Pokazywanie postów oznaczonych etykietą siłownia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą siłownia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 stycznia 2016

Wysłali mnie na detoks, aktywowali niezbadane zakamarki mózgownicy, a cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego są w zasięgu ręki ;)

Grafika: www.renewalaesthetics.com  

Od tygodnia jestem na detoksie. Całe zło wypełzło na światło dzienne na siłowni, o której pisałam w postach: Mordowanie erotycznej powierzchni użytkowej... i Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem? 
W każdym razie na mózg mi poważnie padło, żeby nie powiedzieć, że mózg mi amputowali. Możliwe, że to wynik ostatniego napadu nędznej zimy; organizm nieprzystosowany do prawie arktycznych warunków to i styki zesztywniały i przekaz pomiędzy neuronami w mózgownicy się zawiesił. Ale do rzeczy! Otóż na tej siłowni robią człowiekowi analizy - takie wzdłuż i wszerz; w moim przypadku to oczywiście bardziej wszerz ;) Te analizy to generalnie uwzięły się na mnie, bo zawsze pokazują, że tłuszczem zgromadzonym na moich narządach to można spokojnie wypchać pokaźną ilość słoików litrowych i wypuścić partię domowego smalcu z jabłkiem i cebulką. Tym razem po dokonaniu analiz usłyszałam, iż mięśnie owszem, owszem rosną, ale ten tłuszcz to ni cholery nie chce mnie opuścić. Znaczy się muszę podjąć radykalne środki tłuszczobójcze tu i teraz. Tak siedzę i słucham tych głodnych kawałków wydobywających się z ust trenera, myślę swoje jak to ja, aż nagle chłop wali mnie bez ostrzeżenia i to prosto w prawy mięsisty polik hasłem: DETOKS CUKROWY! 
O! O! Mów do mnie jeszcze! Mój mózg usłyszał o cukrowym czymś i jakoś tak mu się od razu lepiej zrobiło. Tylko to słowo detoks mi nie pasowało. Chłopina co to mnie zdzielił bredził dalej:
- A zatem ograniczymy produkty bogate w węglowodany (w tym produkty skrobiowe); dodatkowo radzę wyrzucić produkty cechujące się słodkim smakiem. Ma to na celu nie tylko ustabilizowanie poziomu cukru we krwi, ale też odzwyczajenie od słodkości, walkę z uzależnieniem od nich. Koncentrujemy się na tym, by dostarczyć organizmowi komplet substancji potrzebnych do prawidłowego funkcjonowania, a nagrody w postaci smakołyków odsuwamy na dalszy plan. Detoks cukrowy to nie dieta cud. To początek, bodziec do pozytywnych zmian żywieniowych już na zawsze! A tutaj taka lista pomocnicza, by nieco dokładniej ogarnąć temat:


W pierwszym odruchu obronnym moja młoda pierś prawa i równie młoda lewa wydały ryk godny napalonej czterdziestki po trzech metamorfozach życia: Że co?!? Że ja zdeklarowany ciasteczkowy potwór mam się wyrzec słodkości?!? I to dobrowolnie?!? Na trzeźwo?!? Bez substancji psychotropowych w naczyniach krwionośnych?!? Ja - składająca hołdy cukierniom, oblizująca na błysk garnki, w których krem śmietankowy tak cudownie igrał z pałką do ucierania i nosząca w portfelu fotosy ciast mam zdradzić ten cały niebiański świat?!? 
- Na początek spróbuj na miesiąc poddać się detoksowi. Zobaczysz, efekty Cię zadziwią - chłop siłowniany kontynuuje wątek niezrażony moim grymasem, który rozpełzł mi się po twarzy i tylko w minimalnym stopniu odzwierciedla wojnę stulecia, która toczy się w prawej i lewej półkuli mojej mózgownicy.
I wiecie co? Wojnę wygrała jakaś nieodkryta do tej pory część tej mózgownicy, która zmusiła mnie do podjęcia wyzwania i od tygodnia nie pozwala sięgać po te węglowodany w każdej możliwej postaci, a do ciastek to mnie nawet nie dopuszcza: mam zakaz zbliżania się do cukierni. Natomiast sama mogę piec ciasta, jeżeli stać mnie na taki masochizm ;) 
A najgorsze jest to, że alkoholu też nie wolno na tym detoksie, więc ściapranie się z rozpaczy wytrawnym, czerwonym winem nie wchodzi w grę. Pozostaje mi odurzanie się sałatką warzywną i znieczulanie okładami z piersi indyczej ;)
Tak poważnie rzecz biorąc to lubię wyzwania! Może ktoś się dołączy? :) Jeżeli ja wytrwam miesiąc bez tego całego węglowodanowego wypasu to wierzcie mi - cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego w stanie erekcji zaistnieją na tym świecie ;)

niedziela, 8 listopada 2015

Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem?

Grafika: www.muscleinfo.pl

Na siłownię, taką nieco nietypową, o której pisałam tutaj, chadzam nie z własnej woli – kazali mięśnie wzmacniać po operacjach, no to z pewną dozą niezadowolenia wzmacniam. Siłownia nigdy nie była dla mnie miejscem kultu i przeżywania wielokrotnego orgazmu z powodu wyrzeźbienia sobie kolejnego zarysu elementu układu mięśniowego. 
Nie wspominając o tym wyżywieniu nadmuchanym odżywkami białkowymi, które dla siłownianych maniaków jest niczym moherowy beret dla wyznawczyń Rydzyka, mającym napompować mnie na podobieństwo Arnolda Schwarzeneggera w szczycie formy. 
Chodzę więc na wspomnianą siłownię i czasami mam niezły ubaw, a że tam nie ma zmiłuj i trzeba solidnie orać to taki ubaw skutecznie osłabia moją kondycję i muszę go zduszać w zarodku, by nie paść na plecy ze śmiechu na podłogę i niczym żuczek leśny machać łapkami w rozpaczliwym akcie kończącego się żywota. 
Bawią mnie sapiący panowie, z których trzewi płyną dźwięki godne rasowego aktora filmu porno, który po kilkudziesięciu wytryskach wydaje ostatnie tchnienie na planie i pada z potężną erekcją na puszysty dywanik udziergany z króliczego futerka. Ja wiem, że na siłowni oddech jest ważny, ale litości - wysłuchiwanie sapań, jęków i wzdychań, których hipopotam nilowy w okresie rui, by się nie powstydził to już przesada. Mnie jakoś udawanie hipopotama w rui z wielką erekcją na karku nie jest potrzebne do walki z kilogramami. 
Kolejna sprawa to motyw tak zwanego lansu z elementami przypadkowego wyprężania tego i owego. Niczym indory solidnie tuczone na Święto Dziękczynienia napinają się te chłopiny w trakcie ćwiczeń w jakiś rozpaczliwych pozach mając nadzieję, że ktoś padnie z zachwytu. No ja na pewno nie padnę, także daremne trudy ;) 
Ostatnio trafili mi się jeszcze zakompleksieni intelektualiści, po czterdziestce, z przypadłością przerostu formy nad treścią. Prowadzili rozmowę, którą słyszeli wszyscy ćwiczący – prawdopodobnie słyszący mieli się zaślinić na śmierć słuchając tych wywodów na temat ilości mamony jaką panowie obracają w ciągu tygodnia. Ale to nie wszystko: dowiedziałam się również, że panowie, poza tym, że są odpowiednio sytuowani, to i kariery naukowe robią przepuszczając przez swoje łapy niezliczone ilości doktorantów i magistrantów. Opatrzności dziękuję Ci i z pełnym zaangażowaniem liżę stopy Twe, że ja na takich nie trafiłam na swojej uczelni ;)
I tak ćwiczę sobie, dokonuję obserwacji i chcąc, nie chcąc słucham tych głodnych kawałków; czasami pusty śmiech niepokojąco drażni moje wnętrze, innym razem mój poziom irytacji osiąga niebezpieczne rejony. Ale ma to wszystko swoje niewątpliwe plusy: czas szybciej mi mija, a jak się solidnie poirytuję to mam takie osiągi na tej siłowni, że aż sprzęt się pali ;) Także jest szansa na Arnolda ;)

czwartek, 5 lutego 2015

Mordowanie erotycznej powierzchni użytkowej...

Grafika: www.zdrowie.wp.pl

Jadę samochodem… Nie, nie, nie jako kierowca! Jako pasażer. Kobicina jak jest na stanowisku kierowcy to niewiele widzi oprócz strategicznych dla bezpieczeństwa drogowego obrazów. Kiedyś nawet rodzonego brata na drodze nie poznała i strąbiła, zwyzywała, bo się wedle uznania mojego wlókł okrutnie. No wiec, jadę sobie jako ten pasażer i nagle na me oczy rzuca się napis ogromniasty na przydrożnej reklamie: WWW.RITUAL.PL O kurde! To na moim osiedlu rytuały odprawiają, a ja nic o tym nie wiem! Nie może być! 

Po przybyciu do miejsca osobistego zamieszkiwania z Konkubinatorem i Psiornicą rzuciłam się w stronę komputera przeszukiwać czeluście sieci, co to za rytuały robią osiedlowe. Ot i co znalazłam: „W Ritualu poznasz najnowocześniejszy na świecie inteligentny system treningowy MILON, który wprowadzi Cię w świat treningu, jaki naprawdę polubisz.” Dobre, dobre... Ja zawsze wiedziałam, że mnie opatrzność Boża chce koniecznie zmusić do jakiś treningów. I takiż to znak Boży na mej drodze postawiła. Popatrzyłam na siebie krytycznym okiem rozebrawszy się w łaźni do stanu: jaką mnie Boże stworzyłeś, taką mnie i masz, pomyślałam i cóż: tragedii nie ma, ale dupy też nie urywa. Tkanka tłuszczowa, a właściwie ostatnio wyczytałam, że kobieta nie ma tkanki tłuszczowej tylko erotyczną powierzchnię użytkową, nagromadziła się sowicie na obszarze brzusznym. Mam pecha do figury, którą pozwoliłam sobie nazwać: ludzik z kasztana, czyli rączki i nóżki jak patyczki, a korpusik jak kuleczka, a właściwie kula. Pomyślałam jeszcze chwil parę... A niech tam! I zapisałam się na darmowe zajęcia próbne w celu wymordowania erotycznej powierzchni użytkowej...

Dziś rano wyszykowałam się na te rytuały i pojechałam... 

Miejsce kaźni tak się prezentuje - foto z netu zamieszczam w celu zwizualizowania tematu:



Wielce sympatyczny pan, pomagający w mordowaniu, na wstępie kazał mi ankietę wypełnić:
- Jaki pani chciałaby osiągnąć cel?
- No, jakiż ja cel chce tu osiągać! Panie, wymordować erotyczną powierzchnię użytkową, znaczy się tłuszcz chciałam ;)
Chłopina się uśmiał i wyjaśnił, że na sześciu stanowiskach mam dzielnie wytrwać całą minutę; tylko na dwóch po cztery minuty (na rowerku i crosswalkerze). O!!! I to mi się wielce spodobało, zwłaszcza ta minuta, ale i durnowaty uśmiech mnie nawiedził. Nieśmiałościowo zadałam pytanie:
- A jak ja tak krótko siedzieć będę to cokolwiek mi to da? - w imieniu powierzchni erotycznie użytkowanej zapytałam.
- Niech mi pani wierzy, że da! - odpowiedział, bez zająknięcia, pomocnik w mordowaniu.

Posadziła się więc Kobicina w asyście pomocnika na pierwszą machinerię i rozpoczęła „zwiedzanie” magicznego kręgu. Magiczny krąg trzeba zwiedzić dwa razy. Oczywiście pan mordujący tłuszcz pomagał przy każdym stanowisku, żeby się taki nieogarnięty uczestnik rytuału odnalazł bez komplikacji. 

No i Kobicina się zdziwiła, bardzo się zdziwiła, rzekłabym, że zawiesiła się na tym zdziwieniu, kiedy to w połowie drugiej rundy, mokra jak skarpeta wietnamskiego żołnierza, stwierdziła, że jak dobrnie do ostatniego punktu magicznego kręgu to ją wynosić będą. Na szczęście skandalu z wynoszeniem nie było ;)

Jak to czasami pozory mylą... - pomyślałam w skrytości swej i udałam się zalana kobicinowym potem do damskiej szatni.

Ot i takie to dziś atrakcje miałam ;)