Tematyka tego posta jakoś tak sama pchała się, by ujrzeć światło dzienne. Od kilku lat obserwuję pewien trend społeczny, który ostatnio nabiera na sile. A mianowicie zachowania ludzi na klatce schodowej, która jak wiemy jest obszarem wspólnego bytowania wszystkich zamieszkujących i z klatki korzystających.
Głośne rozmowy przez telefon to norma. Zastanawiam się jakiej rangi muszą to być rozmowy, że trzeba je koniecznie prowadzić wędrując z trzeciego piętra na parter czy w drugą stronę…? Dodatkowo jeszcze często zapodane na system głośnomówiący. Idzie taki Dotelefonuuwiązany i drze mordę tak, że wszyscy lokatorzy słyszą te żałosne wywody o dupie jeża. Hitem był osobnik, który wracał z roboty po północy i na cały regulator gaworzył. Sytuacja powtarzała się dość często, więc którejś nocy Marian dokonał na nim pacyfikacji słownej wyrażonej w sposób na tyle docierający, że od tego czasu jest przysłowiowy święty spokój. Natomiast zawsze zastanawia mnie w takich sytuacjach obojętność innych lokatorów, gdyż nie sądzę byśmy byli jedynymi słyszącymi te nocne bełkoty.
Chodzenie jak słoń. Niektórzy mają wielki problem z tym, by przemieszczać się po schodach w sposób normalny. I nie mam tu na myśli ludzi, którzy mają problemy zdrowotne. Co złośliwsze przypadki chód słoniowy praktykują wieczorową lub nocną porą – pewnie w ramach zemsty, że wracają z pracy lub do niej idą tak późno.
Dzieci na klatce schodowej i w mieszkaniach. To temat rzeka… I nie wiem czy świadczy to o braku wychowania, bezstresowym wychowaniu czy o jakiejś innej niewydolności wychowawczej? Wędrówki dzieciątek po klatce schodowej często kojarzą mi się z jakimś rodzajem rzezi niewiniątek – wrzaski, piski i inne odgłosy, które temu towarzyszą prowokują do zastanowienia się co jest przyczyną tego stanu poza dysfunkcjami w wychowaniu. Może teraz takie pokolenia nam rosną z dużą potrzebą wyrażania się tu i teraz, a to że nie mieszkają w bloku sami to kogo to obchodzi…? Moja ulubiona rodzinka to Piszczalscy, gdzie procedura przemieszczania się po klatce schodowej wygląda zawsze tak samo: dwie, kilkuletnie postaci płci żeńskiej piszczą jak obdzierane ze skóry, do tego czasami pies, który wtóruje tym piskom i mamunia, która piskliwym głosikiem próbuje uciszyć to rozjuszone stado. Nawiązując jeszcze do zachowań dzieci w blokowiskach to na uwagę zasługują fantastyczne zabawy przeprowadzane w mieszkaniach, w trakcie których to ekspresyjnie dudni sufit i chce na łeb spaść, no ale latorośl musi się wyżyć, bo ma dużo energii. Może ja stara już jestem i cierpliwości nie mam, ale nie pamiętam, żeby w czasach mojego dzieciństwa ktoś się w taki sposób zachowywał.
Wszystkie te opisane przypadki zieją, niestety, egoizmem. Ludzie zapomnieli, że nie żyją sami w blokach i nie są panami tych przestrzeni. Na marginesie dodam, iż nie jestem jakąś upierdliwą babą, której każdy hałas przeszkadza, opisałam tu sytuacje, które zdarzają się często i jakoś autorom tych sytuacji nie przychodzi do łbów, że to może innym przeszkadzać, zwłaszcza jak pracują zdalnie w tych dziwnych czasach.