Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mężczyzna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mężczyzna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 marca 2021

Instrukcja obsługi męskiego Homo sapiens'a...


Dziś, przekornie, pojeżdżę sobie po męskim nasieniu… a niech się obrażają ;) 
Znalazłam ciekawy artykuł na stronie: www.focus.pl i wykorzystałam to i owo - cytowane fragmenty pochodzą z tego właśnie miejsca. 

INSTRUKCJA OBSŁUGI MĘSKIEGO HOMO SAPIENS'A:

1. Dowiedz się, z kim masz do czynienia:

„Osobnik płci męskiej jest stworzeniem zdecydowanie mniej skomplikowanym do rozszyfrowania niż kobieta. Jak stwierdziła Helen Rowland: Kobiecie wystarczy, by poznała dobrze jednego mężczyznę, żeby zrozumieć wszystkich. Mężczyzna może poznać wszystkie kobiety i nie zrozumie żadnej.”

Zgadzam się w całej rozciągłości; schemat działania wszystkich osobników płci męskiej jest, zaskakująco, podobny – wystarczy rozpracować kilka, podstawowych, zachowań wymóżdżonych w męskich umysłach i jesteśmy w domku. Czyżby wynikało to z faktu: „Jak rozpoznać, czy mężczyzna ma właśnie ochotę na seks? Sprawdzić, czy oddycha.”
Wszechobecny, podobno, w ich mózgach seks jest paliwem dla wszelakich działań – strach pomyśleć, co oni mają w tych głowiznach, jeżeli to faktycznie prawda i dotyczy wszystkich męskich Homo sapiens’ów.

2. Faceci nie znoszą żeńskich doradców:

„Mężczyzna wie, że wie i biada kobiecie, która po dobroci próbuje wyperswadować mu własne zdanie. Dopóki samiec nie przejedzie się na własnym błędzie, do upadłego broni swojego zdania. Za dawanie dobrych rad, szczególnie tych trafnych, choć nieproszonych, gotów jest pogryźć.”

I tego nie rozumiem… Wielokrotnie zdarzyło mi się podważyć męski autorytet, kiedy to, wzięłam w dłoń instrukcję obsługi – po tym, jak szlag mnie trafił i wyłożyłam łopatologicznie, jak i co, ze sobą połączyć. Oczywiście nie spotkało się to z życzliwym przyjęciem i prawdopodobnie, gdyby była taka możliwość, dostałabym czymś w łeb. Mam sukcesy na polu montowania: kabiny prysznicowej, zestawu mebli oraz nakładania tynku strukturalnego.

3. Mowa ciała:

„Od momentu wyjścia przed jaskinię samiec musi nieustannie stać na straży swego terytorium i walczyć o kobietę. Niestety arsenał niewerbalnych środków męskiego flirtu jest dość ubogi. Ogranicza się do silnego wciągnięcia brzucha, wyprostowania sylwetki, by wydawać się wyższym, i napięcia mięśni. Czasem lekko rozstawi nogi i wysunie ku budzącej zainteresowanie samicy biodra. Najwięcej jednak powiedzą ci jego oczy – jest mistrzem w posyłaniu tak zwanego maślanego spojrzenia.”

Tu zbyt wielkiej filozofii nie trzeba – miesiąc wnikliwych obserwacji wystarczy, aby rozróżniać kilka podstawowych niewerbalizmów męskiego Homo sapiens'a; poza tym, ich przekaz jest tak nieskomplikowany, że kobieta bez problemu zorientuje się, o co chodzi.

4. Do chłopa - mów prosto:

„Z socjolingwistycznych badań Deborah Tannen wynika, że kobiety mówią, by nawiązać relację i stworzyć sieć porozumienia z rozmówcą. Mężczyźni traktują słowa jako strumień informacji, podkreślania własnych umiejętności i utrzymywania wiodącej pozycji. Męski mózg ma o jedną trzecią mniej połączeń między obiema półkulami, stąd słabsza komunikacja pomiędzy poszczególnymi ośrodkami jego procesora. Wynika z tego konieczność podawania facetowi prostych, konkretnych komunikatów, bez owijania w bawełnę, wieloznaczności i aluzji. Wówczas rozumie, a nawet zrobi to, o co się go prosi.”

Także, moje drogie panie, wysilanie się i tworzenie kwiecistych przemówień jest tylko stratą czasu i energii – są ciekawsze sposoby spożytkowania nadmiaru jednego i drugiego.

5. Kobieto - bądź jak rasowy pies myśliwski:

„Mężczyźni potrafią dość szybko rozpoznać kłamstwo, zdenerwowanie i agresywne nastawienie. Sami też z większą łatwością potrafią kłamać. Jeśli mężczyzna podczas szczerej rozmowy pociera nos lub oko, uciekając przy tym wzrokiem, z pewnością nie mówi prawdy. Gdy do tego niektóre słowa stają się niewyraźne, a on dodaje sformułowania typu: „uczciwie mówiąc”, „szczerze powiem” lub „przyznam z ręką na sercu” – łże jak z nut.”

Bardzo pouczające – komentować nie będę…

6. Kompromis – ważna sprawa:

„Sport i świadomość jedności z innymi kibicami to powrót do zakodowanego stanu wspólnoty myśliwych, którzy ruszali na polowanie, by dostarczyć rodzinie pożywienia. Zapamiętaj więc, że z mistrzostwami świata w piłce nożnej nikt nigdy nie wygrał. Nawet jeśli wiesz, kiedy jest spalony.”

Należy zostawić sporą swobodę w tej materii – niech sobie chłopaki pokibicują, popiwkują i nie warto się silić na zrozumienie tematu i mędzenie im za uszami: A po co tam idziesz? A znowu będziecie pili piwsko? I tym podobne…

7. Pochwal swojego Misia:

„Atawistyczna rola przywódcy stada sprawia, że każdy mężczyzna wymaga częstego uzupełniania poziomu komplementów. Nie dawaj mu rad, ale chwal za najdrobniejszą rzecz. Kiedy po godzinie wyjdzie z łazienki z naręczem kluczy, drabiną, skrzynką na narzędzia, z pokiereszowanymi rękami i stekiem niewybrednych przekleństw na ustach – wejdź tam i oniemiej z zachwytu: wiesz, nigdy jeszcze nie było tu tak jasno, wspaniale wymieniłeś tę żarówkę! Uwierzy…”

8. Prawdziwe znaczenie męskich słów:

„W książce „Dlaczego mężczyźni kłamią, a kobiety płaczą” zamieszczono podręczny słownik zwrotów często używanych przez facetów, wraz z prawdziwym znaczeniem tych słów:

Ładna sukienka. – Ładny biust.

Kocham cię… – Pokochajmy się teraz…

To interesujące… – Jeszcze o tym gadasz?

Słyszałem. – Nie mam pojęcia, co mówiłaś.

Świetnie w tym wyglądasz – Jeszcze jedna przymiarka czegokolwiek i umrę z głodu!

Pomóc Ci z obiadem? – Gdzie, do cholery, jest ten obiad?

Wezwij karetkę, chyba umieram! – Skaleczyłem się w palec.”

To chyba wiedzą wszystkie kobiety ;)

9. Prowokacja – zły pomysł:

„Przyznanie się do pomyłki przychodzi mężczyźnie z trudem i okupione jest rwaniem włosów z głowy. To niemal taki sam cios, jak niepowodzenie seksualne, które – jeśli partnerka chce samcowi złamać życie i sprowokuje go dwuznaczną uwagą na temat jego potencji czy umiejętności – może zakończyć się próbą samobójczą (choć w zdecydowanej większości kończy się próbą zmiany partnerki). Psycholog ewolucyjny David Buss wysnuł wniosek, że seksualność mężczyzny i jego wrodzona zazdrość o partnerkę prowadzą do tego, że – w przeciwieństwie do kobiet – panowie za najbardziej dotkliwą uznają zdradę fizyczną.”

10. Nie popełniaj tych samych błędów:

„Jeśli mężczyzna nie dzwoni, to znaczy, że mu nie zależy. Twoje wymówki na nic się nie zdadzą. Nie inicjuj zbyt często rozmów analizujących wasz świeży związek. W ten sposób możesz go tylko skutecznie spłoszyć. Nie zamęczaj go pytaniami o poprzednie dziewczyny. Kontroluj swoją paplaninę. Żaden facet nie wytrzyma dwugodzinnej opowieści o zimowych kreacjach twojego chihuahua. Możesz sobie popłakać na wzruszającym filmie, ale pochlipywanie z tego powodu, że nie pocałował cię na pożegnanie, jest ponad męską wytrzymałość Nie trzymaj się go kurczowo. Spotykaj się ze swoimi znajomymi i nie miej mu za złe, gdy on od czasu do czasu zechce spotkać się z kumplami. Jeśli nie jesteście jeszcze „po słowie”, nie roztaczaj przed nim wizji cudownego małżeństwa i licznej rodziny, nawet jeśli o tym marzysz.”

środa, 24 lutego 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 8: Moja pierwsza ofiara

Odstawiłam się jak przysłowiowa szczurzyca na otwarcie kanału, a właściwie to całej galerii kanałów, na spotkanie z przeznaczeniem. Moja pierwsza ofiara z portalu randkowego ma na imię Janusz i właśnie na nią czekam. Imię tragiczne i niestety kojarzy się tylko i wyłącznie z borokiem, któremu matka natura rozumu poskąpiła. Mamunia powiedziała, że mnie kiedyś pokara, o ile już mnie nie pokarało, za te herezje, które głoszę przy okazji tych spotkań z mężczyznami. A więc Janusz przysłał też zdjęcie, tylko jakieś takie mało wyraźne, ale przynajmniej komunikuje się jako tako, gdyż aż całą, jedną rozmowę telefoniczną zaliczyliśmy. Siedzę w moim mustangu i zastanawiam się ile takich magicznych momentów dane mi będzie przeżyć i obym nie zwariowała po tej dawce momentów. 
Zbliżała się godzina spotkania, więc podążyłam w kierunku miejsca zbiórki, którym był Empik w galerii ”Kwadraty”. Udałam się nieśpiesznie, dość mocno podekscytowana i z modlitwą na ustach, by się nie okazało, że ten mój potencjalny kandydat na chłopa to jakiś maszkaron lub zaburzony na różne sposoby osobnik. 
Stoję grzecznie przy Empiku i już z daleka dostrzegłam jak zbliża się męski pokurcz, któremu do metra osiemdziesięciu brakowało jakieś dobre dziesięć centymetrów. W dłoni dzierży bukiet kwiecia i szczerzy się dziwacznie.
- No cześć! Janusz we własnej osobie! Miło cię poznać! – osobnik pałał entuzjazmem za mnie i za siebie. Ja natomiast z trudem powstrzymywałam się, żeby nie dokonać dezercji mając w dupie fakt co osobnik pomyśli o tej akcji. Miał okropne zęby, jakieś takie dziwnie szarawe i maciupkie. Wiedziałam, że przez resztę spotkania będę widziała tylko te zęby. Kątem oka dostrzegłam też jego dłonie – palce niczym dorodne, rasowe serdle osadzone na pucatej łapce. Wyobraziłam sobie, że te serdelki mnie obłapiają i aż mi się zimno zrobiło i gęsia skóra mnie zalała.
- Miło mi, Klara we własnej osobie – wydusiłam z siebie zdawkowe powitanie.
- Kwiaty są dla ciebie królewno! – osobnik wcisnął mi bukiecik, który stanął mi ością w gardle, ale przyjęłam podarunek z uśmiechem wymuszonym na okoliczności jakie mnie dopadły.
- To gdzie się zakwaterujemy? Jakąś kawkę chlapniemy, a potem się zobaczy. 
W mojej głowie biegało aktualnie stado bawolich myśli kombinujących jak najszybsze wymiksowanie się z obcowania z Januszem. Pomyślałam, że posiedzę z nim chwil parę, wypiję szybko kawę i udam, że boli mnie brzuch; to powinno załatwić sprawę. Mój plan był tak prymitywny, że tylko głupiec by się nie zorientował co jest grane, no ale było mi wszystko jedno.
Wylądowaliśmy w kafejce ”Cynamonka”, w której ostatnio tak dobrze bawiłam się z mamunią i ciotką Anką napychając się drożdżóweczkami. Mój amant pośpiesznie zamówił kawę i cynamonkę, ja wzięłam podobny zestaw. No i się zaczęło… Bułka wypadała mu z ust zwłaszcza, że mówił z pełną japą, no może nie do końca pełną, ale to i owo i tak wypadało. W sumie to nawet śmieszne to było i jakaś niekontrolowana głupawka mnie nawiedziła, co Janusz odczytał jako przyzwolenie do kontynuowania swojego bełkotu. 
- Klarcia, tak sobie tu gawędzimy, a ty w szkole uczysz, to ja ci coś przeczytam; napisałem opowiadanie do gazety na konkurs; weź posłuchaj i może co doradzisz jako fachowiec…
Miałam nadzieję, że opowiadanie nie będzie długie, bo mój poziom tolerancji na Januszka zaczął osiągać graniczne poziomy, tym bardziej, że przed moimi oczami stały tylko serdelki wkomponowane w tłuste łapki.
- Dobra, czytaj, zobaczymy co i jak – wygłosiłam zachętę nie spodziewając się z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
- No to jadę… - Janusz wydobył telefon, pogmerał w nim i zaczął czytać:

"Kupuję bilet. Przechodzę przez ciężką mosiężną bramkę. Bileter przerywa bilet i życzy mi miłego zwiedzania. Wchodzę, przede mną tłok. To nie jest zwyczajny dzień. Oglądam dzikie pawiany, mamuty, osły, konie, psa z wścieklizną. Nagle czuję, że ktoś dotyka mnie po plecach. 
- Dzień dobry. Jestem Zbysiu - przewodnik w parku. Czy chce pan mnie o coś zapytać?
- Skąd pan wiedział?
- Jestem półetatową wróżką.
- Ja natomiast dziennikarzem gazety. Czy mogę zadać kilka pytań?
- Oczywiście, chętnie na nie odpowiem.
- Jak dużo jest tutaj zwierząt?
- Dokładnie nie wiadomo, ponieważ w pewnych granicach mogą one dowolnie zmieniać miejsce, a nawet wychodzić poza park.
- Cały czas idzie za nami dzik. Czy jest niebezpieczny?
- Owszem, jest. Proszę uciekać.
Dzik rzuca się w pościg za Zbysiem. Przewodnik ucieka ile sił w nogach, a ja idę po podwójnego cheeseburgera z serem i niesamowicie ostrym sosem tabasco. Kanapka rozpływa mi się w ustach. Ten smak jest nie do porównania nawet z pizzą z pieczarkami. To jest pyszne. Nagle usłyszałem krzyk malutkiego dziecka. To olbrzymi orangutan porwał je i żąda okupu w postaci banana. Moja ciepła bułeczka ląduje na ziemi. Każda sekunda staje się wiecznością. Moje mięśnie powoli się napinają, rzucam się w kierunku klatki niebezpiecznego zwierzęcia. Wyrywam mu dziecko, rzucam je w kierunku gapiów. Orangutan wbija swoje olbrzymie pazury w moją twarz, gwałtownie wypluwam jeszcze niezmieloną do końca bułeczkę wprost na pawiana. On postanawia się zemścić i rzuca się na mnie. Jestem na brzegu klatki otoczony przez parę krwiożerczych istot pragnących mojej krwi. One rzucają się na mnie, ja nie tracąc opanowania obezwładniam je i wyjaśniam ich prawa. Dzikie zwierzęta lądują z powrotem w klatkach. To jednak nie jest koniec wrażeń. Słoń ucieka z wybiegu. Nie zastanawiając się długo, wskakuję do ciuchci i włączam piąty bieg. Pędzę za słoniem pięćset metrów na godzinę. Wskakuję na dach ciuchci, a następnie na grzbiet rozjuszonego słonia. Oswajam go i parkuję nim. Tłum wiwatuje, matki z dziećmi klaszczą, emeryci się śmieją, a renciści skaczą. To ja Tarzan - król dzikich zwierząt."
Po wysłuchaniu popadłam w prawdziwą zadumę zawieszoną na obniżonym poziomie żuchwy i błędnym wzroku. Tyle się mówi o braku kreatywności wśród narodu, że tylko internet obrabia, żadnego polotu, wszelakie wypowiedzi pisze w myśl zasady - co by Polska nie zginęła, a tu taka perełka się trafiła... Kompozycja  opowiadania, zastosowanie dialogów, niesamowite zwroty akcji i szczęśliwe zakończenie prawie mnie zabiły. O niezwykłej wrażliwości autora świadczy skierowanie uwagi na małe dziecko i starsze pokolenie w postaci śmiejących się emerytów i klaszczących rencistów. Janusz zaskakuje tutaj swoim optymistycznym podejściem do życia, gdyż jak wiadomo te grupy społeczne nie są skore do takich harców. Niepokoi mnie tylko sposób odżywiania się głównego bohatera – czyżbym miała do czynienia z wielbicielem fast foodów…?
- Nie wiem na jaki to konkurs, ale powiem ci, że mnie rozwaliłeś tym tekstem; nie będę nic sugerować i poprawiać, żeby koncepcji nie burzyć – wydusiłam z siebie po dłuższych chwilach zadumy. – A tymczasem muszę znikać, bo… po prostu muszę; nie obraź się, ale chyba nie do końca nam po drodze.
Janusz wyraźnie posmutniał, ale wolałam być szczera niż dawać złudne nadzieje, tym bardziej, że chłop jakby się napalił. Tekst, serdelki, zęby i nikczemny wzrost krzyczały głośno i wyraźnie: Klara uciekaj!!!


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…

Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

sobota, 30 kwietnia 2016

Które gatki dziś założyć? ;)

Z okazji soboty i majowego weekendu taka mała wstawka damsko - męska. Grafika o gatkach jakoś tak przypadła mi do gustu, więc postanowiłam się podzielić ze społeczeństwem ;) Pewnie część się oburzy, że to stereotypy, ale i tak jest urocza i ziarno prawdy można znaleźć w tych analizach. Z pewnością pokazuje zawiłe tory myślowe kobiety postawionej przed dylematem wyboru, nieważne czego ;) Drugie dzieło graficzne to taki przejazd porównawczy po obu płciach - ile w tym prawdy? Nie mnie to oceniać ;) Znalazłam w tej grafice mały błąd dotyczący enzymu - dehydrogenazy alkoholowej; nie pisze się "dephydrogenaza" tylko "dehydrogenaza" ;) 
A sam enzym jest dość ważny: 
"Alkohol etylowy szybko się wchłania z przewodu pokarmowego przedostając się do krwiobiegu. W niewielkich ilościach jest wchłaniany już w jamie ustnej, 20-30% wchłania się w żołądku, a 70-80% w jelicie cienkim. Metabolizowanie (utlenianie) alkoholu etylowego odbywa się w wątrobie, przy udziale enzymów. Dehydrogenaza alkoholowa (ADH) umożliwia reakcję, w czasie której etanol zostaje zmieniony w aldehyd octowy. Następnie, dzięki dehydrogenazie aldehydowej (ALDH) jest on przekształcany w kwas octowy. W czasie tych reakcji zużywane są przeciwutleniacze (glutation), generowane są wolne rodniki, powstaje stres oksydacyjny. Spożycie alkoholu wymaga uzupełnienia antyoksydantów, wody, witamin i minerałów". (www.naukadlazdrowia.pl)



Miłego weekendu i owocnej współpracy z dehydrogenazą alkoholową ;)

środa, 13 kwietnia 2016

Baba jaka jest, każdy widzi?!? Rozważania nad podłą, damską zarazą przemierzającą bezdroża Atlantydy ;)

Grafika: www.babyonline.pl

Dawno mnie tu nie było... Wstyd! :) W ramach wyjaśnień i błagań o wybaczenie życzliwie donoszę, iż brazylijskie pośladki mnie nie zabiły, a taniec brzucha nie sponiewierał na tyle, że zaległam w osiedlowym rowie z wycieńczenia i nie potrafiłam wrócić do domu i sklecić trzech zdań, by kolejny post na tym blogu się narodził ;) Po prostu wena twórcza gdzieś mi uleciała i poszła się pętać po okolicznych hałdach w poszukiwaniu wiosny ;) Musiałam dziada gonić i przywołać do porządku; wiosny i tak nie znalazła, a na światło dzienne wypełzły zapędy ku innym niepożądanym działaniom ;)
Ostatnio pastwiłam się nad męskim podgatunkiem, więc w celu zachowania równowagi biologicznej dziś popastwię się nad żeńskim podgatunkiem ;) 

A więc... 

1. Wiara kobiet w umiejętność czytania w myślach…

Kochane, rzucone od niechcenia hasło: „kosz na śmieci jest pełny” niestety nie trafia do męskiego umysłu. Należy sprecyzować swoje pragnienia i zamienić hasło rzucone od niechcenia w jasny, prosty jak konstrukcja cepa, komunikat: „kochanie wyrzuć śmieci, najlepiej zaraz”. Podobno faceci rozumieją tylko proste polecenia, a gdy są dodatkowo podsycone groźbą to już w ogóle ;) Specjalistką nie jestem w tej dziedzinie, ale oni podobno nie lubią nas za te mało sprecyzowane wytwory naszych strun głosowych ;)

2. Kobiety lubią drani…

Mężczyzn strasznie irytują nasze opowieści o tym, że chciałybyśmy, aby nasz partner był romantyczny, wrażliwy, szczery, potrafiący słuchać i takie tam inne dyrdymały; po czym okazuje się, że większość wybiera osobnika charakteryzującego się zupełnie czymś innym i na hasło „słodki drań” strzelają nam zapięcia od biustonoszy, a guma w majtach niebezpiecznie się napręża.

3. Mydlenie oczu menstruacją…

Cóż… Okazuje się, że my kobiety wykorzystujemy naszą comiesięczną przypadłość, by różne swoje postępki usprawiedliwić. Mało tego! Niektóre z nas, wedle skrupulatnych wyliczeń męskich, mają miesiączkę co tydzień! Wobec czego nie dziwcie się, że na hasło: „mam okres” włosie agresywnie jeży im się na głowie.

4. Zakupy z kobietą to horror…

Podobno mamy nieźle zryte berety, jeśli chodzi o łażenie po sklepach; biedaki nie ogarniają sprawy i wleczenie ich ze sobą do galerii handlowej jest najgorszym z możliwych pomysłów. Mężczyźni uważają, że zakupy z nami to jak uprawianie zbieractwa w epoce człowieka pierwotnego, a oni są przecież myśliwymi. Wpadają, wypatrują, biorą i wybywają. 

5. Wymuszanie zaprzeczeń…

W mężczyznach się gotuje, gdy słyszą: Ale jestem gruba! Koszmarne mam włosy! Makijaż wyszedł mi dziś beznadziejnie! Ich rolą jest zaprzeczanie, a niech który się wyłamie to koniec ;) Ja nie wiem... jakoś nie mówię tego, żeby chłop zaprzeczał, więc nie wiem o co chodzi ;)

6. Foch…

To przysłowiowy gwóźdź do trumny – te biedne chłopiny nie są w stanie żadnym ze zmysłów rozpracować przysłowiowego kobiecego focha. Może taki jeden z drugim się oskalpować, a foch i tak zgarnie swoje żniwo ;)

7. Wiercenie dziury…

Upierdliwe drążenie tematu nie sprzyja pozytywnemu nastawieniu do świata w męskim umyśle; lepiej porzucić wiertarkę i skupić się na innych sposobach uzyskania sensownej odpowiedzi.

8. Niezdecydowanie…

A może bluzeczka w tym odcieniu różu będzie lepsza? Hmm… Nie, nie, zdecydowanie wolę zieloną… Jednak nie… Chyba zdecyduję się na ten amarantowy kolor… Nie muszę chyba pisać co się dzieje ze statystycznym chłopem jak musi w tych spekulacjach uczestniczyć ;)

Pewnie dorzucicie coś od siebie...? ;)

czwartek, 17 marca 2016

Chłop jaki jest, każda widzi!

Grafika:www.facet.interia.pl

Jak powszechnie wiadomo lubię się pochylić nad męskim nasieniem i przeanalizować co nieco ;) Ostatnimi czasy jakoś tak kobiety bytujące w moim otoczeniu narzekały na różne przypadłości swoich wybranków życiowych. Tak, tak... temat rzeka, ale zadziwiające jest to jak wiele cech wspólnych mają panowie mieszkający z różnymi kobietami, w różnych domostwach. Czyżby Stwórca był tak leniwy i męski gatunek opierdzielał w myśl zasady: co by Polska nie zginęła i nie wysilał się pracując nad nowymi wzorcami męskich typów, bo i tak wychodzi z założenia, że daremna robota, bo toto prędzej czy później zmutuje i pójdzie w wiadomym kierunku ;) 
Wracając do tych niewieścich opowieści pozwoliłam sobie parę przypadłości samczych opisać :)

Problem skarpeciany.
Zjawisko opisywane już przeze mnie i nie tylko przeze mnie; generalnie spokojnie można na ten temat jakąś rozprawę naukową pierdzielnąć bez zająknięcia. Typowy mężczyzna ma spore problemy z parowaniem skarpet, odnoszeniem brudnych egzemplarzy do właściwego miejsca, znajdowaniem odpowiedniej pary i nie po drodze mu z żadną skarpetą.

Gapienie się w telewizor.
Można tutaj dodatkowo zaobserwować proces przyklejania się palca do określonego kanału. Oczywiście towarzyszy temu brak reakcji na bodźce dochodzące ze świata zewnętrznego, zwłaszcza jeśli bodźcem tym jest żona wydająca z siebie dźwięki potocznie zwane mową.

Uważanie się za lepszych kierowców.
Tego to chyba nawet komentować nie trzeba; wiadomo, że my baby jesteśmy beznadziejne za kierownicą i generalnie powinno się nas zamykać za sam pomysł pójścia na prawo jazdy. A już dożywociem powinno się kończyć zarysowanie ukochanego wehikułu naszego mężczyzny.

Czytanie przy obiedzie lub w toalecie.
Niektórzy czerpią jakąś niezbadaną przyjemność czytelniczą podczas spożywania posiłków; może gazeta utaplana w zupie pomidorowej dostarcza jakiś szczególnych bodźców? A już czytelnictwa kiblowego to nigdy moja mózgownica nie pojmie, chociaż znam też kobiety lubujące się w tej formie. Może amerykańscy naukowcy poczynili już stosowne badania nad związkiem podczytywania na muszli klozetowej z perystaltyką jelit?

Dzielenie ubrań....
...na czyste, brudne i brudne, ale da się jeszcze założyć. Są, są takie perełki co to takiej segregacji dokonują wykorzystując intensywnie zmysł węchu oraz wzroku. No cóż - woda i środki czystości mają swoją cenę, a zaoszczędzona kasa na nadprogramowe piwko może się przydać ;)

Uprawianie sztuki nowoczesnej w łazience...
Pod tym górnolotnym hasłem kryje się chlapanie na lustro w trakcie mycia zębów oraz pozostawianie resztek włosia po użyciu maszynki tradycyjnej bądź elektrycznej.

Duże ekspresja podczas bytowania w kuchni.
W celu zrobienia dwóch sztuk kanapek: z lodówki i okolicznych szafek powyciągane jest całe stado „niezbędnych” gadżetów do tego procederu. I jak się można domyślić żaden członek wywleczonego stada nie wraca na swoje miejsce.

Słuchają, ale nie słyszą.
Jest to związane głównie z brakiem podzielności uwagi u męskiego rodu. Gdy taki przedstawiciel rodu na przykład robi coś na komputerze to zapomnijcie kochane o tym, że on was słucha. Generalnie można opowiedzieć najbardziej sponiewieraną w kosmosie historię o swoich wyczynach seksualnych z przedstawicielami obcych cywilizacji w roli głównej oraz wykorzystaniem najbardziej zjawiskowych gadżetów erotycznych, a nasz luby będzie tylko przytakiwał głową i uśmiechał się zdawkowo, gdy my szczegółowo opisywać będziemy penetrację analną z wykorzystaniem miecza świetlnego i gromnicy z pobliskiej parafii. 

Patrzą, ale nie widzą. 
Otwiera taki szafę i wpatruje się niczym w fatamorganę na Saharze zbłąkany, wygłodzony nieszczęśnik, po czym słychać jęk zawodu, bo nie ma białej koszulki. Z odsieczą przybywa wtedy kobieta i co się okazuje: koszulka leży i dumnie pręży pierś na swoim miejscu.

Wrodzona niechęć do sprzątania.
Tutaj nie będę się za bardzo pochylać nad tematem; pewnie są wyjątki, ale do mopa i odkurzacza to oni się nie palą z własnej, nieprzymuszonej woli.

Kobieto! Ja umieram!
Gdy dopada ich choroba to o matko, córko i klękajcie narody; katar okazuje się chorobą śmiertelną przenoszoną każdą drogą, a "gorączka" sięgająca 37 stopni Celsjusza grozi poważnymi powikłaniami i otarciem się o łąki niebiańskie.

Cud alkoholowy.
Umawiają się z kumplami na jedno piwo, a potem się okazuje, że stał się cud rodem z Kany Galilejskiej i jakoś tak trunki się nadmiernie rozmnożyły i towarzystwo, żeby nie robić przykrości autorowi cudu było zmuszone wylizać dzbany do ostatniej kropli i by wyrazić swą wdzięczność za te dary wracało na kolanach do chałupy ze śpiewem na ustach.

Głód.
Są głodni pochwał, zwłaszcza jak przez przypadek odkurzą lub umyją podłogę; wtedy trzeba poematy pochwalne układać i wspiąwszy się na taboret kuchenny deklamować z pełnym zaangażowaniem; w końcu nasz bohater domowy popełnił jedną z tych czynności, które kobieta robi bez zająknięcia i uwielbienia narodu nie potrzebuje.

Hipnoza piersiowo - pośladkowa.
No i na koniec niepohamowane wzrokowodzicielstwo za przedstawicielkami płci pięknej zwłaszcza jak są odziane w krótkie spódniczki, bądź z dekoltu wypływa niepokojąca fala wzburzonych, radosnych piersi.

Z pewnością znajdzie się więcej przypadłości, ale w obawie o swoje życie wolę się bardziej nie narażać naszym ukochanym, niepowtarzalnym osobnikom płci męskiej ;)



niedziela, 8 listopada 2015

Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem?

Grafika: www.muscleinfo.pl

Na siłownię, taką nieco nietypową, o której pisałam tutaj, chadzam nie z własnej woli – kazali mięśnie wzmacniać po operacjach, no to z pewną dozą niezadowolenia wzmacniam. Siłownia nigdy nie była dla mnie miejscem kultu i przeżywania wielokrotnego orgazmu z powodu wyrzeźbienia sobie kolejnego zarysu elementu układu mięśniowego. 
Nie wspominając o tym wyżywieniu nadmuchanym odżywkami białkowymi, które dla siłownianych maniaków jest niczym moherowy beret dla wyznawczyń Rydzyka, mającym napompować mnie na podobieństwo Arnolda Schwarzeneggera w szczycie formy. 
Chodzę więc na wspomnianą siłownię i czasami mam niezły ubaw, a że tam nie ma zmiłuj i trzeba solidnie orać to taki ubaw skutecznie osłabia moją kondycję i muszę go zduszać w zarodku, by nie paść na plecy ze śmiechu na podłogę i niczym żuczek leśny machać łapkami w rozpaczliwym akcie kończącego się żywota. 
Bawią mnie sapiący panowie, z których trzewi płyną dźwięki godne rasowego aktora filmu porno, który po kilkudziesięciu wytryskach wydaje ostatnie tchnienie na planie i pada z potężną erekcją na puszysty dywanik udziergany z króliczego futerka. Ja wiem, że na siłowni oddech jest ważny, ale litości - wysłuchiwanie sapań, jęków i wzdychań, których hipopotam nilowy w okresie rui, by się nie powstydził to już przesada. Mnie jakoś udawanie hipopotama w rui z wielką erekcją na karku nie jest potrzebne do walki z kilogramami. 
Kolejna sprawa to motyw tak zwanego lansu z elementami przypadkowego wyprężania tego i owego. Niczym indory solidnie tuczone na Święto Dziękczynienia napinają się te chłopiny w trakcie ćwiczeń w jakiś rozpaczliwych pozach mając nadzieję, że ktoś padnie z zachwytu. No ja na pewno nie padnę, także daremne trudy ;) 
Ostatnio trafili mi się jeszcze zakompleksieni intelektualiści, po czterdziestce, z przypadłością przerostu formy nad treścią. Prowadzili rozmowę, którą słyszeli wszyscy ćwiczący – prawdopodobnie słyszący mieli się zaślinić na śmierć słuchając tych wywodów na temat ilości mamony jaką panowie obracają w ciągu tygodnia. Ale to nie wszystko: dowiedziałam się również, że panowie, poza tym, że są odpowiednio sytuowani, to i kariery naukowe robią przepuszczając przez swoje łapy niezliczone ilości doktorantów i magistrantów. Opatrzności dziękuję Ci i z pełnym zaangażowaniem liżę stopy Twe, że ja na takich nie trafiłam na swojej uczelni ;)
I tak ćwiczę sobie, dokonuję obserwacji i chcąc, nie chcąc słucham tych głodnych kawałków; czasami pusty śmiech niepokojąco drażni moje wnętrze, innym razem mój poziom irytacji osiąga niebezpieczne rejony. Ale ma to wszystko swoje niewątpliwe plusy: czas szybciej mi mija, a jak się solidnie poirytuję to mam takie osiągi na tej siłowni, że aż sprzęt się pali ;) Także jest szansa na Arnolda ;)

piątek, 6 listopada 2015

Damska szowinistyczna... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Nowe, demoniczne wcielenie zadomowiło się w mym wnętrzu i nie chce się dać nazwać inaczej jak tylko: damską szowinistyczną... świnią ;) Tak mnie to wcielenie opętało, że zmuszona byłam zamieścić ten okrutny dowcip i ten równie okrutny przebłysk. Panowie! Nie obrażajcie się - ponoć we wszystkim jest ziarno prawdy, a że ja prawdę zawsze i wszędzie, nawet w postaci ziaren, nieść ochoczo chcę to i niosę w świat, a konkretnie to na ten blog doniosłam.
Udanego weekendu ;)

Szara komórka przypadkowo znalazła się w mózgu mężczyzny. Wszędzie ciemno, pusto, głucho, ani śladu życia.
- Hop! Hop! Halo! - woła szara komórka.
Żadnej odpowiedzi.
- Jest tu kto?!? Hop! Hop! - woła ponownie.
Wtem zjawia się inna szara komórka i oznajmia:
- Czego się durna drzesz?!? Chodź, wszystkie jesteśmy na dole! ;)


Grafika: Eve Daff

czwartek, 15 października 2015

Przysięga małżeńska... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Dzisiaj uczepiłam się ślubnego kobierca. Żyjemy w czasach, które są prawdziwym sprawdzianem dla tych wszystkich odważnych, którzy pobiegli do ołtarza i słowa przysięgi wypowiadali z mniejszą lub większą świadomością tego, co te słowa znaczą i jak poważne zobowiązania niosą. Coraz więcej małżeństw rozpada się jak bańki mydlane, często po bardzo krótkim okresie rozkoszowania się byciem mężem czy żoną. A szczególnie szybko ta miłość, wierność i uczciwość małżeńska ulatnia się w atmosferę, gdy ślub był odbyty z pompą godną królewskiego rodu. Im więcej blasku, błysku, poklasku, lukru i tiulu wylało się na świat w tym najpiękniejszym dniu życia, tym szybciej bajka się kończyła. Rodzi się pytanie: kto i po co bierze te śluby? Czy odzianie się w białą kiecę, wyprawienie weseliska dla dwustu gości i zazdrosne spojrzenia koleżanek są na tyle kuszącym wabikiem, że warto to przeżyć z chłopem, który niekoniecznie jest chłopem naszego życia? Bo gdzie jest ta miłość przysięgana po grobową dechę skoro po roku nie ma po niej nawet okruszka, a po wierności nawet ślad nie pozostał? Smutne, lecz niestety prawdziwe.


Grafika: Eve Daff

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Męskie skarpetki... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Męskie skarpetki - temat rzeka i to nie Amazonka, bo to strumyczek przy tym zagadnieniu. Jak powszechnie wiadomo ta część garderoby ma swoją "duszę", nad którą trudno zapanować. Do tego bywa złośliwa i robi wszystko, by statystyczną kobietę zmusić do kolejnej bezowocnej kłótni z właścicielem skarpet, a co za tym idzie przyczynić się do wytworzenia niepotrzebnych napięć i zachwiań na płaszczyźnie porozumienia damsko - męskiego. Osobiście uwielbiam dokonywać segregacji i parowania czarnych skarpetek, kiedy to zanurzam się w analizie nad odcieniami czerni: spranej mocno, średnio i słabo ;) Ileż przy tym rozrywki! Siedzę na łóżku przed stadem tych gadów i zastanawiam się czy od razu wszystkie wywalić do kosza na śmieci czy wcześniej dokonać aktu wandalizmu i każdą pociachać tępym nożem. A może powinnam spojrzeć na to z innej strony? To los zsyła mi taką rozrywkę i dba o mój rozwój, a ja jestem niewdzięczna. 
W końcu - spostrzegawczość potrenuję, cierpliwość wzmocnię, pamięć wzrokową udoskonalę, wyciszę się ;) 
A w cholerę z tymi skarpetami! :)



Grafika: Eve Daff

wtorek, 25 sierpnia 2015

Sprzątanie... Kobietoskopowe przebłyski ;)

To moje nowe "dziecko" - Kobietoskopowe przebłyski. Chłop mój osobisty domowy często rzecze, że u mnie z myśleniem to kiepskawo, że mam niby tylko te... przebłyski ;) No to musowo było te przebłyski wytaszczyć na światło dzienne :) Oczywiście nie wszystkie będę wytaszczać, bo niektóre to lepiej żebym zachowała w zakamarkach mojej mózgownicy, żeby świata nie gorszyć i na ciemną stronę mocy nie sprowadzać. Jak wymyślę jaką sensowną grafikę to dodam, póki co cierpię na niemoc twórczą, a chałtury nie będę powoływać do życia ;) 



Grafika: Eve Daff

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Całe życie z wariatami, a Abba mami dźwiękami...

Grafika: www.windsorstar.com

- Nie rób z siebie wariata! - mająca dość wygłupów męża Halina wykrzyczała mu to prosto do kanału słuchowego licząc na to, że uszkodzony kanał jakoś boleśnie da się mężczyźnie we znaki. 
- Nawet jak robię, to i tak jestem mniejszym wariatem niż ty! - rzekł ów mąż szczerząc szatańsko zęby.
Jan, mąż Haliny, miał głupkowaty zwyczaj śpiewania, gdy tylko usłyszał jakąś piosenkę w radiu. Nie ważne czy znał słowa czy nie. Liczył się tylko, jego pożal się Boże, skowyt wtórujący nutom wydobywającym się z głośników. Halina dostawała wówczas białej gorączki, jej łeb stawał się wielki jak bania i tylko sekundy dzieliły go od eksplozji. Wychodziła wtedy z mieszkania, szła przed siebie i najczęściej lądowała w pobliskim parku. Siadała na ławce i gapiła się na starannie przystrzyżony trawnik upstrzony tu i ówdzie krzakami dzikiej róży. Puszczała wodze fantazji i wyobrażała sobie życie, którego nie ma i prawdopodobnie mieć nie będzie. Tym razem też zwiała z chałupy, by uratować wielki jak bania łeb przed eksplozją, a jej tory myślowe pobiegły w stronę wspomnień…
- Całe życie z wariatami - zamyśliła się Halina i przywołała w pamięci obraz jednego z nich… Zygmunt - osiedlowy głupek, upatrzył sobie akurat ją i z uporem maniaka polował każdego ranka na biedaczkę. Halina zawsze o tej samej porze wychodziła po świeże pieczywo do pobliskiej piekarni. Zygmuś mieszkał na parterze z mamusią i okno kuchenne było doskonałym punktem obserwacyjnym, nastawionym na polowanie na Halinę. Może wcale nie był wariatem, ale strój, który zazwyczaj miał na sobie niepokojąco sugerował przynajmniej minimalny stopień obłąkania. Zawsze grzecznie pytał czy może się przyłączyć i towarzyszyć Halinie podczas wyprawy do sklepu. Oczywiście, że mógł się przyłączyć. Przecież do niego nie docierało słowo: Nie. Halina nie miała na tyle mocnego charakteru, by go spławić używając mało wyszukanych słów powszechnie uważanych za wulgaryzmy czy też używając jakichkolwiek słów, które skutecznie zniechęcą natręta. Poza tym, przyzwyczaiła się do tego dziwnego towarzystwa. W końcu był tylko jej sąsiadem z bloku. I tak szli we dwójkę: Zygmunt i Halina. On - w swoich bordowych sztruksach z łatami w kolorze słonecznej żółci i koszuli w papugi, które miały wszystkie kolory tęczy i ona - w niebieskiej sukience sięgającej do kolan. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. O wyszukanym odzieniu Zygmunta również. Był to sposób wyrażania kolorów jego umysłu - jak się dowiedziała, któregoś razu Halina. Za tym wyrażaniem Zygmusiowego umysłu kryła się jego matka, która wychodziła z założenia, że świat ma za mało kolorów, a Zygmuś, jej ukochany syn, jest doskonałym nośnikiem barw, które świat powinny wzbogacać. W piekarni zawsze kupowali te same zestawy: on - dwa rogale maślane, mały chleb żytni i cztery kokosanki, ona - sześć bułek i duży chleb zwykły. W drodze powrotnej Zygmuś sławił postać Halinki używając za każdym razem innego, specjalnie na tę okazję ułożonego, poematu charakteryzującego się wyszukanym doborem rymów częstochowskich. Halina zapamiętała szczególnie dobrze jeden wygłoszony przez Zygmusia ubranego w śnieżnobiałą koszulę w żółto - zielone paski i gustowne czerwone spodnie dresowe: 
Halina jak bułka maślana,
uroki swe roztacza od samego rana.
Kto jej słodyczy posmakuje,
wulkan rozkoszy w ustach poczuje! 

Któregoś ranka Halina nie została napadnięta przez Zygmunta. Dziwne – pomyślała i z jakimś takim smutnym cieniem na duszy poszła w kierunku piekarni. Kupiła to co zwykle i udała się w drogę powrotną do domu. Spojrzała na okno, w którym to zazwyczaj wyeksponowana była uśmiechnięta facjata Zygmusia w towarzystwie machającej do niej prawej ręki Zygmusiowej, ale nie dostrzegła żadnego ruchu. Po tygodniu dowiedziała się, że Zygmunt wraz z matką przenieśli się do domu na wsi, który należał do siostry Zygmusia. Halina nie przypuszczała, że brak dziwnego sąsiada będzie dla niej taki bolesny.

- Franiu, co robisz! Nie wolno zaczepiać pani! - z przepastnych czeluści zamyśleń wyrwał Halinę piskliwy głosik jakiejś sexy mamuśki, której udało się dopaść Frania zanim ten zafundował Halinie atrakcję w postaci przyklejonego do jej ulubionej spódnicy loda o smaku, prawdopodobnie, czekoladowym. Obdarowała Frania uśmiechem numer pięćdziesiąt dwa, dyplomatycznie opuściła ławkę i bez pośpiechu poczłapała w kierunku mieszkania, w którym siał wokalną rozpustę jej mąż, a pole rażenia tejże rozpusty było słyszalne już przy wejściu do klatki schodowej. Dotarła pod drzwi mieszkania, otworzyła je i zobaczyła męża hasającego w kuchni z fioletową ścierką w dłoni i śpiewającego „Dancing Queen” Abby. Nie zastanawiając się długo zrzuciła buty, porwała czerwony szal z wieszaka w przedpokoju i radośnie dołączyła do Jana. 
- Z wariatami źle, ale bez nich jeszcze gorzej - pomyślała, ucałowała męża i wspinając się na wyżyny swoich możliwości wokalnych wydobyła ze swej czterdziestopięcioletniej obfitej piersi:

“You are the Dancing Queen, young and sweet, only seventeen
Dancing Queen, feel the beat from the tambourine
You can dance, you can jive, having the time of your life
See that girl, watch that scene, diggin' the Dancing Queen...”

Miłego dnia ;)

piątek, 27 marca 2015

Wirtualne penisy i smycze z dozownikiem w dłoń! ;)

Grafika: www.zwala.pl

Cóż… Starość chyba moja osobista nadciąga i podstępnie próbuje zagnieździć się w moim ciele kobiety określanej mianem kobiety w wieku średnim. Podobno starzy ludzie mają problemy ze snem… Jest piąta rano, a ja siedzę i stukam po klawiaturce, za oknem na balkonie jakaś zbłąkana sikorka trzepie swoje piórka, a w mojej łepetynie, nie wiedzieć czemu, pęta się temat dotyczący – oczywiście – mężczyzn. Nie żebym była propagatorką miłosierdzia bożego dla tej płci, ale ostatnio często słyszałam czy też czytałam jak to chłopa należy sobie wychować i trzymać na smyczy z dozownikiem jej długości. Taki chłopina absolutnie nie może bez pozwolenia obejrzeć meczu z kolegami, iść do knajpy czy też zabawić się na wieczorze kawalerskim kumpla. Wszystkie te czynności są mocno zabronione i świadczą źle o kobiecie, której „wychowanie” osobistego chłopa przypadło w udziale. Może ja durna i naiwna jestem, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby tresować faceta, z którym jestem i zabraniać mu tego czy tamtego. Nie wiem czy dorosły człowiek wymaga smyczy i czy to przypadkiem nie uwłacza jego godności? Poza tym jeżeli nasz statystyczny facet zechce jakąś głupotę wcielić w swoje życie to i tak to zrobi za plecami niewiasty i żadna smycz tu nie pomoże. Pod płaszczykiem delegacji czy też dłuższego pobytu w pracy zaplanowana „atrakcja” zostanie zrealizowana.
Wszyscy wiemy, że są kobiety lubiące dzierżyć w dłoni wirtualnego penisa i wyznające zasadę, że miejsce męża, partnera jest pod kapciem. Spod wyznaczonego kapcia nasz biedak może wysunąć rąbek swojego ciała tylko i wyłącznie po napisaniu odpowiedniego podania do kobiety dzierżącej przyrodzenie. Nie wiem dlaczego, ale zawsze w takich momentach pojawiają mi się w głowie hieny – w ich społecznościach rządzi samica, która ma przerośniętą łechtaczkę i wszystkim nieposłusznym samcom pokazuje gdzie ich miejsce dziarsko wymachując tą imitacją penisa. Widzę wtedy jak taki babiszon dominator z wielgachnym przyrodzeniem nadyma się i wydaje rozkazy żałując, że tak małe stado samców udało jej się zgromadzić. Oczywiście są panowie, którym rola kapciowego jak najbardziej służy i bez zalegania pod paputkiem nie potrafią się w życiu odnaleźć. Natomiast z własnego żywota wiem, że zabranianie nie prowadzi do niczego dobrego – w latach młodości miałam szlabany na prawie wszystkie atrakcje tego świata, chociaż byłam grzecznym dzieckiem i nastolatką. W akcie zemsty, napędzana przekorą, działając po partyzancku, skrupulatnie zakazy łamałam i wcielałam w życie swoje „fantastyczne” pomysły. I tak właśnie działają panowie, którym zabrania się niektórych rzeczy – jak tylko się da to smycz idzie w odstawkę i taki chłopina rozum traci zachłysnąwszy się wiatrem wolności ;) 

Zatem moje drogie panie – jeżeli wasz wirtualny penis osiągnął nieprzyzwoicie wielkie rozmiary to nadszedł czas by spuścić z niego powietrze i łaskawszym okiem spojrzeć na tego biednego papuciaka przyklejonego do podeszwy krwistoczerwonego obuwia ;)

poniedziałek, 9 marca 2015

Osobisty chłop domowy, czyli "rozmowy" damsko - męskie ;)

Grafika: brera-london.com

- Jakie to niesamowite… Z takiego małego ziarenka robi się taki wielki popcorn! – zachwyca się osobisty chłop domowy nad miską przekąski pieczołowicie przygotowanej w mikrofalówce i z namaszczeniem ogląda każde kukurydziane potomstwo zamienione w popcorniastego bałwana.
- Faktycznie dziwne to zjawisko, że się takie małe coś tak nadmuchać potrafi – podzielam, jak tylko potrafię, zachwyt osobnika płci męskiej. Po chwili rzucam luźną myśl:
- Ciekawe co z ciebie by wyszło jakbyśmy cię poddali popcornizacji?
- No jak to co! Jakiś król albo prezydent!
- Jasne… Chyba Putin! – tak mi się na czasie odpowiedź zmajstrowała ;)
Fascynacja królami jest dla mnie zagadkowa w tym unikatowym przypadku zamkniętym w ciele mężczyzny w średnim wieku. Już nie raz i nie dwa się dowiedziałam, że koniecznie jakieś powinowactwo do królów nosi w swoim zestawie genów. Tylko gdzie pałac, służba i skarbiec pełen złota? ;) 

A poniżej, dla ciekawskich, odpowiedź, powiedzmy, że naukowa na temat popcornu:
„Ziarna kukurydzy zawierają w sobie wodę, która pod wpływem nagłego przyrostu ciepła zamienia się w parę wodną i błyskawicznie zwiększa swoją objętość rozsadzając cienką skorupę. Skrobia znajdująca się wewnątrz zostaje zmiękczona przez ciśnienie i wysoką temperaturę w rezultacie czego szybko pęcznieje. Popcorn znany był już 5 tysięcy lat temu na terenie Ameryki. Rdzenni mieszkańcy tego kontynentu podgrzewali ziarna kukurydzy w glinianym garnku ustawionym na palenisku. Dziś do wyrobu popcornu wystarczą 3 minuty i kuchenka mikrofalowa.” 

Z kategorii rozmowy damsko - męskie poniżej dwa inne dialogi:
Oglądamy muzyczne show na TVP2: The Voice of Poland… 
On podśpiewuje, ja udaję, że gram na gitarze (kiedyś miałam mały epizod w tej materii, więc mam pojęcie o chwytach i biciu)… Sama się sobą zachwycam: 
- Chwytów już niewiele pamiętam, ale bicie mam zarąbiste!!!
Odzywa się Luby: 
- Bicie?!? Chyba na dekiel! He! He! He! 
I kula się ze śmiechu na kanapie…

Oglądamy film z wątkiem o wariatach… 
Pytam: Miałeś kiedyś do czynienia z jakimś wariatem na żywo?
Szybko się orientuję, że zadałam niewłaściwe pytanie, ale było już za późno, więc słyszę: Taaa... Codziennie go widzę…

10 marca obchodzimy Dzień Mężczyzny
oraz Międzynarodowy Dzień Całowania w Czoło, Dzień 40 Męczenników i 
urodziny Chucka Norissa :)
Wszystkim Panom z okazji ich święta życzę wyrozumiałości dla kobiet ;) 
Jak powszechnie wiadomo mamy problemy ze zrozumieniem męskiej logiki ;)

Poniżej pomysł na prezent z okazji Dnia Mężczyzny - oczywiście w kaskopojaku można zamontować inny, 
bardziej pożądany przez mężczyzn, napój w puszce; sugerowana wielkość puszki: 0,7 litra ;) 
Tak zaopatrzonego mężczyznę można swobodnie zachęcić do zmywania naczyń, odkurzania, prasowania lub 
innych czynności domowych odbywających się w pozycji stojącej ;)

www.oryginalny-prezent.pl

Kobicina Miejska zaprasza na wycieczkę po postach o mężczyznach:

poniedziałek, 2 lutego 2015

O swędzących cyckach na dziale mięsnym...

Grafika: www.papilot.pl

W sklepie...

Stoję w kolejce na dziale mięsnym z gorącym pragnieniem zakupienia dziesięciu plasterków salami A i dziesięciu plasterków salami B. Realizuję zamówienie osobistego Konkubinatora zwące się: „zjadłbym jakieś dobre salami.” Przede mną w kolejce oczekują: mężczyzna z łysiną, kobieta w dziwnej czapce i kobieta w kraciastym płaszczyku. Obsługiwany jest mężczyzna:
- Co dla Pana? - pyta ekspedientka.
- Jakąś wędlinkę chciałem, dobrą… - mężczyzna ze skąpym owłosieniem głowowym bardzo „precyzyjnie” werbalizuje swoje oczekiwania ;)
Hmm… Zamyślam się… No to mamy klienta: Lux malina, mucha nie siada! Teraz bedziem stać w tej kolejce dwa dni… Repertuar kryjący się pod hasłem: „jakaś dobra wędlinka” jest długi i szeroki… Nie mylę się: pani obsługująca mięsny kramik prezentuje szeroki wachlarz produktów pochodzenia zwierzęcego. Pan z łysiną dokonuje oględzin i jakoś nic nie zadowala jego męskiego wędlinianego ego - a to za tłuste, to za chude, to jakieś siwe, tamto za drogie, a toto dziwnie wygląda. A ja tylko chciałam te dwadzieścia plastrów nieszczęsnego salami… 
Może się czepiam, może upierdliwa jestem, system nerwowy wykazuje mniejszy zakres tolerancji, ale jak widzę chłopa w kolejce to mnie cycki zaczynają swędzieć… i bynajmniej nie z powodu podniecenia! Swoje wnioski wyciągam na światło dzienne, ponieważ zostały one poczynione na podstawie wieloletnich obserwacji sklepowych. Facet w kolejce równa się problem: albo taki ma jakieś opóźnione odruchy przy pakowaniu towaru, albo stoi i czeka, aż mu się samo spakuje, albo nie ma pieniędzy, albo nie ma karty płatniczej, albo nie wie, co kupić! W każdym razie skutecznie zagraca i opóźnia ruch kolejkowo-sklepowy. Może są jakieś kursy typu: "Zanim wejdziesz do sklepu…" lub "Jak się ogarnąć w sklepie?" - kurs dla początkujących. 

To tak z okazji poniedziałku ;)

Aaa... baby wywołujące przypadłość swędzących cycków też bywają, ale w mniejszej ilości, chyba...

środa, 5 listopada 2014

W poszukiwaniu męskiej logiki...


Postanowiłam leciutko się przejechać po zagadnieniu, nieco kontrowersyjnym, po męskiej logice, która jawi się jako, bardzo dziwaczny, twór myślowy. Moje rozważania pozwolę sobie podeprzeć przykładami z życia zaczerpniętymi:

Przykład nr 1: Od przybytku głowa nie boli…

Kilka dni temu nie udało mi się zakupić prażonych i solonych pestek z dyni, a obiecałam Lubemu, że kupię.  Owe pestki były dostępne w Lidlu, no, ale akurat, wtedy ich nie było. Wczoraj wróciłam z pracy i słyszę w progu: Byłem na zakupach! Były pestki! Kupiłem 15 paczek! Stanęłam, lekko oszołomiona tą wiadomością i pytam: Otwieramy jakiś bufet dla ptactwa osiedlowego? Moja ironia, niestety, nie spotkała się z życzliwym przyjęciem. Rozumiem, że prażone pestki z dyni, może i są towarem unikatowym, ale żeby od razu tyle kupować?!? Nie rozumiem… Moja znajoma odnotowała podobne zachowanie: sama nie lubi kaszy, więc okłamała męża, że nie było w żadnym sklepie tej nieszczęsnej kaszy, dlatego na obiad będą ziemniaki. Na drugi dzień mąż przybył z radosnym wyrazem twarzy oznajmiając w progu, iż jemu się udało dostać kaszę: Kupiłem, na zapas, 5 opakowań! Może oni nie otrząsnęli się z piętna PRL-u, dzieciństwo spędzone w tych czasach mogło zostawić głębokie urazy w psychice lub mają wrodzoną potrzebę posiadania, tego co posiadają, w dużych ilościach, oczywiście na miarę swych możliwości finansowych. Tutaj możemy leciutko zboczyć w kierunku poligamii ;)

Przykład nr 2: Ser to nie sernik…

Dawno, dawno temu upiekłam wieczorem sernik na kruchym cieście; zostawiłam go na stole w kuchni, aby ostygł. Rano patrzę i oczom nie wierzę - ser wyżarty, ciasto zostawione… W pierwszej chwili podejrzenie pada na psa, ale nasza Pyśka ma zdecydowanie większy rozstaw szczęki, niż to coś, co zrobiło spustoszenie na serniku. Przychodzi Luby z łazienki, więc go dopadam:
- Zjadłeś ser?!? – pytam pokazując na blachę ze zmasakrowanym sernikiem.
- Nie! No co Ty! – pada odpowiedź okraszona durnowatym uśmiechem.
- A kto zjadł? Pies? Ja? Znudziło mu się życie i podłożył pod siebie bombę?!?
- Nie wiem… Ja sera nie zjadłem, tylko sernik… z mleczkiem… w nocy… byłem głodny… Aaa… następnym razem - nie dodawaj ciasta, nie pasuje, a nie chciałem sobie popsuć smaku, to zostawiłem…
Bez komentarza…
Od tego czasu serniki, które wypiekam są pozbawione ciasta.

Przykład nr 3: Pułapka na sikorkę…

Myłam okno balkonowe i niestety, pewne lotne stworzenie, zwane sikorką, postanowiło nawiedzić nasze mieszkanie, wleciało i obija się o ściany; oczywiście pies wyczaił, że jakaś nowa, interaktywna zabawka lata po mieszkaniu i rozbudził w sobie instynkt dzikiego łowcy. Następuje scenka niczym z czeskiej komedii: ja ze ścierą w ręce, biegam za ptakiem; drę się, żeby wypłoszyć dziada z lokalu; pies biega za mną, za ścierą i za ptactwem - rozbawiony i rozochocony do granic możliwości. Przypomnę, iż waga psiny waha sie pomiędzy: 50, a 60 kg. Cudem nie dewastujemy wszystkiego na trasie tej gonitwy. W końcu sikorka wlatuje za lodówkę i cisza… Lodówka zabudowana meblami, szans na wydostanie stwora nie ma; już roztaczam wizję rozkładających się zwłok ptasich i tego smrodu, który towarzyszy tej procedurze. Pies i ja opuszczamy pole bitwy;  postanawiam w ciszy poczekać na rozwój sytuacji - może sikorka uzna, że tego stada wariatów już nie ma i wyjdzie. Faktycznie - wyfrunęła, zagoniłam ją w stronę okna, oczywiście wyglądało to podobnie jak wcześniej, miałam tylko większą szmatę, ptak odleciał.  Ale do rzeczy… Mój osobisty Konkubent wrócił z pracy, więc od progu opowiadam o przygodzie z sikorką.  A on, wysłuchawszy, mówi: A nie mogłaś zawiesić słoniny na sznurku? Albo widziałem na Discovery, jak takie pułapki na ptaki robili… Nie no… opadło mi wszystko, co mogło opaść… Nie wiem jak Wy, ale ja mam ukończony kurs dla zaawansowanych: Budowa pułapek na sikorki, a słoninę, to chyba, sobie miałam z grzbietu wykroić i wieszać na sznurze, oczywiście wcześniej podwędziwszy w kieszonkowej wędzarni, żeby aromat był kuszący ;) Także, jak sikorki lub inne ptaki, wlecą Wam do domów - to wiecie co robić ;)

Przykład nr 4: Każdy ma swoje dziury…

Opowieść zasłyszana od znajomych: Jedzie para samochodem: ona, on i dziecko… Ona prowadzi, wjeżdża w dziurę - oczywiście niechcący… Pada komentarz: No, nie możesz, jakoś tych dziur omijać? Dzieciak się poobija! Podobna sytuacja: tym razem prowadzi facet; wjeżdżają w dziurę i co słychać: Noż, ku….! Za co my te wszystkie podatki płacimy, same dziury w tych drogach…
Bez komentarza…

Wniosek z tego taki: 
Po raz kolejny potwierdza się, naukowo udowodniona, teoria o zdecydowanie odmiennych drogach ewoluowania logiki damskiej i męskiej ;)

Dowcip tematyczny:
Mąż robi jajecznicę. Nagle żona wpada do kuchni i krzyczy:
- Ostrożnie!!!
UWAŻAJ!!! Więcej masła!!! Cholera, smażysz za dużo jajek na raz!!! ZA DUŻO!!! Mieszaj! MIESZAJ SZYBCIEJ!!! Dodaj jeszcze masło!!! GDZIE JEST MASŁO??? Jajka się przykleją!!! UWAŻAJ!!! Powiedziałam – UWAŻAJ!!! NIGDY mnie nie słuchasz, jak robisz jajecznicę!!! NIGDY!!! Odwróć jajka!!! SZYBKO!!! Nienormalny jesteś??? Całkiem Cię pogięło??? SÓL!!! UŻYJ SOLI!!! SÓÓÓÓÓÓL!!!

Mąż w zdumieniu patrzy na żonę:
- Odbiło Ci??? Myślisz, że nie potrafię zrobić jajecznicy?
- Chciałam Ci tylko uświadomić, co przeżywam, kiedy prowadzę samochód...  :)


Grafika: Eve Daff