wtorek, 8 grudnia 2015

Czekolada w ustach?!? Pani! To rozpusta!

Grafika: www.terravita.pl

Wpis zawiera lokowanie produktu ;) Dodatkowo lokowanie produktu nie idzie w parze z jakimikolwiek korzyściami finansowymi, chociaż przyznaję się bez bicia, że może się wiązać ze zbytkami świata doczesnego w postaci materialnej. Skoro już dopuściłam się tej mało fachowej reklamy to wyjaśniam, iż ja to mogę zawsze, wszędzie i z ochotą wielką pisać o słodyczach, ciastkach, ciasteczkach i gdyby jakaś firma poszukiwała testerki to zgłaszam się na ochotnika i nawet za darmo mogę się temu testowaniu oddawać o każdej porze dnia i nocy.
Wracając do czekolady to mój ulubiony zestaw to czekolada zagryziona śledziem; oczywiście nie ma to nic wspólnego ze stanem błogosławionym, gdyż w takim stanie musiałabym być od około 30 lat. Jakoś tak śledzie i czekolada dobrze mi się komponują ;) Kocham różne czekolady, ale w związku z lokowaniem produktu polecam Terravitę :) 
A zatem przejdźmy do meritum i roztoczmy moje czekoladowe wspomnienia :)

Razu pewnego, wtorkową porą,
pobiegłam do sklepu z gotówką sporą.
Buszuję wśród alejek, kosz napełniam ochoczo,
wtem zaniepokojona szeroko otwieram oko.
Wśród tłumu czekoladowej gromady 
uśmiecha się do mnie tabliczka czekolady.
Przecieram raz jeszcze oczy zdumiona -
przytomność umysłu nie jest przytępiona!
Czekolada się szczerzy, macha do mnie łapami,
mówić zaczyna poruszając z czekolady ustami:
Jeżeli mnie kupisz kobieto z inteligencją na twarzy,
to coś niesamowitego w twym żywocie się wydarzy!
Oglądam czekoladę z każdej strony...
Kupić? Nie kupić? Wybór przesądzony!
Łakomczuchem jestem o sporym potencjale,
jedna czekolada nie wzrusza mnie wcale.
Biorę do ręki magiczną tabliczkę czekoladową,
z napisem Terravita, ze skórką pomarańczową.
Rozochocona biegnę do kasy,
pakuję ekspresowo wszystkie frykasy.
Czekoladę śpiesznie wyciągam z opakowania,
zęby w nią wbijam i czekam na doznania!
Kęs pierwszy eksploduje mi w ustach!
Co za kosmos! Prawdziwa rozpusta!
Czekoladowa rzeka zalewa mój przewód pokarmowy,
doznaję oszołomienia, teobromina uderza mi do głowy!
Pochłaniam całą tabliczkę niezwykłej Terravity,
lecz mój żołądek wcale nie jest syty.
Pędzę po kolejne czekolady w pośpiechu,
kupuję wszystkie smaki, na płytkim oddechu!
Szczerząc się od ucha do ucha lecę do chałupy,
nakarmić Terravitą wszystkie łakomczuchy!
 Zatraceni w smaku, w objęciach czekolady,
zbiorową rozpustę uprawiamy bez obawy!

zBLOGowani.pl

środa, 2 grudnia 2015

Porady na jesienną chandrę - ni z gruchy, ni z pietruchy ;)

Mamy za oknami to co mamy: szaro, wietrznie, po oczach jakimś deszczem chlasta, oceany parasoli, kałuż i błota. Społeczeństwo zastanawia się jak tu przetrwać jesienną chandrę i nie zaszyć się w ciemnym kątku mieszkania i udawać, że go nie ma, bo oczekuje na wiosnę przywalone tym całym błotno - deszczowym nieszczęściem wszechświata. 
A może wcale nie ma czegoś takiego jak jesienna deprecha? No, ale jak tu jej nie mieć jak wszędzie trują o tym, że jest i atakuje każdego? W internecie można znaleźć mnóstwo porad jak przetrwać ten niekorzystny czas podcinający skrzydełka nawet najbardziej kolorowym motylom rozsianym w społeczeństwie. Wszyscy radzą, żeby się rzucać do wanny i kąpieli aromatycznych zażywać, żeby się spoić gorącą, aromatyczną czekoladą, żeby witamin napakować do żołądka, żeby kolorami radosnymi się otaczać, żeby uprawiać jakiś sport, bo hormony szczęścia nas zaleją w ilości hurtowej i tak dalej. 
Sama chodzę jak błędny rycerz, bo z natury niskociśnieniowcem jestem i aktualna pogoda robi ze mnie skrzyżowanie leniwca z bohaterem "Nocy żywych trupów". Szare niebo jakoś nie nastraja mnie do radosnych uniesień i biegania boso po łąkach, ale jakieś marne resztki mojego optymizmu usiłują walczyć z tym całym badziewiem jesienno - depresyjnym; zatem upijam się tymi czekoladami i nie tylko - inne trunki wprowadzające magiczne elementy do rzeczywistości też mi się zdarzają ;) A! Wracając do czekolady pitnej to polecam, a wręcz nakazuję polskiemu narodowi spróbowanie czekolady z likierem z czarnego bzu! Powiem tak: dawno mi żaden napój tak dobrze nie zrobił i nie połechtał tak radośnie sponiewieranych jesienią komórek mózgowych. 
Tym, którzy się spodziewali rewolucyjnych porad, wyrywających z fotela, jak przetrwać jesień życzliwie donoszę, iż takowych nie posiadam :) Ja na ten przykład napisałam sobie dzisiaj ten post, żeby sobie zrobić dobrze, dodatkowo zaopatrzyłam się w herbatę z aromatem róży, którą podrasowałam nalewką wiśniową, posadziłam swoje zacne zakończenie pleców na miękkiej kanapie, omotałam się kocykiem i dodatkowo dopieszczam swój grzbiet termoforem zapakowanym w futerko w kolorze misiowego brązu :)  
A Wam na otarcie łez wrzucam parę zdjęć, na których jest dowód na to, że jesień to nie tylko szare bajora i smętnie pomykające postacie zainfekowane depresją :)
Trzymajcie się ciepło :)




  

 



Grafika: Eve Daff

niedziela, 29 listopada 2015

Kobieca sztuka przetrwania...


Pewnie nie będę odosobniona w tym wyznaniu, ale moim najbardziej znienawidzonym przedmiotem w szkole była historia. No ni w ząb nic mi się tam nie kleiło i nie układało. Przechodziłam męki najgorszej kategorii ucząc się dat, nazwisk i usiłując zapamiętać co, gdzie i w jakim celu się wydarzyło. Mój mózg bardziej zaprogramowany był na nauki ścisłe, więc przede wszystkim matematyka i biologia w tej mózgownicy się zagnieździły; na historię brakło miejsca lub miejsce wolało się zapełniać inną wiedzą. 
Aż tu pewnego razu zagościła w mojej skrzynce pocztowej przesyłka... Od wydawnictwa Znak dostałam książkę Aleksandry Zaprutko - Janickiej o zachęcająco brzmiącym tytule: "Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania". Autorka jest historyczką, publicystką oraz współzałożycielką portalu "Ciekawostki historyczne", na który warto zajrzeć, gdyż "Historia nie musi być nudna, rozwlekła ani śmiertelnie poważna. Wcale nie trzeba odchodzić od faktów, aby przedstawić wciągające, trzymające w napięciu i przyprawiające o zawrót głowy anegdoty". (cytat pochodzi z: http://ciekawostkihistoryczne.pl)


Na okładce możemy przeczytać, iż jest to "Pierwsza książka o kulinarnej zaradności Polek w czasie II wojny światowej". Do takiej historii to mnie zachęcać nie trzeba! Zaintrygowana otworzyłam i zaczęłam czytać. Oczywiście nie będę tutaj łgać, że pochłonęłam książkę w ciągu jednego wieczoru; zajęło mi to troszkę czasu, ponieważ w książce jest sporo historii, ale umiejętnie sprzedanej i zakamuflowanej w postaci niezwykle interesujących opowieści z czasów II wojny światowej. "Okupacja od kuchni" to propozycja dla każdego, warto zapoznać się z niesamowitą kreatywnością, odwagą i determinacją Polek, które musiały wyżywić rodzinę nie mając pod ręką marketów wyposażonych w dobra wszelakiej maści. Uciekały się do podstępów, łamały prawo, a godność chowały w buty, by zdobyć coś do jedzenia. Ta książka to podróż do przeszłości, która przyda się wielu, po to, by docenić to co mamy na co dzień i zastanowić się nad sobą, gdy wyrzucamy do kosza kolejne porcje żywności. 


W "Okupacji od kuchni" znajdziemy również okupacyjną książkę kucharską. Jeżeli ktoś chce spróbować jak smakowała wojenna kuchnia to polecam; podobno tort z fasoli jest pyszny. Poza tortem można sobie przygotować, np.: gulasz ziemniaczany, najprostszą zupę świata, budyń z kapusty, oszczędnościowy sos majonezowy czy marcepanki bez marcepanu. 


Książka z pewnością będzie świetnym prezentem dla wielbicieli historycznych faktów podanych w dość nietypowej formie, ale też dla tych, którzy historię omijają szerokim łukiem. Polecam.

Grafika: Eve Daff

czwartek, 26 listopada 2015

Jazda samochodem... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Może na pierwszy rzut oka nie widać, ale ja niesamowicie romantyczną istotą jestem ;) Dziś tak romantycznie w kierunku wiosny mnie poniosło i kwieciem pachnącym umysł mi zasypało. Tyle tego kwiecia było, że zapach mnie zamroczył i przebłysk mi taki mało romantyczny wyszedł ;) Cóż... Jazda samochodem nie wyzwala we mnie radosnych uniesień i lekkości bytu, tylko najgorsze wcielenia ze mnie wyłażą. Aczkolwiek uważam, że i tak świętą mam cierpliwość i przekleństwami nie rzucam na prawo i lewo. Są jednak sytuacje na drodze, które świętego by w diabła zamieniły, zwłaszcza jak się śpieszy do roboty. O niektórych pisałam w poście: Miś Polerant i inne dziubdziusie drogowe, a inne pewnie znacie z własnego żywota. Grunt to zachować stoicki spokój i bez napiętych nerw to okiełznać ;)


Grafika: Eve Daff

poniedziałek, 23 listopada 2015

Miałam piękny sen... A tu poniedziałek jak w mordę strzelił ;)

Grafika: www.fineartamerica.com

- Wstawaj! Dzień dziecka się skończył! Wstawaj! - słyszę jak przez mgłę przeraźliwy skowyt, który niemiłosiernie drażni moje prawe ucho. Otwieram oczy… Nie padam z wrażenia na podłogę jak kłoda tylko dlatego, że już leżę. Nade mną pochyla się moja własna gęba przyczepiona za pomocą mojej własnej szyi do mojego własnego ciała.  
- No co tak gały wybałuszasz?!? Chciałaś klona, to masz! - moja własna gęba bezczelnie rzuca tekstem opluwając mi soczyście przy okazji pół twarzy. Fakt, nie raz taka wizja przemknęła niczym Pendolino przez moje połączenia mózgowe, ale kto by się spodziewał, że kiedykolwiek klon stanie przez moim obliczem.  
- Stara! Koniec spoczywania w pozycji horyzontalnej! Trzeba mnie do roboty wyszykować. Tu masz pilot dostosowany do twoich potrzeb. Naciskasz, dostrajasz i voilà: twój klon zwala z nóg doskonałością!  
No to naciskam… Szast - prast! Po paru sekundach klon stoi ubrany zgodnie z najnowszymi trendami mediolańskich domów mody, zmakijażowany i dzierżący w łapach ekwipunek niezbędny do pracy. Żuchwa prawie wylatuje mi z zawiasów. No takiej dupy to ja dawno nie widziałam! Oglądam się, to znaczy klona, z każdej strony i nie mogę wyjść z podziwu. Jakaś taka wysmuklona jestem, nic mi się nie zwija, nie podwija, żadne fałdki i inne takie nie wyłażą cichaczem jak tylko się je spuści z oczu.
- O w mordę jeża! No powiem Ci, że odwaliłeś mnie jednorazowo! Milion dolarów to przy tobie uboga ciocia zza wschodniej granicy. Jest tylko jeden problem... Jak szefostwo cię zobaczy to nie mam czego szukać w robocie. Musisz się delikatnie obrobić w kierunku szarzyzny nie rzucającej się w oczy, ale z zachowaniem smaku i oryginalności. Aaa... I przypadkiem jakiego odjechanego samochodu sobie nie wyklonuj! Pamiętaj, że wpasowujesz się ze wszystkim w trend szarzyzny nie generującej odruchów obrzydliwej zawiści współpracowników. Najlepiej właduj się w tego mojego wiekowego rzęcha, ewentualnie możesz mu nowy lakier pierdyknąć, w środku posprzątać i tapicerkę wyprać.
- Wszystko będzie wedle twych życzeń. - klon bez cienia sprzeciwu zmienia wizerunek swój i rzęcha. Całuje mnie soczyście w policzek i wychodzi do pracy.
Wracam do łóżka z książką i pyszną kawką, którą klon przygotował po mistrzowsku. Mimo wszystko mam trochę obaw jak klon się w robocie odnajdzie i czy głupot nie narobi. Aż tu nagle… Szast - prast! Z pilota wysuwa się mały ekranik, na którym jak w mordę strzelił klonik w pracy mojej osobistej mi się ukazuje. A to sprytny wynalazek! Pełna inwigilacja klona. Ha! Upewniwszy się, że klon sprawuje się jak ta lala przypadkowo odkrywam na pilocie funkcję wysyłania poleceń. Korzystam bez wahania i listę zakupów, która się sama tworzy, wysyłam do tego mojego cudaka. Tymczasem sama idę kontynuować leżenie bykiem w pachnących pościelach. 
Około godziny 16.00 wraca klon: zadowolony, optymizm aż z niego kipi, z pięcioma torbami zakupów. Już w progu informuje mnie, że za zakupy zapłacił gotówką, którą wyprodukował w specjalnej maszynce ukrytej w pępku.
Z niesamowitą gracją wykłada towar z siatek i błyskawicznie chowa do lodówki, szaf i szafek kuchennych. Następnie ochoczo bierze się za mycie okien. Potem płynnie przechodzi do szorowania łazienki i prasowania sterty ciuchów.
W międzyczasie robi bezkaloryczne ptysie z kremem waniliowym i torcik czekoladowy z wiśniami.
Wniebowzięta leżę na kanapie, pałaszuję piątego ptysia i rozkoszuję się masażem stóp, który profesjonalnie wykonuje klon nucąc anielskim głosem muzykę relaksacyjną. Zanurzona w dźwiękach rodem z Tybetu odpływam...

Ech… jakież piękne byłoby takie życie ;) Dajcie mi klona chociaż na dwa dni w tygodniu :)

środa, 18 listopada 2015

Jakoś tak polubiłam dziada jednego...

Grafika: wall-art.com

Jaga A postanowiła się nade mną poznęcać ;) i nominowała mnie do zabawy Liebster Blog Award, która to jest przenoszona drogą internetową po blogosferze. Jeżeli jest tutaj jeszcze ktoś kto nie wie o co chodzi to przypominam, iż: "Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego Blogera, w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób oraz zadajesz im 11 pytań".
Jago A dziękuję za wyróżnienie i ochoczo odpowiadam na Twoje pytania :)

1. Scena filmowa, którą chciałbyś/chciałabyś odtworzyć w swoim życiu...
Taaa... Mój osobisty chłop domowy już raz darł ze mnie łacha jak przeczytał na tym blogu, że chciałabym zatańczyć do kultowej piosenki z filmu "Dirty Dancing" :) Zatem chciałabym odtworzyć końcową scenę z tego filmu - sławetny taniec do pieśni "Time of my Life". Można się śmiać :)


2. Są przedmioty, które kojarzą się z dzieciństwem. Dla mnie to...
Z dzieciństwem kojarzy mi się stara, wełniana czapka w kolorze brudnego różu, którą nosiłam zawsze ze sobą, ale nie na głowie, tylko w kieszeniach spodni, kurtek, sweterków, itp. Do tej pory nie wiem o co chodziło z tą czapką, ale było to coś w rodzaju "towarzysza" życia. Czapka była często i gęsto miętoszona przeze mnie i w wyniku tego miętoszenia został z niej łachman, który w końcu wyrzuciłam :) Mój związek emocjonalny z różową czapeczką to prawdopodobnie niezaspokojona potrzeba posiadania zwierzęcia futerkowego  ;)
3. Jesteś w wesołym miasteczku – jakiej atrakcji nie odpuścisz mimo posiadanego od dawna dowodu osobistego.
Moja kariera w wesołym miasteczku kończy się przy wejściu. Jako człowiek zwracający zawartość żołądka na wszelakich atrakcjach tego miejsca omijam szerokim łukiem te przybytki radości :)
4. Przez kilka dni masz dar … głos sprawia, że to, co czytasz, staje się realne. Jakiej książki nie przeczytałabyś nigdy na głos?
W młodości czytałam horrory i tego rodzaju książki nie przeczytałabym na głos. Mordercze grzyby, prześcieradła gwałcące niewiasty w zamczyskach oraz morze krwi, bebechów i obleśnych zjaw nie są mi do szczęścia aktualnie potrzebne ;)
5. Z czego ostatnio śmiałaś się do łez?
Ostatnio wpadł mi w ręce Woody Allen ;) To chyba mój idol, jeżeli chodzi o słowa, które opuszczają ciało. Czasami dziwne rzeczy mnie bawią, więc czytając jego teksty suszę zęby, bywa, że do łez:

Mo­je życie jest żałos­ne. Os­tatni raz byłem w ko­biecie zwiedzając Sta­tuę Wolności.


Jes­tem tak po­dek­scy­towa­ny, że chy­ba umy­je dzi­siaj wszystkie zęby.

Achil­les miał tyl­ko piętę Achil­le­sa. Ja mam całe ciało Achillesa.

Bi­sek­sualizm? Niewątpli­wie pod­wa­ja two­je szan­se na so­botnią randkę.

Zwa­riowałaś? Zacho­waj trochę sza­leństw na menopauzę!

Je­dyny raz osiągnęliśmy z żoną równoczes­ny or­gazm, gdy sędzia pod­pi­sywał nasze do­kumen­ty rozwodowe.

– Gdy­byś była moją dziew­czyną, kochałbym się z tobą w każdym po­koju, na każdym łóżku, na każdym dy­wanie, na każdym stole...
– ... ma­my też piękne wczes­noame­rykańskie żyrandole.


6. Pierwsza myśl po przebudzeniu...
Może dziś jest sobota??? Błagam, niech dziś będzie sobota! Nie?!? Cholera!!!
7. Chomikujesz rzeczy w myśl zasady „przyda się” czy wyrzucasz?
Chomikuję, ale nieświadomie, lubię artystyczny nieład i mam różne "przyda się" pochowane po kątach.
8. Kierujesz się rozumem czy sercem?
Zdecydowanie rozumem :) Serce służy mi do pompowania krwi do tegoż rozumu, więc w sumie można rzec, że jest zaangażowane pośrednio w ukierunkowywanie mojej postaci.
9. Co denerwuje Cię tak bardzo, że wychodzisz z siebie?
Ja niespotykanie spokojny człowiek jestem :) Ale jak ktoś przekroczy magiczną granicę to wtedy rodzi się potwór; najbardziej to mnie głupota denerwuje i ludzie, którzy chcą mi tą głupotę wciskać w mało umiejętny sposób.
10. Twoja znienawidzona praca...
Praca domowa? Zdecydowanie robienie porządków w szafach, szafkach i tym podobnych; układanie, przekładanie, wycieranie, segregowanie, wyciągania i wkładanie podnosi mi poziom agresji, co może skutkować poważnymi stratami w nagromadzonej porcelanie ;)
11. Największy złodziej czasu...
Ten blog :) Ale wybaczam mu, bo go jakoś tak polubiłam dziada jednego :)

Do zabawy nominuję wszystkich, którzy tu wpadną (odpowiedzi można zostawić w komentarzach) oraz następujących szczęśliwców, których sobie upatrzyłam w tłumie blogowej zawieruchy (oczywiście przymusu nie ma); zapraszam więc:


A teraz pytania:
1. Masz taką sklerozę, że wychodzisz do pracy bez ubrania. Nagle orientujesz się, że jesteś goła/goły i wszyscy patrzą na Ciebie jak na wariata. Co powiesz do tłumu gapiów, by zamknąć im rozdziawione usta? 
2.Gdybyś złapała/złapał złotą rybkę, to o co byś ją poprosiła/poprosił? (przypominam - masz 3 życzenia)
3. Jaka potrawa wystrzeliła Twoje kubki smakowe w kosmos?
4. Twój pomysł na totalnie odlotowy babski/męski wieczór to...
5. Piosenka, przy której zawsze masz ochotę tańczyć to...
6. Rodzisz się po raz drugi... w ciele zwierzęcia :) Jaki to zwierz? 
7. Najbardziej szalona rzecz popełniona w życiu to...
8. Dokończ zadanie: Kocham siebie za...
9. Najbardziej zapamiętany przedmiot/przedmioty w szkole to... Dlaczego?
10. Jak zabawisz rozwrzeszczanego dwulatka sąsiadów, którym masz przyjemność opiekować się w piątkowy wieczór?
11. Czego zazdrościsz płci przeciwnej? 

poniedziałek, 16 listopada 2015

Prawda... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Prawda... Jest i zawsze wylezie na wierzch, nawet jak nam się czasami wydaje, że sprytnym kłamstewkiem zakamuflujemy jej oblicze. Przebłysk zrodził się jakiś czas temu przy okazji tekstu: Prawda naga jak dupina w otchłani porcelanowej muszli klozetowej... 


Grafika: Eve Daff

czwartek, 12 listopada 2015

Ja pierniczę! Ty pierniczysz! Rozpusta pełną gębą! ;)

Piernik z powidłami śliwkowymi i polewą czekoladową

Dawno nie było o ciastach :) No to biję czołem o posadzkę w ramach pokuty i śpieszę z przepisem na fantastyczny piernik z powidłami śliwkowymi i polewą czekoladową. To idealne ciasto na czas Świąt Bożego Narodzenia i nie tylko. Piernik jest aromatyczny, prosty do zrobienia - robiłam pierwszy raz i jestem nim zachwycona.

Inspirowałam się przepisem pochodzącym ze strony: http://www.kwestiasmaku.com

Składniki na ciasto:
125 g masła 
250 g brązowego cukru (może być zwykły)
3 łyżki miodu 
2 łyżki powideł śliwkowych 
4 łyżeczki przyprawy piernikowej 
1 łyżeczka cynamonu 
2 łyżki kakao 
2 łyżeczki sody oczyszczonej 
2 pełne łyżki kawy zbożowej (użyłam INKI) 
250 ml mleka 
2 jajka 
300 g mąki pszennej tortowej 

Do przełożenia piernika:
kilka łyżek powideł śliwkowych lub więcej - wedle uznania (w Biedronce są dobre powidła ze śliwek węgierek) 

Polewa: 
pół szklanki śmietany kremówki (30%-36%) 
100 g mlecznej czekolady 
1 łyżka kawy zbożowej INKI 
4 łyżki alkoholu (użyłam whisky o posmaku miodowym) 

Piekarnik nagrzałam do 1800C – grzanie góra i dół bez termoobiegu. W garnku, na małym ogniu, roztopiłam masło, następnie dodałam cukier i wymieszałam. Kolejno dołożyłam miód, powidła śliwkowe, przyprawę korzenną, cynamon i kakao. Podgrzewałam jeszcze minutkę na minimalnym ogniu cały czas mieszając. Gorącą masę zdjęłam z ognia, odczekałam minutę i dodałam kolejno sodę, kawę zbożową, mleko oraz roztrzepane jajka. Wszystko energicznie wymieszałam łyżką. Stopniowo dodawałam mąkę i mieszałam dalej, aż masa zrobiła się gładka – bez grudek z mąki. 
Masę wylałam do formy keksówki (o wymiarach 15 cm x 25 cm); nie smarowałam jej niczym, ponieważ ciasto do niej nie przywiera, ale można posmarować tłuszczem i obsypać np. mąką czy otrębami. Wstawiłam do piekarnika i piekłam około 60 minut (sprawdzałam patyczkiem czy się upiekło). Po upieczeniu wyjęłam z piekarnika, wystudziłam i przekroiłam na pół. Następnie przesmarowałam obydwie połówki powidłami śliwkowymi i skleiłam. Polewę zrobiłam następująco: w garnuszku zagotowałam śmietankę, odstawiłam z ognia, dodałam kawę i wymieszałam do rozpuszczenia; następnie dołożyłam połamaną na kawałeczki czekoladę i mieszałam aż całkowicie się rozpuści. Na koniec dodałam alkohol, ostudziłam polewę i wysmarowałam piernik.

Zdjęcia nie wyszły widowiskowo, ale ciemno było :)

Grafika: Eve Daff

środa, 11 listopada 2015

WYNIKI KONKURSU! - kartka z kalendarza pozytywnie zakręconych myśli nieuczesanych ;)


Nie będę tutaj wspominać o rwaniu włosów i szarpaniu odzienia, które to wydarzenia miały miejsce podczas obrad jury. Osobisty chłop domowy został pokonany przez trzy wrzeszczące babiszony, ale trzymał się dzielnie i nawet udało mu się jedno zdanie w całości wydusić, kiedy zagroził wyrzuceniem całego towarzystwa z domu prosto w objęcia deszczu i wichury - bez butów i okrycia wierzchniego. Babiszony się opamiętały, wyraziły skruchę i dopuściły chłopa do głosu. Oczywiście jak to przy konkursach bywa werdykt nie jest w ogóle obiektywny, więc wszystkich nienagrodzonych przytulamy do piersi i serdecznie dziękujemy za udział w konkursie. 

Jury ogłasza co uzgodniło:

I miejsce:
Kalendarz z pieśnią na ustach wędruje do Jotki
gdyż jury doceniło wkład, zaangażowanie oraz niezwykłą inwencję twórczą tej urokliwej Kobiciny :)
Myśli zaproponowane przez nią: 
Lepiej zgrzeszyć i potem żałować, niż żałować, że nie miało się okazji do grzechu... 
Lepszy z miłością kubek herbaty, niźli w bukietach przecudne kwiaty... (wyróżniona myśl)
Lepiej zużywać się, niż rdzewieć!

I miejsce: 
Kalendarz radośnie wędruje również do Jagi A
Myśl: Kto się nauczy śmiać z samego siebie będzie mieć ubaw do końca życia!

II miejsce: 
Piórko leci do Kamili Kosińskiej
Myśl: Problemów nie twórz, tylko je rozwiązuj.

III miejsce: 
Drugie piórko frunie do Iwony blogerki
Myśl: Brak poczucia humoru w małżeństwie to równia pochyła do rozwodu.


Wszystkich wyróżnionych proszę o przesłanie adresu do wysyłki nagrody na adres mailowy: 
evedaff@gmail.com

niedziela, 8 listopada 2015

Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem?

Grafika: www.muscleinfo.pl

Na siłownię, taką nieco nietypową, o której pisałam tutaj, chadzam nie z własnej woli – kazali mięśnie wzmacniać po operacjach, no to z pewną dozą niezadowolenia wzmacniam. Siłownia nigdy nie była dla mnie miejscem kultu i przeżywania wielokrotnego orgazmu z powodu wyrzeźbienia sobie kolejnego zarysu elementu układu mięśniowego. 
Nie wspominając o tym wyżywieniu nadmuchanym odżywkami białkowymi, które dla siłownianych maniaków jest niczym moherowy beret dla wyznawczyń Rydzyka, mającym napompować mnie na podobieństwo Arnolda Schwarzeneggera w szczycie formy. 
Chodzę więc na wspomnianą siłownię i czasami mam niezły ubaw, a że tam nie ma zmiłuj i trzeba solidnie orać to taki ubaw skutecznie osłabia moją kondycję i muszę go zduszać w zarodku, by nie paść na plecy ze śmiechu na podłogę i niczym żuczek leśny machać łapkami w rozpaczliwym akcie kończącego się żywota. 
Bawią mnie sapiący panowie, z których trzewi płyną dźwięki godne rasowego aktora filmu porno, który po kilkudziesięciu wytryskach wydaje ostatnie tchnienie na planie i pada z potężną erekcją na puszysty dywanik udziergany z króliczego futerka. Ja wiem, że na siłowni oddech jest ważny, ale litości - wysłuchiwanie sapań, jęków i wzdychań, których hipopotam nilowy w okresie rui, by się nie powstydził to już przesada. Mnie jakoś udawanie hipopotama w rui z wielką erekcją na karku nie jest potrzebne do walki z kilogramami. 
Kolejna sprawa to motyw tak zwanego lansu z elementami przypadkowego wyprężania tego i owego. Niczym indory solidnie tuczone na Święto Dziękczynienia napinają się te chłopiny w trakcie ćwiczeń w jakiś rozpaczliwych pozach mając nadzieję, że ktoś padnie z zachwytu. No ja na pewno nie padnę, także daremne trudy ;) 
Ostatnio trafili mi się jeszcze zakompleksieni intelektualiści, po czterdziestce, z przypadłością przerostu formy nad treścią. Prowadzili rozmowę, którą słyszeli wszyscy ćwiczący – prawdopodobnie słyszący mieli się zaślinić na śmierć słuchając tych wywodów na temat ilości mamony jaką panowie obracają w ciągu tygodnia. Ale to nie wszystko: dowiedziałam się również, że panowie, poza tym, że są odpowiednio sytuowani, to i kariery naukowe robią przepuszczając przez swoje łapy niezliczone ilości doktorantów i magistrantów. Opatrzności dziękuję Ci i z pełnym zaangażowaniem liżę stopy Twe, że ja na takich nie trafiłam na swojej uczelni ;)
I tak ćwiczę sobie, dokonuję obserwacji i chcąc, nie chcąc słucham tych głodnych kawałków; czasami pusty śmiech niepokojąco drażni moje wnętrze, innym razem mój poziom irytacji osiąga niebezpieczne rejony. Ale ma to wszystko swoje niewątpliwe plusy: czas szybciej mi mija, a jak się solidnie poirytuję to mam takie osiągi na tej siłowni, że aż sprzęt się pali ;) Także jest szansa na Arnolda ;)