Wszelakie opisane sytuacje wydarzyły się naprawdę i dotyczą osobistego psiaka – Pysiołaka (mastifa tybetańskiego). Zanim Pyśka trafiła do nas, miałam okazję zobaczyć jej mamusię i wujka – towarzystwo przywitało, mnie i mojego osobistego Konkubenta ;), dość mało przychylnie… Dwie rozszalałe bestie, mało gościnnie, pokazały nam czyje to podwórko, zanim zbliżyliśmy się na odległość paru metrów do bramy. Hmm… mój talent pedagogiczny wprawdzie jest długi i szeroki, ale pierwszy raz miałam do czynienia ze skrzyżowaniem niedźwiedzia i lwa ;) Wujaszek Pyśkowy nie krępował się w zaprezentowaniu swojej siły, opierając się o płot betonowy, który to zadrżał w posadach. Ktoś zapyta? To po coś babo lazła oglądać mastify tybetańskie? Dzieło przypadku… znajomi hodowali te psy i „lekko” nas namówili do zaadoptowania jednego szczeniaka z miotu, który niebawem miał się pojawić. Mój wybór, od początku, był sprecyzowany, jeśli chodzi o wygląd i płeć mastifa: ruda suczka. I tak oto zostaliśmy właścicielami małego szkodnika, wyposażonego we wszystkie umiejętności destrukcyjno – bałaganiarskie, jak przystało na najbardziej żywotnego i niegrzecznego szczeniaka w miocie.
Podróż samochodem do domu… wyczytałam gdzieś, że nie należy reagować na piski i tym podobne dźwięki, które oczywiście wydawał nasz Pysiek jadąc, pierwszy raz, do nowego domku; zawinięta w kocyk spoczywała obok mnie na tylnym siedzeniu samochodu. Żal mi jej było okrutnie, ale nie roztkliwiałam się szczebiocząc i dziamdziając nad nieszczęściem tej biduli. O dziwo, Pyśka bardzo szybko zaakceptowała podróże samochodami, nie ekscytuje się, nie panikuje, a wręcz ochoczo ładuje się do wnętrza pojazdu; czasami nawet ładuje się obok kierowcy ;)
Nasza Pyśka nie boi się niczego – burzy, petard, odkurzaczy i innych wynalazków; oczywiście jak była mała to reagowała np. na odkurzacz szczekaniem i agresją, ale Pańcia, naczytawszy się mądrych książek, nie zwracała na to uwagi i dalej robiła swoje; po jakimś czasie Misiołak, chyba nawet, pokochał mechanicznego kolegę, bo można jej futerko swobodnie poodkurzać ;) Generalnie stwierdzam, że kluczem do sukcesu jest niereagowanie na to, co ekscytuje psa – ma to kolosalne znaczenie w początkowym etapie naszego zaznajamiania się z psiakiem. Pyśka mało szczeka, co też miało związek z tym, że nie uciszałam jej, gdy szczekała na dzwonek do drzwi, czy odgłos wiertarki u sąsiadów – ponownie sprawdza się wątek braku reakcji właściciela. Oczywiście, jeżeli ktoś chce mieć psa wściekle ujadającego to w tym kierunku nie trzeba się bardzo napracować – wystarczy zdać się na instynkt psiska i dodatkowo dziko ekscytować się przy każdej nadarzającej się sytuacji.
Mamy psa, który kocha wszystkich – macha ogonem na muchy, żaby, dzieci, sąsiadów, no i wiadomo, najbardziej macha ogonem jak widzi swoją ukochaną Panią ;) Ma też instynkt łowcy polowacza-napadacza na upatrzone obiekty, które należy postraszyć – patrz panowie na rowerach, w beretach i owczarki niemieckie ;) W swoim, ponad dwuletnim, życiu nie spowodowała strat materialnych, których to spodziewaliśmy się patrząc na jej potencjał odziedziczony po przodkach. Wyczytałam gdzieś, że szczeniak powinien poznać, co najmniej, kilkanaście osób, kilkanaście psów, kilkanaście różnych materiałów – tu powinien wykorzystać zęby (przy poznawaniu osób i psów niekoniecznie). To wszystko powinno mieć miejsce jak najszybciej w jego życiu i z własnych obserwacji wnioskuję, że jest to klucz do socjalizacji naszego pupila; jeżeli będziemy go izolować i unikać kontaktu z bogactwem naszej planety to wychowamy sobie dzikiego, agresywnego i bojaźliwego psa. No chyba, że ktoś tego właśnie oczekuje.
Przyznam się, że sporo skorzystałam czytając książki Cesara Millana; dla wielu może to tylko pan z programów telewizyjnych zakochany w swojej popularności, ale metody stosowane przez niego naprawdę działają. Dzięki wiedzy zawartej w jego publikacjach Pyśka nauczyła się, m.in., że Pani to nie jest obiekt do zdominowania, że na jedzenie trzeba poczekać i nie należy się awanturować, że pięty Pani to nie jest najnowszy model gumowego gryzaka dla mastifów…
Żyjąc na co dzień z mastifem tybetańskim (nasza Pysia jest rozpieszczonym kanapowcem – przyznajemy się) doszłam do wniosku, jak bardzo możemy się pomylić w ocenie danej rasy. Pyśka ma cechy typowego mastifa, o których wspominałam na tym blogu w innym poście, ale nigdy w życiu nie pomyślałabym, że może to być tak kochane, zrównoważone i mądre psisko. Jak bardzo krzywdzimy niektóre rasy przyklejając im etykiety, często nie mające nic wspólnego z rzeczywistością.
Podstawa to zrównoważony, konsekwentny właściciel, który nie przenosi swoich frustracji, złości i innych negatywnych uczuć na psa; brak głupiej przemocy fizycznej i psychicznej, a temu wszystkiemu powinna towarzyszyć miłość, która należy się każdej żywej istocie na naszej planecie. Myślę, że to przepis, nie tylko, na fajnego psiaka, ale sprawdza się też w świecie ludzi – przy wychowaniu swojej osobistej pociechy ;)