Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 stycznia 2021

Pluszowy królik atakuje, czyli rozładuj się wizualizacją...


Nie lubisz swojego szefa? Na myśl  o rozmowie z nim, w cztery oczy, jelita przewracają Ci się na drugą stronę i wiążą w supełki? Spotkanie z teściową wywołuje syndrom nadmiernego przywiązania do muszli klozetowej? Spróbuj wizualizacji… To niewinne narzędzie psychologiczne, służące do wielu wzniosłych celów, może być rozwiązaniem, kołem ratunkowym w sytuacjach stresujących, niekomfortowych i różnych innych.

Spotkanie z szefem… Niekoniecznie musisz się go bać, ale przypuśćmy, że wywołuje w Tobie dziesiąty stopień poirytowania, (żeby nie nazwać tego gorzej) roztaczając przed Tobą kolejną, fantastyczną wizję zmian, które wyniosą na wyżyny społeczne przybytek radości, w którym pracujesz. Dodatkowo załóżmy, że szef nie jest podatny na przyjmowanie i wcielanie w życie pomysłów szarego pracownika X, wychodząc z założenia, że jego iloraz inteligencji, co najwyżej, nadaje się do pełnienia, tylko i wyłącznie, tej funkcji, którą łaskawie szef mu powierzył. Siedzisz więc, słuchasz i mdli Cię coraz bardziej… A teraz spróbuj wyobrazić go sobie w stroju np. pluszowego karczocha lub brokuła… 


Sprawa wygląda, nieco inaczej… Twój wyraz twarzy nabiera zdecydowanie ciekawszego wydania, Twój szef powoli znika w odmętach pluszu, a Tobie łatwiej to wszystko znieść. Wypluszowanie agresywnego szefa, który nas przeraża, również powinno się sprawdzić w praktyce; taki szef-postrach, w wyniku pluszowania, staje się postacią zdecydowanie bardziej przyjazną.

Wystąpienia publiczne… Kto je lubi? Ja nie lubię, ale czasami muszę się publicznie udzielić. Publika nie musi się składać z ogromnej ilości osobników; są osoby, które czują się niepewnie, nawet na urodzinach cioci Maryni. A gdyby tak, wyobrazić sobie, że nasza publika to kolorowe galaretki owocowe lub misie Haribo, śmiesznie podskakujące na swoich żelowych zadkach. Jak dla mnie, robi się o wiele sympatyczniej i strawialniej, niż w przypadku normalnej publiczności.

Takich przykładów, można mnożyć wiele, ogranicza nas tylko wyobraźnia. Wizualizacje, o których tu wspominam, mają niestety swoją małą pułapkę: jeżeli, zapędzimy się w tym wizualizowaniu zbyt daleko, może mieć to nieciekawe konsekwencje. Dlatego, poza wyrobieniem sobie tego mechanizmu zaradczego, powinniśmy nauczyć się go kontrolować. Jak wiadomo praktyka czyni mistrza, więc należy ćwiczyć na obiektach ze strony których nie grożą nam jakieś poważne sankcje i najlepiej na płaszczyźnie naszego prywatnego życia, na przykład: spotkania rodzinne czy w gronie znajomych.

Moja wizualizacja, o której wspominałam w jednym z komentarzy na tym blogu, skończyła się wyrzuceniem z zajęć na studiach. Były to bardzo nudne zajęcia, więc zaczęłam sobie wyobrażać, że chłop, który je prowadzi ma różowy, pluszowy strój króliczka. Podzieliłam się ta wizją z koleżanką siedzącą obok i wzajemnie zaczęłyśmy nakręcać naszą wizualizację dorzucając kolejne, pikantne szczegóły z życia ogromniastego pluszaka. Oczywiście skończyło się to wybuchem niekontrolowanego śmiechu, którego żadna z nas nie była w stanie opanować. Nasz prowadzący zajęcia nie zdzierżył dwóch wyjących ze śmiechu hien i wywalił nas za drzwi. Nie czułyśmy się z tym jakoś bardzo źle, w końcu mogłyśmy dać upust blokowanemu w trzewiach rechotowi. Taki obrót spraw niekoniecznie powinien mieć miejsce w gabinecie szefa, dlatego wizualizacje powinniśmy trzymać w ryzach.

Moim zdaniem, wizualizowanie to przydatna umiejętność, czasami z niej korzystam, żeby ubarwić nieco swój codzienny żywot, zmniejszyć poziom stresu czy obaw. Poza tym łatwiej przeżyć niektóre, nieciekawe momenty życia odcinając się od nich w taki trochę bajkowy sposób. Polecam :)

Grafika: www.partybox.pl

piątek, 22 stycznia 2021

Pokaż kotku, co masz w środku...

Jakiś czas temu byłam na rezonansie magnetycznym głowy. Kto czytał post Obecność mózgu stwierdzono! dowiedział się, że to niezwykle interesujące doznanie, jeżeli rozpatrujemy je pod kątem doznań słuchowych. Niestety nie jest to atrakcja dla ludzi ze skłonnościami ku klaustrofobii. Każde badanie ma to do siebie, że po jakimś czasie dostajemy wynik tegoż procederu. Dostałam, więc, opis i płytkę z nagraniem. Opis na szczęście zawierał informacje jak najbardziej pozytywne: zmian patologicznych nie stwierdzono; odkryto tylko drobne niedociągnięcia w mojej głowie, ale nie będę na ten temat truć. 

Z wykształcenia jestem biologiem i jak na biologa przystało zainteresowałam się nagraniem, którego głównym bohaterem jest mój mózg. Przeglądając kolejne ujęcia natknęłam się na kilka niebanalnych obrazów, które mocno pobudziły moją wyobraźnię i nieco mnie przeraziły... A jednak mam kumpli, nie jestem sama... W zakamarkach mojej czaszki ukryło się kilka podejrzanych dziwaków...

Spójrzmy na zdjęcie powyżej... Postać jak najbardziej sugeruje brak kontaktu z rzeczywistością; gałki oczne skierowane ku górze i rozwarty otwór gębowy mogą wskazywać również na brak przytomności czy też wariactwo, które osiągnęło stadia końcowe. Ewentualnie można się tutaj doszukać wiecznie głodnego osobnika nastawionego na pochłanianie żywności, co akurat w moim przypadku pasuje jak ulał patrząc na moje umiłowanie do żarcia, a zwłaszcza do żarcia ciastek.

Zajmijmy się kolejną fotografią...

Pamiętacie serial animowany "Simpsonowie"? No czyż nie wyglądam tu jak Homer Simpson - ojciec rodu? Martwi mnie tylko ta zamurowana szczelina, która służy do przyjmowania pokarmów i mówienia. Może to przesłanie...? Kiedyś mnie los pokara i zlikwidują mi gębę, żebym tyle nie kłapała i nie wyjadała tych wszystkich dobroci świata doczesnego. Pocieszające jest to, że mam pofałdowaną powierzchnię mózgu, więc jest dobrze. Zawsze się martwiłam, że ta powierzchnia jest jak marynowana pieczarka i można po niej zjeżdżać na sankach.

Ujęcie nr 3...

To mnie przeraziło najbardziej! Straszna potworzina w tym łbie się zalęgła! Prawdopodobnie odpowiada za moją mroczą, nieujarzmioną stronę, która czasami wypełza i straszy ludzi. Do tego ma jakieś takie koślawe gałki oczne i wąsy - obym nie zmutowała w kierunku zezowatego mężczyzny.

Przejdźmy, po tych niezbyt miłych przeżyciach, do zdjęcia nr 4...

Słodziutki potwór wstydziaszek, który łapkami zakrywa sobie oczka. Niepokojąca jest ta nadmierne rozbudowana obręcz barkowa i muskulatura, która ją pokrywa... Czyżbym skrywała w sobie zapędy do zostania kulturystą? Znowu ten facet wyłania się zza winkla. Pozostając w klimatach słodziakowatości zerknijmy na ostatnie ujęcie - nr 5, bo przecie nie będę Was zanudzać hordą fotosów z mych wnętrz.


Taki słodziutki niuniuś ze skłonnościami do turkucia podjadka - tak mi się to bynajmniej kojarzy. Ewentualnie jakiś wodny skorupiak lub nieogarnięty mięczak, a może trochę morda żółwia...?

Jak widać wędrówki po ludzkim łbie mogą stać się niezłą gimnastyką dla wyobraźni. I dają odpowiedź na nurtujące nas pytanie - czy jesteśmy sami? No nie jesteśmy! Nikt z nas nie jest sam, każdy ma takich fajnych kumpli w środku; trzeba ich tylko poznać i odpowiednio wykorzystywać ;) 

piątek, 8 stycznia 2021

Obecność mózgu stwierdzono!

Rezonans magnetyczny głowy to nieinwazyjne, bezbolesne badanie, któremu poddajemy się wtedy, gdy coś z naszym łbem jest nie tak. Niekoniecznie musi być nie tak z łbem, bo zbadać można różne części naszego korpusu. Ba! Nawet całe ciało można przerezonansować po uiszczeniu stosownej opłaty - około 1000 złotych polskich.

Tyle tytułem wstępu technicznego, żeby tylko o bzdurach nie pisać ;) 

Takie badanie odbyłam w tym tygodniu i dostarczyło ono wielu przeżyć, na tyle innych, że postanowiłam stworzyć niniejszą wypowiedź pisemną. Badanie wymaga od nas pozbycia się metalowych przedmiotów, co w moim przypadku było nie do końca wykonalne, gdyż tytanowej kotwiczki z barku nie mogłam się pozbyć z powodów chyba wszystkim zrozumiałych, ale biustonosz z drutami ochoczo zdjęłam w kabinie przebieralniczej. Drucik z maseczki jednorazowej też musiałam wydłubać. Następnie udałam się do właściwego pomieszczenia, w którym czekała na mnie duża szuflada lub jak kto woli lada z foremką na głowę i takim wałkiem, który pod kolanami ląduje co zdecydowanie ułatwia wyleżenie podczas tego badania. No i oczywiście tunel z tworzyw różnorakich, do którego szuflada wjeżdża.

Od bardzo miłej pani obsługującej dostałam jeszcze stopery do uszu. Po zdjęciu obuwia zaległam na ladzie, a głowę wsadziłam do foremki. Miła pani obsługująca dodatkowo ustabilizowała ją jakimiś gąbczastymi wałkami i zakryła mi ją jeszcze czymś w rodzaju ażurowej klapki pasującej do dolnej części formeki. Do prawej ręki dostałam sygnalizator w postaci gumowej gruchy z przewodem, gdyby była potrzeba natychmiastowego przerywania oględzin mojej twarzo- i mózgoczaszki. 

Nie mam klaustrofobii, ale to całe opakowanie łącznie z maseczką na twarzy wprowadziło mnie w dziwny stan niepokoju, zwłaszcza po tym jak zostałam już wsunięta do tunelu. Nad głową miałam dwa pasy startowe świateł wmontowane w sufit, który zawisał bardzo blisko mojej twarzy. Zamknęłam oczy i odbyłam poważną rozmowę ze swoim panikatorem, żeby się ogarnął, bo nic się nie dzieje i zajął się czymś innym. Początkowo panikator był oporny i kazał mi obejmować dłonią tą gumową gruchę dość intensywnie, tak jakby od tej gruchy zależały losy świata. Biedna grucha musiała znosić nieznośny dotyk lepkiej, spanikowanej łapy. Dodatkowym wyzwaniem było powstrzymywanie się od poruszania. I tu zaczęłam czynić zaklęcia, żeby mi się kichać nie zachciało, nos mnie nie zaswędział czy jaki inny element albo ślina ściekająca nerwowo po gardle nie zaczęła mnie dusić, bo pomyliła drogę i pociekła do układu oddechowego. 

Kto odbywał to badanie to wie, że zestaw dźwięków wydobywających się z trzewi maszynerii jest głośny (tu trochę życie ratują stopery) i wyjątkowo urozmaicony. I chwała ci opatrzności za te dźwięki, bo dzięki nim przestałam myśleć o tym, że zostałam śledziem zapakowanym do puszki, tudzież pogrzebali mnie żywcem. A, że ja bujną mam wyobraźnię to ryki rezonansowe dostarczyły mi sporych wrażeń…

Na początku byłam świadkiem rozmowy dzięcioła z kosmitą. Chyba się kłócili, gdyż jeden przez drugiego darł japę emitując rytmiczne stuki i pokrzykiwania. Potem zaczęli do siebie strzelać. I tu mogłam zapoznać się z całą gamą dźwięków emitowanych przez broń ziemskiego i pozaziemskiego pochodzenia. Swoją drogą to czułam się jak tester fonii, która miała zostać użyta w grach komputerowych. Strzelanina się zakończyła i panowie, znaczy się dzięcioł i kosmiteł, przeszli do remontu. Prawdopodobnie montowali podwieszany sufit u leśniczego, bo odwiertów było sporo i w różnej tonacji. W międzyczasie pojawił się motyw kościelnych dzwonów, co nieco wytrąciło mnie z historyjki opartej na podsłuchiwaniu życia codziennego moich bohaterów i wprowadziło w konsternację: czyżby któryś jednak zginął i wystąpiła potrzeba zorganizowania pogrzebu? A zatem kto podwieszał sufit u leśniczego?!? Eee! Nie, nie! Za chwil parę znowu zaczęli do siebie strzelać. Nie miałam pewności czy byli sami, ponieważ ilość i częstotliwość serii z karabinów sugerowała, że pojawili się inni kosmici. Oby byli łaskawi dla mojego dzięcioła i nie zrobili z niego, na przykład, lampy ozdobnej w chacie u leśniczego. Tego się niestety nie dowiedziałam, bo zza zaświatów usłyszałam słaby głos miłej pani, że to koniec. Oczywiście koniec badania, nie mój i dzięcioła ;)

Badanie trwało około pół godziny, a dźwięki były przerywane momentami ciszy. Po wyznaczonym czasie wyjechałam z czeluści tej tuby i nieco zdezorientowana udałam się do przebieralni, gdzie założyłam biustonosz. Na pożegnanie dostałam płytkę z nagranym badaniem i informację, że wynik (opis) badania będzie za siedem dni. 

Najbardziej ucieszył mnie fakt, że nie odkryto w mojej głowie czarnej, pustej przestrzeni, sznurka między uszami, który trzyma owe uszy na miejscu czy gromady małych ludzików, które siedzą na układzie limbicznym i sterują za pomocą malutkich dźwigni moim nędznym żywotem. Jakoś od dziecka miałam taką wizję, że one tam siedzą i utrudniają mi życie ;) 

piątek, 22 kwietnia 2016

W ramionach hipotonii, czyli jak sobie zrobić dobrze dezodorantem do stóp… ;)


Grafika: gyanwalebaba.com

Niskie ciśnienie… Moja zmora, z którą muszę walczyć, zwłaszcza jak ciśnienie atmosferyczne dodatkowo dobija mnie do gruntu. Czasami jest zabawnie, czasami mniej zabawnie, a czasami mam ochotę postymulować się prądem przegryzając pierwszy lepszy kabel nasycony uporządkowanym strumieniem elektronów, który mi się rzuci w oczy ;) W każdym razie ktoś kto nie ma z tym problemu, nie jest w stanie zrozumieć jak wygląda żywot takiego niepostymulowanego boroka ;).
Z przeszłości pamiętam zatroskane postawy społeczne zamknięte w ludzkich ciałach, które miały wątpliwą przyjemność spać ze mną w jednym pomieszczeniu. Co poniektórzy zastanawiali się czy ja przypadkiem nie umarłam podczas snu, gdyż w ogóle nie było słychać i widać, że oddycham ;) Więc kończyło się to często jakimś obszarpywaniem mojego jestestwa błąkającego się w innych wymiarach i wyrywaniem mnie ze snu.
Czasami po prostu nie mam siły ruszać żadną częścią ciała, dopóki się odpowiednio nie nafutruję kofeiną, żeń-szeniami i innymi wynalazkami. A i tak potem lezę do łazienki i używam dezodorantu do stóp w charakterze odżywki do włosów; oczywiście opamiętanie następuje po jakimś czasie, ale co sobie narobię dobrze to moje ;) Wiecznie też czegoś szukam jak owca z uszkodzonym błędnikiem i sklerozą gigantem, która poszukuje trawy na wyścielonych trawą halach wiosenną porą ;)
Niestety muszę się również stawiać w robocie, a tam nie ma zmiłuj; napada mnie horda wysokociśnieniowych, nadpobudliwych nastolatków żądnych interakcji pełną gębą. Jakoś ogarniam sprawę, a potem to nawet dochodzę do wniosków, że może to i dobrze, że ja taki lekko trzepnięty egzemplarz jestem, bo spora część tych bodźców do mnie nie dociera ;) Siedzę więc i kopię się po kostkach szczerząc zęby i tak mi się udaje nie zalec pod biurkiem w ramionach rozkosznej drzemki ;) Rzeczywistość dociera do mnie jak przez szybę lub gigantyczną ścianę galaretki owocowej i coraz częściej zastanawiam się nad obrabowaniem jakiejś nielegalnej fabryki montującej dopalacze, ale ciiii  ;) 
Jedyny sposób na to bym powróciła do żywych to intensywny ruch – prawie taki, że trzeba mnie z podłogi zdrapywać z wycieńczenia. O dziwo, potem mam takie tętno, że mogę po osiedlu na miotle bez napędu mechanicznego latać ;) Ale następnego dnia, gdy biometr niekorzystny, jest powtórka z rozrywki. I nie proponujcie mi tu wstawania o 5 rano, żeby maraton na golasa przebiec przed robotą, bo aż taką masochistką nie jestem ;) Ale gdyby ktoś miał jakiś sprawdzony sposób na kopa dla niskociśnieniowca to będę dozgonnie wdzięczna :) Nie chcę brać jakiś prochów na toto, no bo ileż tej chemii można w siebie pakować. Aaa… porady typu, że mam się z kimś kłócić, wkurzać, irytować, nie działają ;) Mój organizm jest jak atom z chwilą, gdy wpadnie w otchłań niskiego ciśnienia. Piszę o tym, bo jakiś czas temu aura i własne ciało raczyły mnie tak niskim ciśnieniem często i gęsto, że zaczęłam się zastanawiać czy ja to przeżyję ;)

A tymczasem miłego weekendu ;)