piątek, 23 lipca 2021

Moje kwiatki posiane na blogach, czyli stara i durna jak odurzony zapachami natury osioł na makowej łące ;)

Pałając się działalnością pod tytułem prowadzenie bloga człowiek z własnej, nieprzymuszonej woli pisze również komentarze na innych blogach. Kiedyś dokonałam przeszukań sieciowych i odkryłam swoje "kwiatki" posiane na obcych polach. Pozwolę sobie je zacytować, gdyż jawi się to jako kolekcja niezwykłych zwierzeń, które wypłynęły z moich niespokojnych trzewi...

1. Moja rodzina poznała, na szczęście nie na własnej skórze, zabójcze oblicze PRL-owskiego budownictwa… Pewnej nocy spadł cały sufit w naszej łazience – dobrze, że nikogo tam nie było, bo to, co odpadło miało grubość około 1 cm. Oczywiście nikt się nie poczuwał do odpowiedzialności, bo ofiar nie było, to jaki mają Państwo problem.
Ale znam też radosne oblicze – dzięki "profesjonalnemu" budownictwu mogłyśmy z koleżanką porozumiewać się mówiąc do rurki z centralnego ogrzewania, która biegła w rogu ściany – widocznie nie była omurowana czy obetonowana i szpara znajdująca się w jej sąsiedztwie umożliwiała dysputy moje z sąsiadką mieszkającą piętro niżej :) A, że chodziłyśmy do tej samej klasy to było o czym konwersować, takie PRL-owskie łoki toki :)

2. Co do opowieści alkoholowych to jestem, stety lub niestety, z tych co mają łeb jak sklep – genetyka zrobiła swoje – mam to po tatusiu. W związku z tym ciężko mnie spić, no ale mam na swoim koncie wyczyny godne Oskarowej gali: kiedyś na wakacjach w Grecji urządziliśmy sobie z chłopem osobistym tournée po miejscowych dyskotekach; chyba wypiłam sporo jak na mnie, ponieważ następnego dnia dowiedziałam się, iż: zdobyłam złoty medal za taniec na barze, a miejscowe dyskoteki zapraszały nas ponownie – takie odstawiliśmy show (dobrze, że to na obcej ziemi było, bo w ojczyźnie to ze wstydu bym umarła). Poza tym upojona tymi procentami doprowadziłam do tego, że chłop osobisty prawie zszedł na zawał, ponieważ wsadziłam głowę pomiędzy barierki w balkonie i ni cholery nie dało się jej wyjąć ;) Biedak ten mój czerep jakoś wyciągnął, ale już był bliski wzywania pomocy technicznej. Człowiek stary i durny jak osioł na makowej łące ;)

3. W zamierzchłych czasach, gdy mieszkałam z rodzicami, robiliśmy, chyba, dziwne rzeczy: z dzieciakami z klatki, w której mi przypadło żyć wymyśliliśmy polowanie na pająki piwniczne, każdy podprowadził z domostwa jakiś słój i łaziliśmy po piwnicach w poszukiwaniu pająków ludojadów – śmiechu przy tym było, że aż łza się w oku kręci z sentymentalnym zawirowaniem. Pamiętam też jak wpadłam na zacny pomysł nałapania dżdżownic i poprzypinania ich klamerkami na sznurach przed blokiem, na których ludność blokowiskowa pranie wieszała :) Matka mnie prawie oskalpowała, jak się dowiedziała, że to ja jestem autorką tej nowoczesnej wystawy ziemnych bezkręgowców ;) To były czasy… :)

4. Znajoma ma dwójeczkę ślicznych dzieciątek. Pewnej nocy, jak już ululali z mężem pociechy, postanowili sobie urządzić erotyczny małżeński show… Zapalili świece, erotyczna bielizna, winko, zapach kobiety i pożądania unosi się w powietrzu… Następuje dziki, wyuzdany seks i… do pokoju włazi ich córka – 4-ro latka, zaspana, z tekstem, że miała okrutny sen i potrzebuje ululania. Znajomi oczywiście przerwali romantyczne uniesienia i idą z córcią do jej pokoju; dziecię usypia, a oni odetchnęli z ulgą, że nie musieli nic tłumaczyć… Następnego dnia… Ranek… Z pokoju wyłania się córcia i od progu pyta: Mamusiu, a pamiętasz, jak w nocy tak strasznie dyszałaś??? Co Ci było??? Mamusia zbladła, ale uruchomiła wszystkie szare komórki i rzecze: Wiesz, tyle świec się paliło, a one tlen zabierają… i mamusia się dusiła z braku tlenu…
Dziecko od tej pory ma traumę i gasi wszystkie świeczki ;)

I mój ulubiony przykład pytania od starszych dzieci: dawno temu, na praktyce prowadziłam lekcję o układzie rozrodczym człowieka… aż tu nagle pada pytanie:
- Proszę Pani, a czy to prawda, że sperma wybiela zęby?
Prawie padłam z wrażenia pod biurko, ale zachowawszy resztki zimnej krwi odpowiedziałam, że najnowsze badania naukowców nie mówią nic na ten temat :) O osobistych przeżyciach nie wspominałam, a dziecięcia nie dopytywały ;)

5. Skąd ja to znam… Zdesperowana, ze śliną toczącą się z pyska, byłam w stanie biec w piżamie w środku nocy do Tesco 24h. Teraz mieszkam w miejscu, gdzie nawet nocnego nie ma w zasięgu ręki, więc pozostaje mi czynna napaść na sąsiadów. „Chorzy” na przypadłość słodyczową nie są rozumiani przez osoby, które nie znają tego bólu; ja podobno nawet robię specjalną minę jak mam głód i specjalną minę jak dopadnę już coś słodkiego. 

6. Twój wpis odświeżył i w mojej łepetynie traumatyczne przeżycia fizjologiczne... Z moczem podchodzącym już do mózgu szukałam zjazdu na stację benzynową lub cokolwiek, pobiłam wtedy wszelakie rekordy prędkości, a jak dopadłam jakiegoś Orlena to byłam w stanie wymordować wszystkich ludzi z kolejki do WC. Zaspokojenie prymitywnej potrzeby robi z człowieka zwierzę ;)
Druga sytuacja dotyczy sprawy grubszego kalibru, nazywanej u mnie w domu – dwójką; opiszę ją ku przestrodze... Któregoś razu wybrałam się do rodziców piechotą, jakieś licho podkusiło mnie, żeby sobie kupić w warzywniaku paczkę moreli, którą spożyłam po drodze; posiedziałam u rodzicieli z godzinkę i wracam… Idę sobie, idę i czuję, że coś chce natychmiastowo opuścić moje jelita; bieg nie wchodził w grę – pogorszyłoby to zapewne sytuację; do domu, mojego i rodziców za daleko, krzaków nie ma, same łyse bloki dookoła, udało mi się wypatrzyć samotnie stojące garaże i tam, pomiędzy nimi, niestety, dokonałam spustoszenia. Jeżeli ktoś nie jadł suszonych moreli w większych ilościach to ostrzegam: działa z opóźnieniem, ale wyrywa z butów i nie ma zmiłuj, katastrofa pełną du.ą ;)

7. Pamiętam taki kawał ze szkoły podstawowej: Małgosia ma pierwszą miesiączkę. Nie wie biedna co się stało i pokazuje Jasiowi swój problem. Jasiu ogląda z wielkim zainteresowaniem, kiwa głową i rzecze z miną znawcy:
- Nie wiem… nie wiem… Jak na mój gust to ci jaja urwało!

8. Co do śmiesznych nazw produktów to mnie bawią: „Leśne skarby” – mój mózg uparcie wiąże te skarby z paniami lekkich obyczajów, które stoją przy leśnych dróżkach w oczekiwaniu na tirowych amantów. „Leśne skarby” to seria grzybów marynowanych; można nabyć w marketach. Grzyby marynowane w kontekście higieny osobistej tych Pań też mi się dobrze nie kojarzą ;)

Z nazwą OSRAM kojarzy mi się baton MARS; kiedyś dziecko znajomych mówi do mnie: A wie Pani, że od tyłu to SRAM? Dobrze, że wtedy nic nie miałam w buzi, tylko ślinę, bo dziecko mogłoby bez oka zostać :) Nie tyle rozbawiło mnie to SRAM, co tekst „od tyłu sram”; no ja też sram chyba od tyłu – jak każdy ;) Nie wiem, też jakoś wszędzie widzę fizjologię obdartą z romantyzmu.

Przypomniały mi się jeszcze wina „rasowe”, zwane jabolami, mózgojebami, bełtami i tym podobnymi. Bywałam czasami na różnych wsiach, nie będę pisać w jakich regionach Polski i moimi idolami, jeśli chodzi o nazwy tych specjałów były:
- „MAMROT” – no nazwa adekwatna, po większej ilości człek jedyne, co czynił to mamrotał, ale w smaku nie najgorsze, muszę rzec ;)
- „SPERMA SZATANA” – nie miałam odwagi próbować; mój, wtedy, niewinny, dziewiczy mózg nie zniósłby faktu niepokalanego poczęcia przez żołądek i narodzenia pomiotu szatana ;)
- „CZAR TEŚCIOWEJ” – nie wiem z czego toto było, nie wnikałam, ale może po wypiciu obraz teściowej zyskiwał w oczach pijącego ;)

Mieszkałam kiedyś dość blisko sklepu „Piotr i Paweł” i tam na dziale mięsno-wędliniarskim mieli prawdziwe cuda:
- salami bumerang (niestety po sklepie nie wolno rzucać),
- wędzonka z liszek (no liszki trochę oblechowate są, więc pewnie mniam, mniam ta wędzonka),
- szynka z liściem (ciekawe jakim? marihuanka?),
- smakołyk puchatka (nie, nie, nie jest to kiełbasa wypełniona miodem),
- kiełbasa palcówka polska :) (była smaczna, ale zawsze miałam problem natury egzystencjonalnej, aby prosić panią ekspedientkę o palcówkę ;D, bo to na dziale z obsługą się mieściło).

Ciąg dalszy być może nastąpi ;)

czwartek, 1 kwietnia 2021

Bikini na twarz, małe stopy i kaczy chód - oto recepta na dobre zamążpójście...

  Grafika: www.wiz.pl

Każda kobieta chce wyglądać dobrze, a jak mówi, że nie chce wyglądać – znaczy się kłamie. Ostatnio przypomniał mi się wątek chiński w moim życiorysie i pewien artykuł czytany w "Wiedzy i Życiu" o tym, ile jesteśmy w stanie znieść w imię piękna. 

Wracając do moich „ulubionych” Chin to pozwolę sobie zacytować stosowny fragment tegoż artykułu: 

„Spacerując po plaży w nadmorskiej miejscowości Cingtao w Chinach, można oniemieć z wrażenia na widok tamtejszych plażowiczek. Wiele z nich nosi bowiem na twarzy nylonową kominiarkę, nazywaną popularnie face-kini (bikini na twarz). Rzesze kobiet z chińskiej klasy średniej, a także te, które do niej aspirują, traktują ochronę przed słońcem niemal jak fetysz, podobnie jak przeznaczony do tego celu sprzęt. Opalenizna na twarzy kojarzy się w Chinach z prowincjonalnym pochodzeniem i pracą w polu.”

Fetyszystek wyżej opisywanych na żywo w Chinach nie widziałam, ale obsesja dotycząca białej jak mąka karnacji jak najbardziej rzuciła mi się w oczy i na oczy. Chińczycy, gdy tylko słońce wyjrzało zza chmur, wydobywali parasolki – szczególnie kobietki. Nie mam nic przeciwko parasolkom, ale z racji na to, że jest to naród wzrostu siedzącego psa to druty tych parasolek, często i gęsto, dziubały w głowę i poniżej, co soczyście komentowałam używając wyszukanej łaciny poetyckiej – przynajmniej tak sobie mogłam ulżyć w cierpieniach. W związku z tym, że mieliśmy opalone twarze (ja i inni uczestnicy wyprawy na chińską ziemię), mogłam przypuszczać, że takie ewenementy przyrodnicze rodem z kraju Chopina kojarzyły się autochtonom z robolami polowymi pierwszej kategorii, co to bez pługa nawet do toalety nie chodzą.

Ale wróćmy do wątku głównego… Niestety, face-kini to akurat jeden z łagodniejszych przykładów poświęceń składanych na ołtarzu mody:

Kilka lat temu „świat obiegła wiadomość o Jian Fengu, Chińczyku, który pozwał swoją żonę (niezwykle urodziwą) za to, że ta urodziła mu brzydkie dziecko. Przyparta do muru kobieta przyznała, że wydała krocie na kilkanaście operacji plastycznych, które odmieniły ją nie do poznania. Feng postanowił ją ukarać i złożył pozew o odszkodowanie, które w dodatku wygrał. Ta niesamowita historia to chwyt marketingowy jednej z chińskich klinik specjalizujących się w zabiegach chirurgii estetycznej. „Jedyne, czego musisz się obawiać, to fakt, że kiedyś na świecie pojawią się twoje dzieci!” – głosi jej hasło reklamowe. Sama historia nie jest jednak nieprawdopodobna. Chińscy celnicy wielokrotnie spotykali się z sytuacjami, kiedy w czasie odprawy paszportowej nie mogli poznać powracających do kraju obywateli, którzy po zagranicznych operacjach wyglądali zupełnie inaczej niż przed opuszczeniem kraju.”

Tutaj też moja złośliwa natura, która czasami wyłazi na wierch i kwiczy jak zarzynane prosie, uczepi się tym razem naszego kraju. Ileż to razy spotkałam się z przypadkiem kobiety, która bez makijażu do ludzi nie wychodzi, a co za tym idzie - bidula przyszłego kandydata na męża poznaje w makijażu, randkuje w makijażu, bierze ślub w makijażu, współżyje w makijażu, rodzi dzieci w makijażu i cóż się potem okazuje… Że dzidzia jakaś takaś nie podobnaś do ślicznej mamuni… O przypadkach pozwania w Polsce, z tego tytułu, nie słyszałam ;)

Po raz kolejny powróćmy do wątku:

„Bardzo popularnym zabiegiem, nie tylko w Chinach, jest sztuczne wydłużanie nóg. Wysoki wzrost to po bladej cerze kolejny najbardziej pożądany atut. Pacjenci godzą się więc na łamanie kości, by dodać sobie kilka centymetrów. Zabieg jest niezwykle bolesny i skomplikowany: lekarz dłutem chirurgicznym łamie obie nogi i zakłada na nie specjalny ortopedyczny stelaż, rozciągający kończyny przez kolejnych dziewięć miesięcy. W tym czasie w powstałej między kośćmi przerwie formuje się nowa tkanka. Zwolennicy tej metody – wśród nich coraz więcej jest Rosjan – zapewniają, że dzięki zabiegowi można dodać sobie nawet 10 cm. Okaleczanie nóg dla urody nie jest w Chinach niczym nowym. Od setek lat (ostatnie przypadki zdarzały się jeszcze w latach 50. ub. wieku) panował tam zwyczaj krępowania kobiecych stóp. Dziewczynkom we wczesnym dzieciństwie matki owijały stopy bandażami, zaginając przy tym ich palce i łamiąc kości śródstopia. Wszystko przez to, że mała stopa i ­ kaczkowaty chód pobudzały erotycznie tamtejszych mężczyzn, gwarantując dobre zamążpójście. Dowodem na to, że operacje estetyczne są w Państwie Środka powszechnie akceptowane, są m.in. wybory „Miss Plastic Surgery”. Nowy konkurs piękności zorganizowano po tym, gdy 18-letniej kandydatce Yang Yuan zabroniono udziału w wyborach miss Chin, ponieważ odkryto, że ma ona za sobą 13 operacji plastycznych.”

Jak to dobrze, że ja się w tych Chinach nie narodziłam, bo wizja wdrażania w życie tych zjawiskowych metod na upiększanie kojarzy mi się tylko i wyłącznie ze scenariuszem kiepskiego horroru.

środa, 24 marca 2021

Miś polerant i inne dziubdziusie drogowe...


Dziś słów parę o kierowcach i całym tym bajzlu, który można spotkać na drogach wszelakiego typu. Obiektywnym okiem patrząc nie nazwę się wirtuozem kierownicy, w tym temacie pokora i skromność zawsze wskazana: prawo jazdy zdobyłam będąc już w sędziwym wieku, czyli mając lat 28; w moich zamierzchłych czasach ludzie mieli prawko w wieku 17 lat. Nie chwaląc się, zdałam za drugim razem, ale wielkiej miłości do bycia kierowcą początkowo u siebie nie zanotowałam; po wielu latach jeżdżenia mogę powiedzieć, że lubię to robić; nie boję się jeździć w nowe miejsca, nie wpadam w panikę w sytuacjach trudnych – jeżdżę, bo naprawdę to lubię. Dorzucę też trochę statystyki: mandat dostałam raz w życiu, wypadków i kolizji z własnej winy: zero. Zatem uważam się za w miarę ogarniętego użytkownika drogi. 
Nie jeżdżę wulgarnie, chamsko, szpanersko, bezmyślnie, idiotycznie, pod wpływem alkoholu, itp., itd. 

Natomiast doznaję ciężkiej słabizny zderzając się z niektórymi kierownikami samochodów:
- jadę sobie za przypadkiem drogowym A, przypadek jedzie, nawet jak na moje oko, dość niemrawo; zaznaczam, że demonem prędkości nie jestem; zatem postanawiam przypadek A wyprzedzić; zabieram się dynamicznie za wspomnianą czynność i cóż się okazuje: przypadek A doznaje olśnienia, dokonuje wiekowego odkrycia i postanawia nagle wykorzystać maksymalną moc swojej bryki, dodaje gazu i w żaden sposób ja tym swoim, nie najgorszej jakości, rzęchem, nie jestem w stanie wykonać manewru wyprzedzania, co powoduje, że jestem zmuszona powrócić na pas drogi, z którego wystartowałam; dla mnie niebezpieczne chamstwo drogowe, a nierzadko spotykane…

- spotkanie z lanserem drogowym – koleś (nie spotkałam kobiety w takiej roli) siedzi mi na bagażniku, jakby mógł to wjechałby tym swoim przedłużeniem penisa w mój samochodzik, przebierając przy tym nogami na drodze w centrum miasta; rozumiem, że ciśnienie ma spore na zaprezentowanie możliwości swojej bryki, a tu takie ograniczenia na trasie - trafił się ruch, godzina szczytu i inne duperele skutecznie miażdżące możliwości wylansowania swojego mechanicznego cudeńka. Pozostawiam bez komentarza…

- niedzielni kierowcy... O matko i córko! – wyprowadzi na wybieg taki lub taka, najczęściej w weekend lub święta, ten swój wypolerowany ściereczką z mikrofibry samochodzik i jedzie tak, że nawet mnie, niespotykanie spokojnemu człowiekowi, w gaciach się gotuje; z namaszczeniem wprowadza ten swój wózek w zakręty, tak jakby źdźbło trawy rosnące na uboczu miało porysować wypolerowaną karoserię, a podmuch wiatru zostawić ślad na lśniącym lakierze; na drodze, gdzie wolno rozwinąć zawrotną prędkość 70 km/h jedzie ten nasz Miś-polerant w porywach 40 km/h. Też pozostawiam bez komentarza…

- samochodowe salony piękności - i tu niestety jestem zmuszona zbesztać kobiety; często widzę jak malują usta lub rzęsy czy poprawiają grubość warstwy pudru; nie wiem czy są to działania konieczne, gdy jest się kierowcą, ale widać wizerunek jest ważniejszy niż bezpieczeństwo; również pozostawiam bez komentarza mając nadzieję, że może jedna z drugą zastanowi się nad tym co czyni...

Takich perełek drogowych jest pewnie więcej na naszych kosmicznych drogach, a ich zachowania powodują, tylko i wyłącznie, wzmożone użycie słów powszechnie uważanych za wulgarne. Kierowców pod wpływem procentów nie komentuję; gdybym miała odpowiednią moc sprawczą dawałabym dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów jakichkolwiek, nawet taczki z cementem.

czwartek, 11 marca 2021

Plackowe słodziaki i dzień przestaje być nijaki...


Ostatnio cierpię na brak weny twórczej - możliwe, że to wina prochów, które biorę. W związku z tym, pokopawszy się w kostki u stóp, dziś postanowiłam opisać krótko dwie obiadowe słodkości, które odkryłam jakiś czas temu. Oczywiście nie muszą być obiadowe - można zrobić o każdej porze dnia i nocy. A zatem polecają się całodobowo placuszki z serka wiejskiego i placuszki z tartych jabłek. Niektórzy zwą to racuchami czy innymi plakopodobnymi nazwami; w każdym razie wiadomo o co chodzi 🙂

Placuszki z serka wiejskiego – niezwykle delikatne i pyszne 🙂

Składniki:
- 1 opakowanie serka wiejskiego (takiego w granulkach; śmietankę można odsączyć i dodać, gdyby ciasto wyszło zbyt gęste) – ok. 200g
- 1 opakowanie cukru wanilinowego (16g) - zamiennie można użyć łyżeczkę ksylitolu (cukru) i trzy krople olejku waniliowego
- 3 czubate łyżki mąki - wykorzystałam orkiszową, ale może być pszenna tortowa
- 1 jajko
- 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- szczypta soli
- olej do smażenia

Wrzucić składniki do miseczki, a następnie całość dokładnie wymieszać do uzyskania jednolitej masy; ciasto powinno mieć konsystencję gęstej śmietany. Na patelni rozgrzać olej, nakładać porcję ciasta i smażyć placuszki z obu stron na złoty kolor. Po usmażeniu odsączyć placuszki z nadmiaru tłuszczu na ręczniku papierowym. Podawać z cukrem pudrem, dżemem lub ulubionymi owocami.

Placuszki szarlotkowe z nutą kokosowądelikatne, puszyste i wilgotne 🙂


Składniki:
- 1 duże jabłko - obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach
- 1 jajko
- około 0,5 szklanki mleka
- około 0,5 szklanki mąki orkiszowej (można zastąpić inną mąką)
- 1 łyżeczka ksylitolu (można zastąpić zwykłym lub brązowym cukrem)
- 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 0,5 łyżeczki cynamonu
- 2 łyżki wiórków kokosowych (można dodać też garść rodzynek)
- szczypta soli

Wszystkie składniki dokładnie wymieszać w misce; ciasto powinno mieć konsystencję gęstej śmietany; w razie potrzeby dodać trochę mleka lub mąki. Smażyć na oleju rzepakowym (lub innym) kilka minut z każdej strony aż nabiorą złoto-brązowego koloru. Podawać z jogurtem, śmietanką, dżemem, owocami lub innymi ulubionymi dodatkami.



 Smacznego 🙂

poniedziałek, 8 marca 2021

Instrukcja obsługi męskiego Homo sapiens'a...


Dziś, przekornie, pojeżdżę sobie po męskim nasieniu… a niech się obrażają ;) 
Znalazłam ciekawy artykuł na stronie: www.focus.pl i wykorzystałam to i owo - cytowane fragmenty pochodzą z tego właśnie miejsca. 

INSTRUKCJA OBSŁUGI MĘSKIEGO HOMO SAPIENS'A:

1. Dowiedz się, z kim masz do czynienia:

„Osobnik płci męskiej jest stworzeniem zdecydowanie mniej skomplikowanym do rozszyfrowania niż kobieta. Jak stwierdziła Helen Rowland: Kobiecie wystarczy, by poznała dobrze jednego mężczyznę, żeby zrozumieć wszystkich. Mężczyzna może poznać wszystkie kobiety i nie zrozumie żadnej.”

Zgadzam się w całej rozciągłości; schemat działania wszystkich osobników płci męskiej jest, zaskakująco, podobny – wystarczy rozpracować kilka, podstawowych, zachowań wymóżdżonych w męskich umysłach i jesteśmy w domku. Czyżby wynikało to z faktu: „Jak rozpoznać, czy mężczyzna ma właśnie ochotę na seks? Sprawdzić, czy oddycha.”
Wszechobecny, podobno, w ich mózgach seks jest paliwem dla wszelakich działań – strach pomyśleć, co oni mają w tych głowiznach, jeżeli to faktycznie prawda i dotyczy wszystkich męskich Homo sapiens’ów.

2. Faceci nie znoszą żeńskich doradców:

„Mężczyzna wie, że wie i biada kobiecie, która po dobroci próbuje wyperswadować mu własne zdanie. Dopóki samiec nie przejedzie się na własnym błędzie, do upadłego broni swojego zdania. Za dawanie dobrych rad, szczególnie tych trafnych, choć nieproszonych, gotów jest pogryźć.”

I tego nie rozumiem… Wielokrotnie zdarzyło mi się podważyć męski autorytet, kiedy to, wzięłam w dłoń instrukcję obsługi – po tym, jak szlag mnie trafił i wyłożyłam łopatologicznie, jak i co, ze sobą połączyć. Oczywiście nie spotkało się to z życzliwym przyjęciem i prawdopodobnie, gdyby była taka możliwość, dostałabym czymś w łeb. Mam sukcesy na polu montowania: kabiny prysznicowej, zestawu mebli oraz nakładania tynku strukturalnego.

3. Mowa ciała:

„Od momentu wyjścia przed jaskinię samiec musi nieustannie stać na straży swego terytorium i walczyć o kobietę. Niestety arsenał niewerbalnych środków męskiego flirtu jest dość ubogi. Ogranicza się do silnego wciągnięcia brzucha, wyprostowania sylwetki, by wydawać się wyższym, i napięcia mięśni. Czasem lekko rozstawi nogi i wysunie ku budzącej zainteresowanie samicy biodra. Najwięcej jednak powiedzą ci jego oczy – jest mistrzem w posyłaniu tak zwanego maślanego spojrzenia.”

Tu zbyt wielkiej filozofii nie trzeba – miesiąc wnikliwych obserwacji wystarczy, aby rozróżniać kilka podstawowych niewerbalizmów męskiego Homo sapiens'a; poza tym, ich przekaz jest tak nieskomplikowany, że kobieta bez problemu zorientuje się, o co chodzi.

4. Do chłopa - mów prosto:

„Z socjolingwistycznych badań Deborah Tannen wynika, że kobiety mówią, by nawiązać relację i stworzyć sieć porozumienia z rozmówcą. Mężczyźni traktują słowa jako strumień informacji, podkreślania własnych umiejętności i utrzymywania wiodącej pozycji. Męski mózg ma o jedną trzecią mniej połączeń między obiema półkulami, stąd słabsza komunikacja pomiędzy poszczególnymi ośrodkami jego procesora. Wynika z tego konieczność podawania facetowi prostych, konkretnych komunikatów, bez owijania w bawełnę, wieloznaczności i aluzji. Wówczas rozumie, a nawet zrobi to, o co się go prosi.”

Także, moje drogie panie, wysilanie się i tworzenie kwiecistych przemówień jest tylko stratą czasu i energii – są ciekawsze sposoby spożytkowania nadmiaru jednego i drugiego.

5. Kobieto - bądź jak rasowy pies myśliwski:

„Mężczyźni potrafią dość szybko rozpoznać kłamstwo, zdenerwowanie i agresywne nastawienie. Sami też z większą łatwością potrafią kłamać. Jeśli mężczyzna podczas szczerej rozmowy pociera nos lub oko, uciekając przy tym wzrokiem, z pewnością nie mówi prawdy. Gdy do tego niektóre słowa stają się niewyraźne, a on dodaje sformułowania typu: „uczciwie mówiąc”, „szczerze powiem” lub „przyznam z ręką na sercu” – łże jak z nut.”

Bardzo pouczające – komentować nie będę…

6. Kompromis – ważna sprawa:

„Sport i świadomość jedności z innymi kibicami to powrót do zakodowanego stanu wspólnoty myśliwych, którzy ruszali na polowanie, by dostarczyć rodzinie pożywienia. Zapamiętaj więc, że z mistrzostwami świata w piłce nożnej nikt nigdy nie wygrał. Nawet jeśli wiesz, kiedy jest spalony.”

Należy zostawić sporą swobodę w tej materii – niech sobie chłopaki pokibicują, popiwkują i nie warto się silić na zrozumienie tematu i mędzenie im za uszami: A po co tam idziesz? A znowu będziecie pili piwsko? I tym podobne…

7. Pochwal swojego Misia:

„Atawistyczna rola przywódcy stada sprawia, że każdy mężczyzna wymaga częstego uzupełniania poziomu komplementów. Nie dawaj mu rad, ale chwal za najdrobniejszą rzecz. Kiedy po godzinie wyjdzie z łazienki z naręczem kluczy, drabiną, skrzynką na narzędzia, z pokiereszowanymi rękami i stekiem niewybrednych przekleństw na ustach – wejdź tam i oniemiej z zachwytu: wiesz, nigdy jeszcze nie było tu tak jasno, wspaniale wymieniłeś tę żarówkę! Uwierzy…”

8. Prawdziwe znaczenie męskich słów:

„W książce „Dlaczego mężczyźni kłamią, a kobiety płaczą” zamieszczono podręczny słownik zwrotów często używanych przez facetów, wraz z prawdziwym znaczeniem tych słów:

Ładna sukienka. – Ładny biust.

Kocham cię… – Pokochajmy się teraz…

To interesujące… – Jeszcze o tym gadasz?

Słyszałem. – Nie mam pojęcia, co mówiłaś.

Świetnie w tym wyglądasz – Jeszcze jedna przymiarka czegokolwiek i umrę z głodu!

Pomóc Ci z obiadem? – Gdzie, do cholery, jest ten obiad?

Wezwij karetkę, chyba umieram! – Skaleczyłem się w palec.”

To chyba wiedzą wszystkie kobiety ;)

9. Prowokacja – zły pomysł:

„Przyznanie się do pomyłki przychodzi mężczyźnie z trudem i okupione jest rwaniem włosów z głowy. To niemal taki sam cios, jak niepowodzenie seksualne, które – jeśli partnerka chce samcowi złamać życie i sprowokuje go dwuznaczną uwagą na temat jego potencji czy umiejętności – może zakończyć się próbą samobójczą (choć w zdecydowanej większości kończy się próbą zmiany partnerki). Psycholog ewolucyjny David Buss wysnuł wniosek, że seksualność mężczyzny i jego wrodzona zazdrość o partnerkę prowadzą do tego, że – w przeciwieństwie do kobiet – panowie za najbardziej dotkliwą uznają zdradę fizyczną.”

10. Nie popełniaj tych samych błędów:

„Jeśli mężczyzna nie dzwoni, to znaczy, że mu nie zależy. Twoje wymówki na nic się nie zdadzą. Nie inicjuj zbyt często rozmów analizujących wasz świeży związek. W ten sposób możesz go tylko skutecznie spłoszyć. Nie zamęczaj go pytaniami o poprzednie dziewczyny. Kontroluj swoją paplaninę. Żaden facet nie wytrzyma dwugodzinnej opowieści o zimowych kreacjach twojego chihuahua. Możesz sobie popłakać na wzruszającym filmie, ale pochlipywanie z tego powodu, że nie pocałował cię na pożegnanie, jest ponad męską wytrzymałość Nie trzymaj się go kurczowo. Spotykaj się ze swoimi znajomymi i nie miej mu za złe, gdy on od czasu do czasu zechce spotkać się z kumplami. Jeśli nie jesteście jeszcze „po słowie”, nie roztaczaj przed nim wizji cudownego małżeństwa i licznej rodziny, nawet jeśli o tym marzysz.”

czwartek, 4 marca 2021

Mądrości życiowe zawsze w cenie...

Kiedyś zmontowałam na blogu zakładkę Przebłyski, która myśli, niekoniecznie złote, zawiera - częściowo wyprodukowane przeze mnie, częściowo przez inne głowy; dorzuciłam tam też cytaty i mądrości życiowe na różne okazje w nowej wersji graficznej, które powstały na potrzeby mojego profilu na Instagramie, na który serdecznie zapraszam - Kobietoskop. Jeżowce na zdjęciu to taka przenośnia literacka do komórek mózgowych nawiązująca; jakoś tak mi się z mózgownicą skojarzyły ;)
A dziś wrzucam hurtowo sztuk pięć tych mądrości; może komuś się do czegoś przydadzą, a może nie ;)





poniedziałek, 1 marca 2021

Wsi sielska, wsi anielska...

                                     

Grafika: www.polskieradio.pl

Jako dziecko jeździłam na wakacje do rodziny na wieś. Po latach wspominam to z ogromnym sentymentem. Była to typowa wieś polska zabita dechami, gdzie psy dupami szczekały. Potrzeby fizjologiczne załatwiało się w drewnianym wychodku, a jak dziadzio naprawiał tenże kibelek przez miesiąc, bo uległ awarii, to najzwyczajniej w świecie rżnęło się pod chmurką wśród łanów zbóż. Wody bieżącej w obejściu nie było, więc człowiek wodę ze studni pozyskiwał, potem grzał ją w garze na piecu i mył się w misce; mógł również umyć się w pobliskiej rzece, gdzie często krowy pojono i nie raz zdarzyło się, że krowina dokonała defekacji wprost do wody, ale jakoś nikomu nie przeszkadzało to w czym się myje i co tam pływa. 

Moje wakacjowanie nie ograniczało się tylko do zbijania bąków - dzielnie, wraz z kuzynostwem, pomagałam w pracach polowych i nie tylko. Praca rolnika w tamtych czasach nie była miła, łatwa i przyjemna - człowiek spędzał wiele godzin w polu: zrywając truskawki, fasolkę, dziabał, czyli kopaczką usuwał chwasty w niekończących się rzędach warzyw, uczestniczył w żniwach, grabił siano, chodził po krowy, żeby bidule na dojenie do domostwa sprowadzić. 

Oczywiście moja wieś miała też swoje inne oblicza: 
- w soboty wieczorami często organizowaliśmy sobie ogniska nad rzeką, a że nie było w tych czasach wypasu sklepowego to prowiant suchy i mokry zdobywaliśmy na różne sposoby; pamiętam jak raz kuzyn z kolegą ukradli jakąś kurę i piekli ją na tym ognisku z piórami i z flakami - na szczęście moja fantazja ułańska nie skłoniła mnie do spróbowania tego specjału, 

- jako najmłodsze pokolenie w gospodarstwie postanowiliśmy umyć stertę butelek nagromadzonych pod chałupą w celach sprzedażowych - czego w tych butelkach nie było: zdechłe myszy, gatunki robali wszelakiej maści, resztki zbuzowanego alkoholu; ja niestety miałam wątpliwą przyjemność natrafienia na butelkę z pszczołami w środku - jedna mnie ugrzmociła w powiekę i przez ponad tydzień, ku uciesze reszty młodzieży, wyglądałam jak Gołota po walce stulecia, 

- wyprawy do wiejskiej meliny po wino marki wino; po zakupie człowiek siadał w doborowym towarzystwie w przydrożnym rowie i pił te specjały; niestety większość pijących miała słabe żołądki i nie przyswajała tego napitku, co kończyło się wiadomo jak…,

- sobotnie wiejskie zabawy taneczne w tak zwanej remizie - to trzeba zaliczyć i przeżyć, w życiu się tak dobrze nie bawiłam jak tam - chłopaki odstawione, wymyte na niedzielę, fryz użelowany i muzyka… typowe disco polo z przytupem, 

- przyganianie krów z pastwiska do domu to była przygoda; bydlęta często nie chciały współpracować z poganiaczem i łaziły swoimi drogami, a człowiek się napocił, naużerał, nalatał, żeby krowie towarzystwo w komplecie do domu sprowadzić. 

Dlaczego mi się to wszystko przypomniało? Wieś nauczyła mnie pokory i tego, że nic w życiu łatwo nie przychodzi, a poza tym, byłam z siebie dumna, że wiedziałam jak wygląda krowa i świnia, a nie jak moi miastowi koledzy rozdziawiałam japę, jak gdzieś jakaś pojedyncza sztuka zwierza hodowlanego się trafiła na przymiastowym poletku. Wiedziałam skąd się bierze mleko, masło i śmietana, jak się podbiera jaja z kurnika, jak się zabija kurczaki i co mają pod piórami i w żołądku. 

Wieś i praca tam to nie jest sielanka pachnąca bochnem swojskiego chleba, to często harówka w pocie czoła i wstawanie o świcie - trzeba mieć wiele determinacji i naprawdę kochać przyrodę z całym ciągnącym się za nią smrodem, żeby czerpać przyjemność z pracy na roli. Ale na pewno warto to robić, jeżeli ktoś to kocha - świat rolników to inny świat, daleki od miejskiego wyścigu szczurów i każdego dnia ocierający się o Matkę Naturę, a ona jak wiadomo, i sielska i anielska bywa ;)

środa, 24 lutego 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 8: Moja pierwsza ofiara

Odstawiłam się jak przysłowiowa szczurzyca na otwarcie kanału, a właściwie to całej galerii kanałów, na spotkanie z przeznaczeniem. Moja pierwsza ofiara z portalu randkowego ma na imię Janusz i właśnie na nią czekam. Imię tragiczne i niestety kojarzy się tylko i wyłącznie z borokiem, któremu matka natura rozumu poskąpiła. Mamunia powiedziała, że mnie kiedyś pokara, o ile już mnie nie pokarało, za te herezje, które głoszę przy okazji tych spotkań z mężczyznami. A więc Janusz przysłał też zdjęcie, tylko jakieś takie mało wyraźne, ale przynajmniej komunikuje się jako tako, gdyż aż całą, jedną rozmowę telefoniczną zaliczyliśmy. Siedzę w moim mustangu i zastanawiam się ile takich magicznych momentów dane mi będzie przeżyć i obym nie zwariowała po tej dawce momentów. 
Zbliżała się godzina spotkania, więc podążyłam w kierunku miejsca zbiórki, którym był Empik w galerii ”Kwadraty”. Udałam się nieśpiesznie, dość mocno podekscytowana i z modlitwą na ustach, by się nie okazało, że ten mój potencjalny kandydat na chłopa to jakiś maszkaron lub zaburzony na różne sposoby osobnik. 
Stoję grzecznie przy Empiku i już z daleka dostrzegłam jak zbliża się męski pokurcz, któremu do metra osiemdziesięciu brakowało jakieś dobre dziesięć centymetrów. W dłoni dzierży bukiet kwiecia i szczerzy się dziwacznie.
- No cześć! Janusz we własnej osobie! Miło cię poznać! – osobnik pałał entuzjazmem za mnie i za siebie. Ja natomiast z trudem powstrzymywałam się, żeby nie dokonać dezercji mając w dupie fakt co osobnik pomyśli o tej akcji. Miał okropne zęby, jakieś takie dziwnie szarawe i maciupkie. Wiedziałam, że przez resztę spotkania będę widziała tylko te zęby. Kątem oka dostrzegłam też jego dłonie – palce niczym dorodne, rasowe serdle osadzone na pucatej łapce. Wyobraziłam sobie, że te serdelki mnie obłapiają i aż mi się zimno zrobiło i gęsia skóra mnie zalała.
- Miło mi, Klara we własnej osobie – wydusiłam z siebie zdawkowe powitanie.
- Kwiaty są dla ciebie królewno! – osobnik wcisnął mi bukiecik, który stanął mi ością w gardle, ale przyjęłam podarunek z uśmiechem wymuszonym na okoliczności jakie mnie dopadły.
- To gdzie się zakwaterujemy? Jakąś kawkę chlapniemy, a potem się zobaczy. 
W mojej głowie biegało aktualnie stado bawolich myśli kombinujących jak najszybsze wymiksowanie się z obcowania z Januszem. Pomyślałam, że posiedzę z nim chwil parę, wypiję szybko kawę i udam, że boli mnie brzuch; to powinno załatwić sprawę. Mój plan był tak prymitywny, że tylko głupiec by się nie zorientował co jest grane, no ale było mi wszystko jedno.
Wylądowaliśmy w kafejce ”Cynamonka”, w której ostatnio tak dobrze bawiłam się z mamunią i ciotką Anką napychając się drożdżóweczkami. Mój amant pośpiesznie zamówił kawę i cynamonkę, ja wzięłam podobny zestaw. No i się zaczęło… Bułka wypadała mu z ust zwłaszcza, że mówił z pełną japą, no może nie do końca pełną, ale to i owo i tak wypadało. W sumie to nawet śmieszne to było i jakaś niekontrolowana głupawka mnie nawiedziła, co Janusz odczytał jako przyzwolenie do kontynuowania swojego bełkotu. 
- Klarcia, tak sobie tu gawędzimy, a ty w szkole uczysz, to ja ci coś przeczytam; napisałem opowiadanie do gazety na konkurs; weź posłuchaj i może co doradzisz jako fachowiec…
Miałam nadzieję, że opowiadanie nie będzie długie, bo mój poziom tolerancji na Januszka zaczął osiągać graniczne poziomy, tym bardziej, że przed moimi oczami stały tylko serdelki wkomponowane w tłuste łapki.
- Dobra, czytaj, zobaczymy co i jak – wygłosiłam zachętę nie spodziewając się z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
- No to jadę… - Janusz wydobył telefon, pogmerał w nim i zaczął czytać:

"Kupuję bilet. Przechodzę przez ciężką mosiężną bramkę. Bileter przerywa bilet i życzy mi miłego zwiedzania. Wchodzę, przede mną tłok. To nie jest zwyczajny dzień. Oglądam dzikie pawiany, mamuty, osły, konie, psa z wścieklizną. Nagle czuję, że ktoś dotyka mnie po plecach. 
- Dzień dobry. Jestem Zbysiu - przewodnik w parku. Czy chce pan mnie o coś zapytać?
- Skąd pan wiedział?
- Jestem półetatową wróżką.
- Ja natomiast dziennikarzem gazety. Czy mogę zadać kilka pytań?
- Oczywiście, chętnie na nie odpowiem.
- Jak dużo jest tutaj zwierząt?
- Dokładnie nie wiadomo, ponieważ w pewnych granicach mogą one dowolnie zmieniać miejsce, a nawet wychodzić poza park.
- Cały czas idzie za nami dzik. Czy jest niebezpieczny?
- Owszem, jest. Proszę uciekać.
Dzik rzuca się w pościg za Zbysiem. Przewodnik ucieka ile sił w nogach, a ja idę po podwójnego cheeseburgera z serem i niesamowicie ostrym sosem tabasco. Kanapka rozpływa mi się w ustach. Ten smak jest nie do porównania nawet z pizzą z pieczarkami. To jest pyszne. Nagle usłyszałem krzyk malutkiego dziecka. To olbrzymi orangutan porwał je i żąda okupu w postaci banana. Moja ciepła bułeczka ląduje na ziemi. Każda sekunda staje się wiecznością. Moje mięśnie powoli się napinają, rzucam się w kierunku klatki niebezpiecznego zwierzęcia. Wyrywam mu dziecko, rzucam je w kierunku gapiów. Orangutan wbija swoje olbrzymie pazury w moją twarz, gwałtownie wypluwam jeszcze niezmieloną do końca bułeczkę wprost na pawiana. On postanawia się zemścić i rzuca się na mnie. Jestem na brzegu klatki otoczony przez parę krwiożerczych istot pragnących mojej krwi. One rzucają się na mnie, ja nie tracąc opanowania obezwładniam je i wyjaśniam ich prawa. Dzikie zwierzęta lądują z powrotem w klatkach. To jednak nie jest koniec wrażeń. Słoń ucieka z wybiegu. Nie zastanawiając się długo, wskakuję do ciuchci i włączam piąty bieg. Pędzę za słoniem pięćset metrów na godzinę. Wskakuję na dach ciuchci, a następnie na grzbiet rozjuszonego słonia. Oswajam go i parkuję nim. Tłum wiwatuje, matki z dziećmi klaszczą, emeryci się śmieją, a renciści skaczą. To ja Tarzan - król dzikich zwierząt."
Po wysłuchaniu popadłam w prawdziwą zadumę zawieszoną na obniżonym poziomie żuchwy i błędnym wzroku. Tyle się mówi o braku kreatywności wśród narodu, że tylko internet obrabia, żadnego polotu, wszelakie wypowiedzi pisze w myśl zasady - co by Polska nie zginęła, a tu taka perełka się trafiła... Kompozycja  opowiadania, zastosowanie dialogów, niesamowite zwroty akcji i szczęśliwe zakończenie prawie mnie zabiły. O niezwykłej wrażliwości autora świadczy skierowanie uwagi na małe dziecko i starsze pokolenie w postaci śmiejących się emerytów i klaszczących rencistów. Janusz zaskakuje tutaj swoim optymistycznym podejściem do życia, gdyż jak wiadomo te grupy społeczne nie są skore do takich harców. Niepokoi mnie tylko sposób odżywiania się głównego bohatera – czyżbym miała do czynienia z wielbicielem fast foodów…?
- Nie wiem na jaki to konkurs, ale powiem ci, że mnie rozwaliłeś tym tekstem; nie będę nic sugerować i poprawiać, żeby koncepcji nie burzyć – wydusiłam z siebie po dłuższych chwilach zadumy. – A tymczasem muszę znikać, bo… po prostu muszę; nie obraź się, ale chyba nie do końca nam po drodze.
Janusz wyraźnie posmutniał, ale wolałam być szczera niż dawać złudne nadzieje, tym bardziej, że chłop jakby się napalił. Tekst, serdelki, zęby i nikczemny wzrost krzyczały głośno i wyraźnie: Klara uciekaj!!!


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…

Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

poniedziałek, 22 lutego 2021

Niedaleko pada brunetka od blondynki, a głupota nie rodzi się w bólach...


Podjeżdżam na swoją ulubioną stację benzynową. Sporo klientów. Stacja jest samoobsługowa i dodatkowo ma pana w budce dla tych, którzy zechcą zapłacić gotówką. Po kilku minutach oczekiwania ustawiam swój wehikuł w odpowiedniej pozycji, wyciągam kartę płatniczą, odkręcam korek prowadzący do baku i podchodzę do magicznej skrzynki dla samoobsługowców. Kątem oka widzę, że obok skrzynki, po drugiej stronie wspólnego stanowiska tankującego, kręci się kobitka, brunetka, odstawiona jak żywa reklama strony numer pięć w katalogu z odzieżą dla pań z wyższej półki. Tymczasem ze skrzynki zaczyna się wydobywać dziwny dźwięk w postaci upierdliwego pisku. Zaniepokojona zbliżam się do kobiety i skrzynki. Widzę przerażenie w jej oczach...
- Kurcze coś źle wsadziłam chyba? Albo poprzyciskałam nie to co trzeba! Znowu... Ale ze mnie kretynka!
Na ekranie miga znaczek wskazujący na tankowanie z dystrybutora po mojej stronie. Sytuacja zaczyna się komplikować, gdyż za moim samochodem i koleżanki brunetki ustawiły się już inne pojazdy. Manewrowanie w celu zamiany miejsc wywoła poważne przetasowania i zapewne nieźle wkurzy oczekujących na tankowanie. Samochodów za pomocą teleportacji raczej nie zamienimy miejscami. Brunetka zaczyna wpadać w panikę:
- I co teraz? Zaraz nas zatrąbią! 
Zaraz, zaraz... Jakie nas? - pomyślałam. Przecie to ty babiszonie jeden rozumem się nie wykazałaś - kontynuowałam myślenie... A że ja dobry z natury człek jestem to nie wytrzewiłam swoich przemyśleń i zdusiłam zło w zarodku. Zamiast tego zabrałam się do oględzin budki, dystrybutora i wydałam wyrok: 
- Ciągniemy pistolet z "mojego" dystrybutora do pani samochodu, tego węża powinno wystarczyć.
I tak dwie brunetki zabrały się za ciągnięcie węża. Akcja przyniosła pożądane rezultaty i pistolet trafił do odpowiedniej dziury. Oczywiście dziwnym zamieszaniem zainteresował się pan nadzorujący z budki. Przybył na miejsce zbrodni i skomentował:
- A co tu panie wyczyniają? No tak! Wpuścić dwie baby to stację benzynową zdemolują! 
- Ale my nic nie demolujemy, rozwiązujemy problem natury logistycznej - wyjaśniam.
Pan dokonawszy oględzin i stwierdziwszy, że nie wysadzimy niczego w powietrze oddalił się, a moja "koleżanka" zaczęła mi wylewnie dziękować:
- Strasznie pani dziękuję, naprawdę, ja bym tego nie wymyśliła. Opatrzność panią zesłała! Ja to zawsze mam jakieś przygody na tej stacji. Kurcze taki wstyd!
O zesłaniu mojej osoby przez opatrzność nic nie wiem, ale nie powiem, że nie połechtało to mojego ego - poczułam się jak specjalista kategorii X w dziedzinie tankowania ;) Natomiast w ramach solidarności jajników do "koleżanki" brunetki rzekłam:
- Proszę się nie przejmować - ja też rozumem nie grzeszę, jeśli chodzi o obsługę samochodu - przez miesiąc jeździłam bez korka przy baku paliwowym, który zostawiłam na jakiejś stacji przy okazji tankowania, a raz to i stopy zdarzyło mi się oblać benzyną. Bez komentarza... 

Kolor włosów nie ma najmniejszego znaczenia, jeżeli chodzi o wykazywanie się czymś, co powszechnie zwane jest głupotą ;) O ile słowo "wykazywać" jest tutaj odpowiednie. Przecież głupota jest tworem spontanicznie wypełzającym na światło dzienne i czasami właściciel owej głupoty jest zupełnie bezradny wobec jej narodzin ;)