Pokazywanie postów oznaczonych etykietą singielka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą singielka. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 lutego 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 8: Moja pierwsza ofiara

Odstawiłam się jak przysłowiowa szczurzyca na otwarcie kanału, a właściwie to całej galerii kanałów, na spotkanie z przeznaczeniem. Moja pierwsza ofiara z portalu randkowego ma na imię Janusz i właśnie na nią czekam. Imię tragiczne i niestety kojarzy się tylko i wyłącznie z borokiem, któremu matka natura rozumu poskąpiła. Mamunia powiedziała, że mnie kiedyś pokara, o ile już mnie nie pokarało, za te herezje, które głoszę przy okazji tych spotkań z mężczyznami. A więc Janusz przysłał też zdjęcie, tylko jakieś takie mało wyraźne, ale przynajmniej komunikuje się jako tako, gdyż aż całą, jedną rozmowę telefoniczną zaliczyliśmy. Siedzę w moim mustangu i zastanawiam się ile takich magicznych momentów dane mi będzie przeżyć i obym nie zwariowała po tej dawce momentów. 
Zbliżała się godzina spotkania, więc podążyłam w kierunku miejsca zbiórki, którym był Empik w galerii ”Kwadraty”. Udałam się nieśpiesznie, dość mocno podekscytowana i z modlitwą na ustach, by się nie okazało, że ten mój potencjalny kandydat na chłopa to jakiś maszkaron lub zaburzony na różne sposoby osobnik. 
Stoję grzecznie przy Empiku i już z daleka dostrzegłam jak zbliża się męski pokurcz, któremu do metra osiemdziesięciu brakowało jakieś dobre dziesięć centymetrów. W dłoni dzierży bukiet kwiecia i szczerzy się dziwacznie.
- No cześć! Janusz we własnej osobie! Miło cię poznać! – osobnik pałał entuzjazmem za mnie i za siebie. Ja natomiast z trudem powstrzymywałam się, żeby nie dokonać dezercji mając w dupie fakt co osobnik pomyśli o tej akcji. Miał okropne zęby, jakieś takie dziwnie szarawe i maciupkie. Wiedziałam, że przez resztę spotkania będę widziała tylko te zęby. Kątem oka dostrzegłam też jego dłonie – palce niczym dorodne, rasowe serdle osadzone na pucatej łapce. Wyobraziłam sobie, że te serdelki mnie obłapiają i aż mi się zimno zrobiło i gęsia skóra mnie zalała.
- Miło mi, Klara we własnej osobie – wydusiłam z siebie zdawkowe powitanie.
- Kwiaty są dla ciebie królewno! – osobnik wcisnął mi bukiecik, który stanął mi ością w gardle, ale przyjęłam podarunek z uśmiechem wymuszonym na okoliczności jakie mnie dopadły.
- To gdzie się zakwaterujemy? Jakąś kawkę chlapniemy, a potem się zobaczy. 
W mojej głowie biegało aktualnie stado bawolich myśli kombinujących jak najszybsze wymiksowanie się z obcowania z Januszem. Pomyślałam, że posiedzę z nim chwil parę, wypiję szybko kawę i udam, że boli mnie brzuch; to powinno załatwić sprawę. Mój plan był tak prymitywny, że tylko głupiec by się nie zorientował co jest grane, no ale było mi wszystko jedno.
Wylądowaliśmy w kafejce ”Cynamonka”, w której ostatnio tak dobrze bawiłam się z mamunią i ciotką Anką napychając się drożdżóweczkami. Mój amant pośpiesznie zamówił kawę i cynamonkę, ja wzięłam podobny zestaw. No i się zaczęło… Bułka wypadała mu z ust zwłaszcza, że mówił z pełną japą, no może nie do końca pełną, ale to i owo i tak wypadało. W sumie to nawet śmieszne to było i jakaś niekontrolowana głupawka mnie nawiedziła, co Janusz odczytał jako przyzwolenie do kontynuowania swojego bełkotu. 
- Klarcia, tak sobie tu gawędzimy, a ty w szkole uczysz, to ja ci coś przeczytam; napisałem opowiadanie do gazety na konkurs; weź posłuchaj i może co doradzisz jako fachowiec…
Miałam nadzieję, że opowiadanie nie będzie długie, bo mój poziom tolerancji na Januszka zaczął osiągać graniczne poziomy, tym bardziej, że przed moimi oczami stały tylko serdelki wkomponowane w tłuste łapki.
- Dobra, czytaj, zobaczymy co i jak – wygłosiłam zachętę nie spodziewając się z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
- No to jadę… - Janusz wydobył telefon, pogmerał w nim i zaczął czytać:

"Kupuję bilet. Przechodzę przez ciężką mosiężną bramkę. Bileter przerywa bilet i życzy mi miłego zwiedzania. Wchodzę, przede mną tłok. To nie jest zwyczajny dzień. Oglądam dzikie pawiany, mamuty, osły, konie, psa z wścieklizną. Nagle czuję, że ktoś dotyka mnie po plecach. 
- Dzień dobry. Jestem Zbysiu - przewodnik w parku. Czy chce pan mnie o coś zapytać?
- Skąd pan wiedział?
- Jestem półetatową wróżką.
- Ja natomiast dziennikarzem gazety. Czy mogę zadać kilka pytań?
- Oczywiście, chętnie na nie odpowiem.
- Jak dużo jest tutaj zwierząt?
- Dokładnie nie wiadomo, ponieważ w pewnych granicach mogą one dowolnie zmieniać miejsce, a nawet wychodzić poza park.
- Cały czas idzie za nami dzik. Czy jest niebezpieczny?
- Owszem, jest. Proszę uciekać.
Dzik rzuca się w pościg za Zbysiem. Przewodnik ucieka ile sił w nogach, a ja idę po podwójnego cheeseburgera z serem i niesamowicie ostrym sosem tabasco. Kanapka rozpływa mi się w ustach. Ten smak jest nie do porównania nawet z pizzą z pieczarkami. To jest pyszne. Nagle usłyszałem krzyk malutkiego dziecka. To olbrzymi orangutan porwał je i żąda okupu w postaci banana. Moja ciepła bułeczka ląduje na ziemi. Każda sekunda staje się wiecznością. Moje mięśnie powoli się napinają, rzucam się w kierunku klatki niebezpiecznego zwierzęcia. Wyrywam mu dziecko, rzucam je w kierunku gapiów. Orangutan wbija swoje olbrzymie pazury w moją twarz, gwałtownie wypluwam jeszcze niezmieloną do końca bułeczkę wprost na pawiana. On postanawia się zemścić i rzuca się na mnie. Jestem na brzegu klatki otoczony przez parę krwiożerczych istot pragnących mojej krwi. One rzucają się na mnie, ja nie tracąc opanowania obezwładniam je i wyjaśniam ich prawa. Dzikie zwierzęta lądują z powrotem w klatkach. To jednak nie jest koniec wrażeń. Słoń ucieka z wybiegu. Nie zastanawiając się długo, wskakuję do ciuchci i włączam piąty bieg. Pędzę za słoniem pięćset metrów na godzinę. Wskakuję na dach ciuchci, a następnie na grzbiet rozjuszonego słonia. Oswajam go i parkuję nim. Tłum wiwatuje, matki z dziećmi klaszczą, emeryci się śmieją, a renciści skaczą. To ja Tarzan - król dzikich zwierząt."
Po wysłuchaniu popadłam w prawdziwą zadumę zawieszoną na obniżonym poziomie żuchwy i błędnym wzroku. Tyle się mówi o braku kreatywności wśród narodu, że tylko internet obrabia, żadnego polotu, wszelakie wypowiedzi pisze w myśl zasady - co by Polska nie zginęła, a tu taka perełka się trafiła... Kompozycja  opowiadania, zastosowanie dialogów, niesamowite zwroty akcji i szczęśliwe zakończenie prawie mnie zabiły. O niezwykłej wrażliwości autora świadczy skierowanie uwagi na małe dziecko i starsze pokolenie w postaci śmiejących się emerytów i klaszczących rencistów. Janusz zaskakuje tutaj swoim optymistycznym podejściem do życia, gdyż jak wiadomo te grupy społeczne nie są skore do takich harców. Niepokoi mnie tylko sposób odżywiania się głównego bohatera – czyżbym miała do czynienia z wielbicielem fast foodów…?
- Nie wiem na jaki to konkurs, ale powiem ci, że mnie rozwaliłeś tym tekstem; nie będę nic sugerować i poprawiać, żeby koncepcji nie burzyć – wydusiłam z siebie po dłuższych chwilach zadumy. – A tymczasem muszę znikać, bo… po prostu muszę; nie obraź się, ale chyba nie do końca nam po drodze.
Janusz wyraźnie posmutniał, ale wolałam być szczera niż dawać złudne nadzieje, tym bardziej, że chłop jakby się napalił. Tekst, serdelki, zęby i nikczemny wzrost krzyczały głośno i wyraźnie: Klara uciekaj!!!


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…

Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

środa, 10 lutego 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 7: Obyś cudze dzieci uczył!

Sponiewierana jak pług po solidnej orce rozwarłam wrota swojego domostwa, gdy telefonicznie zaatakowała mnie Gośka. Zwaliłam dupsko na kanapę i rzekłam:
- Gocha jestem… jakby to poetycko ująć głęboko rozdygotana wewnętrznie, znaczy się potocznie wkurwiona i zmęczona. Nie obraź się, ale muszę odreagować. Naskrobię ci parę zdań w mailu, bo nie mam siły mówić. – Trochę mi było głupio, że ją zbyłam, ale trafiła na mój złoty dzień. Ogarnęłam swoje jestestwo, wydobyłam lapa i poniosło mnie nieco literacko w mailu do Gośki…

Małgorzatko wiesz, nie od dziś, że ludzie, którzy mnie znają uważają za osobę mającą system nerwowy konia - znaczy się mało co lub mało kto jest w stanie mnie doprowadzić do załamania nerwowego. Wykazuję się też dużą stabilnością emocjonalną itp., itd.. Niestety obawiam się, że mój system nerwowy w najbliższym czasie podejmie jakiś straszliwy bunt...
Moja robota... Po trzech dniach jestem wrakiem... I nie chodzi tu o wstawanie przed szóstą. To co dzieje się w tej placówce to jest jakiś dramat - bynajmniej dla mnie… Każdą lekcję mam w innej sali, w związku z czym łażę jak jakiś bezdomny z miliardem rzeczy po dwóch piętrach. Nie mam czasu sikać i jeść. Ale to nic nowego… Przez najbliższy rok będzie trwał remont... W związku z czym wiercenie i stukanie tu i ówdzie to norma. Lekcje biologii z najgorszą klasą w szkole odbywam w sali przeznaczonej do zajęć fitness - i tu można umrzeć ze śmiechu - w sali nie ma krzeseł i stołów: są lustra i piłki do skakania. Serio... ja nie wiem czy się śmiać czy płakać w progu?!??! W tejże sali mam też lekcje plastyki z inną równie "fajną" klasą, która robi przysłowiowe bydło u każdego na każdej lekcji. Pomijam potencjał intelektualny tych dzieci. Ze ścian w tej sali wystają kable i kontakty na kablach... Dziś w ramach "dowcipu", żeby mieć światło postanowiłam dotknąć tegoż kontaktu na kablach uwieszonego; zanim to zrobiłam rzekłam do tłumu: kochane dzieci, jeżeli mnie prąd zabije to proszę łaskawie powiadomić dyrekcję. No cóż życie musi boleć… Prąd mnie na szczęście nie zabił...
Pani dyrektorowa po tym jak poszłam zapytać "nieśmiało" jak długo mam w takim cyrku pracować stwierdziła, że być może rok i nic się nie da zrobić… Ostatkiem sił powstrzymałam się, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem lub nie zacząć rwać włosia ze łba. 
Oczywiście w klasach siódmych mam "kochane" dzieci, które rzucają tekstami w stylu: Pani łamie moje prawa!!! Na mnie nie wolno krzyczeć!!! (to tak w skrócie wielkim pozwoliłam sobie zacytować jedną z wypowiedzi). Generalnie to dziś resztką sił powstrzymałam się, by kolesiowi jednemu z drugim nie walnąć w japę. Jeżeli to zrobię to mnie wywalą z roboty, co w sumie może wcale nie byłoby takie złe.
Doszłam do jakiejś ściany, chyba... Wiem, że praca w innych miejscach też ma swoje blaski i cienie, ale czy to jest normalne by od 8.00 do 15.00 przez trzy dni w tygodniu tkwić w czymś w rodzaju wyżymaczki mózgu, w której nie mam szans na załatwienie w spokoju swoich prymitywnych potrzeb typu sikanie? W poniedziałki i wtorki mam krócej, ale równie atrakcyjnie. Ja się obawiam, że nie jestem w stanie przez rok tak funkcjonować, o dobrnięciu do emerytury nie wspominając.
Aaaa... W naszej szkole dzieci nie noszą nic na lekcje plastyki, gdyż nauczyciel plastyki - znaczy się ja, ma obowiązek zakupu gadżetów na plastykę dla całej szkoły ze środków finansowych pochodzących ze składek rodziców. Zatem materiały plastyczne zalegają w sali nr 1. W tym roku nie mam tam wszystkich lekcji plastyki, w związku z czym pozostaje mi targanie pudeł po piętrach. Moi mili koleżanki i koledzy z pracy w ramach dowcipu wytworzyli już wizje mojej postaci targającej pod pachą kościotrupa, laptop, teczki i ze cztery pudła z materiałami plastycznymi; w tak zwanym międzyczasie mam stać na dyżurze i dobrze by było gdybym coś zjadała, bo podobno źle wyglądam.
Mam jeszcze zajęcia indywidualne z dzieckiem z klasy czwartej, które nie potrafi czytać i pisać. Ja nie wnikam już jak ono się znalazło w klasie czwartej?!?! I ja mam to dziecko uczyć przyrody, informatyki, techniki, plastyki i w-fu. Przeżyłam kolejne "załamanie nerwowe".
I jak ja mam żyć i nie zwariować :))))) Chyba pozostaje mi tylko modlitwa o rozum albo zacznę pić lub coś brać ;))))) 
Zaczęłam się zastanawiać nad pracą w Biedronce - może bycie kasjerką w tym zacnym przybytku ma większy sens niż to co robię :) Przynajmniej będę siedzieć na przysłowiowej dupie i sikać do pampersa, bo w mojej pracy to jakby jest luksus: pampersa nie założę, bo mnie wyśmieją, a o siedzeniu to też generalnie mogę zapomnieć ;)
Dobra, dosyć... 

Gośka została uszczęśliwiona moją opowieścią z krypty, zresztą nie pierwszą i pewnie nie ostatnią. Ja, Klara, dokonałam solidnego wyrzygu na moją pracę, którą już i tak częściowo zdradziłam na rzecz ZOO, w którym przez kilka godzin w tygodniu udzielam się w dziale edukacji. Tam też mam do czynienia z dzieciakami, ale jakoś to wszystko inaczej wygląda, choć też bywa i straszno i śmieszno.
Praca w szkole w tym kraju to niezły dowcip. Obawiam się, że za kilka lat nikt nie będzie chciał tam z własnej, nieprzymuszonej woli przyjść i nauczać. Statystyczne społeczeństwo nie szanuje pracy nauczyciela. Wystarczy wpaść na niektóre fora, gdzie sączy się solidna rzeka jadu na temat tego jakimi to nierobami są nauczyciele. Słyszą to i czytają uczniowie i też szacunku coraz większa ich grupa nie ma do nauczycieli co widać na przykład w wiadomościach przesyłanych za pośrednictwem dziennika elektronicznego. Można się natknąć na wpisy typu: Proszę mi wyjaśnić dlaczego wstawiła mi pani minus?!?! Nic tylko się odwinąć i zdzielić w papę. Za moich szkolnych czasów to było nie do pomyślenia, by tak się zwrócić do osoby dorosłej pomijając już wątek wykonywanego zawodu.
Pensja dla kogoś kto zaczyna swoją „karierę” w szkole to kolejna jedna wielka kpina – młodzi ludzie nie przyjdą za takie pieniądze pracować i wcale im się nie dziwię. Jeżeli państwo nie zmieni swojego podejścia do edukacji to wkrótce najemnicy zza wschodniej granicy będą nauczać dzieci na polskiej ziemi. 
To wytrzewiłam ja, Klara, i już mi jest lepiej na umyśle ;)


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…

Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

niedziela, 31 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 6: Zakupy


- No ile można na was czekać! Zdążyłam przeanalizować pół życia! – radośnie powitałam mamunię i ciotkę Ankę, specjalistkę od serialu „Masters of sex”, co to na imieninach mamuni gorylem furorę zrobiła.
Zgodnie z obietnicą stawiłam się o poranku mustangiem, który na co dzień robił jako pełnoletni renault megane, by zabrać mamunię na zakupy. Na okrasę była ciotunia od seksu, także zapowiadała się wypasiona wyprawa.
- I czego to się zaognia? Czego? Musiałam się wyszykować na te zakupy bieliźniane przecie. Anka kazała mi nogi golić i obok majtek pola uprawne, a i pachy, a że ja już stara i giąć się jak joginka nie potrafię to nam zeszło – mamunia w ramach usprawiedliwienia opisała poranne przeżycia.
Nie wnikałam w temat trzebienia pól uprawnych; wizja oglądania matki i ciotki w skąpym odzieniu wymachujących maszynkami do golenia napawała mnie nie małym przerażeniem.
- Czyli co dziewczynki? Najpierw sklep z bielizną, potem jaki obuwniczy zaliczymy, a na koniec obowiązkowo cynamonowe drożdżóweczki i latte macchiato w naszej kafejce! – ciotka Anka plan miała zwarty i gotowy.
- Znowu nie będę mogła was odkleić od tych cynamonówek! Ostatnio po trzy sztuki żeście zżarły i awanturowały się o dwie następne! Wstydźcie się matko i ciotko!
- Oj tam! Oj tam! Jakie po trzy zżarły i jakie się o dwie awanturowały? Już nie przesadzaj Klarcia, bo sama się odkleić nie mogłaś! – ciotunia spojrzała na mnie wzrokiem triumfatorki.
Po piętnastu minutach jazdy mustangiem, wysłuchaniu tysiąca porad drogowych, jednej mini awanturze na temat fryzury Antoniego, dotarłyśmy szczęśliwie na parking galerii handlowej ”Kwadraty”.
- Dobra, wysiadać baby! Tylko mi się zachowujcie w tych sklepach! – z szyderczym uśmieszkiem zwróciłam się do rozochoconych seniorek.
Eleganckim krokiem posuwistym przekroczyłyśmy bramy zakupowego raju…
- O! Jest! Jest! Bielizna z brafittingiem! Salon "Biustella"! Janka trza ci dobrać też biustonosz, a i mnie, i Klarci przyda się fachowa obróbka!
Włos mi się zjeżył na czaszce… Oczami wyobraźni widziałam już ten kabaret w przymierzalni, choć sama byłam ciekawa jak taka porada brafitterki wygląda, bo nigdy nie korzystałam z jej usług.
- Matka! Najpierw zajmijmy się zakupem piżamy i szlafroczka na wyjazd z Antonim, a potem będziemy się brafittingować. Patrz jaki cudny lawendowy komplecik! – popadłam w zachwyt przekładając w paluchach przyjemnie śliski materiał.
- Cudny! No cudniutki Janinko! Szlafroczek z dodatkiem koronki, a piżamka bardzo zgrabnie uszyta! – Anka wyraźnie się napaliła na komplecik. – A ja też go wezmę! Możemy sobie potem urządzić lawendowe piżama party!
- Taaa… Narozrzucamy suszonej lawendy i będziemy się tarzać w tych habaziach; można też zawody urządzić, do której się więcej habazi poprzyklejało, he, he! To żeś ciotka wymyśliła imprę, że normalnie nie zasnę dziś z wrażenia na samą myśl!
Sprzedawczyni patrzyła na dwie panie w podeszłym wieku i na mnie, niestety również, z wyraźnie ukrywanym uśmieszkiem, ale dzielnie przeszła etap wyboru rozmiaru lawendowych szat dla mamuni i ciotki Anki. Następnym punktem programu były biustonosze.
- To niech panie podadzą rozmiary biustonoszy jakie nosiły do tej pory. Potem zmierzymy panie w obwodach i nauczymy się dobierać właściwy rozmiar stanika – brafitterka zabrała się za pomiary w biuście i pod biustem. Po tym jak usłyszała jakie nosimy rozmiary to prawie popełniła samobójstwo wieszając się na koronkowych stringach o barwie burgundowej zawisających na pobliskim wieszaczku. Szybko jednak doszła do siebie stymulowana rechotem ciotki Anki i zabrała się za instruktaż brafittingowy, który szczegółowo omówiła z wykorzystaniem barwnych ilustracji oraz własnego ciała.
Wszystkie trzy rozdziawiłyśmy japy z wrażenia, tak że nasze jelita grube zobaczyły po raz pierwszy świat, w postaci sztucznego oświetlenia salonu "Biustella", od strony otworu gębowego.
- No popatrz, popatrz, Janka! Ja tyle lat chodzę po tym świecie i nie wiedziałam, że mam se cycki pozbierać z brzucha i spod pach, a i prawie o plecy zahaczyć!
- I po co ja te nogi goliłam?!? Anka te twoje pomysły czasami to o kant dupy! – matka się niespodziewanie zirytowała, ale fakt faktem miała rację, bo do dzisiejszych zakupów trzebienie sierści z nóg nie było potrzebne.
- Ty się teraz nad szczeciną na nogach nie pochylaj tylko zbieraj cycki z pleców jak miła pani pokazywała! Ha, ha, ha! – Anka jak zwykle nie pozostała dłużna. Odkąd rzuciła palenie to złośliwość seniorska jej się wyostrzyła co często miało zabawne oblicza.
Wszystkie trzy dzielnie walczyłyśmy z odzyskiwaniem biustu, który przed wizytą w sklepie z brafittingiem był po prostu tłuszczem i fałdami na brzuchu i plecach. I tak oto ja z rozmiaru 80B, przeszłam płynnie na 65E. Cud! Mamunia z ciotką to aż się zapowietrzyły jak się na starość zwiedziały, że takie balony mają! Oczywiście ubaw był przedni jak te cycki wpychałyśmy do tych misek. Pani instruktorka dzielnie pomagała i bawiła się równie dobrze jak my. Wyłyśmy jak dzikie hieny rodem z opuszczonego cmentarza i prawdopodobnie odstraszyłyśmy tym potencjalne klientki, które nie miały śmiałości w to stado hien wkraczać.
- Janinko a patrz no tutaj! Majtki bezszwowe! Bierzemy! Przynajmniej dziur na szwach nie będzie! 
I tak oto zostałyśmy szczęśliwymi posiadaczkami dwóch lawendowych komplecików w postaci szlafroczka i piżamy, trzech biustonoszy na wielkie balony i sześciu par gaci bez szwów.
Seniorki wyraźnie się zmęczyły tymi szaleństwami, więc do buciarni wpadłyśmy na chwilę, bo mamunia chciała tylko klapki pod prysznic nabyć. Następnie poczłapałyśmy do kafejki ”Cynamonka”, gdzie zamówiłyśmy po dwie firmowe drożdżówki i kawę na każdy łeb. Ciotce Ance jak zwykle zebrało się na gadulstwo, więc jak tylko pochłonęła pięć pierwszych kęsów ciastka zabrała się za wywody...
- A wiecie co dziewczynki… Tak mi się przypomniało przy tych cynamonóweczkach jakie ja cudaki ostatnio w sklepie widziałam na dziale mięsno-wędliniarskim; aż stałam i po trzy razy czytałam kartki z opisami towarów. Mieli salami bumerang, wędzonkę z liszek, szynkę z liściem…
- Ha, ha, ha! Ciekawe czy tym salami można rzucać po sklepie? A liszki to trochę oblechowate są, więc pewnie wędlinka mniam, mniam! Szynka z liściem! Dobre! Może z marihuanką?!? – skomentowałam wędlinkę ze sklepu ciotuni. 
- Klara! Dziecko! Ludzie nas słuchają! – mamunia spontanicznie zainteresowała się faktem w jaki sposób postrzega nas społeczeństwo zgromadzone w kawiarni.
- No i co z tego! Już i tak znają was wszyscy klienci, po tym jak wasz rechot i krzyki wydobywały się z ”Biustelli”!
- Klara, po pierwsze to nie was znają i nie wasz rechot, tylko nas i nasz! Ty nas tu nie wrzucaj do wora podpisanego: Trudny klient, bo sama darłaś japę jak ci pani kazała cycki foremkować w michach gigantach. – ciotunia zarzuciła ripostą, że ho, ho! - Wracając do tych specjałów, bo mi smarkula przerwała, to był jeszcze smakołyk puchatka i nie, nie, Klarcia, to nie była wędlina wypełniona miodem!  Ale najlepsza to była kiełbasa palcówka polska!
- A co w tym dziwnego, że palcówka polska? – mamunia się ożywiła.
- No jak co dziwnego Janka! O losie! To ty nie wiesz co to jest palcówka?!? – Anka zrobiła oczy jak wyrak z zatwardzeniem i oczywiście nie omieszkała pośpieszyć z wyjaśnieniami…- Jak ci chłopina nie potrafi zrobić dobrze lagą to może użyć palców i doprowadzić cię do orgazmu, sama se też możesz palcówkę strzelić Janka!
Mina mamuni była bezcenna, a ja zaczęłam rżeć jak obłąkany osioł, gdyż wizja mamuni siedzącej w bujanym fotelu, która wkracza w świat palcówek instruowana przez ciotunię zabiła moje poczucie wstydu i bez żadnych zahamowań śmiałam się na cały głos, a resztki przemielonej cynamonowej buły radośnie strzelały na prawo i lewo z mojej rozwartej paszczy. 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

niedziela, 17 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 5: Głupia pisda

Ale ze mnie durna bździągwa! Po jaką cholerę zachciało mi się tych wszystkich firan i zasłon! Teraz muszę te kilometry szmat prasować, bo wstyd to wywiesić takie pomiętolone jak z krowiego zadu. A okna zasnuła już mgła z ubiegłego stulecia, trzeba je w końcu umyć, a jak okna umyć to i to prasowanie w pakiecie się wyłania zza winkla. Swoją drogą mycie okien to głęboko upierdliwa czynność, którą można mnie dotkliwie torturować. Z poziomu górnolotnych rozważań nad myciem okien i zasadnością wieszania szmat w oknach w formie wyprasowanej lub nie wytrącił mnie telefon mamuni…

- No cześć matka!

- Cześć dziecko wyrodne! Dlaczego ty milczysz od dwóch dni? Mogłaś umrzeć przez ten czas albo ja mogłam zemrzeć! – mamunia jak zwykle wbiła w ton kobiety zamartwiającej się.

- Eee tam… Bez przesady, już bez przesady. Póki co nikt nie umiera, a ty pewnie dzwonisz z jakimś pierdem jak cię znam. No co się stało?

- Nie, nie z pierdem! Wyobraź sobie, że Antoni zabiera mnie na weekend w góry i będziemy nocować w eleganckim hotelu! – głos mamuni zdradzał sporą dawkę podniecenia podszytego ekscytacją dziewczęcia z warkoczami.

- I co? Chciałaś się pochwalić i dobić mnie faktem romantycznego weekendu z ukochanym, gdy ja będę siedzieć i rwać włosy ze łba przed telewizorem wgapiając się w kolejny odcinek ”Chłopaków do wzięcia”…- poudawałam trochę lamentującą córkę w obliczu niesprawiedliwości losu.

- Dziecko nie rób mi tu prymitywnego przedstawienia! Wiem, że sobie ze starej matki żarty stroisz!

- Jakiej tam starej jak na weekendy jedzie z gachem! A wiadomo czym takie weekendy pachną! Ha! Ha!

- Niech pachną czym chcą, a ja mam problem, duży problem… Klara ja tu w poważnej sprawie do ciebie się zgłaszam… Bo ja dawno nie byłam na noclegu z mężczyzną poza domem i się tak zaczęłam zastanawiać czy by jakiego stroju na noc nie nabyć? – rodzicielka zawisła na łączach wyczekując mojej mniej lub bardziej sensownej odpowiedzi.

- Wiadomo, że nabyć! Chciałaś Antoniego straszyć tymi flanelowymi łachmanami w łąki makowe albo porzucone misie?!? Nie wiem co gorsze! Chociaż pewnie on już tym dostatecznie nastraszony, skoro nocował u ciebie nie raz to pewnie to widział! A że nie uciekł po tym traumatycznym przeżyciu to mu się szczerze dziwię! Ani się waż toto zabierać, bo mu oklapnie to co jeszcze nie oklapło do tej pory!

-  Ty się tu z matczynych koszulin nie naśmiewaj! Antoni nie narzekał i nawet mówił, że piękne kolory!

- A co miał mówić? Kłamał bidulek, żeby się przypodobać, a pewnie w samotności marzy o spaleniu tych łąk makowych! Koniecznie trza ci nabyć jaką satynową koszulę; może być długa, z jakim szlafroczkiem do kompletu i zobaczysz jak chłopinie libido podskoczy! 

- Ty to tylko o jednym! Myślisz, że co my tam zamierzamy robić?!?

- Nie wnikam, nie wiem i nie chcę wiedzieć! Tymczasem kobieto droga znikam, bo mycie okien mam w planach i prasowanie szmat z całego osiedla. Jutro po ciebie wpadnę to pojedziemy nabyć te grzeszne odzieże! 

Mamunia zniknęła w odmętach sieci telefonicznej, a ja mogłam spokojnie zabrać się za mycie okien. Właściwie to cała procedura okiennicza była: zdjęcie firan i zasłon, wrzucenie do pralki, mycie, prasowanie i wieszanie… Na myśl o tym wszystkim odechciało mi się wszystkiego. Całe popołudnie w przysłowiowej dupie i pot lejący się smętną strużką w rowie naplecnym. W ramach odskoczni pozaglądam chociaż na Sympatię; może i mnie jaki gach się trafi… O! I oto ci on! Yomi, cokolwiek to znaczy…

Yomi: Cześć,powiem ci że jestem ciekawy twojej osoby, mamy podobne oczekiwania,pozdrawiam Arek

No tak… Zasady wyrażania się w języku polskim leżą, ale Klara nie czepiaj się, daj dobry przykład… No i koleś ma podobne oczekiwania, a to moja kochana to jak wygrana w totka!

PoprostuKlara: Cześć, zawsze możemy o oczekiwaniach pogadać ;) Ja tu wpadam raczej rzadko, bo moja wiara w to, ze można kogoś normalnego tu poznać wynosi "zero". A Tobie udało się tu nawiązać znajomość z kimś sensownym? :) Klara

Yomi: Próby podejmowałem,ale bez powodzeniem,raczej nie mam zaufania do osób które po paru miesiącach znajomości chcą przewracać moje życie do góry nogami,jestem na to zbyt dorosły

Hmm… Zbuntowany anioł, wojownik niezależności mi się trafił… 

PoprostuKlara: W pewnym wieku wywracanie czyjegoś życia nie ma sensu, bo każdy ma swoje przyzwyczajenia i wizje ;) Chyba, że ktoś jest tak zdesperowany, że mu wszystko jedno co ktoś z jego żywotem zrobi ;)

Yomi: Więc póki co wystarczyła by mi przyjaźń na początek

PoprostuKlara: Przyjaźń w tych czasach to też nie tak łatwo znaleźć; ja w swoim życiu niczego nie zakładam i nie wykluczam; czasami jakaś rozmowa z kimś sensownym jest więcej warta niż bycie w pseudozwiązku w imię obaw przed samotnością czy tym, że na starość mi nikt szklanki nie poda ;)

Yomi: tak,ale kto by się martwił starością, kaj tam jeszcze. co ciekawego dzisiaj robiłaś ?,ja wróciłem z pracy,ugotowałem zupę,nakarmiłem psa i kota i odpoczywam bo w ostatnich dniach dużo robiłem wokół domu.

Bożesz, zara mi streści wszystkie sekundy swojej egzystencji: zrobiłem kupę, oderwałem dwa kawałki dwuwarstwowego papieru toaletowego w stokrotki, umyłem dłonie mydłem o zapachu lawendy… Nie, nie i jeszcze raz nie! Yomi jakoś mnie nie zachęcił do rozwijania pisaniny, drętwota flaczano-olejna kapała aż miło i jeszcze ta polszczyzna dźgająca po gałkach ocznych. Po umyciu okien, przed prasowaniem, zerknęłam jeszcze czy coś więcej dopisał poza tym ”kaj tam jeszcze i tak dalej”…

Yomi: Tak właśnie wychodzi jak staram się być zabawnym

W którym miejscu on był zabawny? Poczucie humoru zdecydowanie nie to, ale Klara nie bądź świnią i odpisz kulturalnie. Chłop źle nie wygląda, a bynajmniej fotografia na patologię nie wskazuje. A Gośka sto razy powtarzała, że nie należy się zniechęcać…

PoprostuKlara: Muszę się czymś ważnym zająć, ale jutro możemy pogadać. A tymczasem miłego popołudnia :) 

Yomi: spierdalaj głupia pisdo

Spionizowało mnie nieco i lekki wytrzeszcz mnie nawiedził... Yhmm… Zatem mieliśmy do czynienia z poważnymi zaburzeniami niewiadomego pochodzenia. Zostałam spontaniczną głupią pisdą bez specjalnych zasług. Rozumiem, że miałam być dostępna natychmiast i w każdym momencie, gdyż pan mężczyzna zechciał zwrócić na mnie uwagę roztaczając zabójczą wizję niańczenia psa, kota i pana mężczyzny w domowych pieleszach. No nic Klara, na ten moment zostaje ci romans z żelazkiem, skakanie po oknach, a potem możesz paść na wyro i oddać się nicnierobieniu. 

Muzyka z filmu Dirty dancing dodała mi kopa i jakoś te okna obrobiły się bez nadmiernych cierpień. Wieczorem wpadłam jeszcze na portal randkowy sprawdzić czy do pisdy nie dorzucono innych sympatycznych określeń. Zablokowałam dziada od psa i kota, ale odezwali się inni panowie, głównie żądni przygód i smakowania pod każdą postacią damskiego ciała, jacyś desperaci szukający opiekunki ich problematycznej psychiki i jeden małolat, który chciał zatapiać czoło w mym biuście. I to by było na tyle… 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

niedziela, 10 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 4: Sympatia.pl

- O ja! O ja! – Gośka zaczęła skakać obok stołu, na którym postawiłam makowiec japoński i wino domowej roboty o smaku wiśniowym. Wino podprowadziłam mamuni, któraż ten boski trunek dostała od pana Antoniego. A jakże ubogie byłoby to babskie, sobotnie spotkanie bez odpowiedniego wina i ciasta.

- Dobra, już dobra, bo zawału dostaniesz! Najpierw robota, potem przyjemność! – sprowadziłam moją najlepszą kumpelę na ziemię.

- Ej, nie bądź świnią! Trochę zjemy przed akcją Sympatia.pl; lepiej się będzie myślało! Zobaczysz! Aż iskry pójdą!

- Gosiu kochana, ależ jedz ile chcesz, przecie se jaja robię! Tylko nie wyj mi potem do telefonu, że napuchła ci opona na brzuchu i ty nie wiesz z jakiego powodu. - Po tym tekście spojrzała na mnie tak jakby chciała mi wypruć jelito cienkie i owinąć wokół szyi - mojej, nie swojej. 

Małgorzata była bardzo miłym stworzeniem, beztrosko wędrującym po tym ziemskim padole, obdarzonym temperamentem i seksapilem, którym potrafiła podbić każde męskie serce. Kilka miesięcy temu poznała niejakiego Marka na Sympatii, który nie do końca spełniał jej oczekiwania, ale Goska wyznawała zasadę, że lepszy Marek w garści niż Don Antonio w wyobraźni. Poza tym dość często uświadamiała mi, że wywleczenie kogoś sensownego z portalu randkowego to prawie jak cud w Kanie Galilejskiej. W obliczu tego wszystkiego mój los w tym miejscu zdawał się być przesądzony, ale cóż… Kto nie próbuje, ten okazje marnuje.

- Klara przyność lapa, siadaj obok! Nalałam już wina, więc najpierw toast za owocne łowy! Zdrówko kochana! Niech ci się cały tabun księciów trafi!

- Wystarczy jeden normalny. Na co mi księciowie wariatko! Na zdrowie!

Odpaliłam laptop i stronę startową portalu. Na wstępie trzeba było wymyślić mi nick…

- Słuchaj ja tak trochę już myślałam o tym jak się tam nazwać i jakoś tak spodobało mi się: kobietaZbagien

- No czyś ty na łeb upadła?!? Kogo chcesz tam poznać?!? Shreka?!? Tudzież wielbiciela niedomytych kobiet z rozkoszą taplających się w błotnistych kałużach po każdej ulewie?!? Kobieto! Widzę, że tu praca u podstaw mnie czeka! Żadna kobietaZbagien! Coś niezobowiązująco normalnego trzeba wymyślić! Może: PoprostuKlara?

- Okejos, niech będzie PoprostuKlara. Ze mną jak z dzieckiem: mówisz i masz! PoprostuKlara została zarejestrowana. Pozostała jeszcze najgorsza rzecz na ten moment, czyli uzupełnienie profilu…

- Motto… Gośka czy ja mam pisać jakieś motto?

- Taaa… Głupich nie sieją… Ha! Ha! Ha! I co tak patrzysz durna pało! Łacha z ciebie drę, a ty patrzysz na mnie jakbyś mnie właśnie poznała! Pij wino, zjedz plaka, wyluzuj i zobaczysz jak gładko ci pójdzie. Motta nie musisz mieć, poza tym zawsze możesz dopisać później, a ważniejsze są zdjęcia. Co tam masz? Wybierzemy jakieś sensowne.

Prawie godzinę zajęło nam wybranie kilku ”sensownych” fotografii. Zostałam też poddana sesji fotograficznej, żeby uzyskać ponętne selfie, jak to Gośka ujęła. Wyglądałam na nim jak spragniona męskiego ramienia dzierlatka, która sama nic zrobić nie potrafi, ale znawczyni tematu orzekła, że tak trzeba. Na wybór innych zdjęć miałam większy wpływ, bo to nie profilowe były, więc łaskawie mi pozwolono podjąć te życiowe decyzje.

- Data urodzenia… Mam pisać prawdę czy jak? - zawahałam się nad tą jakże istotną informacją.

- Klarciu moja ty ukochaniutka, tylko prawdę, samiuśką prawdę! Nie ma sensu kłamać w sprawie wieku, bo prędzej czy później wyjdzie na jaw, jaką jesteś starą dupą, więc niech się już na początku wspólnej drogi z tobą oswajają z tym przykrym faktem… 

- Słyszę, że wino już działa, bo zaczynasz z siebie ironię nadmiernie wypluwać ty podły babiszonie! Ty mi lepiej tu nie komentuj głupio, tylko spraw, żebyśmy jak najszybciej przez to przebrnęły!

- No a co ja robię? Przecież pomagam z całych sił kochaniutka! Idę do łaźni, a ty myśl nad opisem do rubryczki: O mnie.

Małgorzata zagnieździła się w łaźni na jakiś czas, więc na luzaku napisałam krótki opis tak jak mi się to widziało:

Kobieta z tysiącem nieokiełznanych połączeń pomiędzy komórkami nerwowymi ;) Oczywiście miła, sympatyczna, dowcipna, przyswajalna optycznie; ogólnie rzecz biorąc do tańca i innych atrakcji życiowych :)

Byłam z siebie dumna i miałam nadzieję, że Gocha też będzie.

- I co tam nastukałaś? Pokazuj! – wyraz twarzy Gochy niewiele zdradzał, ale nie zauważyłam nic niepokojącego. 

- Klara, ty to jesteś jednak z innej planety, ale okej, niech zostaną te twoje nietuzinkowe wywody, zobaczymy kto się na to złapie… Aż sama jestem ciekawa! Konto póki co ukryj w ustawieniach, żeby cię stado dewiantów zaraz nie obłapiło; ty będziesz wyszukiwać, wchodzić na wyszukanego, nic nie piszesz i czekasz na odzew – dostałam instrukcję jak na poligonie. Dobrze, że to wchodzenie na wyszukanego będzie, póki co, w wydaniu wirtualnym, bo nie wiem ile takich wejść na żywo zdzierżę…

- Teraz wygląd… Budowa ciała: szczupła, muskularna, wysportowana, odpada - dokonałam autorefleksji. - Niestety Klarcia się do sportu nie garnie i dupa urosła jak u królowej pszczół w rui. Normalna, lekko puszysta i puszysta… I co mam wybrać pani mądralińska? - moje pytanie wywołało intensywne ruchy czołowe u Gochy. 

- Opcji góra normalna, a dół puszysty tu nie ma, więc trzeba się zastanowić… Na zdjęciach nie wyglądasz na puszystą, tylko dupa wskazuje na lekką puszystość, ale na fotach do pasa jest bardzo przyzwoicie. Jak wybierzesz lekko puszysta to możesz być skreślona na starcie, dawaj normalna! Zawsze możesz na spotkaniu live nałgać, że ostatnio matka natura nie była dla ciebie łaskawa i wszystkie kalorie zalęgły ci się w zadzie. Ale bez obaw, faceci lubią wypasione tyłki, bo to oznaka płodności – Gośka wspomogła moje dylematy wieloletnim doświadczeniem na polu portali randkowych. Zajęłam się pozostałymi pustymi polami do uzupełnienia dotyczącymi wyglądu i innych pierdół…

- Włosy brązowe, oczy niebieskie, wzrost 165cm, byk, panna, bez dzieci, wykształcenie wyższe, stosunek do papierosów: nie przepadam, stosunek do alkoholu… a tu co mam wybrać? 

- Lubię tylko okazjonalnie – bezpieczna opcja nie sugerująca alkoholizmu, ale też nie sugerująca abstynencji. Aaaa… zainteresowań wybierz kilka z listy i będzie git i został jeszcze mój wymarzony partner… Zrobię kawę i zadzwonię do Marka na chwilę, a ty coś wymyśl w tym czasie.

I tu roztoczyłam pisemną wizję mojego wymarzonego partnera… 

Boski blask bijący od jego nieskazitelnie proporcjonalnej twarzy oślepia mnie każdego ranka, gdy niosę mu kawę w złotej filiżance z modlitwą na ustach, żeby się nie potknąć i nie zaburzyć fali nieskazitelności… Jego ciemne włosy lśniące jak wypolerowany blat ławy mamuniowej wprawiają mnie w zachwyt, który odbiera mi mowę i przez kilka minut jestem niema z powodu zachwytu… Głos, który powoduje stawianie wszelakiej sierści na baczność i niepokojące mrowienie w okolicach krocza zwabia mnie z najdalszych zakątków naszej gigantycznej willi… Wysoki, muskularny, pachnący, elegancki i ta jego inteligencja, która była opisywana w najmodniejszych naukowych czasopismach na całym świecie… Jego romantyzm rozwalił w pył wszystkie fabuły w Harlequinach… Właściciel kilku posiadłości i niezliczonej ilości innych zbytków… Bóg seksu udzielający porad we wszystkich telewizjach śniadaniowych na temat wprowadzania kobiety na różne poziomy orgazmu... I to spojrzenie... Skrzyżowanie wzroku Jamesa Bonda i kota z filmu Shrek...

Gośka przeczytała i zadusiła się makowcem: - Wino wzmożyło produkcję kreatywnej głupoty, co? Ty nie marnuj czasu na bzdety tylko pisz! Pisz coś sensownego!

- Mądre też już napisałam... Czytaj: Poszukuję normalnego przedstawiciela męskiego gatunku, z którym można oddać się np. konstruktywnym rozmowom do białego rana i innym zajęciom żywota codziennego :) Nie szukam sponsora, kochanka, chłopca, którym się trzeba zajmować i innych przypadków potrzebujących odpowiedniego specjalisty ;) Mam sporą alergię na kłamstwo, kombinatorstwo i tworzenie pozorów, które i tak prędzej czy później ujrzą światło dzienne ;)

- No tak, w twoim stylu… Nie będę tego korygować, bo to w sumie twój świat i chłopa dla ciebie trza na to złowić, a nie dla mnie. Czyli co? Wszystko mamy, to klikaj: publikuję i zaczynamy łowy. Pewnie trochę potrwa zanim ci zdjęcia zaakceptują, więc możemy spokojnie zjeść resztę makowczyka i dokończyć winko.

Zajęłyśmy się żerowaniem w makowczyku i winku domowej roboty. Wyklarowała się impreza, że mucha nie siada. Po obgadaniu wszelakich spraw bieżących, wypiciu prawie dwóch butelek wina i pożarciu prawie całej blachy ciasta opatrzność czuwająca nad odpowiednim prowadzeniem się zesłała nam kataklizm. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, spadł na nasze łby karnisz, który był zamontowany nad oknem tuż nad kanapą, na której siedziałyśmy. Na szczęście nie było ofiar w ludziach. Gośka się rozdarła, że to na szczęście i wkrótce wydamy mnie za mąż, a łowy na portalu będą niezwykle owocne. Nie wiem z jakiej księgi wróżb i zaklęć wywlekła powiązanie karnisza z zakończeniem stanu staropanieństwa, ale ona zawsze miała dziwne pomysły. Żeby dalej nie kusić losu postanowiłyśmy zakończyć spotkanie i zamówić taksówkę dla Małgorzaty. Po wylewnym pożegnaniu jakie to zazwyczaj odbywa się po spożyciu nadmiernej ilości procentów padłam jak szop pracz po wypraniu trzydziestu par gaci swego potomstwa i zasnęłam nie wiedząc kiedy.

Następnego dnia nie obudziłam się sama… Wszędzie były zwierzęta. Podłe zwierzęta. Rzuciły się pazernie na mój łeb i łaziły po nim tam i z powrotem. Tupot białych mew, po upływie sporej ilości minut, przywołał mnie do stanu przytomności i zajęcia się przyziemnymi sprawami. Sprawa przyziemna numer jeden to wypicie czegoś co złagodzi skutki wczorajszej bezrozumnej uczty alkoholowej. Sympatia.pl poczeka cierpliwie na swoją kolej.


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

poniedziałek, 4 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 3: Wpadki na randkach

Oczywiście imieniny mamuni nie obyły się bez szkalowania mojej postaci. Wsiadły na mnie wszystkie jak bezrozumni turyści na biednego wielbłąda ledwo stojącego na piaskach Sahary. Najbardziej to mamunia wsiadła i głosiła peany na temat życia z mężczyzną. I że mam się brać do roboty, bo samo nie przyjdzie i nie położy się pod drzwiami. A nawet jak się położy to pewnie zdechnie, bo ja nie zauważę, że leży. 

Skoro ona i Antoni mogli na siebie trafić w takim wieku to ja tym bardziej mogę. No tak, mamunia pana Antoniego wywlekła z grupy: Single po 60 jak tylko poznała tajniki facebook’a. Zachłysnęła się nowinkami technicznymi i jakoś tak całkiem przypadkowo w zasięgu zachłyśnięcia trafił się Antoni. Przyznaję, że maminy adorator był wartościowym mężczyzną jak na te podłe czasy. A jak jeszcze dorzucimy fakt, że z wirtualnego świata się wywodzi to tym bardziej mnie to zadziwia. 

No nic… Spać mi się jeszcze nie chce, poszperam w sieci. Ooo! Wpadki na randkach! Temat w sam raz dla mnie! – mój wzrok trafił na zachęcający tytuł reklamujący jakieś forum dla kobiet. Wprawdzie miałam się zająć spreparowaniem konta na portalu randkowym, ale sama nie podołam; zdecydowanie potrzeba do tej czynności wina i Gośki, która na takich portalach zęby zjadła i niejedną parę butów zdarła. Kuszą mnie wpadki… Ok, co my tu mamy…

”Ja kiedyś przez nieuwagę, bo byłam zbyt podekscytowana by uważać i podenerwowana, żeby zrobić dobre wrażenie, wdepnęłam do kupy na trawie w parku, a miałam wtedy klapki japonki, a kupa była rzadka i w dodatku pobrudziła mi stopę, dostała się pomiędzy klapek a podeszwę stopy. Śmierdziała ohydnie, ale tą wpadką nie udało mi się obrzydzić mojego adoratora :)” Biedne dziewczę… Już widzę siebie w oparach fekalnych – prawdopodobnie padłabym ze wstydu jak zdzielona obuchem i nie daj Boże jeszcze twarzą w następy wytwór jelita grubego. Ale trzeba przyznać, że adorator godzien uwag: mocny system nerwowy i duża determinacja, albo kobitka mu się okrutnie spodobała i nawet kupa nie była w stanie zabić rodzącego się zauroczenia.

”Osmarkałam gościa, a on i tak się potem we mnie zakochał.” Wprawdzie nikt nie lubi być osmarkiwany, ale skoro ten poprzedni zdzierżył tyle to czymże jest smark w obliczu wielkiej miłości.

”Most mi się odkleił jak jadłam pizzę, zamarłam, w ustach pizza i mój most, nawet powieka mi nie drgnęła, wstałam, pomachałam ręką jakbym coś sobie przypomniała i poszłam do łazienki, no i udało się wsadzić tak, że się trzymał niby, ale strach był jeść, żułam pizzę przodami i drugą stroną po takim małym kawałeczku, nie zauważył. Bałam się mówić i śmiać, że mi wypadnie.” I tu kobitę trza pochwalić za zachowanie zimnej krwi. Ja to pewnikiem zaczęłabym się dusić jak siebie znam, łzy w oczach i romantyzm szlag by trafił w obliczu okraszania papką, zawierającą most i przemieloną pizzę, talerza, mojej i jego odzieży, stołu i co by tam jeszcze było pod ręką. Ale jak ona taka bojata potem się zrobiła w kwestiach konwersacyjnych to obstawiam, że miłości z tego nie było.

”W sumie to chyba tylko raz miałam żenującą wpadkę. Randka ustawiona... trzeba się wystroić ... nowa bluzka... wszystko pięknie, fajnie... tyle, że metki nie odczepiłam i sobie na plecach dyndała.” Eee... Kobito nie takie wpadki ludzie zaliczali, co tam dyndająca metka.

”Całkiem niedawno byłam na randce. Facet się chwalił jaką to ma piękną brodę, taką zadbaną, cudowną (a było mu strasznie w niej nie do twarzy i strasznie była rzadka) i zapytał się co o niej sądzę. Jako, że zawsze mówię co mam na myśli i często chlapnę coś od tak to powiedziałam: wygląda jak łoniaki.” No to grubo! Męskie ego zbrukane, tego już nic nie uratuje. Niestety zrobiłabym tak samo i jeszcze moja bujna wyobraźnia dokonałaby wizualizacji tej brody w innym miejscu, tudzież przeniosła jego przyrodzenie w okolice twarzy, co spowodowałoby wybuch niekontrolowanego rechotu i chłop bez zająknięcia uznałby, że jestem niestabilna emocjonalnie.

”Pękły mi spodnie jak robiłam duży krok przez kałuże, bo przecież mam takie długie nogi. Pół pupy na wierzchu.” Dziecko, a komu nie pękły! Jestem specjalistką od pękającej garderoby, co nie wynika z faktu, że uporczywie wciskam się w za ciasne ubrania, tylko jakoś tak mam, że trafiam na złośliwą odzież.

”Facet na randkę zabrał mnie na sushi. Myślę sobie okej, coś nowego, może być fajnie. Chyba nie muszę wspominać jak mi szło posługiwanie się pałeczkami. To była pierwsza i ostatnia randka. Pomimo tego fajnie nam się rozmawiało, ale moja nieporadność z pałkami chyba wykluczyła mnie z roli kandydatki na jego dziewczynę.” Dziewczyno! Nie ma czego żałować! Nie samymi pałkami człowiek żyje! Niech szuka takiej co mu odpowiednio pałki obrobi. 

”Kiedy poznałam swojego mężczyznę (na domówce u niego, gdzie przyjechałam z naszymi wspólnymi znajomymi - luźna atmosfera, a jak!), przed wyjściem z mieszkania poszłyśmy z przyjaciółką do wc poprawić makijaż (wszyscy, w tym on, czekali na nas w przedpokoju obok łazienki). W chwili największej ciszy tak niefortunnie zahaczyłam stopą o kafelki, że moje rajtuzy w połączeniu z powierzchnią kafelek wydały charakterystyczny PIERD…! Oczywiście wszyscy (oprócz nas) myśleli, że puściłam bąka i na nic zdały się tłumaczenia ("To nie ja pierdłam, to pierdły rajtuzy!" - bardzo wiarygodnie to brzmi.) I co? Teraz mieszkamy już razem (choć nigdy mi nie uwierzył, że to nie ja!).” Ha, ha, ha, jakbym siebie widziała! Wprawdzie nie rajtuzy mi pierdziały, ale przesunięcie ciała po skórzanej kanapie. Bąk – ludzka rzecz i każdemu się przytrafia, oby tylko nie stał się powszechną procedurą domową.

”Umówiłam się z chłopakiem do kawiarni. Ubrałam się, jak mi się zdawało bardzo ładnie, kobieco i sexi.  Lekka sukienka i nowe szpilki, bo skoro szliśmy do kawiarni to uważałam, że nie zaszkodzą mi 12cm obcasy (przecież miałam tylko siedzieć). Ale chłopak się uparł na spacer...  Myślę sobie "ok, spoko, dam radę, pół godzinki pochodzimy i luz",  ale już po 10 minutach te buty mnie taaaak obtarły,  że nie mogłam już iść. Ale myślę sobie "będę twarda i wytrzymam!" I byłam!! Ani nie pisnęłam, szłam twardo, nawet trochę zapomniałam o tym problemie -  do czasu...  Chłopak chciał mnie przepuścić w ciasnym przejściu i nagle słyszę za sobą wrzask na całe gardło "O MÓJ BOŻE!!!!! CO SIE STAŁO!!! TY KRWAWISZ!!"  Było mi tak głupio, gdyż okazało się, że te buty tak mnie obtarły, że całe zapiętki były zakrwawione, a na jednej nodze zza buta zwisał kawałek skóry, zdarty z pęcherza;  naprawdę masakrycznie to wyglądało.  Ale chłopak i tak się chciał ze mną dalej umawiać.” I to rozumiem! Chłop to ma być chłop – twardziszon, nie miękiszon. A to kolejna kobieta godna podziwów. Swoją drogą to kto zakłada takie szpilki na wyjście poza chatę? Co innego jakieś szaleństwa szpilkowe w domowych pieleszach.

”Jechałam z facetem zimą do kina, na drugi koniec miasta. Miałam strasznie długi szal, a ubierałam się bardzo szybko, bo nie chciałam, żeby facet czekał za długo. Owinęłam się tym szalem byle jak. Jak się potem okazało drzwiami od samochodu przytrzasnęłam spory kawał szala i ciągnął się i ciągnął przez pół Poznania... Masakra! A jaki był upaćkany, bo to mokro było, brudny śnieg... A ja głupia się zastanawiałam czemu ludzie idący chodnikiem tak dziwnie patrzą na nasz samochód.” Hi, hi, bidula. Klara! Pamiętaj, żeby żadnych ogonów, długich szali i innych zwisających ponad miarę szmat na siebie nie zakładać!

Uuu..., późno się zrobiło. Jutro robota czeka i szeroko rozwiera ramionka. Idź się ogarnij łóżkowo, a cenne przemyślenia, które narodziły się w mózgownicy po dzisiejszej lekturze, wykorzystaj w praktyce. No nic, Gośkę trzeba zwerbować do tego konta randkowego i rozkręcić dystrybucję Klary w męskim świecie. Znaczy się najpierw będzie dystrybucja Klary w sieci, co zapewne będzie doświadczeniem zmieniającym moją niewinną psychikę na zawsze. Aż mnie ciarki oblazły jak oślizgłe robale na myśl, że tam się jeszcze może coś pozmieniać...


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

sobota, 26 grudnia 2020

Migawki z życia kobiety… Epizod 2: Imieniny mamuni i wielka księga siusiaków


- Klarcia przyszła! Iśka posuń się trochę to ją wciśniemy obok Ciebie! – mamunia w fazie pełnej ekscytacji wydawała ochoczo komendy.

- Siadaj, siadaj dziecko, miejmy nadzieję, że się wciśniesz, bo ostatnio to chyba się nie odchudzałaś? – ciocia Isia subtelnym zapytaniem dała do zrozumienia, że daleko mi do obiektu westchnień męskiego gatunku.

- Oj tam! Oj tam! Takie okrąglejsze to widać, że zdrowe. Siadaj dziecko i nie słuchaj starych ciotek – odzew ze strony babci Anieli był miłym gestem w stronę wszystkich zaokrąglonych. 

Starych… Hmm… - no ja też młoda nie jestem: prawie czterdziesta wiosna mija, a ja niczyja…

- Janinko naleweczki wyborne! No pigwóweczka mistrzostwo świata! A malinówka – brak słów! – babcia jako wytrawny znawca naleweczek nie szczędziła pochwał najstarszej córce. 

Mamunia słynie z produkcji nalewek, zawsze tego ma nachomikowane po wszystkich kątach i jak tylko jest okazja to złota kolekcja smaków wypełza na stoły ku uciesze zgromadzonego przy stole tłumu.

- Już nalewamy naszej Klarci! Której chcesz na początek? – zapytała solenizantka. Nie pozostawało mi nic innego jak zamoczyć usta w trunkach w obliczu znoszenia tej jakże górnolotnej dyskusji imieninowej…

- Aroniowej poproszę, mamuniu – na początek coś kwaśniejszego, żeby w tym cukrze nie zatonąć. Stół jak myślałam – suto zastawiony, aż mało nogi nie popękają.

- A wiecie, że ja to ostatnio widziałam w księgarni takie dzieła, chyba dla młodzieży: „Wielka księga siusiaków” i „Wielka księga cipek”, że to niby tematy trudne dla dojrzewających dziewcząt, ich rodziców i nauczycieli - od anatomii poprzez miesiączkę na masturbacji skończywszy! – Werka, kumpela mamy z czasów pracy, ogłosiła wszem i wobec nowinę dnia. 

- No popatrz, popatrz! Za moich czasów to nikt nawet po cichu o tym nie mówił. Każdy w swojej chałupie zrobił co trza było i tyle, a nie jakieś publiczne pranie brudów – babcia Aniela podjęła wątek.

- No jakie pranie brudów mamo – tu moja rodzicielka postanowiła wziąć w obronę "Wielką księgę siusiaków" – Przecież seks to normalna rzecz i dla ludzi. 

Odkąd mamunia zaprzyjaźniła się z panem Antkiem poznanym w sieci to jej spojrzenie na różne sprawy nabrało jakby bardziej rewolucyjnego rozpędu. W końcu wdowie też się należało małe co nieco.

- O! A ja to oglądam taki serial „Masters of sex”; wiecie, no o takim lekarzu, on ginekologiem jest czy seksuologiem i ma taką asystentkę i razem ten seks badają, ale nie, że to porno jakieś czy erotyczny, taki obyczajowy, bo tam się akcja taka telenowelowa toczy też, są inni ludzie, o taki doktor jeden mi się tam spodobał – ciocia Anka jak zwykle w sposób „sprecyzowany” zaczęła snuć opowieść.

- No i co z tym serialem ciociu? – wtrącam…

- A! No właśnie i oni tam w jednym odcinku to pojechali ratować takiego goryla, bo miał problemy z erekcją i był oziębły… 

Boże, co ta kobieta ogląda, zaczynam się bać końca tej historii... - pomyślałam i sporą porcją nalewki aroniowej połaskotałam gardło.

- I oni go obserwowali i dotarli do jego opiekunki co to ileś lat go oporządzała, no bo teraz to go facet oporządzał… 

Cokolwiek się kryje pod hasłem oporządzał chyba nie chciałam wiedzieć co oni temu gorylowi robili… 

- I ona im powiedziała, że trzeba być dla niego miłym, rozmawiać, ale widać było, że coś jeszcze ukrywała! Ja to od razu pomyślałam, że ona z tym gorylem to spółkowała! – ekscytowała się ciotka Anka.

- Nie no kobieto, w serialu takie bezeceństwa! – mamunia aż podskoczyła z talerzykiem pełnym sernika.

- Ale czekaj, tylko czekaj, powiem jak go uleczyli: no i oni tam pojechali do tego goryla, ta asystentka zaczęła do niego mówić tak jak dobra ciocia, a on podszedł w tej klatce do niej bliżej, wystawił łapę przez kraty i pokazał na jej cycki, no i ona się zorientowała, razem z tym doktorkiem, że ten goryl to musi biust oglądać, żeby się podniecić. To ona rozpięła bluzkę i mu pokazała co miała.

- No i co? Był seks? – ciotka Kaśka wyraźnie podjarała się historyjką ciotki Anki. 

- Eeee… No nie, on tylko chciał tego biustu i potem się zajął gorylicą.

- I całe szczęście, że zajął się gorylicą! W naturze wszystko musi mieć swoje odpowiednie miejsce! - mamunia stanęła na straży porządku wszechświata.

- To teraz ja wam coś opowiem – Kaśka wyraźnie chciała zabłysnąć wśród towarzystwa zwłaszcza, że chyba najwięcej wypiła… - A u mnie w klasie jak byłam w liceum to podsłuchałyśmy z dziewczynami jak chłopaki w szatni przed wuefem opowiadali jak sobie robią dobrze…

Babcia Aniela rzuciła minę numer pięć słysząc początek tej fascynującej historii: Dziecko a to aby przyzwoita na te imieniny ta opowieść?

- Ciociu! No jak Anka z gorylem wyjechała to co tam moja męska szatnia zmieni! Się czegoś nowego dowie ciocia na stare lata! 

Nie wiem czy babcia Aniela akurat takich nowości po osiemdziesiątce oczekiwała… - pomyślałam z trwogą, a z drugiej strony było mi to na rękę, bo nie gdakały nade mną.

- No więc taki jeden to powiedział, że super uczucie jest jak się złapie muchę, uwięzi w prezerwatywie, naciągnie na wiadomo co i jak ona się tam kotłuje to podniecenie gwarantowane! – Kaśka aż rumieńców dostała wygłaszając te nikomu nieznane procedury robienia sobie dobrze.

- Następna co za dużo wypiła! Do jakiej ty szkoły łaziłaś?!? Dewiantów?!? – Kryśka aż się nalewką z malin zadusiła. To kolejna koleżanka mamy z czasów pracy w urzędzie miejskim.

- Dziewczyny dajcie spokój już z tym seksem! – mamunia wyraźnie się poirytowała. 

- Janka jeszcze ja opowiem! Jeszcze ja! – Iśka się napaliła jak szczerbaty na suchary i wiadomo było, że nikt jej nie zatrzyma. Mnie się przypomniała, jak już o tym seksie tak mówimy, taka opowieść znajomej, która ma dwójeczkę ślicznych dzieciątek. Pewnej nocy, jak już ululali z mężem pociechy, postanowili sobie urządzić erotyczny małżeński show: zapalili świece, erotyczna bielizna, winko, zapach kobiety i pożądania unosi się w powietrzu. Następuje dziki, wyuzdany seks i do pokoju wchodzi ich córka – 4-ro latka, zaspana, z tekstem, że miała okrutny sen i potrzebuje utulania. Znajomi oczywiście przerwali romantyczne uniesienia i poszli z córcią do jej pokoju. Dziecię zasnęło, a oni odetchnęli z ulgą, że nie musieli nic tłumaczyć. Następnego dnia o poranku z pokoju wyłania się córcia i od progu pyta: Mamusiu... A pamiętasz jak w nocy tak strasznie oddychałaś??? Co Ci było??? Mamusia zbladła, ale uruchomiła wszystkie szare komórki i rzecze: Wiesz, tyle świec się paliło, a one tlen zabierają i mamusia się dusiła z braku tlenu. Biedne dziecko od tamtej pory ma traumę i gasi wszystkie świeczki. I co powiecie kobitki?

- Ja się za te wszystkie opowiastki napiję cytrynóweczki! – babcia Aniela zarządziła, a wszystkie zgodnie rzuciły się w stronę butelki z cytrynóweczką, którą to buteleczkę trzymałam w dłoni.

- A ty Klarcia co nam opowiesz o seksie? – ciotka Anka w końcu na mnie wlazła.

- Ja to nic nie opowiem, bo nie wiem co to jest seks, ponieważ nie mam i nie miałam męża; w związku z czym nie godnam się wypowiadać… – czekałam czy moja prowokacyjna odpowiedź spotka się z życzliwym przyjęciem…

- Ty to już więcej dziecko nie pij! – mama z politowaniem wydała na mnie wyrok – Spróbuj kurczaka, nowy przepis od Antka mam, niebo w gębie!

Z kurczakiem na talerzu, a konkretnie to z jego prawą piersią, chociaż zależy od której strony patrzeć, bo może to lewa była, siedziałam kolejne dwie godziny i uczestniczyłam w tym babskim jazgocie z dużą ilością domowej roboty alkoholu i górą przysmaków powstałych z przerobienia połowy Lidla i Biedronki. 

Na szczęście jestem z tych co mają łeb jak sklep – moje myśli odbiegły od imieninowego jazgotu… Genetyka zrobiła swoje – mam to po tatusiu. W związku z tym ciężko mnie spić, no ale mam na swoim koncie wyczyny godne Oskarowej gali... Kiedyś na wakacjach w Grecji urządziliśmy sobie z ówczesnym chłopakiem tournée po miejscowych dyskotekach; chyba wypiłam sporo jak na mnie, ponieważ następnego dnia dowiedziałam się, iż: zdobyłam złoty medal za taniec na barze, a miejscowe dyskoteki zapraszały nas ponownie – takie odstawiliśmy show. Dobrze, że to na obcej ziemi było, bo w ojczyźnie to ze wstydu bym umarła. Poza tym upojona tymi procentami doprowadziłam do tego, że ten mój chłopak prawie zszedł na zawał, ponieważ wsadziłam głowę pomiędzy barierki balkonowe i ni cholery nie dało się jej wyjąć. Biedak ten mój czerep jakoś wyciągnął, ale już był bliski wzywania pomocy technicznej. Może dlatego ja taka jakaś inna jestem…


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

niedziela, 20 grudnia 2020

Migawki z życia kobiety… Epizod 1: Klątwa

O cholera!!! – zapomniałam o imieninach mamuni. Impreza o 17.00. Bez paniki, jest 16.00, zdążysz, chyba… W obliczu niestawienia się na uroczystość pewnikiem mamunia zawiesiłaby na mnie całe stado skundlonych, wiejskich Azorów w akcie rzucania klątw wszelakich. Tematyka klątw nie była mi obca, gdyż mamunia nieraz złowieszczyła, iż moje staropanieństwo jest wynikiem klątwy rzuconej na zlocie czarownic, który to zlot odbył się w czasach głęboko zamierzchłych. Owe czarownice, w towarzystwie demonów, oddając się orgiastycznym zabawom, naradom i ucztowaniu w ramach znudzenia wynikającego z mało urozmaiconej formy biesiadowania wymyśliły moją postać, osadziły w przyszłości i nadały piętno starej panny, która spełnia wszelakie wymogi tego gatunku. Swoją drogą to nie bardzo rozumiem, jak wyglądały te ich orgiastyczne uciechy skoro towarzystwo musiało uciekać się do tworzenia kogoś tak statystycznie nieciekawego jak moja postać. 

Koniec pierdulania, czas ruszyć zadek! Gustowny bukiet kwiecia sam się nie nabędzie! A i posypać łeb popiołem trzeba w drodze na imieninowe powinności, o kajaniu się w progu i przepraszaniu za spóźnienie nie wspominając… Tylko co ja, kurde, na siebie założę…? W okolicznościach sypania łba popiołem i kajania się w progu zasadne byłoby nadzianie pokutnej szaty w postaci wora po kartoflach. Może jednak ta czarna kiecka z ozdobnym łańcuchem u szyi wystarczy i zdołam ją założyć bez nadmiernego pomstowania na nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu…? Nie… Czarny kolor nie zwiastuje nic dobrego; dziś nie mam ochoty na wysłuchiwanie pojękiwań dotyczących bezguścia, z którym funkcjonuję od czasów dojrzewania. Kiecka przysporzy mi tylko dodatkowych problemów. 

Kudły! Jezu! Kudły! Leć i kręć wałki rzepowe! Walcząc z sianem na łbie kontynuuję rozważania: Może ta jasnoróżowa koszula i czarna spódnica…? O! I to jest myśl! Koszula będzie wyglądała profesjonalnie – taka niezobowiązująca biurowa kreacja imieninowa! Dobra, koszula jest, spódnica jest. Teraz pozostaje tylko to wszystko na siebie założyć. 

O dzięki ci patronko wszystkich z tłuszczowymi wałkami na plecach! Dopięliśmy się w biuście i nie ma straszących międzyguzicznych szpar, z których jeść woła prawy i lewy cycek, a właściwie to kawałek prawego i lewego cycka. Natomiast spódnica niepokojąco utknęła w okolicach bioder opinając wydatny zad. Jeśli łudziliście się, że stara panna ma niewydatny zad to przykro mi, ale nie stanowi to wyjątku w tym konkretnym przypadku. Niestety nie mogę z nią uczynić tego co bohaterka pewnego filmiku i zacząć się turlać w obłędzie po dywanie czy też nasmarować ud masłem, by kiecę naciągnąć na dupę, ponieważ postanowiłam walczyć ze stereotypem głupiej blond Klarci z dzióbdziającymi usteczkami i wiem, że te mało przemyślane zachowania nie zaowocują pozytywnym rozwiązaniem problemu. 

Majtki obciskające! I to jest myśl! Ja tu gdzieś w szufladzie takie cudo miałam! I to nie same majtki! Cały pancernik majtkowy! Od kolan po podcycki! Kochana! Nie ekscytuj się! – nadziewanie pancernika zawsze kończyło się tym, żeś spocona jak mysz z zadyszką lądowała na łożu. Szukaj dalej… Może czarne spodnie…? Elastyczne włókna, które producent zdecydowanie w zbyt małych ilościach w nich zamieścił, powinny uratować sprawę. 

No i spodnie jak ta lala przypasowały! Zero wielbłądziego kopyta czy też soczystej babówy wyzierającej z okolic łona! Jeszcze podkolanóweczki antygwałty i można wychodzić. Zaraz, zaraz… Jakie wychodzić? Majtki, jak przystało na porządną kobietę, załóż. I przyzwoity, aseksualny biustonosz załóż. Z tym ”porządną” to bym polemizowała, ale na ten czas porzućmy rozważania na ten temat. 

Niestety znalezienie podkolanóweczek zajęło mi kolejne bezcenne minuty. Jedna z dziurą, druga bez pary, trzecia wymiśkowana – znaczy się zakulkowana na piętach. No wiecie o co chodzi. Wstyd to prezentować społeczeństwu. Z biustonoszem aseksualnym poszło łatwiej – cudo w kolorze cielistym zgrabnie otuliło moje radośnie dyndające piersi. Bo w samej bluzce, z piersiami na wolności, iść nie wypadało.

Na poprawę pewności siebie i ogólnego samopoczucia wrzucę trochę delicji na ząb i można wychodzić. Zgłupiałaś!?! Delicje na poprawę?!? To że gacie morderczo nie wrzynają się w bebech i w krocze nie znaczy, że można żreć słodkie! Wyżresz po powrocie! O ile będzie miejsce w żołądku, bo znając mamunię to pewnie przerobiła na biesiadę pół Lidla i Biedronki. Na omastę, do efektów przerobu połowy Lidla i Biedronki, trzeba będzie z godnością jeszcze znieść najazd barbarzyńskich pytań stada bab w postaci: ciotek, babci Anieli i koleżanek mamuniowych. A za ciasne spodnie mogą tylko sprowokować towarzystwo do pastwienia się nad efektami bezrozumnego obżarstwa w obliczu osobistej tragedii życiowej jaką jest brak męża i przychówku w stosownej ilości.

No nic. Idźmy na ten imieninowy zlot czarownic osadzony w realiach XXI wieku. Ciekawe czy klątwy też będą rzucać…? 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe… 


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

piątek, 9 września 2016

Spowiedź publiczna, czyli moje zapędy w kierunku Bridget Jones ;)

Grafika: Eve Daff

Wypadałoby, po tych wszystkich wyznaniach typu: poszłam sobie zrobić brazylijskie pośladki i te inne takie, dokonać spowiedzi publicznej ;) A zatem… Brazylijskie pośladki na czas wakacyjny porzuciłam, znaczy się nie zdemontowałam sobie zadku w akcie desperacji, tylko jakoś tak czasu nie było, by dupę osobistą katować. Ale… kochana pani instruktorko obiecuję, że wrócę i padnę w progu całując Twoje stopy, że te moje poślady jako tako zaczęły dzięki tej katorżniczej pracy wyglądać. 
Idźmy dalej… Taniec brzucha! Tu poczyniłam też postępy, nawet udało mi się „tańczyć” z woalem i nie zginąć śmiercią tragiczną ;) Woal to taki kawał barwnej płachty, którą się wymachuje z wdziękiem na prawo i lewo. W moim przypadku aspekt wdzięku jest sprawą kontrowersyjną, ale nie pochylajmy się tutaj nad drobnostkami ;) No więc, taniec brzucha rozpocznę z rozmachem ponownie w najbliższym czasie. 
Detoks cukrowy, o którym pisałam tutaj na początku tego roku zwinęłam w widowiskowy kłębek i sprzedałam mu solidnego kopa. No ni chu chu nie nadaję się do detoksów cukrowych, po prostu cierpię, bardzo cierpię i to moje cierpienie przysłania mi sens mego żywota. Ale bez obaw, nie zapuściłam się w odmęty wypasu i nie wrzuciłam na siebie dodatkowych 30 kg w ramach sławetnego efektu jojo. Dzięki pewnej kobiecie, która od lat znosi, przez telefon i na żywo, moje wywalanie tego co mi na wątrobie siedzi (padam Aleksandro do Twych stóp w podzięce mojej osobistej), zostałam zarażona tak zwanym zdrowym odżywianiem się i powiem Wam, że niezły egzemplarz się ze mnie zrobił w sensie ujemnie-wagowym oczywiście, bo inne sensy pozostawię bez komentarza ;) Do tego dorzućmy sporą dawkę ruchu, głównie oram na basenie, gdyż chcę się dobrze nauczyć pływać i przepis na ciało 20-to latki gotowy ;) W nawiązaniu do ciała 20-to latki to ostatnio dziecko, które nauczam uwaliło mi komplement taki, że mnie prawie wbiło w sufit. Dobrze, że nie wbiło, bo szkoda by było marnować taki potencjał i ginąć śmiercią tragiczną ;) Otóż, oceniło mój wiek na 10 lat mniej – no kurde nic tylko się szczerzyć i radośnie machać skrzydełkami, których nie posiadam ;) W tym miejscu chciałam uspokoić wszystkich zgorszonych moim językiem, którym się posługuję na tym blogu, iż nie nauczam języka polskiego, a poza tym wychodzę z założenia, że w polskiej szkole barwne motyle jak najbardziej powinny hasać, bo życie jest wystarczająco szare, bure i nijakie, żeby Wasze ukochane latorośle były nauczane przez babiny bez polotu w plisowanych spódnicach i białych bluzkach agresywnie potraktowanych krochmalem ;) Także, ludziska, bez nerw, znam normy społeczne i potrafię je stosować w praktyce ;) 
Co jeszcze… Usłyszałam ostatnio tekst, że ja to taka polska Bridget Jones ;) I tu mam dylemat, bo cóż autor miał na myśli? Hmmm… No posunięta wiekowo faktycznie jestem, pozytywna głupota mi często towarzyszy, męża i gromadki rozkosznie rozwrzeszczanych potomków się nie dorobiłam (panowie jak coś to można składać CV i list motywacyjny ;)), mam sporą tendencję do popełniania różnych dziwnych czynów, niekoniecznie w akcie desperacji ;), ale to akurat nic nowego, zwłaszcza dla czytelników tego bloga ;) Więc może faktycznie mam coś z tej Bridget ;) 
Na tym spowiedź zakończę, w końcu dziś piątunio ;) Jak przystało na kandydatkę na polską Bridget Jones idę się rzucić w odmęty rozpaczy z butlą wina, by los kobiety skomplikowanej odpowiednio uczcić ;) 
Aaaa... jeszcze się pochwalę :) Dnia 3 września roku aktualnego mój instruktor nurkowania uznał, iż można mi wydać licencję nurka OWSD PSAI, wobec czego mam papiery na szwędanie się pod wodą. Panie instruktorze, przysięgam uroczyście na tym blogu: sama się szwędać nie zamierzam; potęga przyrody, zwłaszcza wodnej, robi na mnie spore wrażenie, wobec czego grzecznie będę doskonalić nabyte umiejętności, żeby nie doprowadzić do sytuacji trudnych z trupem mojej osoby w roli głównej, który zbezszcześci piękno podwodnego świata rozsiewając nieodpowiednią woń podczas rozkładu 20 metrów (czy o zgrozo głębiej) pod taflą jeziora ;)



 Grafika: Heliox i kolega P.