Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogerka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogerka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 listopada 2021

Uciekająca kiełbasa, wszędzie drzewa i bierz pączki jak dają...

Dzisiejsza opowieść rozpocznie się od wątku kiełbasianego... Zginęło Wam kiedyś w chacie pęto kiełbasy? Ledwo rozpoczęte, nowiuśkie pętko smakowitej, podsuszanej, surowej kiełbuni? U nas zginęło! Kiełbasa zagościła w domostwie we wtorek, w środę rano już jej nie było, a znalazła się w piątek. Po licznych dywagacjach na temat możliwych dróg ucieczki pętka, ewentualnych włamań i innych zjawisk, w tym tych nadprzyrodzonych, zostałam posądzona o zeżarcie towaru w całości pod osłoną nocy, tudzież wyrzucenie go w amoku do śmietnika... Zagadkowe zniknięcia kiełbas do tej pory nie wystąpiły w moim życiorysie, więc bezczelne posądzanie mnie o te wszystkie podłe akcje dotknęło mnie dogłębnie ;) W każdym razie, żeby wątku niepotrzebnie nie rozwlekać, pętko znalazł w piątek Marian w szufladzie z tak zwanymi szpargałami. Leżało spokojnie pośród nożyczek, nici, papierów do pieczenia i innych dupereli. Oczywiście nikt się nie przyznał do ukrycia kiełbasy w szufladzie, ale ja tam swoje wiem ;) Nie od dziś wiadomo, że mężczyźni częściej cierpią na sklerozę i ukrywają kiełbasę w szufladach ;)

Po tych, jakże wyczerpujących, kiełbasianych przeżyciach postanowiliśmy nawiedzić sobotnią porą Karkonosze i zdobyć Szrenicę. Podczas pokonywania kolejnych kilometrów towarzyszył nam przecudnej urody wschód słońca... Starałam się jak mogłam uwiecznić ów przecudnej urody wschód, ale wiecie jak to jest fotografić w samochodzie jak telepie na prawo i lewo, więc wybrnęłam z tego tak jak widać poniżej :) 


Po dotarciu na miejsce poszlim na szlak wiodący niestety pod górę, co dało mi się we znaki i od czasu i do czasu rzucałam w próżnię: Pierdolę! Dalej nie idę! Ale tak zazwyczaj jest jak się trza namordować i cielsko zmusić do wysiłku. Na osłodę raczyłam się herbatką z termosu i bułkami nabytymi w piekarni. Zachciało mi się też spontanicznie ciepłych pączków, ale Marian mnie zwyzywał, że teraz to mam się wypchać, bo jak chciał kupić w pączkarni w Szklarskiej Porębie to się darłam, że żadnych pączków jeść nie będę! Mężczyźni to jednak mało rozumne stworzenia są: przecież wiadomo, że jak baba mówi nie to znaczy tak ;) 
W każdym razie poza wizjami spożywczymi na trasie oddawałam się fotografii drzewnej i nie tylko drzewnej. 



Nadszedł też szczęśliwy moment zdobycia szczytu, na którym to wiało tak, że resztki rozumu potracilim, ale i tak było warto. Znaczy się wiało od podnóża do szczytu, ale im wyżej tym większa siła sprawcza wiatru była. Natomiast słońce świeciło jak dzikie, a dookoła roztaczała się panorama pocztówkowa. Mój zachwyt nad pięknem przyrody objawił się w całej okazałości, więc musiałam usiąść za winklem schroniska, żeby mnie nie porwało w siną dal ;)
To tyle w związku ze wspomnieniami z ostatniego tygodnia. Obiektywnie stwierdzam, iż Dolny Śląsk chwycił mnie mocno za serce i już nie płaczę po kątach po tym jak porzuciłam Górny Śląsk ;) Jakość powietrza mają tutaj zdecydowanie lepszą, tylko te znikające kiełbasy mnie niepokoją :D 

niedziela, 17 października 2021

Usiadła baba i myśli nad pierdoletami pani Malinowskiej...

Usiadła baba i myśli nad upływem czasu, osiągnięciami życiowymi i innymi pierdoletami pani Malinowskiej. Zajęcie pozycji siedząco-kanapowej składnia do zagłębienia się w najczarniejsze zakamarki duszy, co nie zawsze jest zjawiskiem pożądanym, gdyż może doprowadzić nas do wniosków zgubno-destrukcyjnych lub wzmożonego popędu w kierunku sypania łba przysłowiowym popiołem w chwilach głęboko-refleksyjnych. Wychodzi na to, że lepiej za dużo nie myśleć ;) To tak tytułem wstępu mi się napisało, po długiej przerwie... Długie przerwy w blogowaniu są moją specjalnością - takie poczyniłam spostrzeżenia prosto z natury wzięte, a że z wykształcenia jestem biologiem to obserwacje prosto z natury mam w jednym palcu lewej stopy ;). Niestety jestem dziadongiem, któremu nie po drodze z tak zwanym systematycznym czynieniem zamierzonych przedsięwzięć ;) Często patrzę z zazdrością i podziwem zaopatrzonym w stosowny wytrzeszcz gałek ocznych (czy są inne gałki niż oczne...? chyba są, na przykład lodowe, ale czy zastosowanie gałek lodowych w tym momencie miałoby jakikolwiek sens...?) na blogi, które mają właścicieli wyposażonych w zjawisko porządnej systematyczności. Ja to taki macoch wstręciuch jestem - utrzymuje to moje blogowe dziecko w stanie zawieszonej agonii: za dużo by zemrzeć, za mało by żyć pełną piersią. Mój nieszczęsny blog żyje połową obwisłej piersi i obawiam się, że musi się z tym pogodzić, gdyż matka jego wyrodna i nie zanosi się chyba na poprawy ;)

Tym, którzy tu czasem wpadają lub piszą do mnie mailowo, że dlaczego ja tak mało piszę chciałam rzec, że mój korpus zalewa w tych wszystkich momentach fala wstydu, gdyż niewiele mam na swoje usprawiedliwienie. Udało mi się jako tako wyjść na ludzi i rozprawić z boreliozą w wydaniu mózgowym, więc może mój mózg po tych wszystkich naprawach zmieni podejście w wyżej poruszanych kwestiach. Na osłodę wstawiam fotografię uczynioną pod wpływem zetknięcia się z jednym z moich zakupów poczynionych porą letnią - był to niezwykle gustowny kapelusz plażowy zaopatrzony w opcję metalowych kółeczek - kusiło mnie by dżdżownice sobie powywieszać, ale zwyciężyła opcja miłosierdzia mówiąca o tym, że nie wolno istot żywych męczyć w celach rozrywkowych, w innych zresztą też nie można. A że ja rzadko pozuje do zdjęć normalnie to fotografia w pełni oddaje moje nastawienie do pozowania :) Osobisty chłop domowy, zwany Marianem obwieścił, że to wypisz, wymaluj misiek Paddington - kto nie zna to jest podobizna poniżej ;) No nie wiem, nie wiem; nie obraziłam się, ale ja tam podobieństwa nie widzę ;) 

W tym całym bajzlu niepokojące jest to, że wiek nie skłania do bycia poważnym - skończywszy jakiś czas temu lat czterdzieści i kilka odkrywam każdego dnia, iż głupota mnie nie opuszcza, a wręcz czasami przybiera na sile ;) Obawiam się, że jako staruszka poruszająca się z wykorzystaniem dodatkowych podpór będę równie rozwinięta w temacie bycia poważnym i dorosłym jak aktualnie ;) I tym optymistycznym akcentem zakończę te wywody niedzielne i nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wszystkim dystansu do siebie i otoczenia :) 

niedziela, 13 września 2015

"Szepty dzieciństwa" nie milkną...


Książka „Szepty dzieciństwa” jest inna niż wcześniejsze pozycje Anny Sakowicz. Pozostawia miejsce, między innymi, na refleksje i spojrzenie na swoje poczynania w roli rodzica. Uświadamia jak niewiele potrzeba, by zepsuć własne dziecko i takie okaleczone puścić w świat. Nawet jeżeli odnajdzie szczęście w dorosłym życiu to nie uwolni się od szeptów dzieciństwa, które nie tak łatwo odpuszczają i milkną. Zalęgają się w mózgu i drążą tam swoje korytarze wypełzając, od czasu do czasu, na światło dzienne. Baśka, główna bohaterka powieści, to kobieta, której los rzuca pod nogi „niespodzianki” dnia codziennego; o większość z nich się potyka i dostaje bolesne lekcje. Zwyczajna babka z mężem, którego trzeba kopać w dupsko na życiowy rozpęd, dwójką dzieciaków niczym nie wyróżniających się z tłumu i ojcem pijakiem, który wlecze za sobą ducha zmarłej żony to mieszanka, po której możemy się spodziewać wielu życiowych „atrakcji”. Całość to opowieść o życiu trzydziestokilkulatki, które zostało napiętnowane nieszczęśliwym dzieciństwem, zimną matką i ojcem, który nigdy nie tupnął, nie potrząsnął sobą i kobietą, którą wybrał na żonę i matkę swoich dzieci, by ta wreszcie zrozumiała, że jest złym człowiekiem. Bo jak nazwać kogoś kto określa swoje nienarodzone dziecko „larwą” i bardziej przejmuje się wyglądem niż losem dziecka. W książce znajdziemy cały ogrom emocji i przeżyjemy z główną bohaterką sporo życiowych zakrętów. Polecam na jesienne wieczory towarzystwo „Szeptów dzieciństwa”. 

Z okładki książki "Szepty dzieciństwa"
Grafika: Eve Daff

sobota, 29 sierpnia 2015

Połknęłam "Żółtą tabletkę" i dorwała mnie "Złodziejka marzeń" :)


Wpadła w moje ręce "Żółta tabletka". Debiutancki zbiór opowiadań Anny Sakowicz, który na wstępie kupił mnie krótkim opisem zamieszczonym na okładce (patrz zdjęcie poniżej). Autorkę "znam" z tekstów, które pisze na swoich blogach: KURA PAZUREM i ANNA-SAKOWICZ. Blog Kura Pazurem to jeden z moich ulubionych. Wpadam często i z własnej, nieprzymuszonej woli :) Anna Sakowicz ma niesamowity dar pisania o zwykłych rzeczach w sposób niezwykły. "Żółtą tabletkę" przeczytałam w jedno popołudnie. Po prostu wciągnął mnie ten świat dziwaków i styl, który znałam z bloga pisarki. Tytuły opowiadań krzyczały do mnie już od progu i zachęcały tą moją spragnioną absurdów łepetynę do przeczytania tego co w sobie kryją. Więc nie mogłam się oprzeć "Mieciowi, który na dupy poszedł", "Przygodzie z małpą" czy "Sodówce". Bawiłam się świetnie. Polecam w charakterze medykamentu na chandrę, gorszy dzień czy w celu oderwania się od tego świata na chwil parę. Jedyne co mi się nie spodobało w tej książce to okładka, ale to takie moje małe zboczenie pchające mnie ku przeróbkom okładek książek, które czytam ;) 

Z okładki książki "Żółta tabletka"

Zachęcona działaniem "Żółtej tabletki" zaopatrzyłam się w kolejną książkę autorki - "Złodziejka marzeń". Otworzyłam i ... przeczytałam ekspresowo. Pewnie dlatego, że w głównej bohaterce odnalazłam sporo swoich cech :) Książka natchnęła mnie niesamowitym optymizmem - mam ochotę iść i działać, a w mojej "rozczochranej" fruwa samolot z transparentem: W życiu na nic nie jest za późno i warto realizować swoje marzenia. Pewnie ze mnie żadna wyrocznia w dziedzinie literatury, ale jestem człowiekiem, który nie lubi się męczyć nad książką. Biorę jakąś do ręki, zaczynam czytać i ... zostaję lub uciekam. Zawsze zastanawiam się nad fenomenem tych wszystkich "górnolotnych dzieł", zdobywających nagrody takie i owakie, gdzie w nich tkwi ten geniusz. Jakieś tam trzy zwoje mózgowe posiadam, liznęłam trochę edukacji, ale jak czytam jedno i to samo zdanie, z takiego dzieła, dziesiąty raz to mnie słabizna bierze i po prostu rzucam dzieło w kąt. Widać mój system nerwowy tego geniuszu nie ogarnia ;) Książki Ani Sakowicz nie zaległy w kącie - czytałam dopóki nie dotarłam do ostatniej strony. I to jest dla mnie wyznacznik kunsztu pisarza - zatrzymać czytelnika i sprawić, żeby chciał więcej :) I nie trzeba do tego słów, których znaczenia nie rozumie połowa społeczeństwa i zdań, których skomplikowana budowa sprawia, że czujesz się jak imbecyl ;) Czeka na mnie trzecia pozycja tej autorki - "Szepty dzieciństwa", a w przyszłości z ochotą sięgnę po kolejne powieści Kury Domowej blogującej :) 

Z okładki książki "Złodziejka marzeń"
Grafika: Eve Daff

sobota, 17 maja 2014

Zarządca KOBIETOSKOPU, czyli kto się chowa za filarem...

Z pewnością nie odkryję tutaj Ameryki pisząc, że jestem kobietą; facet raczej nie pokusiłby się o zmontowanie blogowiska o nazwie: Kobietoskop. A może się mylę...?
Po co mi blog? Zarobić to na tym raczej nie zarobię, spora konkurencja - młodzież depcze po piętach; wyższe pobudki mną kierowały, mam nadzieję... Podobno mam talent literacki i nietypowo postrzegam to i owo, więc postanowiłam sprawdzić namacalnie czy rzeczywiście mam. Wiadomo, nie od razu Kraków zbudowano, więc nastawiam się na ostrą krytykę i dobijające mnie komentarze, ale co Cię nie zabije to zapewne wzmocni... 
Sukcesywnie będę upiększać to miejsce i postaram się o niepowtarzalny, oryginalny design. Zależy mi też na tym, żeby teksty dobrze się czytało - z góry dziękuję wszystkim tym, którzy podzielą się opiniami na ten temat. Moim celem jest blogowa opowieść, po prostu, o życiu. Wiem, brzmi prosto, banalnie, ale prostota jest czasami najbardziej skomplikowana :)


Nazwa: KOBIETOSKOP została wymyślona przeze mnie i zabraniam kradziochowania :)