środa, 22 kwietnia 2015

Leśny, śmieciowy defekaczu weź przykład z robaka!

Dziś Dzień Ziemi... 
Wybrałam się na spacer na bezkrwawe łowy z aparatem za pazuchą. Jestem mieszkanką dużego miasta, ale i tutaj można znaleźć prawdziwe perły przez Matkę Ziemię wytworzone: kawałek lasu się znajdzie, polna droga, a i zwierzyna jakaś wylezie zza krzaka. Jeśli dodamy do tego odpowiednią pogodę to można rzec, że szło mi się prawie jak po Puszczy Białowieskiej :) Wydobyłam zza pazuchy sprzęt i uwieczniłam to i owo:






Uwieczniałam dopóki mi się nie zagotowało w środku; w obawie o niebezpiecznie rosnące ciśnienie w naczyniach krwionośnych musiałam porzucić fotografowanie i powrócić do świata realiów naszego kraju. Matka Ziemia ma swoje święto, więc dostąpiła zaszczytu ozdobienia jej niezwykle urokliwymi elementami nieożywionymi, które prawdopodobnie osobniki pozbawione mózgu pozostawiły licząc na to, że same się wyrzucą do miejsc przeznaczonych na takie ewenementy przyrodnicze. Moi Drodzy to nie fauna i flora powinna wywoływać w Was okrzyki zachwytu i zmysłowe pomrukiwanie, ale takie oto widoki:




Czyż to nie jest piękne? Artystyczny nieład zastosowany podczas wywalania tego wszystkiego zespolił się w prawdziwej symbiozie z leśnym i łąkowym ekosystemem. Jak wiele bym straciła, gdyby moje oczy musiały tylko doświadczać widoku nagiej, odartej z tych efektownych śmieci, Ziemi. Zadbano o dynamiczne zmiany mojego nastoju, których doznałam podczas spaceru. Cóż ci, durna babo, po ciszy, zieleni, zapachu lasu?!? Możesz w pełni zachłysnąć się powietrzem wzbogaconym o ulatniające się z odpadów wyziewy, których cały wachlarz przygnie twoje nędzne ciało do Ziemi byś mogła w pełni zespolić się ze swoją planetą. Stój i podziwiaj! 
Temat śmieci był poruszany na wielu blogach. Smutne, tragiczne, wywołujące bezsilność i złość jednocześnie, dowody bezmyślnego postępowania ludzi, którzy dla mnie nie są ludźmi. Nie porównam ich nawet do robaków, bo robaki nie srają świadomie we własne gniazdo. Mam dla nich tylko garść informacji: w każdym mieście, mieścinie, wiosce można znaleźć miejsca, które przyjmują wszelakiej maści odpady. Niektóre, na przykład, wielkogabarytowe można wystawić w określonym czasie i miejscu i mili panowie zabiorą. Istnieje coś takiego jak harmonogram wywozu śmieci różnych i różnistych. Powiem więcej - istnieje coś takiego jak wykaz odpadów, jeżeli ktoś nie wie z czym ma do czynienia - patrz np. tutaj. Zamiast zabijać śmieciami pobliski las wysil się człowiecze, poczytaj co nieco, rusz zadek sprzed komputera, zostaw w spokoju lajkowanie najnowszych zdjęć cioci Maryni i zainteresuj się tematem odpadów. Być może twoje działania zainspirują innych leśnych, śmieciowych defekaczy i przyczynicie się w ten sposób do przedłużenia żywotu i tak już sponiewieranej Matki Ziemi. 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Robal mnie napada, a ja się zachwycam hybrydą Pana Kleksa i Alicji w Krainie Czarów…

Grafika: www.szokblog.pl

Siedzę, piję kawę i nagle jakiś wielki robal zaczyna ślizgać się po moich wnętrznościach. Spokojnie - nie połknęłam jaj tasiemca w akcie desperacji, która osiągnęła gigantyczne rozmiary po tym jak od miesiąca mój mózg jest ograbiany z doznań ekstatycznych związanych z konsumpcją słodkości ;) 
Coś tam w środku się kotłuje i rodzi się nieodparta potrzeba wyrzucenia z siebie przewracających się po układzie pokarmowym słów. Nie wiem dlaczego moje natchnienie zadomowiło się w okolicach jelit, ale tak to mniej więcej odczuwam. Czasami napada mnie podczas różnych czynności domowych lub w nocy. Tego napadającego w nocy nie lubię, gdyż jestem leniem i nie chce mi się złazić z łóżka, gdy wysokich lotów myśli przetaczają się po mózgownicy i w związku z tymi wysokimi lotami wypadałoby je gdzieś zapisać ;) Oczywiście rano nie pamiętam ani słowa i pluję w twarz temu mojemu nocnemu lenistwu. Wiem też, że bez toczących wnętrza robali nie da się nic sensownego napisać, pisanie na siłę, wbrew sobie, zawsze źle się kończy. Moje znajome babiszony często zastanawiają się dlaczego chce mi się pisać? Czy nie mam lepszych zajęć w życiu? Wychodzi na to, że nie mam ;) Bazgrolenie prześladowało mnie od dziecka - „najciekawszy” etap miałam w liceum, kiedy to mój organizm wykazywał się jakąś niezbadaną dawką buntu pospolitego, który znajdował ujście w postaci produkowanych masowo wierszy głęboko przesiąkniętych dekadentyzmem i poszukiwaniem sensu żywota człowieka poczciwego. Niestety w akcie zemsty i buntu pokoleń spaliłam zeszyty z moją twórczością po tym jak stwierdziłam, że „dorośli” ludzie takich bzdur nie piszą. Na maturze wybrałam temat związany z interpretacją wierszy – jeden z nich był autorstwa zacnego Norwida, który, jak wiadomo był właścicielem mocno zrytego beretu. Moja pani polonistka dała mi za wywody ocenę bardzo dobrą, tłumacząc, że nie mogła dać celującej, gdyż wymagałoby to konsultacji z innymi polonistami ze szkoły, a nie wszyscy mogliby się zgodzić z tymi moimi próbami rozłożenia Norwida na części pierwsze. 
Wędrując po różnych blogach natrafiam na teksty, które do mnie mniej lub bardziej przemawiają. Odkąd pętam się po tej polskiej blogosferze wpadłam przypadkiem na dwa blogi, które mnie rozłożyły na łopatki wstrząsając mocno moim ośrodkiem rechotu i zadowalając w pełni to co zadowolone być powinno jak się czyta coś niepospolitego. Niestety jeden z nich jest w stanie zawieszenia, ale mam nadzieję, że autorka powróci na łono swojego bloga i będzie dalej cieszyć gromadę swoich wielbicieli – blog Konstelacje damsko-męskie. Drugi to blog kobiety, która ma niesamowitą łatwość manewrowania słowem i tworzenia opowieści, przy których wielokrotnie wyłam ze śmiechu jak mocno pobudzona erotycznie żaba na wiosennych godach. Mowa o Pani S., która wizjonuje mi się jako odziana w groszkowozielone, zwiewne szaty niewiasta będąca skrzyżowaniem Pana Kleksa i Alicji w Krainie Czarów (mam nadzieję, że się kobieta nie obrazi i nie spali kukły stworzonej na moje podobieństwo na rynku swojego miasta ;)). Pewnie każdy ma takie ulubione blogi, które w szczególny sposób są mu bliskie i powodują nadmierną produkcję pociągu, okraszonego miętą, do ich właścicieli :)

piątek, 10 kwietnia 2015

Padam do nóżek i całuję stópki naszemu kochanemu ZUS-owi...

Grafika: www.nowiny24.pl

Wszyscy narzekają na instytucje działające w naszym zacnym kraju, a ja wręcz przeciwnie: pochwalę, pogłaskam po główce i do piersi przytulę. Na szczególne pochwały zasługuje tutaj ZUS. Chciałam wyróżnić Zakład Ubezpieczeń Społecznych za ekspresowe działania, skrupulatne kontrole i niesamowicie sympatycznych pracowników. Po niespełna trzech tygodniach od operacji mojego barku już skierował mnie na badanie kontrolne, które przeprowadzał lekarz orzecznik Zakładu. No chwała im za to – przecież mogłam zwolnienie lekarskie kupić na osiedlowym targu, a że fantazję mam nielichą to kazałam wpisać, że operacje miałam i w szpitalu siedziałam. Lekko skołowana, z ręką zaopatrzoną w ortezę, zostałam dowieziona przez członka rodziny, który musiał się z pracy zwalniać, do siedziby ZUS-u i tam oczekiwałam na przyjęcie. Po pół godzinie zawezwała mnie chuda zołza z wyrazem twarzy, pod tytułem: Bez kija nie podchodź! Szanowna pani orzekająca postukała sobie po klawiaturce, skserowała mój wypis ze szpitala, usiłowała wprawić moją rękę w ruch, po czym, po nieudanych próbach tej procedury, mogłam sobie iść. Minęło kilka dni i pojechałam na wizytę kontrolną pooperacyjną do lekarza, który operację przeprowadzał. Ten dokonał oględzin i wystawił zwolnienie lekarskie (poprzednie się skończyło) na kolejne tygodnie. I cóż robi nasz kochany ZUS… Od wystawienia L-4 mija dokładnie siedem dni i dostaję kolejne wezwanie do stawienia się przed orzecznikiem. Odbierając ten list polecony po prostu wzrosło mi zwyczajnie, po ludzku, ciśnienie. Czy oni myślą, że po tak krótkim czasie zdarzył się cud i moje poszarpane ścięgna, spięte śrubą cudownie się uleczyły? A może nie mają co robić i się nudzą? To ja mam dla nich zajęcie! Burza mózgów na temat: Dlaczego człowiek w tym kraju na operację, np. barku musi czekać dwa lata? Nie wspominając tutaj o takich kwiatkach jak np. endoproteza stawu biodrowego, gdzie czas oczekiwania wynosi kilkanaście lat!!! Albo – dlaczego człowiek, który pracuje jak jeleń, składki mu ściągają, jak musi mieć zrobiony rezonans magnetyczny to słyszy, że dopiero za pół roku? Jest zajęcie? Jest!
W tym kraju, żeby chorować trzeba mieć sakwę wypełnioną po brzegi, ewentualnie można zostać menelem, nie obrażając meneli, bo takim robią np. rezonans z marszu, jak znajdą pijanych z rozbitą głową na przystanku autobusowym. 
A zwykły, szary zjadacz chleba jest nikim:
Rok temu, dla odmiany, miałam operację drugiego barku, w którym również nastąpiło spustoszenie w ścięgnach i tym podobnych. Żyć się nie dało, ból nie do zniesienia, żyłam na ketonalu. By skrócić swoje cierpienia musiałam wydać fortunę, aby zapłacić za operację i badania towarzyszące, bo nasz NFZ jedyne co orzekł to właśnie to, że mam czekać dwa lata, a ból barku życiu nie zagraża. Dla złagodzenia nędznego żywota mogę się dalej paść ketonalem, ewentualnie spożywać trunki wysokoprocentowe. 

Bez komentarza…

Post scriptum:
Mam nadzieję, że ZUS wszystko i wszystkich tak skrupulatnie kontroluje w tym kraju, siebie również...

wtorek, 7 kwietnia 2015

Poradnik pozytywnego myślenia, czyli wariat atakuje ;)

Grafika: www.audioteka.pl

Tytuł sugeruje, że mamy do czynienia z kolejną „fantastyczną” pozycją, która ma nas wznieść na wyżyny optymizmu. Książka nie jest poradnikiem – to wciągająca opowieść o poczciwym wariacie o imieniu Pat. „Na podstawie powieści „Poradnik pozytywnego myślenia” powstał scenariusz filmu pod tym samym tytułem. Główne role zagrali Bradley Cooper (Pat) oraz Jennifer Lawrence (Tiffany). Partnerują im Robert De Niro (ojciec Pata) i Jacki Weaver (matka głównego bohatera). Wszyscy otrzymali za te role nominacje do Oscara, a sam film zebrał ich aż 8. Jennifer Lawrence została uhonorowana Złotym Globem.” (www.audioteka.pl
Filmu nie widziałam, ale chętnie po niego sięgnę, mając jednak świadomość tego, że adaptacja filmowa nigdy nie oddaje prawdziwego klimatu książki.

Na co się natkniemy czytając „Poradnik pozytywnego myślenia” autorstwa Matthew Quick’a?
Główny bohater - Pat zostaje wypuszczony z „niedobrego miejsca” jak pieszczotliwie nazywa dom wariatów. Mama zabiera go do domu. Tam nasz bohater zmierzy się między innymi z ojcem, z którym, mówiąc delikatnie, ma ciężkie relacje. Swoje codzienne życie Pat realizuje w nietypowy sposób… Owładnięty obsesją wykonywania ćwiczeń fizycznych żyje nadzieją, że wróci do żony Nikki. Pat urządza sobie: sesje nawadniające - stara się pić piętnaście litrów wody dziennie oraz dziesięciogodzinne treningi, które zawierają elementy szesnastokilometrowego biegu w celu pozbycia się jednego centymetra zwisającej skóry na brzuchu. Biega w worku na śmieci rozkoszując się zachodami słońca. Odkąd jest w stanie rozłąki z żoną schudł dwadzieścia kilogramów. (Nic tylko podziwiać moje drogie panie – receptura na zrzucenie zimowych zapasów tłuszczowych jak ta lala ;)) Oddający się czytaniu powieści, które mają przybliżyć go do żony, szuka łatwych do zacytowania fragmentów, by móc zarzucić np. Hemingway’em i zdobyć uznanie przyjaciół małżonki. Główny bohater ekspresyjnie reaguje również na niektóre rodzaje muzyki, które wywołują u niego zwierzęce napady. Pat to postać obok której nie przechodzi się obojętnie; w tym jego wariactwie jest jakaś głębsza logika wbrew logice. Oczywiście w powieści nie mogło zabraknąć kobiety, która namiesza w życiu Pata. To Tiffany, która obarczona pokręconą burzą w mózgu, staje się istotnym elementem układanki. Dla miłośników sportu też coś się znajdzie – sporo wątków autor powieści poświęca radosnemu kibicowaniu ulubionej drużynie "Orłów". Książka wciąga i jest jak najbardziej wskazana na poprawę samopoczucia tym, którzy ugrzęźli w przesileniu wiosennym i nie wiedzą jak z niego wyjść. Ja Pata obdarzyłam „miłością” od pierwszego wejrzenia - to moja swoista bratnia dusza w męskim wcieleniu ;) Ładunek pozytywnych wibracji jest tutaj spory i gęba się sama cieszy przy czytaniu czy słuchaniu.
„Poradnik pozytywnego myślenia”, dzięki uprzejmości Audioteki, zaliczyłam uszami, do których docierał świetnie wpisujący się w klimat głos pana Zbigniewa Zamachowskiego. 

Polecam :)

sobota, 4 kwietnia 2015

Jajeczne marzenia i Wielkanoc :)

Grafika: www.dziennikwschodni.pl

Jajo, jak to jajo, leżało na półce sklepowej,
marząc po cichutku o karierze domowej:
Zaraz mnie ktoś kupi, do domu zabierze,
chcę pławić się w luksusach niczym w Belwederze!
Wszyscy się miotają, o świętach konwersują,
nieprzebrane tłumy hurtowo jaja kupują!
Drugie jajo: XL, ekologiczne, po namyśle, rzekło:
Ty durne, pospolite jajo! Kariera domowa to piekło!
Kupią cię i ugotują, potem jak idiotę spaćkają farbami,
obiorą, pogryzą, połkną i zapoznasz się z ich jelitami!
Dobrze się schowaj, w wytłoczce zamaskuj,
lepsze szare życie niż śmierć wśród poklasku!
Oszczędzone ci będą te gastryczne tortury,
więc nie gadaj bzdur niedoszły pomiocie kury!

Wielkanoc ubrana w śniegowe ubranie,
czas rozpocząć nietypowe świętowanie!
Porzucamy stoły suto zastawione!
Płuca świeżym powietrzem już wypełnione!
Rodzinne zabawy na śniegu zaliczone!
Zając i jaja wielkanocne ulepione!

Wesołych Świąt!

czwartek, 2 kwietnia 2015

Gimnastyka mózgu na grządkach poezji stosowanej ;)

Grafika: www.poradopedia.pl

Czytelniku,
ten post stworzono w celu poprześladowania Cię twórczością, młodej duchem, nieco starszej ciałem, kobiety zajmującej się produkcją poezji stosowanej - specjalizacja: rymy częstochowskie. Zamieszczone poniżej wytwory umysłu wspomnianej niewiasty powstały w celach konkursowych (niestety mercedesa nie wygrałam). Zadanie polegało na dopisaniu trzech wersów do narzuconego wersu pierwszego, a całość miała plastycznie się zespolić i utworzyć czterowersowe "dzieło" dotyczące szeroko rozumianych wiosennych porządków.

Owacjom nie było początku!
Jak żyć bez sławy i majątku?
Schowaj zapędy swe w kieszenie,
weź na klatę sprzątania brzemię!

Owacjom nie było początku…
Zapłakał mężczyzna w kątku.
Owacje będą, mój mężu drogi,
gdy zniknie pyłek z całej podłogi!

Za słabe napięcie w rurach jest! -
zahuczał głośno majster Grześ.
Nadął się biedak z caluśkiej siły,
bo go zimowe zaparcia ćmiły!

Za słabe napięcie w „rurach” jest!-
klekotał bociek lecąc przez wieś.
„Rury” napięciem trzeba załadować -
wyż demograficzny zapoczątkować!

W pionie rurę korozja zżarła!
To wiosna z hukiem nadciąga!
Z wodą do mieszkań się wdarła
i w dziki wir porządków wciąga!

W pionie rurę korozja zżarła!
Czas bym oczy swe przetarła!
Zanim lenistwo pożre ciało moje,
wyruszę z mopem na podboje!

W pionie rurę korozja zżarła!
Ludzi też coś zżerać zaczyna!
Wiosenna obsesja ich dopadła i
w szponach porządkowania trzyma!

Kręć sobie te gwinciki!
Kręć sobie z namaszczeniem!
Lecz nie szukaj publiki!
To nie porządki! To chałturzenie!

Kręć sobie te gwinciki,
niczym z puszczy dzik dziki!
A wiosenne porządki leżą i kwiczą,
niczym odyniec w pogoni za samicą!

środa, 1 kwietnia 2015

W objęciach sławy - autorka Kobietoskopu po raz pierwszy na głównej stronie popularnego portalu ;)


Dzisiaj dzień powszechnej głupoty i robienia mniej lub bardziej wyszukanych dowcipów. Pozwoliłam sobie i ja zostać bohaterką pierwszej strony popularnego portalu ;) Nie do końca o to mi chodziło, ale cóż... nie ważne jak zaistniałam, ważne, że zaistniałam ;) Po tym jak ukazał się artykuł - pierwsze liźnięcia popularności zaczęły mnie atakować z każdej strony - popularna encyklopedia internetowa wyszukała mało chlubne fakty z mojego życia i niestety bez mojej zgody zamieściła je na swojej stronie:


Kobicina Miejska otacza się osobami z pierwszych stron poczytnych gazet - w związku z czym jej długoletni partner życiowy również może się pochwalić spektakularnymi sukcesami:


A tak poważnie to znalazłam w sieci taką stronkę, na której dowolna osoba może zostać: bohaterem artykułu, spocząć na okładce DVD dla dorosłych, dorobić się notki w internetowej encyklopedii czy też przejść test inteligencji, który wykryje poważne uchybienia w owej inteligencji. Pewnie nie wszystkich to rozśmieszy, ale zawsze to jakiś pomysł na niewinny żarcik i może kogoś uda się wkręcić ;)

Linki do moich dowodów sławy: 

A tutaj link do stronki, na której można to spreparować: Prima aprilis

piątek, 27 marca 2015

Wirtualne penisy i smycze z dozownikiem w dłoń! ;)

Grafika: www.zwala.pl

Cóż… Starość chyba moja osobista nadciąga i podstępnie próbuje zagnieździć się w moim ciele kobiety określanej mianem kobiety w wieku średnim. Podobno starzy ludzie mają problemy ze snem… Jest piąta rano, a ja siedzę i stukam po klawiaturce, za oknem na balkonie jakaś zbłąkana sikorka trzepie swoje piórka, a w mojej łepetynie, nie wiedzieć czemu, pęta się temat dotyczący – oczywiście – mężczyzn. Nie żebym była propagatorką miłosierdzia bożego dla tej płci, ale ostatnio często słyszałam czy też czytałam jak to chłopa należy sobie wychować i trzymać na smyczy z dozownikiem jej długości. Taki chłopina absolutnie nie może bez pozwolenia obejrzeć meczu z kolegami, iść do knajpy czy też zabawić się na wieczorze kawalerskim kumpla. Wszystkie te czynności są mocno zabronione i świadczą źle o kobiecie, której „wychowanie” osobistego chłopa przypadło w udziale. Może ja durna i naiwna jestem, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby tresować faceta, z którym jestem i zabraniać mu tego czy tamtego. Nie wiem czy dorosły człowiek wymaga smyczy i czy to przypadkiem nie uwłacza jego godności? Poza tym jeżeli nasz statystyczny facet zechce jakąś głupotę wcielić w swoje życie to i tak to zrobi za plecami niewiasty i żadna smycz tu nie pomoże. Pod płaszczykiem delegacji czy też dłuższego pobytu w pracy zaplanowana „atrakcja” zostanie zrealizowana.
Wszyscy wiemy, że są kobiety lubiące dzierżyć w dłoni wirtualnego penisa i wyznające zasadę, że miejsce męża, partnera jest pod kapciem. Spod wyznaczonego kapcia nasz biedak może wysunąć rąbek swojego ciała tylko i wyłącznie po napisaniu odpowiedniego podania do kobiety dzierżącej przyrodzenie. Nie wiem dlaczego, ale zawsze w takich momentach pojawiają mi się w głowie hieny – w ich społecznościach rządzi samica, która ma przerośniętą łechtaczkę i wszystkim nieposłusznym samcom pokazuje gdzie ich miejsce dziarsko wymachując tą imitacją penisa. Widzę wtedy jak taki babiszon dominator z wielgachnym przyrodzeniem nadyma się i wydaje rozkazy żałując, że tak małe stado samców udało jej się zgromadzić. Oczywiście są panowie, którym rola kapciowego jak najbardziej służy i bez zalegania pod paputkiem nie potrafią się w życiu odnaleźć. Natomiast z własnego żywota wiem, że zabranianie nie prowadzi do niczego dobrego – w latach młodości miałam szlabany na prawie wszystkie atrakcje tego świata, chociaż byłam grzecznym dzieckiem i nastolatką. W akcie zemsty, napędzana przekorą, działając po partyzancku, skrupulatnie zakazy łamałam i wcielałam w życie swoje „fantastyczne” pomysły. I tak właśnie działają panowie, którym zabrania się niektórych rzeczy – jak tylko się da to smycz idzie w odstawkę i taki chłopina rozum traci zachłysnąwszy się wiatrem wolności ;) 

Zatem moje drogie panie – jeżeli wasz wirtualny penis osiągnął nieprzyzwoicie wielkie rozmiary to nadszedł czas by spuścić z niego powietrze i łaskawszym okiem spojrzeć na tego biednego papuciaka przyklejonego do podeszwy krwistoczerwonego obuwia ;)

wtorek, 24 marca 2015

Przychodzi Tuptuś do lekarza i okupuje stołek...

Grafika: www.dobrebadania.pl

Ostatnio często bywam w poczekalni pewnej kliniki o profilu mocno ortopedycznym. Wiadomo – jak człeka lekko naruszą operacyjnie to potem muszą kontrolować co jakiś czas czy właściwie naruszyli i dziadostwa nie narobili. 
Nie zawsze mam ze sobą książkę czy innego zabawiacza, więc zdarza mi się z nudów obserwować zgromadzone tam społeczeństwo. Rzuciły mi się w oczy dwa rodzaje zachowań, które umieściłam w kategoriach: brak logicznego myślenia i nadpobudliwość ruchowa z elementami agresji. W poczekalniach, jak powszechnie wiadomo, nie ma tylu krzeseł, by zasiadły zgromadzone tam tłumy. Chociaż w tej mojej klinice jest sporo miejsc do siedzenia i wielkie tłumy są rzadkością. Niestety wiele osób przybywa w celu odbycia wizyty z dość pokaźną obstawą, do tego nastawioną na okupację siedzisk przeznaczonych dla pacjentów. Nie wiem po co baba, wiek na me oko – lat 30, potrzebuje członków rodziny w ilości – sztuk trzy, by odbyć wizytę u specjalisty. Spójrzmy dalej – chłopak, lat około 20, w towarzystwie mamusi i tatusia. Ja nie mam nic przeciwko członkom rodzin i zacieśnianiu więzi rodzinnych w szpitalnych gmachach, ale te towarzyszące osoby bezmyślnie zajmują miejsca i ktoś kto przychodzi o kulach czy z ręką zaopatrzoną w ortezę, nie ma gdzie usiąść. A to towarzystwo udaje, że nikogo i niczego nie widzi – ważne, że doopa posadzona i można swobodnie oddawać się konwersacjom. Dodajmy, że osoby przychodzące do tego lekarza nie wymagają opieki i świetnie dają sobie radę same; ewentualnie potrzebują jednej osoby w sytuacji, gdy są świeżo po operacji.
Kolejny ciekawy obiekt do obserwacji to Tuptusie. Tuptusie chodzą tam i z powrotem po korytarzu zamiast posadzić zacne zakończenie pleców – oczywiście jak jest gdzie lub grzecznie podpierać ściankę lub tuptać w odosobnieniu, a nie przed „widownią” w postaci siedzących oczekujących. Chodzi taki czy taka przed oczami wydeptując ścieżkę męczennika, a mój poziom agresji rośnie. Chociaż może o to właśnie chodzi? Często są to członkowie świty poszkodowanego, którym nie udało się załapać na miejscówkę. Niektóre Tuptusie są agresywne – jak tylko otwierają się magiczne drzwi prowadzące do gabinetu to lecą na złamanie karku i atakują pielęgniarkę proszącą pacjentów z listy, po to żeby po raz któryś usłyszeć: Proszę czekać, pani ma wizytę umówioną na godzinę 12.40, a teraz jest 12.20.

Bez komentarza…

Dodam jeszcze, że nie jest to miejsce kojarzące się z typową placówką służby zdrowia – jest to przykład miejsca, gdzie pacjenci to ludzie, a nie zwierzyna, która koczuje pod drzwiami od 5 rano, żeby się dostać do specjalisty. Wizyty są umawiane na określone godziny i rzadko zdarzają się poślizgi.

poniedziałek, 23 marca 2015

Alkoholorektyczki, palcohol i wisienki w likierze - trochę faktów ze świata alkoholu ;)

Grafika: www.timescity.com

Dzisiaj garść ciekawostek alkoholem ziejących ze strony: www.focus.pl ;)

„Alkoholorektyczki to głównie młode dziewczęta, które stosują drakońskie diety, ale nie rezygnują przy tym z alkoholu. Do grupy tej należą też trzydziestolatki, które kochają imprezowy styl życia. Aby nie przytyć, zamiast jeść – piją. 
Co prawda np. kieliszek białego wina dostarcza ok. 150 kcal, ale zawiera znikome ilości składników odżywczych. Kalorie z kieliszka są „puste”. Alkoholorektyczki są też bardziej narażone na zatrucia swoimi ulubionymi trunkami – jedzenie spowalnia wchłanianie alkoholu w przewodzie pokarmowym, natomiast picie na pusty żołądek to prosta droga do kłopotów.” 

„Palcohol, czyli alkohol w formie sypkiej za kilka miesięcy będzie dostępny dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych. 
Proszek rozpuszcza się w wodzie i w ten sposób uzyskuje się alkoholowy koktajl. Zdaniem ekspertów wprowadzenie do obrotu sproszkowanego alkoholu niesie za sobą ryzyko, że sięgną po niego nieletni, a po drugie, że alkohol będzie teraz częściej spożywany w miejscach, w których jest to zabronione. Amerykański rząd właśnie wyraził zgodę na sprzedaż alkoholu w proszku. Na początek klienci będą mogli wybierać spośród czterech podstawowych "smaków" - wódka, rum, cosmopolitan i margherita. Produkt będzie dostępny w sklepach od czerwca na terenie Stanów Zjednoczonych. Już teraz jednak władze niektórych stanów zapowiadają, że nie dopuszczą do sprzedaży alkoholowego proszku. Południowa Karolina, Louisiana, Vermont już jej zabroniły. Zdaniem prawodawców sproszkowany alkohol będzie można znacznie łatwiej przetransportować niż płynny, przez co szybko trafi on do miejsc, w których dziś jest zakazany (w tym m.in. na wszelkiego rodzaju szkolne wydarzenia i imprezy). Producent nowego proszku podkreśla jednak, że saszetka sproszkowanego alkoholu będzie miała ok. 10 x 15 cm, więc nie tak łatwo będzie ją przeoczyć. Zdaniem producenta nie warto także martwić się o wciąganie proszku np. przez nos. Wywołuje to tak silne pieczenie, że raczej nikt nie będzie próbował tej metody. Obojętnie, w jakiej postaci dostępny jest alkohol. Ci, którzy chcą go nadużywać, zawsze znajdą na to swój sposób - podkreśla na swojej stronie internetowej producent proszku.” 

„Czekoladki z alkoholem potrafią być niebezpieczne! Na pewno można doprowadzić się do stanu, w którym nie wolno prowadzić samochodu. Obliczenie ilości czystego alkoholu etylowego w czekoladkach typu „wiśnia w likierze” wskazuje, że po półgodzinie od spożycia 10 sztuk takich słodyczy stężenie alkoholu we krwi mężczyzny o wadze 70 kg wyniesie 0,2 promila. Oznacza to, że nie wolno mu siadać za kierownicą. W przypadku kobiety o takiej samej masie ciała wystarczy dziewięć czekoladek, by osiągnąć „stan po spożyciu alkoholu” już po półgodzinie od spożycia. Oczywiście przy mniejszej masie ciała stężenie alkoholu we krwi po zjedzeniu takiej samej ilości czekoladek będzie jeszcze większe.”