Pokazywanie postów oznaczonych etykietą detoks cukrowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą detoks cukrowy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 września 2016

Spowiedź publiczna, czyli moje zapędy w kierunku Bridget Jones ;)

Grafika: Eve Daff

Wypadałoby, po tych wszystkich wyznaniach typu: poszłam sobie zrobić brazylijskie pośladki i te inne takie, dokonać spowiedzi publicznej ;) A zatem… Brazylijskie pośladki na czas wakacyjny porzuciłam, znaczy się nie zdemontowałam sobie zadku w akcie desperacji, tylko jakoś tak czasu nie było, by dupę osobistą katować. Ale… kochana pani instruktorko obiecuję, że wrócę i padnę w progu całując Twoje stopy, że te moje poślady jako tako zaczęły dzięki tej katorżniczej pracy wyglądać. 
Idźmy dalej… Taniec brzucha! Tu poczyniłam też postępy, nawet udało mi się „tańczyć” z woalem i nie zginąć śmiercią tragiczną ;) Woal to taki kawał barwnej płachty, którą się wymachuje z wdziękiem na prawo i lewo. W moim przypadku aspekt wdzięku jest sprawą kontrowersyjną, ale nie pochylajmy się tutaj nad drobnostkami ;) No więc, taniec brzucha rozpocznę z rozmachem ponownie w najbliższym czasie. 
Detoks cukrowy, o którym pisałam tutaj na początku tego roku zwinęłam w widowiskowy kłębek i sprzedałam mu solidnego kopa. No ni chu chu nie nadaję się do detoksów cukrowych, po prostu cierpię, bardzo cierpię i to moje cierpienie przysłania mi sens mego żywota. Ale bez obaw, nie zapuściłam się w odmęty wypasu i nie wrzuciłam na siebie dodatkowych 30 kg w ramach sławetnego efektu jojo. Dzięki pewnej kobiecie, która od lat znosi, przez telefon i na żywo, moje wywalanie tego co mi na wątrobie siedzi (padam Aleksandro do Twych stóp w podzięce mojej osobistej), zostałam zarażona tak zwanym zdrowym odżywianiem się i powiem Wam, że niezły egzemplarz się ze mnie zrobił w sensie ujemnie-wagowym oczywiście, bo inne sensy pozostawię bez komentarza ;) Do tego dorzućmy sporą dawkę ruchu, głównie oram na basenie, gdyż chcę się dobrze nauczyć pływać i przepis na ciało 20-to latki gotowy ;) W nawiązaniu do ciała 20-to latki to ostatnio dziecko, które nauczam uwaliło mi komplement taki, że mnie prawie wbiło w sufit. Dobrze, że nie wbiło, bo szkoda by było marnować taki potencjał i ginąć śmiercią tragiczną ;) Otóż, oceniło mój wiek na 10 lat mniej – no kurde nic tylko się szczerzyć i radośnie machać skrzydełkami, których nie posiadam ;) W tym miejscu chciałam uspokoić wszystkich zgorszonych moim językiem, którym się posługuję na tym blogu, iż nie nauczam języka polskiego, a poza tym wychodzę z założenia, że w polskiej szkole barwne motyle jak najbardziej powinny hasać, bo życie jest wystarczająco szare, bure i nijakie, żeby Wasze ukochane latorośle były nauczane przez babiny bez polotu w plisowanych spódnicach i białych bluzkach agresywnie potraktowanych krochmalem ;) Także, ludziska, bez nerw, znam normy społeczne i potrafię je stosować w praktyce ;) 
Co jeszcze… Usłyszałam ostatnio tekst, że ja to taka polska Bridget Jones ;) I tu mam dylemat, bo cóż autor miał na myśli? Hmmm… No posunięta wiekowo faktycznie jestem, pozytywna głupota mi często towarzyszy, męża i gromadki rozkosznie rozwrzeszczanych potomków się nie dorobiłam (panowie jak coś to można składać CV i list motywacyjny ;)), mam sporą tendencję do popełniania różnych dziwnych czynów, niekoniecznie w akcie desperacji ;), ale to akurat nic nowego, zwłaszcza dla czytelników tego bloga ;) Więc może faktycznie mam coś z tej Bridget ;) 
Na tym spowiedź zakończę, w końcu dziś piątunio ;) Jak przystało na kandydatkę na polską Bridget Jones idę się rzucić w odmęty rozpaczy z butlą wina, by los kobiety skomplikowanej odpowiednio uczcić ;) 
Aaaa... jeszcze się pochwalę :) Dnia 3 września roku aktualnego mój instruktor nurkowania uznał, iż można mi wydać licencję nurka OWSD PSAI, wobec czego mam papiery na szwędanie się pod wodą. Panie instruktorze, przysięgam uroczyście na tym blogu: sama się szwędać nie zamierzam; potęga przyrody, zwłaszcza wodnej, robi na mnie spore wrażenie, wobec czego grzecznie będę doskonalić nabyte umiejętności, żeby nie doprowadzić do sytuacji trudnych z trupem mojej osoby w roli głównej, który zbezszcześci piękno podwodnego świata rozsiewając nieodpowiednią woń podczas rozkładu 20 metrów (czy o zgrozo głębiej) pod taflą jeziora ;)



 Grafika: Heliox i kolega P.

sobota, 6 lutego 2016

Gdy pączek atakuje cnotliwą kobietę...

Grafika: www.zdrowie.wp.pl

Ile radości może dostarczyć spożywanie pączków? Sporo. Rzekłabym, że całe galony rozkoszy lukrem i konfiturą płynące dopadły człowieka poczciwego, a konkretnie to niewieście biodra. Kiedyś pączek to był po prostu pączek: marmolada w środku, lukier na wierzchu - proste jak konstrukcja cepa. Dziś pączki atakują swoim designem nawet najbardziej opornego niejadka pączkowego. Mój detoks cukrowy również ucierpiał i został nakarmiony pączkiem z bitą śmietaną, którego ktoś od serca oblał czekoladziskiem, pączkiem z konfiturą różaną oraz pączkiem z marmoladą o smaku bliżej nieokreślonym. I ów pączek ze śmietaną stał się przyczyną spontanicznej radości pewnej kobiety po czterdziestce, która to mężczyzn omija z daleka, nie dała się ponieść ślubnym kobiercom i jest dumna z tego, że penisa na żywo widziała tylko u swojego chrześniaka. Nazwijmy ją roboczo Krystynka. Krystynka gabaryty swoje ma, pojeść lubi, więc i ochoczo pąka w usta swe przepastne wzięła i bez skrępowania zanurzyła w nim żądne słodkości uzębienie. A tu pączek jak nie wytryśnie radośnie śmietanką, która widowiskową kaskadą spada na gustowną spódniczkę Krystynki! Obserwatorzy tego niecodziennego zjawiska zamierają z pączkami w ustach... A ja, jak to ja, komentuję to chyba nie do końca smacznie, ale znając historię owej niewiasty, nie mogłam się powstrzymać: O! Kryśka zaliczyłaś pierwszy wytrysk! Kryśka śmiechem perlistym ryknęła (z którego słynie nie od dziś) i prawie się zadusiła tym, co zostało z pączka. Nie wiem czy ona wiedziała o jakim ja wytrysku myślę ;) I tak to niewinny pączek nadziany śmietaną i skąpany w czekoladzie stał się bohaterem dnia atakując cnotliwą kobietę niekontrolowanym wytryskiem :)

Miłego weekendu ;)

piątek, 22 stycznia 2016

Wysłali mnie na detoks, aktywowali niezbadane zakamarki mózgownicy, a cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego są w zasięgu ręki ;)

Grafika: www.renewalaesthetics.com  

Od tygodnia jestem na detoksie. Całe zło wypełzło na światło dzienne na siłowni, o której pisałam w postach: Mordowanie erotycznej powierzchni użytkowej... i Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem? 
W każdym razie na mózg mi poważnie padło, żeby nie powiedzieć, że mózg mi amputowali. Możliwe, że to wynik ostatniego napadu nędznej zimy; organizm nieprzystosowany do prawie arktycznych warunków to i styki zesztywniały i przekaz pomiędzy neuronami w mózgownicy się zawiesił. Ale do rzeczy! Otóż na tej siłowni robią człowiekowi analizy - takie wzdłuż i wszerz; w moim przypadku to oczywiście bardziej wszerz ;) Te analizy to generalnie uwzięły się na mnie, bo zawsze pokazują, że tłuszczem zgromadzonym na moich narządach to można spokojnie wypchać pokaźną ilość słoików litrowych i wypuścić partię domowego smalcu z jabłkiem i cebulką. Tym razem po dokonaniu analiz usłyszałam, iż mięśnie owszem, owszem rosną, ale ten tłuszcz to ni cholery nie chce mnie opuścić. Znaczy się muszę podjąć radykalne środki tłuszczobójcze tu i teraz. Tak siedzę i słucham tych głodnych kawałków wydobywających się z ust trenera, myślę swoje jak to ja, aż nagle chłop wali mnie bez ostrzeżenia i to prosto w prawy mięsisty polik hasłem: DETOKS CUKROWY! 
O! O! Mów do mnie jeszcze! Mój mózg usłyszał o cukrowym czymś i jakoś tak mu się od razu lepiej zrobiło. Tylko to słowo detoks mi nie pasowało. Chłopina co to mnie zdzielił bredził dalej:
- A zatem ograniczymy produkty bogate w węglowodany (w tym produkty skrobiowe); dodatkowo radzę wyrzucić produkty cechujące się słodkim smakiem. Ma to na celu nie tylko ustabilizowanie poziomu cukru we krwi, ale też odzwyczajenie od słodkości, walkę z uzależnieniem od nich. Koncentrujemy się na tym, by dostarczyć organizmowi komplet substancji potrzebnych do prawidłowego funkcjonowania, a nagrody w postaci smakołyków odsuwamy na dalszy plan. Detoks cukrowy to nie dieta cud. To początek, bodziec do pozytywnych zmian żywieniowych już na zawsze! A tutaj taka lista pomocnicza, by nieco dokładniej ogarnąć temat:


W pierwszym odruchu obronnym moja młoda pierś prawa i równie młoda lewa wydały ryk godny napalonej czterdziestki po trzech metamorfozach życia: Że co?!? Że ja zdeklarowany ciasteczkowy potwór mam się wyrzec słodkości?!? I to dobrowolnie?!? Na trzeźwo?!? Bez substancji psychotropowych w naczyniach krwionośnych?!? Ja - składająca hołdy cukierniom, oblizująca na błysk garnki, w których krem śmietankowy tak cudownie igrał z pałką do ucierania i nosząca w portfelu fotosy ciast mam zdradzić ten cały niebiański świat?!? 
- Na początek spróbuj na miesiąc poddać się detoksowi. Zobaczysz, efekty Cię zadziwią - chłop siłowniany kontynuuje wątek niezrażony moim grymasem, który rozpełzł mi się po twarzy i tylko w minimalnym stopniu odzwierciedla wojnę stulecia, która toczy się w prawej i lewej półkuli mojej mózgownicy.
I wiecie co? Wojnę wygrała jakaś nieodkryta do tej pory część tej mózgownicy, która zmusiła mnie do podjęcia wyzwania i od tygodnia nie pozwala sięgać po te węglowodany w każdej możliwej postaci, a do ciastek to mnie nawet nie dopuszcza: mam zakaz zbliżania się do cukierni. Natomiast sama mogę piec ciasta, jeżeli stać mnie na taki masochizm ;) 
A najgorsze jest to, że alkoholu też nie wolno na tym detoksie, więc ściapranie się z rozpaczy wytrawnym, czerwonym winem nie wchodzi w grę. Pozostaje mi odurzanie się sałatką warzywną i znieczulanie okładami z piersi indyczej ;)
Tak poważnie rzecz biorąc to lubię wyzwania! Może ktoś się dołączy? :) Jeżeli ja wytrwam miesiąc bez tego całego węglowodanowego wypasu to wierzcie mi - cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego w stanie erekcji zaistnieją na tym świecie ;)