmur, wydobywali parasolki – szczególnie kobietki. Nie mam nic przeciwko parasolkom, ale z racji na to, że jest to naród wzrostu siedzącego psa to druty tych parasolek, często i gęsto, dziubały w głowę i poniżej, co soczyście komentowałam używając wyszukanej łaciny poetyckiej – przynajmniej tak sobie mogłam ulżyć w cierpieniach. W związku z tym, że mieliśmy opalone twarze (ja i inni uczestnicy wyprawy na chińską ziemię), mogłam przypuszczać, że takie ewenementy przyrodnicze rodem z kraju Chopina kojarzyły się autochtonom z robolami polowymi pierwszej kategorii, co to bez pługa nawet do toalety nie chodzą.

Ale wróćmy do wątku głównego… Niestety, face-kini to akurat jeden z łagodniejszych przykładów poświęceń składanych na ołtarzu mody:

Kilka lat temu „świat obiegła wiadomość o Jian Fengu, Chińczyku, który pozwał swoją żonę (niezwykle urodziwą) za to, że ta urodziła mu brzydkie dziecko. Przyparta do muru kobieta przyznała, że wydała krocie na kilkanaście operacji plastycznych, które odmieniły ją nie do poznania. Feng postanowił ją ukarać i złożył pozew o odszkodowanie, które w dodatku wygrał. Ta niesamowita historia to chwyt marketingowy jednej z chińskich klinik specjalizujących się w zabiegach chirurgii estetycznej. „Jedyne, czego musisz się obawiać, to fakt, że kiedyś na świecie pojawią się twoje dzieci!” – głosi jej hasło reklamowe. Sama historia nie jest jednak nieprawdopodobna. Chińscy celnicy wielokrotnie spotykali się z sytuacjami, kiedy w czasie odprawy paszportowej nie mogli poznać powracających do kraju obywateli, którzy po zagranicznych operacjach wyglądali zupełnie inaczej niż przed opuszczeniem kraju.”

Tutaj też moja złośliwa natura, która czasami wyłazi na wierch i kwiczy jak zarzynane prosie, uczepi się tym razem naszego kraju. Ileż to razy spotkałam się z przypadkiem kobiety, która bez makijażu do ludzi nie wychodzi, a co za tym idzie - bidula przyszłego kandydata na męża poznaje w makijażu, randkuje w makijażu, bierze ślub w makijażu, współżyje w makijażu, rodzi dzieci w makijażu i cóż się potem okazuje… Że dzidzia jakaś takaś nie podobnaś do ślicznej mamuni… O przypadkach pozwania w Polsce, z tego tytułu, nie słyszałam ;)

Po raz kolejny powróćmy do wątku:

„Bardzo popularnym zabiegiem, nie tylko w Chinach, jest sztuczne wydłużanie nóg. Wysoki wzrost to po bladej cerze kolejny najbardziej pożądany atut. Pacjenci godzą się więc na łamanie kości, by dodać sobie kilka centymetrów. Zabieg jest niezwykle bolesny i skomplikowany: lekarz dłutem chirurgicznym łamie obie nogi i zakłada na nie specjalny ortopedyczny stelaż, rozciągający kończyny przez kolejnych dziewięć miesięcy. W tym czasie w powstałej między kośćmi przerwie formuje się nowa tkanka. Zwolennicy tej metody – wśród nich coraz więcej jest Rosjan – zapewniają, że dzięki zabiegowi można dodać sobie nawet 10 cm. Okaleczanie nóg dla urody nie jest w Chinach niczym nowym. Od setek lat (ostatnie przypadki zdarzały się jeszcze w latach 50. ub. wieku) panował tam zwyczaj krępowania kobiecych stóp. Dziewczynkom we wczesnym dzieciństwie matki owijały stopy bandażami, zaginając przy tym ich palce i łamiąc kości śródstopia. Wszystko przez to, że mała stopa i ­ kaczkowaty chód pobudzały erotycznie tamtejszych mężczyzn, gwarantując dobre zamążpójście. Dowodem na to, że operacje estetyczne są w Państwie Środka powszechnie akceptowane, są m.in. wybory „Miss Plastic Surgery”. Nowy konkurs piękności zorganizowano po tym, gdy 18-letniej kandydatce Yang Yuan zabroniono udziału w wyborach miss Chin, ponieważ odkryto, że ma ona za sobą 13 operacji plastycznych.”

Jak to dobrze, że ja się w tych Chinach nie narodziłam, bo wizja wdrażania w życie tych zjawiskowych metod na upiększanie kojarzy mi się tylko i wyłącznie ze scenariuszem kiepskiego horroru.

czwartek, 25 czerwca 2015

Człowiek… to nie brzmi dumnie…

Grafika: www.the-viral-feed.com

Zabijamy świnie, krowy, kury, kaczki, gęsi i inne zwierzaki, by je po prostu zjeść. Skóry niektórych zwierząt wykorzystujemy do produkcji różnorodnych przedmiotów. Ale mam nadzieję, że uśmiercamy te stworzenia w humanitarny sposób. To nie jest post nawołujący do porzucenia mięsa na rzecz zieleniny. To krótki post, który powstał po tym jak na Facebooku obejrzałam film, który po prostu mnie przygiął do podłogi, serce mi pękło, a moja bezradność wobec tego co zobaczyłam nie daje mi spokoju. Przedstawia chińską fabrykę skór, które są pozyskiwane z psów. Ostrzegam – film jest mocny i pozostawi ślad w każdym normalnym człowieku. Pozostaje pytanie kim są stworzenia ukazane na tym filmie, bo na pewno nie są ludźmi, przynajmniej dla mnie. Jestem w stanie zrozumieć to, że spożywanie psów czy kotów w tamtych rejonach świata jest czymś normalnym, ale bezmyślnego okrucieństwa wobec zwierząt nie rozumiem. Wszyscy wiemy, że Chińczyków jest najwięcej na świecie, że człowiek tam czasami niewiele znaczy, ale jak można tak postępować?!? Internet ma cały pakiet filmików ukazujących chińską „miłość” do zwierząt. Pewnie nie wszyscy są źli, ale takie praktyki powinny być zakazane i ścigane przez prawo. 


Dla tych, którzy nie mają możliwości zalogowania się na Youtube wstawiam link z mojej strony na Facebooku: 

środa, 11 lutego 2015

Upadek moralny Kobiciny Miejskiej na chińskiej ziemi...

Grafika: Kobicina Miejska

Posypać własny łeb popiołem to sztuka, kiedy się człowiek dowiaduje lub samoczynnie uświadamia do jakich upadków swojego żywota ziemskiego był zdolny. Kto jedzie do Chin i nie odwiedza Wielkiego Muru Chińskiego? Ja! 
Moja osobista głupota doprowadziła do tego, że zamiast najsłynniejszej budowli na świecie widziałam chińskie ZOO… Misie panda i owszem – wielce sympatyczne, ale do potęgi i prestiżu muru to im daleko. Mur Chiński niestety nie poczuł ciężaru moich stóp z powodów życiowo – błahych: zdradziłam go z tofu zjadanym z chodnika i w związku z tym, w następstwie, z misiami panda.
W noc przed zaplanowaną, grupową wycieczką w kierunku, wspomnianego wcześniej Muru, postanowiliśmy, w towarzystwie znajomych, poznać nocne życie Pekinu. Z poznawania nocnego życia pamiętam tylko jakiś pub z kolorowymi drinkami i mnóstwo straganów z „jedzeniem” oraz smak grillowanego karalucha... 
Podobnież wrzeszczałam na pół Pekinu, że kocham grillowane tofu. Podobnież, by nie uronić ani kęsa, jeżeli kęs spadł mi z talerzyka na deptak, to podnosiłam i z namaszczeniem, niczym chleb powszedni, zjadałam. Tofu grillowane podawane było na papierowych talerzykach. Pewnie nie jest to dziwne, że na papierowych, ale dziwne jest to, że ten talerzyk był wsadzony do worka reklamówkopodobnego. Po spożyciu, właściciel kramiku worek wyrzucał, talerz zabierał, pakował w następny worek i podawał dalej. No, co się ma zmarnować! Oprócz tofu umieściłam w swoim żołądku jeszcze skorpiony, skórę z węża, mięso z węża, dziwnego kraba i dorodne karaluchy – grillowane i nie grilowane. Smak karalucha zostanie na moich kubkach smakowych do końca życia – mniej więcej było to coś w klimacie wędzonej wykładziny podeptanej przez śmierdzące stopy panów budowlańców pracujących w gumiakach przez dwanaście godzin. Z warzyw podobno spożyłam jakieś cebulki egzotyczne.

Po tym całym wachlarzu chińskich smaków doświadczałam bliskiego kontaktu z chińskim klozetem przez dobrych kilka godzin, w związku z czym nie byłam w stanie, następnego ranka, zaszczycić swoją obecnością zacny Mur Chiński. 
W ramach zadośćuczynienia pozwiedzałam chińskie ZOO. 

Grafika: Kobicina Miejska

Zapach grillowanego tofu to jedna z niewielu rzeczy na świecie, które wywołują u mnie odruch wymiotny. Jeżeli ktoś się zmartwił, że zaraziłam się jakąś egzotyczną chorobą łakomiąc się na tofu z chińskiego chodnika to informuję, że odbyłam serię stosownych szczepień zanim mnie wyeksportowano do Chin ;)

Ciąg dalszy przygód, ekscesów i upadków, rodem z Chin, pewnie nastąpi…

czwartek, 16 października 2014

Dziewicze chłopięce jaja, czyli chińskie osiuśkańce...


Miałam niewątpliwą i wątpliwą przyjemność odbyć podróż do Chin... Dziwna to kraina, ciężka do ogarnięcia ludowi z Europy. Rzuciło mi się w oczy jakieś niezbadane, chińskie uwielbienie jaj: kurzych i nie tylko kurzych. W sklepikach spożywczych, tuż obok kasy, można zakupić gorące jaja w skorupach gotowane, w jakimś dziwnym brązowym płynie – nie wnikałam, co to za ciecz, ale odrażającego zapachu nie było. Wygląd jednak nie zachęcał do konsumpcji tego rarytasu. Natomiast w marketach i hipermarketach, gdzie człek z wozem zakupowym pomyka, można znaleźć pakowane próżniowo jaja w skorupach, w których siedzi sobie mały ptaszek - znaczy się jeszcze nie narodzone dziecięcie kurze, kacze czy nie wiem czyje. Wygląda to odrażająco. Jadłam i usiłowałam zjeść na chińskiej ziemi różne rzeczy, ale ten embrionik ptaszy w skorupce, nawet po dużej dawce alkoholu, nie znalazłby się w moim przewodzie pokarmowym. Wizja spożycia małego ptasiulka pokrytego już piórkami, razem ze szkieletem i pazurami przerosła nawet mnie. 
Kolejną jajeczną atrakcją w Chinach, której nie widziałam, nie wąchałam i nie próbowałam są: "dziewicze chłopięce jajka". Jest to wiosenny przysmak mieszkańców miasta Dongyang na wschodzie Chin, który odróżnia od wszystkich innych kurzych jaj na twardo na świecie sposób ich przyrządzania. Nabiał jest bowiem gotowany na... urynie uczniów miejscowych szkół podstawowych. Receptura nie jest skomplikowana, ale stawia jeden wymóg. Mocz może pochodzić tylko od chłopców, którzy nie skończyli 10 roku życia. Mocz zbierany jest w szkołach; producenci jaj wystawiają wiaderka w toaletach chłopców - każda kropelka uryny jest na wagę złota!

"Jeśli będziesz je jadł, nie doświadczysz udaru. Są dobre dla twojego zdrowia. Nasze rodziny delektują się nimi w trakcie każdego posiłku. W Dongyang wszyscy je uwielbiają" - zachwala walory rarytasu Ge Yaohua, który jest właścicielem jednego ze straganów oferujących "siuśkowate" wyroby. "Jajka gotowane w urynie są pachnące" - dodaje zaraz handlarz. Co do tego ostatniego twierdzenia, to trudno się z nim nie zgodzić. Kwestią otwartą pozostaje pytanie, jak pachną. Większość przybyszów, którzy przechadzają się bulwarem ze straganami, gdzie można kupić jajka z urynowego wywaru, przyznaje, że smród jest nie do wytrzymania. W związku z tym, nie wszyscy przyjezdni mają odwagę, by je skosztować. 

Dla dociekliwych i spragnionych nowych doznań smakowych zamieszczam:

Przepis na dziewicze chłopięce jaja ;)

Przygotowanie jajek zajmuje prawie cały dzień: przez kilka godzin jajka muszą być moczone w moczu. Następnie jajka gotuje się na twardo i łamie się skorupki. Popękane jajka kilka godzin gotuje się na małym ogniu, dolewając, co jakiś czas, następne porcje moczu. Gotowane w moczu jajka sprzedawane są za kwotę około dwukrotnie większą, niż kosztuje w Chinach gotowane w wodzie jajko.

Mieszkańcy miasta podkreślają, że "już ich przodkowie" gotowali w ten sposób jajka, bo odkryli, że dzięki nim mijają bóle brzucha, krzyża i stawów. Dodatkowo pożywne jajko dostarcza energii do długiej i ciężkiej pracy. Podobno dobre jest również na potencję.

SMACZNEGO!!!


Tekst powstał na podstawie informacji zawartych na stronach internetowych: www.tvn24.pl, www.wyborcza.pl, www.niewiarygodne.pl oraz doświadczeń własnych.