sobota, 7 lutego 2015

Baba do użerania, kartonik mleka i poprzednie wcielenia…

Grafika: www.amazon.com

Zniknął kolejny kartonik mleka, a właściwie nie zniknął kartonik - tylko jego zawartość… Pan osobisty Konkubinator uprawiał nocny, mleczny żer. Poniekąd mnie to fascynuje, zastanawiam się czy nie zgłosić go jako testera do jakiegoś zakładu nabiałczanego. No więc, oglądam ten pusty kartonik i tak, od niechcenia, rzucam luźną myśl, która, być może, spróbuje wyjaśnić fenomen znikającego, w ilościach hurtowych, mleka:
- Może Ty w poprzednim wcieleniu byłeś cielakiem za wcześnie odstawionym od matczynej piersi… 
- Nie! Byłem królem… Twoim! 
Odpowiedź nieco zbija mnie z tropu, ale kontynuuję wątek nabiałowy:
- A co ma król do mleka? 
- Nic, ważne jest to - czyim królem byłem. Twoim! Twoim! Jełopino Ty jedna! 
Zauważam, że obszary mózgu odpowiedzialne za głupotę zbyt mocno zostały pobudzone, ale nie zrażona tym faktem brnę dalej w wątek wcieleń:
- Człowieku, czy Ty nie masz lepszego pomysłu na poprzednie wcielenia? Jak już być królem to całego narodu, pławić się w bogactwach, chordy niewolnic mieć na każde zawołanie, kąpać się mleku… - uruchamia mi się projektor z filmem pt. „Konkubinator i czterdzieści niewolnic w mlecznej krainie.”
- No coś Ty! Przecież użeranie się z Tobą to zastępuje ze trzy królestwa!

I co tu rzec… 
Facetom niewiele jednak potrzeba… Wystarczy mleko w kartoniku, baba do użerania, przyda się też dobry trunek i papierosy - w tym konkretnym, opisywanym przypadku ;)

Mlecznej soboty życzę ;)

czwartek, 5 lutego 2015

Mordowanie erotycznej powierzchni użytkowej...

Grafika: www.zdrowie.wp.pl

Jadę samochodem… Nie, nie, nie jako kierowca! Jako pasażer. Kobicina jak jest na stanowisku kierowcy to niewiele widzi oprócz strategicznych dla bezpieczeństwa drogowego obrazów. Kiedyś nawet rodzonego brata na drodze nie poznała i strąbiła, zwyzywała, bo się wedle uznania mojego wlókł okrutnie. No wiec, jadę sobie jako ten pasażer i nagle na me oczy rzuca się napis ogromniasty na przydrożnej reklamie: WWW.RITUAL.PL O kurde! To na moim osiedlu rytuały odprawiają, a ja nic o tym nie wiem! Nie może być! 

Po przybyciu do miejsca osobistego zamieszkiwania z Konkubinatorem i Psiornicą rzuciłam się w stronę komputera przeszukiwać czeluście sieci, co to za rytuały robią osiedlowe. Ot i co znalazłam: „W Ritualu poznasz najnowocześniejszy na świecie inteligentny system treningowy MILON, który wprowadzi Cię w świat treningu, jaki naprawdę polubisz.” Dobre, dobre... Ja zawsze wiedziałam, że mnie opatrzność Boża chce koniecznie zmusić do jakiś treningów. I takiż to znak Boży na mej drodze postawiła. Popatrzyłam na siebie krytycznym okiem rozebrawszy się w łaźni do stanu: jaką mnie Boże stworzyłeś, taką mnie i masz, pomyślałam i cóż: tragedii nie ma, ale dupy też nie urywa. Tkanka tłuszczowa, a właściwie ostatnio wyczytałam, że kobieta nie ma tkanki tłuszczowej tylko erotyczną powierzchnię użytkową, nagromadziła się sowicie na obszarze brzusznym. Mam pecha do figury, którą pozwoliłam sobie nazwać: ludzik z kasztana, czyli rączki i nóżki jak patyczki, a korpusik jak kuleczka, a właściwie kula. Pomyślałam jeszcze chwil parę... A niech tam! I zapisałam się na darmowe zajęcia próbne w celu wymordowania erotycznej powierzchni użytkowej...

Dziś rano wyszykowałam się na te rytuały i pojechałam... 

Miejsce kaźni tak się prezentuje - foto z netu zamieszczam w celu zwizualizowania tematu:



Wielce sympatyczny pan, pomagający w mordowaniu, na wstępie kazał mi ankietę wypełnić:
- Jaki pani chciałaby osiągnąć cel?
- No, jakiż ja cel chce tu osiągać! Panie, wymordować erotyczną powierzchnię użytkową, znaczy się tłuszcz chciałam ;)
Chłopina się uśmiał i wyjaśnił, że na sześciu stanowiskach mam dzielnie wytrwać całą minutę; tylko na dwóch po cztery minuty (na rowerku i crosswalkerze). O!!! I to mi się wielce spodobało, zwłaszcza ta minuta, ale i durnowaty uśmiech mnie nawiedził. Nieśmiałościowo zadałam pytanie:
- A jak ja tak krótko siedzieć będę to cokolwiek mi to da? - w imieniu powierzchni erotycznie użytkowanej zapytałam.
- Niech mi pani wierzy, że da! - odpowiedział, bez zająknięcia, pomocnik w mordowaniu.

Posadziła się więc Kobicina w asyście pomocnika na pierwszą machinerię i rozpoczęła „zwiedzanie” magicznego kręgu. Magiczny krąg trzeba zwiedzić dwa razy. Oczywiście pan mordujący tłuszcz pomagał przy każdym stanowisku, żeby się taki nieogarnięty uczestnik rytuału odnalazł bez komplikacji. 

No i Kobicina się zdziwiła, bardzo się zdziwiła, rzekłabym, że zawiesiła się na tym zdziwieniu, kiedy to w połowie drugiej rundy, mokra jak skarpeta wietnamskiego żołnierza, stwierdziła, że jak dobrnie do ostatniego punktu magicznego kręgu to ją wynosić będą. Na szczęście skandalu z wynoszeniem nie było ;)

Jak to czasami pozory mylą... - pomyślałam w skrytości swej i udałam się zalana kobicinowym potem do damskiej szatni.

Ot i takie to dziś atrakcje miałam ;)

środa, 4 lutego 2015

Kobicina na salonach i zajączek w domu publicznym...

Grafika: www.pawelet.pl

Nieco przekornie zacznę ten wpis, od dowcipu, mało górnolotnego, nieco wyświechtanego, ale jakoś tak pasującego mi do moich dzisiejszych Kobicinowych rozważań…

Przychodzi Zajączek do domu publicznego i mówi: Poproszę jakąś fantastyczną kobietę!
Pani recepcjonistka w postaci wypasionej Królicy rzecze: Kochany, wszystkie zajęte, wolna tylko Żyrafa.
Może być - Zajączek udziela natychmiastowej odpowiedzi, myśląc zdecydowanie czymś innym niż mózg... 
Po dwóch godzinach Zając wychodzi, a właściwie wypełza z pokoju Żyrafy… Futerko mokre, ciecze z każdego kłaka, Zając mocno sfatygowany, ledwo zipie… Stan przedzawałowy…
- A cóż to się stało? - przerażonym głosem pyta recepcjonistka wypasiona Królica.
- Paaaani! A co się paaani dziwi! Usta, dupcia, usta, dupcia, a kilometry lecą!

Wróćmy do meritum… Zgłosiłam się do konkursu: Blog Roku. W swej naiwności i głupocie łudząc się, że może ma to jakiś większy sens i nabędę nowych doświadczeń.
Doświadczenia już zostały nabyte… Od wczoraj można głosować na to, na co chcemy zagłosować. Dziś rano umierałam ze śmiechu, jak dostrzegłam aktualny ranking w różnych kategoriach… W czołówce blogi, które mają milion lub więcej wejść, a ja durna Kobicina, z tymi piętnastoma tysiącami, to mogę tam, co najwyżej, podłogę umyć. Jestem jak ten zajączek z dowcipu - porwałam się z motyką na słońce, chociaż w przypadku zajączka dotyczyło to porwania się narządem płciowym na żyrafę ;) Dobrze, że ust i dupć niczyich obrabiać nie muszę ;) 

Pozdrawiam futerkowo :)

poniedziałek, 2 lutego 2015

O swędzących cyckach na dziale mięsnym...

Grafika: www.papilot.pl

W sklepie...

Stoję w kolejce na dziale mięsnym z gorącym pragnieniem zakupienia dziesięciu plasterków salami A i dziesięciu plasterków salami B. Realizuję zamówienie osobistego Konkubinatora zwące się: „zjadłbym jakieś dobre salami.” Przede mną w kolejce oczekują: mężczyzna z łysiną, kobieta w dziwnej czapce i kobieta w kraciastym płaszczyku. Obsługiwany jest mężczyzna:
- Co dla Pana? - pyta ekspedientka.
- Jakąś wędlinkę chciałem, dobrą… - mężczyzna ze skąpym owłosieniem głowowym bardzo „precyzyjnie” werbalizuje swoje oczekiwania ;)
Hmm… Zamyślam się… No to mamy klienta: Lux malina, mucha nie siada! Teraz bedziem stać w tej kolejce dwa dni… Repertuar kryjący się pod hasłem: „jakaś dobra wędlinka” jest długi i szeroki… Nie mylę się: pani obsługująca mięsny kramik prezentuje szeroki wachlarz produktów pochodzenia zwierzęcego. Pan z łysiną dokonuje oględzin i jakoś nic nie zadowala jego męskiego wędlinianego ego - a to za tłuste, to za chude, to jakieś siwe, tamto za drogie, a toto dziwnie wygląda. A ja tylko chciałam te dwadzieścia plastrów nieszczęsnego salami… 
Może się czepiam, może upierdliwa jestem, system nerwowy wykazuje mniejszy zakres tolerancji, ale jak widzę chłopa w kolejce to mnie cycki zaczynają swędzieć… i bynajmniej nie z powodu podniecenia! Swoje wnioski wyciągam na światło dzienne, ponieważ zostały one poczynione na podstawie wieloletnich obserwacji sklepowych. Facet w kolejce równa się problem: albo taki ma jakieś opóźnione odruchy przy pakowaniu towaru, albo stoi i czeka, aż mu się samo spakuje, albo nie ma pieniędzy, albo nie ma karty płatniczej, albo nie wie, co kupić! W każdym razie skutecznie zagraca i opóźnia ruch kolejkowo-sklepowy. Może są jakieś kursy typu: "Zanim wejdziesz do sklepu…" lub "Jak się ogarnąć w sklepie?" - kurs dla początkujących. 

To tak z okazji poniedziałku ;)

Aaa... baby wywołujące przypadłość swędzących cycków też bywają, ale w mniejszej ilości, chyba...

sobota, 31 stycznia 2015

Prawda naga jak dupina w otchłani porcelanowej muszli klozetowej...

Grafika: www.forwallpaper.com

Co mnie kręci, co dodaje energii, co sprawia, że zaczynam myśleć pozytywnie? Dla jakiego zajęcia jestem gotowa dużo zaryzykować?

Siedzę i myślę, jak tu zgrabnie sklecić kilka słów na powyższy temat. To temat konkursu ogłoszonego przez Audioblog
Po kilku, nieco dłuższych, chwilach myślenia - przerywanego wydobywającym się z moich trzewi, od czasu do czasu: Yyyhhmmm… Yyyhhmmm… - słyszę pytanie zadane przez mojego osobistego Konkubenta:
- A Ty, co tak yhymujesz?
- Nie yhymuję! To są przerywniki w myśleniu - moim intensywnym!
- Hmm… To Ty myślisz?!? A ja myślałem, że to są przerywniki na myślenie! - pada okraszona ironią do kwadratu odpowiedź.
- No dobra, dobra, już się nie obrażaj! A nad czym tak myślisz? - pyta z zaciekawieniem Konkubent.
Wyjaśniam więc, co i jak, widać szkiełko i oko mędrca na mojej twarzy i czekam, co też powie ten mój Mędrzec…
Chciałam to i mam:
- Ale nad czym Ty myślisz?!? Przecież to proste jak konstrukcja cepa! No, Dziubek! Dla jakiego zajęcia Ty jesteś w stanie duuuuuuużo zaryzykować? Co Cię kręci? No, myśl, myśl, yhymuj i myśl! - słyszę to wszystko i już węszę podstęp…
- Dziubek, jest tylko jedna taka rzecz na świecie! Zdobycie ciastek z kremem! Ewentualnie - spożycie ciastek z kremem! Przecież, jak Ty widzisz ciastka to świat przestaje istnieć, Ziemia się zatrzymuje, kosmici popadają w stan hibernacji, a na Twojej twarzy maluje się mimika godna Oskarowej gali!
I tak moje literackie aspiracje, które miały zmierzać w kierunku poetyckich opisów, dotyczących górnolotnych, namnażających połączenia mózgowe, zajęć zostały sprowadzone do prymitywnego ciastka z kremem… Mój poczciwy żywot kobiety twórczej zamknął się w jestestwie ptysia i wuzetki…
I co tu począć? Niestety muszę się zgodzić i posypać łeb popiołem, ponieważ jest to prawda - naga, jak dupina w otchłani porcelanowej muszli klozetowej!

Tekst został wyróżniony w konkursie... Pewnie jury też lubi ciastka z kremem ;)

środa, 28 stycznia 2015

Zawartość gaciowych czeluści w zimowej scenerii...

Grafika: A.J.

- A cóż to za problem te narty?!? Wkładasz i jedziesz! W dzieciństwie miałem takie z plastiku, żadna trudność! - pełna profesjonalizmu narcianego odpowiedź pada z ust osobnika płci męskiej, spokrewniaczonego z moją skromną postacią - roboczo nazwijmy go Tośkiem ;)

Hmm… Popadam w zadumę i wspominam swój pierwszy raz na nartach…

Leżę na górce dla dzieci, po tym jak wywiózł mnie na jej „szczyt” wyciąg „Krasnal”. Wywiezienie na „szczyt” było mocno traumatycznym przeżyciem… Zgramoliłam się z talerzyka wyciągowego i jak się można było spodziewać od razu rypnęłam… Ale jak rypnęłam! Leżę niczym biedronka siedmiokropka na korpusiku i macham… Jedyne czym mogę machać to rączki, bo nóżki mam podwinięte… Pani instruktorka i kuzynka usiłują mnie ustawić do pionu, ale nie jest to proste - wiadomo górka jakieś tam, mimo wszystko, nachylenie ma, a siła tarcia (a właściwie jej brak), znajdująca się pomiędzy wyślizganym śniegiem, a moimi mięśniami pośladkowymi nie ułatwia sprawy. W końcu wstaję. Po kilku „zjazdach”, pod czujnym okiem instruktorki, ogarniam „Krasnala” i górkę dla dzieci. Zapada śmiała decyzja: Wjeżdżamy na dużą górę…

- Hamuuuuuuuuj! Wywaaaaaaaaaal się w zaspę! Boże! Wywaaaaal się! Zabijesz się! - drze się instruktorka… A ja zespolona z tym piekielnym sprzętem samonośnym, który rządzi mną i jedzie, gdzie chce, modlę się o szybką śmierć! Nawet wywalić się nie potrafię! Jak mam to zrobić, no jak?!? Zaliczam muldy śnieżne, które pojawiają się na "mojej" trasie, wpadam na jakiegoś nieszczęśnika... Leżę! Udało się! Leżę! W gaciach narciarskich mam trzy tony śniegu - w trakcie upadku podwinęła mi się kurtka po samą szyję i zmieniłam ułożenie w przestrzeni - końcowy odcinek toru upadkowego odbyłam w pozycji - głową w dół, w związku z czym gacie pełniły funkcję zbiornika na puszysty śnieżek.

Mój pierwszy zjazd z góry zwanej - Skrzyczne, trwał kilka godzin… Przeżyłam, ale za cholerę nie chciałam tego powtórzyć! W mokrym ubraniu - od śniegu, potu i łez wykrzyczałam, że nie dam się wwieźć, po raz kolejny, na tą śmiercionośną górę.

Następnego dnia stałam jednak u podnóża szczytu zastanawiając się - co ja tu robię? Z narciarstwem nie pokochałam się od pierwszego wejrzenia, ale się pokochałam i odkryłam, że to jednak ma jakiś potencjał w kierunku przyjemności. Miałam chyba 31 lat - tu zachęta dla tych, co jeszcze nie próbowali, a pierwszej młodości nie są ;)

Ale wróćmy do Tośka…
Zdanie Tośka na temat narciarstwa uległo zmianie po tym jak, po raz pierwszy, założył buty narciarskie i dopiął sobie do nich narty:
- Ciężkie to… - słychać w głosie lekkie przerażenie umiejętnie zamaskowane męską niechęcią do okazywania strachu ;)
Wyciąg typu „Krasnal” wywiózł Tośka na „szczyt”… Tosiek uległ upadkowi… Upadek był na tyle nieszczęśliwy, że uszkodziło się Tośkowe kolano i rozerwały się narciarskie gacie w kroku. Z czeluści rozerwania gaciowego wychyliła się biała watka pełniąca funkcję ocieplającą. Pamiętam to doskonale, ponieważ umarłam wtedy ze śmiechu, pomimo niezbyt śmiesznej sytuacji. To był niezapomniany widok: Tosiek leżący na śniegu z grymasem na twarzy, a pomiędzy nogami, puszyste jak owieczka, śnieżnobiałe łono otoczone przez czerń materiału narciarskich spodni.

Tosiek nie pokochał nart…

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Testerka małżeńskiej miłości i okupacja podłogi...

Grafika: www.demotywatory.pl

Któregoś dnia, wracając do domu z pracy, zauważyłam na końcu mojej ulicy miotającego się dziwnego osobnika w białym podkoszulku i galotkach… Pierwsze, co pomyślałam: Wariat! Znowu wariat! I oczywiście ja muszę się na niego napatoczyć! Podjeżdżam bliżej, a „wariat” atakuje mnie wybiegając przed maskę. Następnie puka w szybę od strony kierowcy. Konsternacja: uchylić czy nie uchylić? Ostrych narzędzi w rękach nie miał, po bliższych oględzinach dostrzegłam, że to starszy pan ubrany w jakąś domową piżamczynę. Uchylam…
- Kurde! Szkoda, że pani jest kobietą! Cholera, szkoda! - słychać, że staruszek jest mocno zmartwiony i rozczarowany moją płcią.
- A o co chodzi, proszę pana? - dopytuję się "wariata".
- No, pani! Żona siedzi na podłodze i nie chce wstać! A ta podłoga zimna, bo, wie pani kafle dali, a ona nie ubrana i siedzi i nie chce wstać! Ja nie mam siły jej podnieść, cholera! A ona jakoś tak źle wygląda!
- To ja chętnie pomogę! Może pogotowie wezwać?!? - oferuję swoją pomoc.
- Nie pani, żadne pogotowie! Pani pójdzie za mną!
Staruszek prowadzi mnie w stronę drzwi wejściowych należących do domku, typu bliźniak, stojącego nieopodal. Wchodzę za nim do środka. W głębi widać salon i stół nakryty białym obrusem. Tuż za stołem siedzi na podłodze rozczochrana babinka odziana w przykrótką koszulę nocną. Staruszka zobaczywszy nas zrzędliwym głosem daje do zrozumienia, że łatwo nie odpuści tej podłogi:
- Staruchu ty! Ja się nigdzie nie ruszę! Dobrze mi tu! 
Widząc bezradność starszego pana postanawiam się odezwać - miło i kulturalnie:
- Proszę Pani, proszę pozwolić sobie pomóc, pani siedzi na zimnej podłodze, a mąż się martwi - po ulicy nawet biegał, w samym podkoszulku, a tam zimno, wiatr… 
A kobiecina na to:
- I dobrze tak dziadowi! Niech biega! Wkurzył mnie dziś to taką sobie zemstę wymyśliłam, żeby się pomartwił! Trochę poudawałam! Ale jak pani mówi, że on tak biegał po tym zimnie to wstanę z tej podłogi! Znaczy się, że kocha! Stasiek, pomóż mi!
Wryło mnie w podłogę… Pozwolę sobie zacytować wypowiedź przeczytaną na jednym z blogów - autorstwa Pani Gryzmolindy: "Szczena mi opadła, aż dno dupy było widać…"
I tak ze Staśkiem podnieśliśmy z podłogi testerkę miłości małżeńskiej.
Następnego dnia, wieczorową porą, widziałam ich spacerujących po osiedlu… Trzymali się za ręce...

środa, 21 stycznia 2015

Trociny w głowie, a mózg na spacerze...

Grafika: www.polskieradio.pl

Koleżanka z pracy dopiero około 14.00 poinformowała mnie, że dziś strasznie niskie ciśnienie w całym kraju się panoszy. No, to już wszystko wiem! Jako niskociśnieniowiec, podczas napływów niżowych, działam tak, jakby ktoś napchał mi do głowy trocin i dodatkowo ciągle potrząsał moją biedną łepetyną. Możliwe też, że mam, jak ta blondynka z dowcipu, tylko sznurek w środku zamiast mózgu, żeby mi uszy nie odpadły od czaszki…

Zaczęło się od samego rana… Myję włosy, umyłam je balsamem ujędrniającym do ciała - dziękować Bogu - w porę zorientowałam się, że coś jest nie tak. Oczywiście użycie niewłaściwego środka do pielęgnacji doprowadziło do lekkiego opóźnienia na trasach porannych wędrówek przedpracowych. Wyszłam z łaźni, idę do kuchni: Kawy! Kawy! Kawy! Poszukuję mleka… Jest! Nie, nie, moja droga - nie ma: jest pusty kartonik - nocny Miś żerował i dokonał spustoszenia w mlecznych zapasach. Jego bezczelność nawet nie pokusiła się o schowanie dowodów rzeczowych.

Odziana do pracy w kurtkę, berecik i inne elementy namiętnie poszukuję rękawiczek… Cholera, no nie ma! Brak czasu wymusza na mnie opuszczenie lokalu bez rękawiczek, a berecik założyłam profilaktycznie - gdyby ten sznurek w głowie funkcjonujący tymczasowo jako mózg się zerwał to przynajmniej uszy mi nie odpadną ;) Docieram do pracy i cóż się okazuje! Po ściągnięciu ze łba beretu rękawiczki mam na dnie beretu. Dobrze, że uszy mam na miejscu. Popadam w zadumę… Mijające lata, stresująca praca, życie na Śląsku - dość mocno chyba przyspieszyły proces degeneracji komórek mózgowych. O pracy pisać nie będę, bo nie chcę się pogrążać…

Wychodzę z pracy… Zbliżam się do swojego samochodu, pstryk, pstryk kluczykiem… Pstryk, pstryk - odpowiada samochód. Biorę się za drzwi - zamknięte! Toż mnie jeszcze dziś zatrzaśnięciem zamków w osobistym aucie pokarało - klnę pod nosem i szarpię klamkę! Za chwilę słyszę: Kobieto! Włamujesz się do mojego auta ;) Koleżanka ma identyczny samochód jak ja, ta sama marka, ten sam kolor… Ten należący do mnie stoi nieco dalej... Zazwyczaj mój mózg ma to zakodowane, ale nie dziś… 

Wracam do domu… Przynajmniej obiad mam gotowy, tylko odgrzewać i ciamać - w niedzielę zrobiłam zapasy zupy krem z rozmaitości. Zadowolona wyciągam gar, odmierzam porcyjkę do miski i sru do mikrofalówki. Czekam, głodna jestem. Szykuję sobie w międzyczasie troszkę serka żółtego do posypania mojej zupy, małą grzankę i plaster szynki parmeńskiej. Bim, bam! Jest obiad! Wyciągam michę, biorę łychę i pakuję zupę do otworu gębowego. Osz… ku…, co jest?!? Gazowana zupa?!? I czar pryska - mój obiad, pomimo tego, iż był w lodówce został zaatakowany przez mikroby i uległ zepsuciu w postaci zagazowania? A może nie był w lodówce? Na pocieszenie została mi kroma z plastrem szynki i potartym żółtym serem. 

Dzień się jeszcze nie skończył, ale postanowiłam zalec na kanapie i się nie ruszać. Boję się, że zaatakują mnie bambosze, pies mnie wyrzuci z domu albo ja wrzucę brudne ubrania do klozetu zamiast do pralki (już tak kiedyś zrobiłam).

Trociny opuśćcie moją biedną głowę!

niedziela, 18 stycznia 2015

Kacze piersi w objęciach kuchennego szaleństwa Kobietoskopowego ;)


W ramach niespełnionych fantazji kulinarnych dziś dorzucam pomysł na niedzielny obiad: Kacze piersi w towarzystwie puree ziemniaczanego, śmietanką okraszonego, upiększone surówką z kiszonej kapusty, a wszystko unoszące się na nutach zapachowych z ziół prowansalskich uwolnionych :)  

O mojej pasji do jedzenia wspominałam nie raz i często zdarza mi się przeprowadzanie eksperymentów w kuchni. Ludzie nakłaniają mnie do stworzenia bloga o jedzeniu i pieczeniu ciast, ale jakoś moja wena twórcza podąża w nieco innych kierunkach. Poza tym nie lubię pisać o gotowaniu, wolę jeść, przyrządzać, wymyślać i eksperymentować :)
Postanowiłam się z Wami podzielić przepisem na obiad, choć nie wiem czy można to tak nazwać, ponieważ zazwyczaj gotuję bez receptur. Obiad, który na pewno zadowoli wielbicieli kaczego mięsa. 

Potrzebne będą następujące składniki (dla dwóch osób):
- dwie surowe piersi z kaczki ze skórą,
- do marynaty, tychże piersi: zioła prowansalskie, kilka łyżek wina czerwonego słodkiego, kilka łyżek sosu sojowego, pieprz czarny,
- ziemniaki - 4 średnie sztuki,
- słodka śmietanka - do deserów i sosów,
- 200 g kiszonej kapusty z marchewką,
- garść pokrojonego selera naciowego,
- garść pora pokrojonego w półplasterki,
- kilka pomidorów suszonych (z oliwy),
- 4 łyżki oliwy z pomidorów suszonych,
- sól, 
- pieprz, 
- kilka łyżeczek Maggi do smaku.

Przyprawę Maggi, jeżeli ktoś jej nie lubi, możemy wyeliminować lub zastąpić innymi ulubionymi przyprawami.

SURÓWKA (wymyślona przeze mnie, spontanicznie):
Kapustę kiszoną posiekaj nożem, dodaj pokrojone (w kostkę, paski): seler naciowy, por, pomidory suszone; wymieszaj; dopraw pieprzem czarnym, oliwą ze słoiczka, w którym były pomidory suszone oraz szczyptą ziół prowansalskich; pozostaw na godzinę, aby się „przegryzło”. 
PUREE ZIEMNIACZANE:
Ziemniaki ugotuj ze szczyptą soli; następnie ugnieć je tłuczkiem na papkę, dodaj kilka łyżek słodkiej śmietanki, dopraw Maggi, pieprzem czarnym, ziołami prowansalskimi do smaku; możesz użyć innych ulubionych przypraw; całość doprowadź do konsystencji gęstego, puszystego kremu - nie może się rozciapywać na talerzu, musi być na tyle zwarte, aby można było np. ładną kulkę ukształtować.

PIERSI Z KACZKI:
Kupuję je w Lidlu, nie mrożone, świeże; przed obróbką termiczną marynuję je około 2 h w marynacie składającej się z: około 6 łyżek słodkiego czerwonego wina, kilku łyżek sosu sojowego, ziół prowansalskich i czarnego pieprzu (świeżo mielonego). Następnie kładę je na patelni teflonowej (wcześniej "otrzepuję" z marynaty), skórą do dołu (skórę można naciąć w tak zwaną kratkę przed marynowaniem) i smażę, bez tłuszczu,  na małym ogniu, do momentu aż skórka się nie wytopi i nie zarumieni (trwa to około 30 minut); następnie zwiększam moc kuchenki na prawie maksymalny i kilka minut smażę piersi z drugiej strony. Lekko je wtedy solę. Piersi kacze po przekrojeniu powinny być różowe i soczyste. Jeżeli komuś nie uda się ta sztuka, za pierwszym razem, to musi poćwiczyć. Mięsko z kaczki nie jest łatwe w obróbce - wymaga intuicji, ale dobrze zrobione jest przepyszne.
Wszystkie elementy wykładamy na, podgrzany wcześniej w mikrofalówce, talerz i możemy jeść. 
Smacznego :)

O czym marzą faceci...? O manierce z Legii Cudzoziemskiej ;)


Dziś będzie poważnie, profesjonalnie i edukacyjnie ;) O czym marzą faceci...? Nie, nie, nie o tym, o czym myślicie! Co jest potrzebne facetowi w wielkim mieście? Co spędza sen z jego powiek? Jakie potrzeby zaprzątają jego głowę? Odpowiedź poniżej... 
Ostatnio zostałam poproszona przez osobistego Konkubinatora o zakupienie na allegro kilku ciekawych gadżetów - grzecznie, więc zakupiłam, natomiast dodając te cuda do koszyka nie mogłam się powstrzymać od śmiechu :)


Cóż my tu mamy?
1. BRANSOLETA Paracord - dla niewtajemniczonych wyjaśniam: jest to linka sprytnie zamieniona w bransoletkę - bardzo gustowną w kolorze agresywnej czerwieni ;) Po rozpleceniu otrzymuje się ponad dwa i pół metra bardzo wytrzymałej linki, która może przydać się w każdej sytuacji. To jest istotne! Posiada niezliczona liczbę zastosowań, doskonała do naprawy sprzętu, mocowania oporządzenia, do budowy schronienia, jako smycz, linka do prania, linka do namiotów i hamaków, zapasowa sznurówka, cuma, linka na wiadro, itd. Testowania na obciążenie statyczne aż do 250 kg. Odporna na przetarcia i cięcie tępym narzędziem. Szybko schnąca, nie butwieje i pleśnieje.

2. Lekki HAMAK Turystyczny z Pokrowcem OLIV - lekki hamak o specyfikacji militarnej. Specyfikacja jest ważna ;) Doskonały by zapewnić suche, wygodne i bezpieczne miejsce do spania nawet w najtrudniejszym terenie. Świetnie sprawdza się także na działce, kempingu i na łodzi. Jego niezwykła wytrzymałość, niewielkie gabaryty i niska masa czynią go niezwykle przydatnym w wędrówce. Wykonany z wysokiej klasy nylonu, wyposażony w solidne sznury do wiązania z oplotem - ułatwia to rozwiązanie węzłów. Łatwy do utrzymania w czystości (możliwość prania), szybkoschnący. Obustronne linki zapobiegają wypadnięciu i regulują stabilność hamaka. W komplecie pokrowiec z wodoodpornego materiału.

3. Hunter CZAPKA z Daszkiem Myśliwska Wild Tree - profesjonalna czapka myśliwska z daszkiem. Dedykowany specjalnie dla myśliwych kamuflaż leśny Wild Tree - przypomina rysunek lasu. Zwykłe kamuflaże wojskowe służą do maskowania w terenie przed okiem ludzkim, kamuflaże myśliwskie maskują także przed okiem zwierzyny. Wykonana z najwyższej jakości materiałów z dużą dbałością o szczegóły. Doskonały krój gwarantuje, że czapka zawsze dobrze leży. Materiał nie szeleści i nie odbija światła. Daszek chroni przed słońcem oraz deszczem. Czapka z usztywnianym czołem wyposażona w potnik. 

4. Wojskowy KOMPLET PRZECIWDESZCZOWY - oryginalny zestaw przeciwchemiczny Armii Czeskiej. Jego głównymi zaletami jest lekkość i niewielkie gabaryty, warto mieć go zawsze ze sobą. Całkowicie wodo i wiatroodporny, zabezpiecza przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Zestaw składa się z peleryny, ochraniaczy na buty (woderów) oraz rękawic. Wykonany z grubej i niezwykle wytrzymałej folii PVC w kolorze maskującym. Długa peleryna wyposażona w obszerny kaptur ze ściągaczem i wewnętrzne kieszenie na wodery i rękawice. Uniwersalne wodery wyposażone w ściągacz na buta oraz taśmy do mocowania na pasku. Podeszwa wzmocniona, odporna na przetarcia. Długie rękawice trójpalczaste z wszytą gumką. Specjalny krój umożliwia noszenie jednocześnie z plecakiem. Peleryna niezwykle uniwersalna, poza klasyczną funkcją może posłużyć do budowy namiotu/szałasu, jako wodoodporny pokrowiec na śpiwór lub izolacja od podłoża. Z uwagi na kształt i gabaryty woderów istnieje możliwość ich użycia jako wodoodpornych worków na bagaż lub sprzęt. Wszystkie szwy galwanizowane - wodoodporne. Rozmiar uniwersalny. Zestaw zapakowany w hermetyczny worek.

5. Okulary Polarne, Gogle Alpinistyczne GLACIER S3 - klasyczne okulary lodowcowe/alpinistyczne o specyfikacji militarnej. Model zaprojektowany dla oddziałów piechoty górskiej. Specyfikacja militarna gwarantuje wysoką jakość i bezkompromisowe rozwiązania. Przystosowane do noszenia w najcięższych warunkach, ekstremalnie niskich temperatur i zamieci. Chronią przed naświetleniem oczu na silnym słońcu, gdy promienie dodatkowo odbijają się od śniegu - zabezpieczają przed ślepotą, zapaleniem spojówek i silnym bólem. Niezwykle wytrzymała poliwęglanowa szyba o grubości 2 mm zapewniająca ochronę przed bezpośrednim uderzeniem przez np. odłamki skał lub lodu. 

6. MANIERKA Legii Cudzoziemskiej 1,4L + Kubek 0,7L - kontraktowa manierka Legii Cudzoziemskiej i Armii Francuskiej. Oryginalność zapewnia najwyższą, wojskową jakość i bezkompromisowe rozwiązania - solidna. Zestaw składa się z manierki, kubka i pokrowca. Polecana profesjonalistom, niezastąpiona w warunkach bojowych, survivalu i w turystyce. W przeciwieństwie do manierek z tworzyw daje możliwość noszenia napojów zimnych lub gorących, gazowanych, soków oraz kawy lub herbaty. 

Czy ktoś ma pomysł, co z tym wszystkim można zrobić? :) Ja mam... Można się fantastycznie przebrać, straszyć dzieci, sąsiadów, wprowadzić elementy dzikiego, militarnego seksu do sypialni lub dostarczyć sporej dawki radości osobie, której się pokażemy odziani w to wszystko. Moimi idolami są: oryginalny zestaw przeciwchemiczny Armii Czeskiej oraz manierka. Wszystkie te zjawiskowe przedmioty, zapewne, zasilą szeregi innych wynalazków, które zalegają w pewnym pokoju naszego domostwa, ale czego się nie robi w celu uszczęśliwienia mężczyzny ;) 

Informacje militarne pochodzą ze stronki, na której zakupiono te cuda: militaria :)
Grafika: Eve Daff