poniedziałek, 11 maja 2015

Czelendżować każdy może... Korposzczurolandia obudziła we mnie zwierzę ;)

Grafika: www.it-manager.pl

Nigdy nie byłam pracownikiem korporacji i pewnie nie będę. Ostatnio znajome ludziska pokazały mi filmik, kazały obejrzeć i rzekły: Patrz i ciesz się, że w państwówce masz etacik! Tak jest właśnie w naszej firmie! No to patrzyłam. Filmik produkcji zagranicznej, scenariusz mnie z nóg nie zwalił, ale po obejrzeniu zrobiło mi się żal moich znajomych. Wiem co chcieli mi podprogowo przekazać: Firma oczekuje, żąda i wymaga! A spróbuj powiedzieć, że nie potrafisz, że nie jesteś w stanie, że nie masz pomysłu! Biada ci i następnego dnia nie masz po co wracać. Musisz być kreatywny, nakręcony jak świstak na podhalańskiej łące i do tego radosny jak dwa wiosennie brykające napalone zajączki. Pracownik korporacji ma być jak stal i umieć czelendżować problemy. Oczywiście nie każda korporacja zionie ogniem, a dla niektórych to prawdziwy balsam dla duszy móc się codziennie zmierzyć ze zwalającym z nóg wyzwaniem. Część ludzi chwali sobie taką pracę – chwalą zarobki, rywalizację, ten wir, który nie pozwala zwolnić nawet na sekundę i buzującą w żyłach krew przesiąkniętą zapachem Korposzczurolandii.
Dla mnie – beztrosko pętającej się po tym świecie biedronki na państwowym wikcie wypasionej, to trochę jak wyprawa do czeluści piekieł. Na samą myśl, że miałabym stać się częścią tej machiny, skrzydełka mi się zwijają w ruloniki, a kropki stają na baczność ;)

W wolnej chwili zachęcam do zapoznania się z tematyką dzieła filmowego – zadanie postawione tam wydaje się niemożliwe do zrealizowania, absurdalne i prawdopodobnie jest wytworem umysłu, który został naszpikowany jakąś obłąkańczą papką. Ale to tylko pozory... ;)


Po obejrzeniu dzieła oczywiście głośno i wyraźnie rzekłam, że idiota to wymyślił. Jakież było moje zdziwienie, gdy znalazłam filmik pokazujący jak można to zadanie rozwiązać i teraz już wiem, że zanim wygłoszę, że czegoś nie da się zrobić to się trzydzieści pięć razy zastanowię czy aby na pewno się nie da ;)


Miłego dnia :)

środa, 6 maja 2015

Igraszki w kremie śmietankowym w towarzystwie oswojonego ssaka...

Grafika: www.growingnaturals.com

Z osobistym, domowym osobnikiem płci męskiej czasami toczymy spontaniczne rozmowy mailowe, które jak to w takich przypadkach bywa nie zawsze są świadectwem potencjału intelektualnego toczących rozmowę. A zatem...

W jego słowach można się doszukać troski:
- Nie chcesz sobie wyjść z Pyśkiem do ogródka, jest fajna pogoda? Ty napijesz się kawy, zjesz jakieś dobre ciacho…
(Pysiek to nasz pies)

Hmm... Bierze mnie pod włos, kierowanie torów rozmowy w stronę ciastek nie oznacza nic dobrego, ale kontynuuję wątek podbarwiając go lekko syndromem ofiary:
- Do ogródka możemy iść, tylko ciastek nie mam, więc co mi tu smaka robisz?

Po chwili dowiaduję się, że jestem podejrzewana o mało chlubne czyny:
- Nie wierzę, że Ty nie masz gdzieś pochowanych jakiś czekoladek i ciastek... Przyznaj się!

Nie pozwalam zbić się z tropu i dalej brnę w syndrom ofiary ograbionej z odpowiednich ciastek:
- Ciastka i czekoladki są w szafce, ale nie są w kręgu moich zainteresowań - nie mają kremu w dużych ilościach :)

Jego logika po raz kolejny mnie zadziwia:
- To zjedz ich dużo, będzie dużo kremu!

Postanawiam wyjaśnić, że jego logika jest pozbawiona logiki; dorzucam jeszcze wątek chleba powszedniego w akcie chwilowej utraty mózgu zakupionego:
- Taa… Jak te ciastka są suche i kremu nie mają to ciekawe jak ich zwiększona ilość ma krem wyprodukować? Właśnie jem drugie śniadanie z tym nowoczesnym chlebem za 25 zł – dziadostwo jakich mało: nie słone, słodkawe, a konsystencja jakby ktoś kupę przykleił do kupy i upiekł.
(chleb, o którym mowa to chleb esseński bio)

Odpowiedź wyraźnie sugeruje, że widzi we mnie spory potencjał, aczkolwiek nie omieszka wytknąć mi chybionego zakupu:
- Ale dobry krem możesz sama sobie wyprodukować, co pewnikiem czynisz jak mnie nie ma. A co do chlebka - no cóż zachciało się wynalazków to teraz trzeba cierpieć ;)

Postanawiam zerwać z siebie szatę osobnika działającego w konspiracji, którą napastliwie usiłuje mi założyć rozmówca:
- Jasne... jak Ciebie nie ma to produkujemy z Pyśkiem całe galony kremu śmietankowego, ładujemy go do wanny i przez pół dnia tarzamy się w nim, a przez kolejne pół dnia robimy zawody - kto więcej i szybciej zje i nie zwróci ;)

Usilne starania zmierzające do zerwania szaty łasucha działającego w konspiracji są daremne… W końcu na swoje imię pracujemy całe życie, a do mnie wieki temu przylgnęło określenie ciasteczkowy potwór, więc rozmowa zostaje podsumowana tak jak się mogę tego spodziewać:
- I w końcu wyszła prawda na jaw i Ty ją wygłosiłaś! ;-)

Tutaj powinna się pojawić oprawa muzyczna - coś w stylu: 
Dadam! Tamtam! 
Dorzućmy jeszcze ze dwa bimbnięcia ze stuletniego dzwonu.

Miłego dnia ;)

środa, 29 kwietnia 2015

Szlachetne ciało! Jak cię trzeba żywić byś blaskiem powalało?

Grafika: www.facebook.com/WiemCoJemTV

Obracam się ostatnio w kręgach zdrowego żywienia. Zdrowe to ono może i jest, ale w życiu nie uczynię wyznania, że pyszne, mniamuśne i świata poza nim nie widzę. Natomiast znalazłam parę grafik, które może społeczeństwu wpadającemu na tego bloga przyniosą jakieś pożyteczne wymiary i rozmiary. W wolnej chwili można przestudiować i wdrożyć wedle uznania w życie lub zapomnieć i powrócić do żerowania na normalnym, tłuściutkim, słodziutkim pożywieniu :)

Metabolizm szybki jak szarżujący dzik w młodych kartoflach!

Nierozłączni jak plaster cytryny i martini!

Porzucamy cukier i z ksylitolu robimy lukier!

Pomaluj swój świat warzywami!

Produkty z listy poniżej w dłoń, a ty się stresie broń!

Cellulicie mój ukochany! 
Mordować Cię będziem pokarmami!

Zdrowe włosy na głowie mają się panoszyć? 
Jedz co trzeba i nie daj się prosić!

Paznokcie jak u rasowej czarownicy?
Konsumuj te cuda za dnia i po ciemnicy!

Grafika: www.facebook.com/WiemCoJemTV

wtorek, 28 kwietnia 2015

Porwała mnie mafia, a "Ojciec Chrzestny" zaatakował narząd słuchu...

Grafika: www.audioteka.pl

„Ojca Chrzestnego” nikomu polecać nie trzeba – kto czytał książkę wie, że to majstersztyk, do którego zachęta jest absolutnie zbędna - po prostu literatura z górnej półki. Dlatego trudno ubrać w słowa coś tak niezwykłego. Puzo świetnie wykreował grupę bohaterów, których osadził w mafijnym świecie pełnym jasno sprecyzowanych zasad. Przyznaję, że nie czytałam wcześniej książki – „Ojciec Chrzestny” trafił do mnie w wersji audiobooka. I w tym miejscu pozostaje mi również roztoczyć same zachwyty. To jeden z najlepszych audiobooków z jakim się zetknęłam – czytany z podziałem na role. Przygotowany po mistrzowsku z doborową obsadą – w roli Dona Corleone sam Janusz Gajos. Towarzyszą mu między innymi: Krzysztof Banaszyk, Łukasz Simlat, Adam Woronowicz, Kamilla Baar, Tomasz Kot, Borys Szyc, Olga Bołądź, Wojciech Mecwaldowski.
Słuchowisko zostało podzielone na rozdziały, które spajają krótkie fragmenty muzyczne znakomicie oddające atmosferę książki. Pan Krzysztof Banaszyk występuje w roli narratora i robi to wyjątkowo dobrze. Warto zwrócić też uwagę na rolę kreowaną przez pana Konopkę, który spektakularnie sapie – oczami wyobraźni po prostu widać tego zasapanego grubasa jakim jest Peter Clemenza. Nie sposób opisywać wszystkich postaci, ponieważ jest ich tam całe mnóstwo i każda zyskała nowe wcielenie dzięki aktorom, którzy w tym rewelacyjnym słuchowisku wystąpili. 
Audioteka.pl umieściła "Ojca Chrzestnego" w zakładce - bestsellery wszech czasów; audiobook ma świetne opinie i z pewnością zainwestowane w jego zakup złotówki nie są wyrzuconymi w przysłowiowe błoto. To dziewiętnaście godzin słuchania, więc jest to niewątpliwie wyzwanie, ale to wyzwanie akurat warto podjąć – jak dla mnie genialnie spędzony czas. Polecam.

Reżyseria słuchowiska: Krzysztof Czeczot
Kompozycja muzyki: Adam Walicki

sobota, 25 kwietnia 2015

Potęga wyobraźni w Parku Dzikich Zwierząt ;)

Grafika: www.stsonstage.com

Pozostając w klimacie szkolnym, który objawił swoje oblicze w poprzednim poście - W przyszłości zostanie orzeszkiem ziemnym. Ma do mnie żal, że przeszkadzam mu w karierze..., postanowiłam podzielić się z Wami tym co wpadło w moje ręce kilka dni temu - wypracowanie jednego z uczniów gimnazjum na temat "Wizyty w Parku Dzikich Zwierząt". Po przeczytaniu popadłam w prawdziwą zadumę zawieszoną na obniżonym poziomie żuchwy i prezentującą początkowy odcinek układu trawiennego. Tyle się mówi o braku kreatywności wśród polskiej młodzieży, że oni tylko internet obrabiają, żadnego polotu, wypracowania piszą w myśl zasady - co by Polska nie zginęła, a tu taka perełka się trafia... Proszę zwrócić uwagę na kompozycję opowiadania, zastosowanie dialogów, niesamowite zwroty akcji i szczęśliwe zakończenie. Zatem autor nie jest typowym przedstawicielem gimbazy charakteryzującej się zafiksowaniem na płaskie, nie wnoszące nic w życie czytelnika, skróty myślowe tak powszechnie stosowane jako forma porozumiewania się. O niezwykłej wrażliwości autora świadczy skierowanie swojej uwagi na małe dziecko i starsze pokolenie w postaci śmiejących się emerytów i klaszczących rencistów. Chłopiec zaskakuje tutaj swoim optymistycznym podejściem do życia, gdyż jak wiadomo te grupy społeczne nie są skore do takich harców. Niepokoi mnie tylko sposób odżywiania się tego młodzieńca - należałoby zwrócić uwagę Pani Minister od Edukacji, by utworzyła komitety, złożone z nauczycieli ochotników, zajmujące się kontrolą jakości i ilości spożywanych wśród gimnazjalistów pokarmów w szkole i poza nią ;)
Co ja tam będę Wam szyć... Sami przeczytajcie:

"Kupuję bilet. Przechodzę przez ciężką mosiężną bramkę. Bileter przerywa bilet i życzy mi miłego zwiedzania. Wchodzę, przede mną tłok. To nie jest zwyczajny dzień. Oglądam dzikie pawiany, mamuty, osły, konie, psa z wścieklizną. Nagle czuję, że ktoś dotyka mnie po plecach. 
- Dzień dobry. Jestem Zbysiu - przewodnik w parku. Czy chce pan mnie o coś zapytać?
- Skąd pan wiedział?
- Jestem półetatową wróżką.
- Ja natomiast dziennikarzem gazety. Czy mogę zadać kilka pytań?
- Oczywiście, chętnie na nie odpowiem.
- Jak dużo jest tutaj zwierząt?
- Dokładnie nie wiadomo, ponieważ w pewnych granicach mogą one dowolnie zmieniać miejsce, a nawet wychodzić poza park.
- Cały czas idzie za nami dzik. Czy jest niebezpieczny?
- Owszem, jest. Proszę uciekać.
Dzik rzuca się w pościg za Zbysiem. Przewodnik ucieka ile sił w nogach, a ja idę po podwójnego cheeseburgera z serem i niesamowicie ostrym sosem tabasco. Kanapka rozpływa mi się w ustach. Ten smak jest nie do porównania nawet z pizzą z pieczarkami. To jest pyszne. Nagle usłyszałem krzyk malutkiego dziecka. To olbrzymi orangutan porwał je i żąda okupu w postaci banana. Moja ciepła bułeczka ląduje na ziemi. Każda sekunda staje się wiecznością. Moje mięśnie powoli się napinają, rzucam się w kierunku klatki niebezpiecznego zwierzęcia. Wyrywam mu dziecko, rzucam je w kierunku gapiów. Orangutan wbija swoje olbrzymie pazury w moją twarz, gwałtownie wypluwam jeszcze niezmieloną do końca bułeczkę wprost na pawiana. On postanawia się zemścić i rzuca się na mnie. Jestem na brzegu klatki otoczony przez parę krwiożerczych istot pragnących mojej krwi. One rzucają się na mnie, ja nie tracąc opanowania obezwładniam je i wyjaśniam ich prawa. Dzikie zwierzęta lądują z powrotem w klatkach. To jednak nie jest koniec wrażeń. Słoń ucieka z wybiegu. Nie zastanawiając się długo, wskakuję do ciuchci zoo- autobusu i włączam piąty bieg. Pędzę za słoniem 500 metrów na godzinę. Wskakuję na dach ciuchci, a następnie na grzbiet rozjuszonego słonia. Oswajam go i parkuję nim. Tłum wiwatuje, matki z dziećmi klaszczą, emeryci się śmieją, a renciści skaczą. To ja Tarzan- król dzikich zwierząt." 
Źródło: http://www.45minut.pl/

czwartek, 23 kwietnia 2015

W przyszłości zostanie orzeszkiem ziemnym. Ma do mnie żal, że przeszkadzam mu w karierze...

Grafika: www.natablicy.pl

Temat stary jak świat, ale zawsze, bynajmniej u mnie, wywołujący uśmiech na facjacie. Nauczyciel doprowadzony do ostateczności potrafi stać się właścicielem prawdziwych złotych ust, chociaż w tym przypadku raczej złotego pióra. Szperając w Internecie natknęłam się na uwagi ze szkolnych dzienników – niektóre rozbudziły moją wyobraźnię, co zakończyło się niekontrolowanymi wybuchami radosnego rechotu. 

Polski uczeń to jednak mocno inspirujący być potrafi…

Bartek S. zabrał z ubikacji przetykacz do WC i robił stemple na ścianie. 

Twierdzi, że w przyszłości zostanie orzeszkiem ziemnym. Ma do mnie żal, że przeszkadzam mu w karierze. 

Na wf-ie nosi za małe spodenki. Zapytana dlaczego, twierdzi, że takie są bardziej sexy. 

Uczeń K. na lekcji przysposobienia obronnego podnieca koleżanki za pomocą gazety. 

Na fizyce pociera laskę o sweter bez pozwolenia. 

Na wycieczce szkolnej zerkał ku sklepowi z napojami alkoholowymi, gdzie potem dokonał zakupu pamiątek. 

Dłubie w zębach cyrklem, a to, co wydłubał, układa na ławce. 

W czasie zwiedzania muzeum ślizgał się na kapciach i podciął nogi przewodniczce. 

Bartosz przebiera się za rusałkę, demoluje parapet z kwiatami i gania za sprzątaczką. 

Przyniósł do szkoły trutkę na szczury z zamiarem wypróbowania jej na wychowawcy. 

Kowalski w trakcie lekcji uprawiał ziemię cyrklem w doniczce. 

Schowany za podręcznikiem fizyki wydaje odgłosy przyprawiające mnie o mdłości. 

Wyrzucił koledze teczkę za okno i powiedział, że "jak kocha to wróci". 

Wysłany w celu namoczenia gąbki wrócił z mokrą głowa i suchą gąbką. 

Zapytany, czy ma jakieś zwierzę, odpowiedział, że świerzb

Pluje pod nogi nauczyciela. Upomniany twierdzi bezczelnie, że bada siłę grawitacji. 

Przy próbie wpisania uwagi powiedział "niech pani wymyśli jakiś ciekawy tekst". 

Karolina zjada suche osy z parapetu. 

Kilka razy kopnął kolegę. Potem tłumaczył, że dostał drgawek. 

Powiedział nauczycielowi, że gdy zostanie dyrektorem, to wyrzuci go ze szkoły.

Spożywa drugie śniadanie w sposób odrażający. 

Kiedy wykręcałam żarówkę, krzyczał: " No dalej maleńka, dasz radę!"

Na melodię hymnu szkolnego ułożył pieśń zagrzewającą uczniów do walki z nauczycielami.

Mariusz narysował w zeszycie do języka niemieckiego członek męski i wmawia nauczycielce, że to Św. Mikołaj.

Demonstrując działanie gejzeru, opryskał pomidorem całą klasę. 

Uczeń wchodzi pod stół i szczeka.

Agnieszka kopnęła kolegę w krocze tak mocno, że kolega już drugą godzinę chodzi z genitaliami w rękach, tzn. je trzyma w ręku przez odzież wierzchnią w postaci spodni męskich czarnych.

Rysuje trumny na marginesach, twierdząc, że zakłada przyszkolny zakład pogrzebowy, a ja mogę być pierwszym klientem.

Tomasz bezcześci eksponaty w pracowni biologicznej, wkładając cietrzewiowi w dziób papierosa.

środa, 22 kwietnia 2015

Leśny, śmieciowy defekaczu weź przykład z robaka!

Dziś Dzień Ziemi... 
Wybrałam się na spacer na bezkrwawe łowy z aparatem za pazuchą. Jestem mieszkanką dużego miasta, ale i tutaj można znaleźć prawdziwe perły przez Matkę Ziemię wytworzone: kawałek lasu się znajdzie, polna droga, a i zwierzyna jakaś wylezie zza krzaka. Jeśli dodamy do tego odpowiednią pogodę to można rzec, że szło mi się prawie jak po Puszczy Białowieskiej :) Wydobyłam zza pazuchy sprzęt i uwieczniłam to i owo:






Uwieczniałam dopóki mi się nie zagotowało w środku; w obawie o niebezpiecznie rosnące ciśnienie w naczyniach krwionośnych musiałam porzucić fotografowanie i powrócić do świata realiów naszego kraju. Matka Ziemia ma swoje święto, więc dostąpiła zaszczytu ozdobienia jej niezwykle urokliwymi elementami nieożywionymi, które prawdopodobnie osobniki pozbawione mózgu pozostawiły licząc na to, że same się wyrzucą do miejsc przeznaczonych na takie ewenementy przyrodnicze. Moi Drodzy to nie fauna i flora powinna wywoływać w Was okrzyki zachwytu i zmysłowe pomrukiwanie, ale takie oto widoki:




Czyż to nie jest piękne? Artystyczny nieład zastosowany podczas wywalania tego wszystkiego zespolił się w prawdziwej symbiozie z leśnym i łąkowym ekosystemem. Jak wiele bym straciła, gdyby moje oczy musiały tylko doświadczać widoku nagiej, odartej z tych efektownych śmieci, Ziemi. Zadbano o dynamiczne zmiany mojego nastoju, których doznałam podczas spaceru. Cóż ci, durna babo, po ciszy, zieleni, zapachu lasu?!? Możesz w pełni zachłysnąć się powietrzem wzbogaconym o ulatniające się z odpadów wyziewy, których cały wachlarz przygnie twoje nędzne ciało do Ziemi byś mogła w pełni zespolić się ze swoją planetą. Stój i podziwiaj! 
Temat śmieci był poruszany na wielu blogach. Smutne, tragiczne, wywołujące bezsilność i złość jednocześnie, dowody bezmyślnego postępowania ludzi, którzy dla mnie nie są ludźmi. Nie porównam ich nawet do robaków, bo robaki nie srają świadomie we własne gniazdo. Mam dla nich tylko garść informacji: w każdym mieście, mieścinie, wiosce można znaleźć miejsca, które przyjmują wszelakiej maści odpady. Niektóre, na przykład, wielkogabarytowe można wystawić w określonym czasie i miejscu i mili panowie zabiorą. Istnieje coś takiego jak harmonogram wywozu śmieci różnych i różnistych. Powiem więcej - istnieje coś takiego jak wykaz odpadów, jeżeli ktoś nie wie z czym ma do czynienia - patrz np. tutaj. Zamiast zabijać śmieciami pobliski las wysil się człowiecze, poczytaj co nieco, rusz zadek sprzed komputera, zostaw w spokoju lajkowanie najnowszych zdjęć cioci Maryni i zainteresuj się tematem odpadów. Być może twoje działania zainspirują innych leśnych, śmieciowych defekaczy i przyczynicie się w ten sposób do przedłużenia żywotu i tak już sponiewieranej Matki Ziemi. 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Robal mnie napada, a ja się zachwycam hybrydą Pana Kleksa i Alicji w Krainie Czarów…

Grafika: www.szokblog.pl

Siedzę, piję kawę i nagle jakiś wielki robal zaczyna ślizgać się po moich wnętrznościach. Spokojnie - nie połknęłam jaj tasiemca w akcie desperacji, która osiągnęła gigantyczne rozmiary po tym jak od miesiąca mój mózg jest ograbiany z doznań ekstatycznych związanych z konsumpcją słodkości ;) 
Coś tam w środku się kotłuje i rodzi się nieodparta potrzeba wyrzucenia z siebie przewracających się po układzie pokarmowym słów. Nie wiem dlaczego moje natchnienie zadomowiło się w okolicach jelit, ale tak to mniej więcej odczuwam. Czasami napada mnie podczas różnych czynności domowych lub w nocy. Tego napadającego w nocy nie lubię, gdyż jestem leniem i nie chce mi się złazić z łóżka, gdy wysokich lotów myśli przetaczają się po mózgownicy i w związku z tymi wysokimi lotami wypadałoby je gdzieś zapisać ;) Oczywiście rano nie pamiętam ani słowa i pluję w twarz temu mojemu nocnemu lenistwu. Wiem też, że bez toczących wnętrza robali nie da się nic sensownego napisać, pisanie na siłę, wbrew sobie, zawsze źle się kończy. Moje znajome babiszony często zastanawiają się dlaczego chce mi się pisać? Czy nie mam lepszych zajęć w życiu? Wychodzi na to, że nie mam ;) Bazgrolenie prześladowało mnie od dziecka - „najciekawszy” etap miałam w liceum, kiedy to mój organizm wykazywał się jakąś niezbadaną dawką buntu pospolitego, który znajdował ujście w postaci produkowanych masowo wierszy głęboko przesiąkniętych dekadentyzmem i poszukiwaniem sensu żywota człowieka poczciwego. Niestety w akcie zemsty i buntu pokoleń spaliłam zeszyty z moją twórczością po tym jak stwierdziłam, że „dorośli” ludzie takich bzdur nie piszą. Na maturze wybrałam temat związany z interpretacją wierszy – jeden z nich był autorstwa zacnego Norwida, który, jak wiadomo był właścicielem mocno zrytego beretu. Moja pani polonistka dała mi za wywody ocenę bardzo dobrą, tłumacząc, że nie mogła dać celującej, gdyż wymagałoby to konsultacji z innymi polonistami ze szkoły, a nie wszyscy mogliby się zgodzić z tymi moimi próbami rozłożenia Norwida na części pierwsze. 
Wędrując po różnych blogach natrafiam na teksty, które do mnie mniej lub bardziej przemawiają. Odkąd pętam się po tej polskiej blogosferze wpadłam przypadkiem na dwa blogi, które mnie rozłożyły na łopatki wstrząsając mocno moim ośrodkiem rechotu i zadowalając w pełni to co zadowolone być powinno jak się czyta coś niepospolitego. Niestety jeden z nich jest w stanie zawieszenia, ale mam nadzieję, że autorka powróci na łono swojego bloga i będzie dalej cieszyć gromadę swoich wielbicieli – blog Konstelacje damsko-męskie. Drugi to blog kobiety, która ma niesamowitą łatwość manewrowania słowem i tworzenia opowieści, przy których wielokrotnie wyłam ze śmiechu jak mocno pobudzona erotycznie żaba na wiosennych godach. Mowa o Pani S., która wizjonuje mi się jako odziana w groszkowozielone, zwiewne szaty niewiasta będąca skrzyżowaniem Pana Kleksa i Alicji w Krainie Czarów (mam nadzieję, że się kobieta nie obrazi i nie spali kukły stworzonej na moje podobieństwo na rynku swojego miasta ;)). Pewnie każdy ma takie ulubione blogi, które w szczególny sposób są mu bliskie i powodują nadmierną produkcję pociągu, okraszonego miętą, do ich właścicieli :)

piątek, 10 kwietnia 2015

Padam do nóżek i całuję stópki naszemu kochanemu ZUS-owi...

Grafika: www.nowiny24.pl

Wszyscy narzekają na instytucje działające w naszym zacnym kraju, a ja wręcz przeciwnie: pochwalę, pogłaskam po główce i do piersi przytulę. Na szczególne pochwały zasługuje tutaj ZUS. Chciałam wyróżnić Zakład Ubezpieczeń Społecznych za ekspresowe działania, skrupulatne kontrole i niesamowicie sympatycznych pracowników. Po niespełna trzech tygodniach od operacji mojego barku już skierował mnie na badanie kontrolne, które przeprowadzał lekarz orzecznik Zakładu. No chwała im za to – przecież mogłam zwolnienie lekarskie kupić na osiedlowym targu, a że fantazję mam nielichą to kazałam wpisać, że operacje miałam i w szpitalu siedziałam. Lekko skołowana, z ręką zaopatrzoną w ortezę, zostałam dowieziona przez członka rodziny, który musiał się z pracy zwalniać, do siedziby ZUS-u i tam oczekiwałam na przyjęcie. Po pół godzinie zawezwała mnie chuda zołza z wyrazem twarzy, pod tytułem: Bez kija nie podchodź! Szanowna pani orzekająca postukała sobie po klawiaturce, skserowała mój wypis ze szpitala, usiłowała wprawić moją rękę w ruch, po czym, po nieudanych próbach tej procedury, mogłam sobie iść. Minęło kilka dni i pojechałam na wizytę kontrolną pooperacyjną do lekarza, który operację przeprowadzał. Ten dokonał oględzin i wystawił zwolnienie lekarskie (poprzednie się skończyło) na kolejne tygodnie. I cóż robi nasz kochany ZUS… Od wystawienia L-4 mija dokładnie siedem dni i dostaję kolejne wezwanie do stawienia się przed orzecznikiem. Odbierając ten list polecony po prostu wzrosło mi zwyczajnie, po ludzku, ciśnienie. Czy oni myślą, że po tak krótkim czasie zdarzył się cud i moje poszarpane ścięgna, spięte śrubą cudownie się uleczyły? A może nie mają co robić i się nudzą? To ja mam dla nich zajęcie! Burza mózgów na temat: Dlaczego człowiek w tym kraju na operację, np. barku musi czekać dwa lata? Nie wspominając tutaj o takich kwiatkach jak np. endoproteza stawu biodrowego, gdzie czas oczekiwania wynosi kilkanaście lat!!! Albo – dlaczego człowiek, który pracuje jak jeleń, składki mu ściągają, jak musi mieć zrobiony rezonans magnetyczny to słyszy, że dopiero za pół roku? Jest zajęcie? Jest!
W tym kraju, żeby chorować trzeba mieć sakwę wypełnioną po brzegi, ewentualnie można zostać menelem, nie obrażając meneli, bo takim robią np. rezonans z marszu, jak znajdą pijanych z rozbitą głową na przystanku autobusowym. 
A zwykły, szary zjadacz chleba jest nikim:
Rok temu, dla odmiany, miałam operację drugiego barku, w którym również nastąpiło spustoszenie w ścięgnach i tym podobnych. Żyć się nie dało, ból nie do zniesienia, żyłam na ketonalu. By skrócić swoje cierpienia musiałam wydać fortunę, aby zapłacić za operację i badania towarzyszące, bo nasz NFZ jedyne co orzekł to właśnie to, że mam czekać dwa lata, a ból barku życiu nie zagraża. Dla złagodzenia nędznego żywota mogę się dalej paść ketonalem, ewentualnie spożywać trunki wysokoprocentowe. 

Bez komentarza…

Post scriptum:
Mam nadzieję, że ZUS wszystko i wszystkich tak skrupulatnie kontroluje w tym kraju, siebie również...