Grafika: www.tapeciarnia.pl
Mam chyba zawieszkę… Zawieszkę blogową, która wynika z braku
czasu. Proza życia i zajęcie zarobkowe, etatowe mnie pochłonęło i wchłonęło. Moja
miłość do blogowania nie osiągnęła jeszcze szczytów rodem z Himalajów, by nie
spać po nocach i rozkoszować się życiem blogera. Generalnie to około
dwudziestej drugiej zalegam na wyrku w piżamce i morda mi się cieszy, że jestem
w pozycji horyzontalnej otulona światłem nocnej lampki, kołderką i ciszą nocną.
Noc mija szybko. Nadchodzi poranek, a z nim poranne korki spowodowane remontami
dróg skutecznie zaprzątającymi mój umysł, który usiłuje w takiej sytuacji
znaleźć odpowiedź na pytanie: Ludzie! Dlaczego wy tych remontów w wakacje nie
robicie? Widać tak musi być. W związku z tym zmierzając w kierunku miejsca zarobkowania napotykam malownicze krajobrazy okupowane przez drogowców. Staram się zachować zimną
krew, ale nie jest to proste, gdyż owa krew już z rana się wzburza zanim z
chałupy wypełznę. Takie dni nazywam dniami wybrańca losu. Wstaję rano, idę do
toalety; oczywiście miejscówka przeznaczona dla rolki papieru toaletowego rozpaczliwie
macha do mnie tym co pozostało z rolki papieru czyli samą rolką. To też mnie
zawsze fascynuje – dlaczego faceci nie potrafią zamontować nowej rolki papieru
z papierem? Sięgam więc siedząc na klozecie do kąta i klnąc pod nosem montuję
nową rolkę z papierem. Niby duperela, a coś tam już podnosi w mózgownicy. Idę
do kuchni. Wyciągam puszkę z kawą i oczywiście w trakcie gmerania łyżką w tej
puszce rozsypuję sporo kawy po kuchennym stole i podłodze. Ot takie poranne
urozmaicenie żywota. A niech sobie baba pozamiata z rańca, trochę gimnastyki
nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Szczęśliwie kawę udaje mi się wypić, nawet
mleko się znalazło, a to jak wiadomo w moim domu też jest śliska sprawa. Kto
czytuje tego bloga ten wie, że mieszkam z nocnym wypijaczem mleka w ilościach hurtowych.
Dobrze, że pustych kartonów po mleku i innych takich w lodówce nie zostawia, a
wiem od znajomych kobiet, że niektórzy panowie to lubią sobie mleko, kefir czy śmietankę wypić z lodóweczki, a opakowanie zastawić – tak dla zmylenia
przeciwnika. Może się cudownie samo znowu napełni w trakcie bytowania w
urządzeniu chłodzącym? No, ale wróćmy do poranka. Po spożyciu kawy i owsianki
udałam się do łazienki, by jakiś tam makijaż uskutecznić. Licho mnie podkusiło,
żeby użyć pudru w kulkach. A w dniu wybrańca losu to nie jest najlepszy pomysł... Tak ten puder sprytnie z szafki wyjmowałam, że kulki się rozsypały po podłodze.
Teraz zbieraj durna babo! Zbieram. Wyrzucam zebrane kulki do muszli klozetowej. Z pudru mało
co zostało, a moje siarczyste przekleństwa słychać na całym osiedlu. I niech mi ktoś powie, że przedmioty martwe nie są złośliwe! Te cholery doskonale wiedzą kiedy zaatakować i dobić leżącego ;) Pomimo licznych zamachów na moje zdrowie psychiczne szczęśliwie
wydostałam się z domostwa i dotarłam do pracy. Żadne inne kataklizmy mnie nie
nawiedziły. Znaczy się może i nawiedziły, ale po tych porannych atrakcjach
system nerwowy załapał tak zwanego zwisa na przeciwności losu. W końcu mamy
piąteczek ;)
Aaa...
Gdyby ktoś się nudził w weekend i chciał mnie posłuchać to zapraszam do ściągnięcia
darmowej aplikacji na telefon lub tablet - Audio-blog;
pocę się tam na potęgę w charakterze lektorki czytając swoje posty.
Zapraszam :)
Grafika: Eve Daff