Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadanie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 22 lutego 2021

Niedaleko pada brunetka od blondynki, a głupota nie rodzi się w bólach...


Podjeżdżam na swoją ulubioną stację benzynową. Sporo klientów. Stacja jest samoobsługowa i dodatkowo ma pana w budce dla tych, którzy zechcą zapłacić gotówką. Po kilku minutach oczekiwania ustawiam swój wehikuł w odpowiedniej pozycji, wyciągam kartę płatniczą, odkręcam korek prowadzący do baku i podchodzę do magicznej skrzynki dla samoobsługowców. Kątem oka widzę, że obok skrzynki, po drugiej stronie wspólnego stanowiska tankującego, kręci się kobitka, brunetka, odstawiona jak żywa reklama strony numer pięć w katalogu z odzieżą dla pań z wyższej półki. Tymczasem ze skrzynki zaczyna się wydobywać dziwny dźwięk w postaci upierdliwego pisku. Zaniepokojona zbliżam się do kobiety i skrzynki. Widzę przerażenie w jej oczach...
- Kurcze coś źle wsadziłam chyba? Albo poprzyciskałam nie to co trzeba! Znowu... Ale ze mnie kretynka!
Na ekranie miga znaczek wskazujący na tankowanie z dystrybutora po mojej stronie. Sytuacja zaczyna się komplikować, gdyż za moim samochodem i koleżanki brunetki ustawiły się już inne pojazdy. Manewrowanie w celu zamiany miejsc wywoła poważne przetasowania i zapewne nieźle wkurzy oczekujących na tankowanie. Samochodów za pomocą teleportacji raczej nie zamienimy miejscami. Brunetka zaczyna wpadać w panikę:
- I co teraz? Zaraz nas zatrąbią! 
Zaraz, zaraz... Jakie nas? - pomyślałam. Przecie to ty babiszonie jeden rozumem się nie wykazałaś - kontynuowałam myślenie... A że ja dobry z natury człek jestem to nie wytrzewiłam swoich przemyśleń i zdusiłam zło w zarodku. Zamiast tego zabrałam się do oględzin budki, dystrybutora i wydałam wyrok: 
- Ciągniemy pistolet z "mojego" dystrybutora do pani samochodu, tego węża powinno wystarczyć.
I tak dwie brunetki zabrały się za ciągnięcie węża. Akcja przyniosła pożądane rezultaty i pistolet trafił do odpowiedniej dziury. Oczywiście dziwnym zamieszaniem zainteresował się pan nadzorujący z budki. Przybył na miejsce zbrodni i skomentował:
- A co tu panie wyczyniają? No tak! Wpuścić dwie baby to stację benzynową zdemolują! 
- Ale my nic nie demolujemy, rozwiązujemy problem natury logistycznej - wyjaśniam.
Pan dokonawszy oględzin i stwierdziwszy, że nie wysadzimy niczego w powietrze oddalił się, a moja "koleżanka" zaczęła mi wylewnie dziękować:
- Strasznie pani dziękuję, naprawdę, ja bym tego nie wymyśliła. Opatrzność panią zesłała! Ja to zawsze mam jakieś przygody na tej stacji. Kurcze taki wstyd!
O zesłaniu mojej osoby przez opatrzność nic nie wiem, ale nie powiem, że nie połechtało to mojego ego - poczułam się jak specjalista kategorii X w dziedzinie tankowania ;) Natomiast w ramach solidarności jajników do "koleżanki" brunetki rzekłam:
- Proszę się nie przejmować - ja też rozumem nie grzeszę, jeśli chodzi o obsługę samochodu - przez miesiąc jeździłam bez korka przy baku paliwowym, który zostawiłam na jakiejś stacji przy okazji tankowania, a raz to i stopy zdarzyło mi się oblać benzyną. Bez komentarza... 

Kolor włosów nie ma najmniejszego znaczenia, jeżeli chodzi o wykazywanie się czymś, co powszechnie zwane jest głupotą ;) O ile słowo "wykazywać" jest tutaj odpowiednie. Przecież głupota jest tworem spontanicznie wypełzającym na światło dzienne i czasami właściciel owej głupoty jest zupełnie bezradny wobec jej narodzin ;)

sobota, 26 grudnia 2020

Migawki z życia kobiety… Epizod 2: Imieniny mamuni i wielka księga siusiaków


- Klarcia przyszła! Iśka posuń się trochę to ją wciśniemy obok Ciebie! – mamunia w fazie pełnej ekscytacji wydawała ochoczo komendy.

- Siadaj, siadaj dziecko, miejmy nadzieję, że się wciśniesz, bo ostatnio to chyba się nie odchudzałaś? – ciocia Isia subtelnym zapytaniem dała do zrozumienia, że daleko mi do obiektu westchnień męskiego gatunku.

- Oj tam! Oj tam! Takie okrąglejsze to widać, że zdrowe. Siadaj dziecko i nie słuchaj starych ciotek – odzew ze strony babci Anieli był miłym gestem w stronę wszystkich zaokrąglonych. 

Starych… Hmm… - no ja też młoda nie jestem: prawie czterdziesta wiosna mija, a ja niczyja…

- Janinko naleweczki wyborne! No pigwóweczka mistrzostwo świata! A malinówka – brak słów! – babcia jako wytrawny znawca naleweczek nie szczędziła pochwał najstarszej córce. 

Mamunia słynie z produkcji nalewek, zawsze tego ma nachomikowane po wszystkich kątach i jak tylko jest okazja to złota kolekcja smaków wypełza na stoły ku uciesze zgromadzonego przy stole tłumu.

- Już nalewamy naszej Klarci! Której chcesz na początek? – zapytała solenizantka. Nie pozostawało mi nic innego jak zamoczyć usta w trunkach w obliczu znoszenia tej jakże górnolotnej dyskusji imieninowej…

- Aroniowej poproszę, mamuniu – na początek coś kwaśniejszego, żeby w tym cukrze nie zatonąć. Stół jak myślałam – suto zastawiony, aż mało nogi nie popękają.

- A wiecie, że ja to ostatnio widziałam w księgarni takie dzieła, chyba dla młodzieży: „Wielka księga siusiaków” i „Wielka księga cipek”, że to niby tematy trudne dla dojrzewających dziewcząt, ich rodziców i nauczycieli - od anatomii poprzez miesiączkę na masturbacji skończywszy! – Werka, kumpela mamy z czasów pracy, ogłosiła wszem i wobec nowinę dnia. 

- No popatrz, popatrz! Za moich czasów to nikt nawet po cichu o tym nie mówił. Każdy w swojej chałupie zrobił co trza było i tyle, a nie jakieś publiczne pranie brudów – babcia Aniela podjęła wątek.

- No jakie pranie brudów mamo – tu moja rodzicielka postanowiła wziąć w obronę "Wielką księgę siusiaków" – Przecież seks to normalna rzecz i dla ludzi. 

Odkąd mamunia zaprzyjaźniła się z panem Antkiem poznanym w sieci to jej spojrzenie na różne sprawy nabrało jakby bardziej rewolucyjnego rozpędu. W końcu wdowie też się należało małe co nieco.

- O! A ja to oglądam taki serial „Masters of sex”; wiecie, no o takim lekarzu, on ginekologiem jest czy seksuologiem i ma taką asystentkę i razem ten seks badają, ale nie, że to porno jakieś czy erotyczny, taki obyczajowy, bo tam się akcja taka telenowelowa toczy też, są inni ludzie, o taki doktor jeden mi się tam spodobał – ciocia Anka jak zwykle w sposób „sprecyzowany” zaczęła snuć opowieść.

- No i co z tym serialem ciociu? – wtrącam…

- A! No właśnie i oni tam w jednym odcinku to pojechali ratować takiego goryla, bo miał problemy z erekcją i był oziębły… 

Boże, co ta kobieta ogląda, zaczynam się bać końca tej historii... - pomyślałam i sporą porcją nalewki aroniowej połaskotałam gardło.

- I oni go obserwowali i dotarli do jego opiekunki co to ileś lat go oporządzała, no bo teraz to go facet oporządzał… 

Cokolwiek się kryje pod hasłem oporządzał chyba nie chciałam wiedzieć co oni temu gorylowi robili… 

- I ona im powiedziała, że trzeba być dla niego miłym, rozmawiać, ale widać było, że coś jeszcze ukrywała! Ja to od razu pomyślałam, że ona z tym gorylem to spółkowała! – ekscytowała się ciotka Anka.

- Nie no kobieto, w serialu takie bezeceństwa! – mamunia aż podskoczyła z talerzykiem pełnym sernika.

- Ale czekaj, tylko czekaj, powiem jak go uleczyli: no i oni tam pojechali do tego goryla, ta asystentka zaczęła do niego mówić tak jak dobra ciocia, a on podszedł w tej klatce do niej bliżej, wystawił łapę przez kraty i pokazał na jej cycki, no i ona się zorientowała, razem z tym doktorkiem, że ten goryl to musi biust oglądać, żeby się podniecić. To ona rozpięła bluzkę i mu pokazała co miała.

- No i co? Był seks? – ciotka Kaśka wyraźnie podjarała się historyjką ciotki Anki. 

- Eeee… No nie, on tylko chciał tego biustu i potem się zajął gorylicą.

- I całe szczęście, że zajął się gorylicą! W naturze wszystko musi mieć swoje odpowiednie miejsce! - mamunia stanęła na straży porządku wszechświata.

- To teraz ja wam coś opowiem – Kaśka wyraźnie chciała zabłysnąć wśród towarzystwa zwłaszcza, że chyba najwięcej wypiła… - A u mnie w klasie jak byłam w liceum to podsłuchałyśmy z dziewczynami jak chłopaki w szatni przed wuefem opowiadali jak sobie robią dobrze…

Babcia Aniela rzuciła minę numer pięć słysząc początek tej fascynującej historii: Dziecko a to aby przyzwoita na te imieniny ta opowieść?

- Ciociu! No jak Anka z gorylem wyjechała to co tam moja męska szatnia zmieni! Się czegoś nowego dowie ciocia na stare lata! 

Nie wiem czy babcia Aniela akurat takich nowości po osiemdziesiątce oczekiwała… - pomyślałam z trwogą, a z drugiej strony było mi to na rękę, bo nie gdakały nade mną.

- No więc taki jeden to powiedział, że super uczucie jest jak się złapie muchę, uwięzi w prezerwatywie, naciągnie na wiadomo co i jak ona się tam kotłuje to podniecenie gwarantowane! – Kaśka aż rumieńców dostała wygłaszając te nikomu nieznane procedury robienia sobie dobrze.

- Następna co za dużo wypiła! Do jakiej ty szkoły łaziłaś?!? Dewiantów?!? – Kryśka aż się nalewką z malin zadusiła. To kolejna koleżanka mamy z czasów pracy w urzędzie miejskim.

- Dziewczyny dajcie spokój już z tym seksem! – mamunia wyraźnie się poirytowała. 

- Janka jeszcze ja opowiem! Jeszcze ja! – Iśka się napaliła jak szczerbaty na suchary i wiadomo było, że nikt jej nie zatrzyma. Mnie się przypomniała, jak już o tym seksie tak mówimy, taka opowieść znajomej, która ma dwójeczkę ślicznych dzieciątek. Pewnej nocy, jak już ululali z mężem pociechy, postanowili sobie urządzić erotyczny małżeński show: zapalili świece, erotyczna bielizna, winko, zapach kobiety i pożądania unosi się w powietrzu. Następuje dziki, wyuzdany seks i do pokoju wchodzi ich córka – 4-ro latka, zaspana, z tekstem, że miała okrutny sen i potrzebuje utulania. Znajomi oczywiście przerwali romantyczne uniesienia i poszli z córcią do jej pokoju. Dziecię zasnęło, a oni odetchnęli z ulgą, że nie musieli nic tłumaczyć. Następnego dnia o poranku z pokoju wyłania się córcia i od progu pyta: Mamusiu... A pamiętasz jak w nocy tak strasznie oddychałaś??? Co Ci było??? Mamusia zbladła, ale uruchomiła wszystkie szare komórki i rzecze: Wiesz, tyle świec się paliło, a one tlen zabierają i mamusia się dusiła z braku tlenu. Biedne dziecko od tamtej pory ma traumę i gasi wszystkie świeczki. I co powiecie kobitki?

- Ja się za te wszystkie opowiastki napiję cytrynóweczki! – babcia Aniela zarządziła, a wszystkie zgodnie rzuciły się w stronę butelki z cytrynóweczką, którą to buteleczkę trzymałam w dłoni.

- A ty Klarcia co nam opowiesz o seksie? – ciotka Anka w końcu na mnie wlazła.

- Ja to nic nie opowiem, bo nie wiem co to jest seks, ponieważ nie mam i nie miałam męża; w związku z czym nie godnam się wypowiadać… – czekałam czy moja prowokacyjna odpowiedź spotka się z życzliwym przyjęciem…

- Ty to już więcej dziecko nie pij! – mama z politowaniem wydała na mnie wyrok – Spróbuj kurczaka, nowy przepis od Antka mam, niebo w gębie!

Z kurczakiem na talerzu, a konkretnie to z jego prawą piersią, chociaż zależy od której strony patrzeć, bo może to lewa była, siedziałam kolejne dwie godziny i uczestniczyłam w tym babskim jazgocie z dużą ilością domowej roboty alkoholu i górą przysmaków powstałych z przerobienia połowy Lidla i Biedronki. 

Na szczęście jestem z tych co mają łeb jak sklep – moje myśli odbiegły od imieninowego jazgotu… Genetyka zrobiła swoje – mam to po tatusiu. W związku z tym ciężko mnie spić, no ale mam na swoim koncie wyczyny godne Oskarowej gali... Kiedyś na wakacjach w Grecji urządziliśmy sobie z ówczesnym chłopakiem tournée po miejscowych dyskotekach; chyba wypiłam sporo jak na mnie, ponieważ następnego dnia dowiedziałam się, iż: zdobyłam złoty medal za taniec na barze, a miejscowe dyskoteki zapraszały nas ponownie – takie odstawiliśmy show. Dobrze, że to na obcej ziemi było, bo w ojczyźnie to ze wstydu bym umarła. Poza tym upojona tymi procentami doprowadziłam do tego, że ten mój chłopak prawie zszedł na zawał, ponieważ wsadziłam głowę pomiędzy barierki balkonowe i ni cholery nie dało się jej wyjąć. Biedak ten mój czerep jakoś wyciągnął, ale już był bliski wzywania pomocy technicznej. Może dlatego ja taka jakaś inna jestem…


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

niedziela, 20 grudnia 2020

Migawki z życia kobiety… Epizod 1: Klątwa

O cholera!!! – zapomniałam o imieninach mamuni. Impreza o 17.00. Bez paniki, jest 16.00, zdążysz, chyba… W obliczu niestawienia się na uroczystość pewnikiem mamunia zawiesiłaby na mnie całe stado skundlonych, wiejskich Azorów w akcie rzucania klątw wszelakich. Tematyka klątw nie była mi obca, gdyż mamunia nieraz złowieszczyła, iż moje staropanieństwo jest wynikiem klątwy rzuconej na zlocie czarownic, który to zlot odbył się w czasach głęboko zamierzchłych. Owe czarownice, w towarzystwie demonów, oddając się orgiastycznym zabawom, naradom i ucztowaniu w ramach znudzenia wynikającego z mało urozmaiconej formy biesiadowania wymyśliły moją postać, osadziły w przyszłości i nadały piętno starej panny, która spełnia wszelakie wymogi tego gatunku. Swoją drogą to nie bardzo rozumiem, jak wyglądały te ich orgiastyczne uciechy skoro towarzystwo musiało uciekać się do tworzenia kogoś tak statystycznie nieciekawego jak moja postać. 

Koniec pierdulania, czas ruszyć zadek! Gustowny bukiet kwiecia sam się nie nabędzie! A i posypać łeb popiołem trzeba w drodze na imieninowe powinności, o kajaniu się w progu i przepraszaniu za spóźnienie nie wspominając… Tylko co ja, kurde, na siebie założę…? W okolicznościach sypania łba popiołem i kajania się w progu zasadne byłoby nadzianie pokutnej szaty w postaci wora po kartoflach. Może jednak ta czarna kiecka z ozdobnym łańcuchem u szyi wystarczy i zdołam ją założyć bez nadmiernego pomstowania na nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu…? Nie… Czarny kolor nie zwiastuje nic dobrego; dziś nie mam ochoty na wysłuchiwanie pojękiwań dotyczących bezguścia, z którym funkcjonuję od czasów dojrzewania. Kiecka przysporzy mi tylko dodatkowych problemów. 

Kudły! Jezu! Kudły! Leć i kręć wałki rzepowe! Walcząc z sianem na łbie kontynuuję rozważania: Może ta jasnoróżowa koszula i czarna spódnica…? O! I to jest myśl! Koszula będzie wyglądała profesjonalnie – taka niezobowiązująca biurowa kreacja imieninowa! Dobra, koszula jest, spódnica jest. Teraz pozostaje tylko to wszystko na siebie założyć. 

O dzięki ci patronko wszystkich z tłuszczowymi wałkami na plecach! Dopięliśmy się w biuście i nie ma straszących międzyguzicznych szpar, z których jeść woła prawy i lewy cycek, a właściwie to kawałek prawego i lewego cycka. Natomiast spódnica niepokojąco utknęła w okolicach bioder opinając wydatny zad. Jeśli łudziliście się, że stara panna ma niewydatny zad to przykro mi, ale nie stanowi to wyjątku w tym konkretnym przypadku. Niestety nie mogę z nią uczynić tego co bohaterka pewnego filmiku i zacząć się turlać w obłędzie po dywanie czy też nasmarować ud masłem, by kiecę naciągnąć na dupę, ponieważ postanowiłam walczyć ze stereotypem głupiej blond Klarci z dzióbdziającymi usteczkami i wiem, że te mało przemyślane zachowania nie zaowocują pozytywnym rozwiązaniem problemu. 

Majtki obciskające! I to jest myśl! Ja tu gdzieś w szufladzie takie cudo miałam! I to nie same majtki! Cały pancernik majtkowy! Od kolan po podcycki! Kochana! Nie ekscytuj się! – nadziewanie pancernika zawsze kończyło się tym, żeś spocona jak mysz z zadyszką lądowała na łożu. Szukaj dalej… Może czarne spodnie…? Elastyczne włókna, które producent zdecydowanie w zbyt małych ilościach w nich zamieścił, powinny uratować sprawę. 

No i spodnie jak ta lala przypasowały! Zero wielbłądziego kopyta czy też soczystej babówy wyzierającej z okolic łona! Jeszcze podkolanóweczki antygwałty i można wychodzić. Zaraz, zaraz… Jakie wychodzić? Majtki, jak przystało na porządną kobietę, załóż. I przyzwoity, aseksualny biustonosz załóż. Z tym ”porządną” to bym polemizowała, ale na ten czas porzućmy rozważania na ten temat. 

Niestety znalezienie podkolanóweczek zajęło mi kolejne bezcenne minuty. Jedna z dziurą, druga bez pary, trzecia wymiśkowana – znaczy się zakulkowana na piętach. No wiecie o co chodzi. Wstyd to prezentować społeczeństwu. Z biustonoszem aseksualnym poszło łatwiej – cudo w kolorze cielistym zgrabnie otuliło moje radośnie dyndające piersi. Bo w samej bluzce, z piersiami na wolności, iść nie wypadało.

Na poprawę pewności siebie i ogólnego samopoczucia wrzucę trochę delicji na ząb i można wychodzić. Zgłupiałaś!?! Delicje na poprawę?!? To że gacie morderczo nie wrzynają się w bebech i w krocze nie znaczy, że można żreć słodkie! Wyżresz po powrocie! O ile będzie miejsce w żołądku, bo znając mamunię to pewnie przerobiła na biesiadę pół Lidla i Biedronki. Na omastę, do efektów przerobu połowy Lidla i Biedronki, trzeba będzie z godnością jeszcze znieść najazd barbarzyńskich pytań stada bab w postaci: ciotek, babci Anieli i koleżanek mamuniowych. A za ciasne spodnie mogą tylko sprowokować towarzystwo do pastwienia się nad efektami bezrozumnego obżarstwa w obliczu osobistej tragedii życiowej jaką jest brak męża i przychówku w stosownej ilości.

No nic. Idźmy na ten imieninowy zlot czarownic osadzony w realiach XXI wieku. Ciekawe czy klątwy też będą rzucać…? 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe… 


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Miałam piękny sen... A tu poniedziałek jak w mordę strzelił ;)

Grafika: www.fineartamerica.com

- Wstawaj! Dzień dziecka się skończył! Wstawaj! - słyszę jak przez mgłę przeraźliwy skowyt, który niemiłosiernie drażni moje prawe ucho. Otwieram oczy… Nie padam z wrażenia na podłogę jak kłoda tylko dlatego, że już leżę. Nade mną pochyla się moja własna gęba przyczepiona za pomocą mojej własnej szyi do mojego własnego ciała.  
- No co tak gały wybałuszasz?!? Chciałaś klona, to masz! - moja własna gęba bezczelnie rzuca tekstem opluwając mi soczyście przy okazji pół twarzy. Fakt, nie raz taka wizja przemknęła niczym Pendolino przez moje połączenia mózgowe, ale kto by się spodziewał, że kiedykolwiek klon stanie przez moim obliczem.  
- Stara! Koniec spoczywania w pozycji horyzontalnej! Trzeba mnie do roboty wyszykować. Tu masz pilot dostosowany do twoich potrzeb. Naciskasz, dostrajasz i voilà: twój klon zwala z nóg doskonałością!  
No to naciskam… Szast - prast! Po paru sekundach klon stoi ubrany zgodnie z najnowszymi trendami mediolańskich domów mody, zmakijażowany i dzierżący w łapach ekwipunek niezbędny do pracy. Żuchwa prawie wylatuje mi z zawiasów. No takiej dupy to ja dawno nie widziałam! Oglądam się, to znaczy klona, z każdej strony i nie mogę wyjść z podziwu. Jakaś taka wysmuklona jestem, nic mi się nie zwija, nie podwija, żadne fałdki i inne takie nie wyłażą cichaczem jak tylko się je spuści z oczu.
- O w mordę jeża! No powiem Ci, że odwaliłeś mnie jednorazowo! Milion dolarów to przy tobie uboga ciocia zza wschodniej granicy. Jest tylko jeden problem... Jak szefostwo cię zobaczy to nie mam czego szukać w robocie. Musisz się delikatnie obrobić w kierunku szarzyzny nie rzucającej się w oczy, ale z zachowaniem smaku i oryginalności. Aaa... I przypadkiem jakiego odjechanego samochodu sobie nie wyklonuj! Pamiętaj, że wpasowujesz się ze wszystkim w trend szarzyzny nie generującej odruchów obrzydliwej zawiści współpracowników. Najlepiej właduj się w tego mojego wiekowego rzęcha, ewentualnie możesz mu nowy lakier pierdyknąć, w środku posprzątać i tapicerkę wyprać.
- Wszystko będzie wedle twych życzeń. - klon bez cienia sprzeciwu zmienia wizerunek swój i rzęcha. Całuje mnie soczyście w policzek i wychodzi do pracy.
Wracam do łóżka z książką i pyszną kawką, którą klon przygotował po mistrzowsku. Mimo wszystko mam trochę obaw jak klon się w robocie odnajdzie i czy głupot nie narobi. Aż tu nagle… Szast - prast! Z pilota wysuwa się mały ekranik, na którym jak w mordę strzelił klonik w pracy mojej osobistej mi się ukazuje. A to sprytny wynalazek! Pełna inwigilacja klona. Ha! Upewniwszy się, że klon sprawuje się jak ta lala przypadkowo odkrywam na pilocie funkcję wysyłania poleceń. Korzystam bez wahania i listę zakupów, która się sama tworzy, wysyłam do tego mojego cudaka. Tymczasem sama idę kontynuować leżenie bykiem w pachnących pościelach. 
Około godziny 16.00 wraca klon: zadowolony, optymizm aż z niego kipi, z pięcioma torbami zakupów. Już w progu informuje mnie, że za zakupy zapłacił gotówką, którą wyprodukował w specjalnej maszynce ukrytej w pępku.
Z niesamowitą gracją wykłada towar z siatek i błyskawicznie chowa do lodówki, szaf i szafek kuchennych. Następnie ochoczo bierze się za mycie okien. Potem płynnie przechodzi do szorowania łazienki i prasowania sterty ciuchów.
W międzyczasie robi bezkaloryczne ptysie z kremem waniliowym i torcik czekoladowy z wiśniami.
Wniebowzięta leżę na kanapie, pałaszuję piątego ptysia i rozkoszuję się masażem stóp, który profesjonalnie wykonuje klon nucąc anielskim głosem muzykę relaksacyjną. Zanurzona w dźwiękach rodem z Tybetu odpływam...

Ech… jakież piękne byłoby takie życie ;) Dajcie mi klona chociaż na dwa dni w tygodniu :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Całe życie z wariatami, a Abba mami dźwiękami...

Grafika: www.windsorstar.com

- Nie rób z siebie wariata! - mająca dość wygłupów męża Halina wykrzyczała mu to prosto do kanału słuchowego licząc na to, że uszkodzony kanał jakoś boleśnie da się mężczyźnie we znaki. 
- Nawet jak robię, to i tak jestem mniejszym wariatem niż ty! - rzekł ów mąż szczerząc szatańsko zęby.
Jan, mąż Haliny, miał głupkowaty zwyczaj śpiewania, gdy tylko usłyszał jakąś piosenkę w radiu. Nie ważne czy znał słowa czy nie. Liczył się tylko, jego pożal się Boże, skowyt wtórujący nutom wydobywającym się z głośników. Halina dostawała wówczas białej gorączki, jej łeb stawał się wielki jak bania i tylko sekundy dzieliły go od eksplozji. Wychodziła wtedy z mieszkania, szła przed siebie i najczęściej lądowała w pobliskim parku. Siadała na ławce i gapiła się na starannie przystrzyżony trawnik upstrzony tu i ówdzie krzakami dzikiej róży. Puszczała wodze fantazji i wyobrażała sobie życie, którego nie ma i prawdopodobnie mieć nie będzie. Tym razem też zwiała z chałupy, by uratować wielki jak bania łeb przed eksplozją, a jej tory myślowe pobiegły w stronę wspomnień…
- Całe życie z wariatami - zamyśliła się Halina i przywołała w pamięci obraz jednego z nich… Zygmunt - osiedlowy głupek, upatrzył sobie akurat ją i z uporem maniaka polował każdego ranka na biedaczkę. Halina zawsze o tej samej porze wychodziła po świeże pieczywo do pobliskiej piekarni. Zygmuś mieszkał na parterze z mamusią i okno kuchenne było doskonałym punktem obserwacyjnym, nastawionym na polowanie na Halinę. Może wcale nie był wariatem, ale strój, który zazwyczaj miał na sobie niepokojąco sugerował przynajmniej minimalny stopień obłąkania. Zawsze grzecznie pytał czy może się przyłączyć i towarzyszyć Halinie podczas wyprawy do sklepu. Oczywiście, że mógł się przyłączyć. Przecież do niego nie docierało słowo: Nie. Halina nie miała na tyle mocnego charakteru, by go spławić używając mało wyszukanych słów powszechnie uważanych za wulgaryzmy czy też używając jakichkolwiek słów, które skutecznie zniechęcą natręta. Poza tym, przyzwyczaiła się do tego dziwnego towarzystwa. W końcu był tylko jej sąsiadem z bloku. I tak szli we dwójkę: Zygmunt i Halina. On - w swoich bordowych sztruksach z łatami w kolorze słonecznej żółci i koszuli w papugi, które miały wszystkie kolory tęczy i ona - w niebieskiej sukience sięgającej do kolan. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. O wyszukanym odzieniu Zygmunta również. Był to sposób wyrażania kolorów jego umysłu - jak się dowiedziała, któregoś razu Halina. Za tym wyrażaniem Zygmusiowego umysłu kryła się jego matka, która wychodziła z założenia, że świat ma za mało kolorów, a Zygmuś, jej ukochany syn, jest doskonałym nośnikiem barw, które świat powinny wzbogacać. W piekarni zawsze kupowali te same zestawy: on - dwa rogale maślane, mały chleb żytni i cztery kokosanki, ona - sześć bułek i duży chleb zwykły. W drodze powrotnej Zygmuś sławił postać Halinki używając za każdym razem innego, specjalnie na tę okazję ułożonego, poematu charakteryzującego się wyszukanym doborem rymów częstochowskich. Halina zapamiętała szczególnie dobrze jeden wygłoszony przez Zygmusia ubranego w śnieżnobiałą koszulę w żółto - zielone paski i gustowne czerwone spodnie dresowe: 
Halina jak bułka maślana,
uroki swe roztacza od samego rana.
Kto jej słodyczy posmakuje,
wulkan rozkoszy w ustach poczuje! 

Któregoś ranka Halina nie została napadnięta przez Zygmunta. Dziwne – pomyślała i z jakimś takim smutnym cieniem na duszy poszła w kierunku piekarni. Kupiła to co zwykle i udała się w drogę powrotną do domu. Spojrzała na okno, w którym to zazwyczaj wyeksponowana była uśmiechnięta facjata Zygmusia w towarzystwie machającej do niej prawej ręki Zygmusiowej, ale nie dostrzegła żadnego ruchu. Po tygodniu dowiedziała się, że Zygmunt wraz z matką przenieśli się do domu na wsi, który należał do siostry Zygmusia. Halina nie przypuszczała, że brak dziwnego sąsiada będzie dla niej taki bolesny.

- Franiu, co robisz! Nie wolno zaczepiać pani! - z przepastnych czeluści zamyśleń wyrwał Halinę piskliwy głosik jakiejś sexy mamuśki, której udało się dopaść Frania zanim ten zafundował Halinie atrakcję w postaci przyklejonego do jej ulubionej spódnicy loda o smaku, prawdopodobnie, czekoladowym. Obdarowała Frania uśmiechem numer pięćdziesiąt dwa, dyplomatycznie opuściła ławkę i bez pośpiechu poczłapała w kierunku mieszkania, w którym siał wokalną rozpustę jej mąż, a pole rażenia tejże rozpusty było słyszalne już przy wejściu do klatki schodowej. Dotarła pod drzwi mieszkania, otworzyła je i zobaczyła męża hasającego w kuchni z fioletową ścierką w dłoni i śpiewającego „Dancing Queen” Abby. Nie zastanawiając się długo zrzuciła buty, porwała czerwony szal z wieszaka w przedpokoju i radośnie dołączyła do Jana. 
- Z wariatami źle, ale bez nich jeszcze gorzej - pomyślała, ucałowała męża i wspinając się na wyżyny swoich możliwości wokalnych wydobyła ze swej czterdziestopięcioletniej obfitej piersi:

“You are the Dancing Queen, young and sweet, only seventeen
Dancing Queen, feel the beat from the tambourine
You can dance, you can jive, having the time of your life
See that girl, watch that scene, diggin' the Dancing Queen...”

Miłego dnia ;)