Postanowiłam podzielić się moją
historią, której główną bohaterką jest borelioza, a właściwie
to neuroborelioza – podstępna choroba kameleon, która potrafi to
o czym żadna inna nawet pomarzyć nie może. Mam nadzieję, że ta
opowieść pomoże tym wszystkim, którzy męczą się z różnymi
przypadłościami, wędrują od lekarza do lekarza, lądują w
szpitalach i najczęściej słyszą, że nie wiadomo jakie są
przyczyny takiego stanu.
12 października 2020 roku dostałam
zwolnienie lekarskie z powodu bardzo złego samopoczucia, które
zaczęło się biegunką. Zrobiłam się słaba, miałam gorączkę,
nie miałam apetytu; jedyne co mi przychodziło z łatwością to
bezmyślne zaleganie na łóżku. Lekarz rodzinny, z którym
rozmawiałam, wskazał na infekcję wirusową, natomiast z chwilą
gdy stracę węch i smak prosił, by zadzwonić po skierowanie na
test na koronawirusa.
13 października obudziłam się bez
węchu, a smak czułam tylko lekko kwaśny (nie miałam zatkanego nosa jak to bywa przy przeziębieniu). Moje ogólne
samopoczucie miało się zdecydowanie gorzej niż poprzedniego dnia.
Zadzwoniłam do przychodni prosząc o teleporadę. Po rozmowie z
lekarzem dostałam skierowanie na test. (W pracy miałam kontakt z 2
osobami zarażonymi koronawirusem, z jedną z nich spędziłam kilka
godzin z powodu egzaminu z języka angielskiego; uczę w szkole, więc
prawdopodobieństwo zetknięcia się z covidem było długie i
szerokie).
14 października pojechałam zrobić
test; cudem stamtąd wróciłam - z modlitwą na
ustach, że nie padłam po drodze. W domu właściwie tylko leżałam
ciężko oddychając. Każdy ruch sprawiał mi ogromny wysiłek.
Byłam pewna na 200%, że jestem kolejnym zarażonym „szczęśliwcem”.
Następnego dnia wstałam w jeszcze gorszym stanie: zaczęłam się
dusić, zsiniała mi twarz i ręce oraz stopy. W akcie funkcjonowania
ostatnich resztek rozumu zadzwoniłam po pogotowie i wybełkotałam co mi jest; przysłano do
mnie karetkę dedykowaną podejrzanym z zakażeniem koronawirusem.
Ratownicy zmierzyli mi saturację, która była zdecydowanie poniżej
norm. Wyniku testu jeszcze nie miałam. W karetce podano mi tlen.
Zostałam odwieziona do szpitala. Na miejscu dostałam jakieś
kroplówki. Sprawdzono też wynik mojego testu – był ujemny, ale
na podstawie zgłoszonych przeze mnie objawów i tych zaobserwowanych
zamknięto mnie na oddziale w izolatce. Zrobiono drugi wymaz i test
na przeciwciała z krwi – żadne bananie nie wykazało zakażenia
koronawirusem, co wszystkich wprawiło w osłupienie. Profilaktycznie
postanowiono podawać mi dożylnie antybiotyk: Biofuroksym 1,5 –
rano i wieczorem. Zaczęły się poszukiwania winowajcy: zostałam
poddana licznym badaniom krwi i moczu – w tym wymazy, posiewy, zrobiono mi
EKG, RTG, USG, badano ciśnienie oraz osłuchiwano moje serce i
płuca, mierzono gorączkę – żadne z tych badań/działań nie
wykazało nic nieprawidłowego. Postanowiono mnie przenieść na
oddział wewnętrzny, na którym przebywałam do 21 października
2020 roku.
I nagle
zaczęły dziać się cuda...
W sobotę (17.10), po kilku dawkach
antybiotyku, odzyskałam węch i smak oraz odeszło to ciężkie
uczucie przy oddychaniu. Następnego dnia zaczęłam lepiej widzieć:
mam wadę wzroku: +1,75 i +1,5; nie potrafiłam czytać bez okularów,
ponieważ bardzo bolały mnie oczy – zwłaszcza lewe (ból fizyczny
i po czasie pojawiał się efekt halo), a tu nagle czytam malutkie
literki na ekranie telefonu i nic mnie nie boli. Miałam też wadę
słuchu – zaczęłam słyszeć o wiele lepiej niż wcześniej.
W niedzielę (18.10) odkryłam, ze mam
jakiś inny mózg – tak jakby ktoś zdjął z niego blokady: mówię
szybciej, lepsza pamięć, opuściły mnie lęki, przestały drżeć
mi ręce. Do tej pory utrzymanie szklanki w prawej ręce zawsze było
naznaczone drżeniem; lewą nawet nie próbowałam tego robić;
zaczęłam się nawet zastanawiać czy to nie początki stwardnienia
rozsianego.
Z każdą dawką antybiotyku czułam
jakby ktoś doładowywał mi wewnętrzną baterię: więcej energii,
entuzjazmu, mocy. Często bywałam zmęczona, wręcz zdarzały się momenty gigantycznej ospałości – tak jakbym działała na
zwolnionych obrotach. Potrzebowałam zawsze dużo snu, bo inaczej
ciężko mi było funkcjonować w ciągu dnia.
Niestety na moje opowieści lekarze w
szpitalu reagowali tekstami, że to niemożliwe, że antybiotyk nie mógł takich cudów zdziałać i tym podobne. Miałam wrażenie, że mają mnie za
psychicznie chorą. Tylko jeden z nich zasugerował badanie w
kierunku boreliozy, ale tym powinnam zająć się na własną rękę
– oni są tylko od postawienia mnie na nogi.
Nie dawało mi to wszystko spokoju...
Ponieważ jestem biologiem zaczęłam analizować fakty: skoro
nie wykryto zakażenia wirusowego, bakteryjnego, wyniki innych badań
są ok, nie jestem chora psychicznie i pomógł mi dość mocny
antybiotyk to tylko jedna myśl przyszła mi też do głowy:
borelioza lub neuroborelioza. Leżąc na szpitalnym łóżku zaczęłam
szukać w internecie opracowań naukowych na ten temat i nagle do
mnie dotarło dlaczego przeżyłam prawie całe swoje życie w innym
ciele i skąd te wszystkie problemy ze zdrowiem. Największym jednak
zaskoczeniem była ta zmiana w mojej głowie. Dodam jeszcze, że od
dziecka chodzę po łąkach, lasach i kleszcza wyciągałam z siebie
nie raz.
Postanowiłam spisać kolejne
atrakcje „zdrowotne” i nie tylko, które mnie w życiu spotkały:
W dzieciństwie w czasach szkoły
podstawowej często bardzo bolała mnie głowa; badano mnie, ale nie znaleziono przyczyny. Dostałam
tylko okulary do czytania, chociaż nie miałam wady wzroku.
Zmieniło się moje zachowanie
(mniej więcej od 4 klasy szkoły podstawowej): z otwartego,
wesołego dziecka coraz częściej stawałam się zamkniętym w
sobie, przestraszonym, zalęknionym człowiekiem, który siedzi w
kącie i czyta książki. Pojawił się problem z okazywaniem emocji
i odczuwaniem ich w odpowiednim natężeniu, który trwał do teraz.
Zaczęłam mieć problemy z
pamięcią i koncentracją, a byłam bardzo dobrą uczennicą; w
pierwszej klasie szkoły podstawowej robiono mi testy na
inteligencję i miałam ją ponadprzeciętną. Miałam problemy z
zapamiętywaniem imion, nazwisk, dat; w szkole problem sprawiała mi
historia – musiałam poświęcać sporo energii, żeby coś
zapamiętać; zaczęły się problemy z orientacją w terenie –
myliły mi się korytarze, ścieżki, itp.
W okresie dojrzewania zaczęły
mnie nawiedzać myśli samobójcze; w liceum było jeszcze gorzej;
uczyłam się dobrze, ale moja głowa była jakaś inna – miałam
wrażenie, że mam dwie osobowości w sobie.
Chciałam iść na medycynę.
Zrezygnowałam z tego przez drżące ręce, stwierdziłam, że nie
mogę być lekarzem, któremu trzęsą się ręce. Poszłam na
biologię, choć medycyna zawsze była moim marzeniem.
Po skończeniu studiów dostałam
pracę w szkole; bardzo dużo nerwów kosztowały mnie wystąpienia
publiczne; do tej pory miałam z tym problem; wolałam siedzieć cicho
z boku niż być na pierwszym planie i w centrum uwagi.
Pojawiły się problemy z
motywacją – zaczynałam różne rzeczy, ale żadnej nie
doprowadzałam tak jak trzeba do końca.
Interesowało mnie prawie
wszystko; skończyłam 3 kierunki studiów podyplomowych, mnóstwo
kursów: jestem księgową, kurs dietetyki, mam licencję nurka i
inne. Nawiedzały mnie stany takiej nadaktywności, a z drugiej
strony ospałość, zmęczenie.
Zawsze pobolewały mnie stawy
kolanowe; mam tzw. strzelające kolana; natomiast po studiach
zaczęły mnie coraz częściej boleć stawy barkowe; odwiedzałam
różnych lekarzy, różne badania mi robiono – poza rezonansem
magnetycznym; nie było żadnej przyczyny tego bólu.
W 2013 roku
zrobiono też badanie na przeciwciała Borrelia burgdorferi, ale na
podstawie otrzymanych wyników nie podjęto niestety tematu boreliozy (IgG –
3,52 RU/ml; IgM – 7,37 RU/ml).
W 2014 roku ból barków stał się
tak mocny, że w końcu wylądowałam w szpitalu na ostrym dyżurze
– prześwietlenie i badania krwi nic nie wykazały. Postanowiłam
udać się do specjalisty w Sport Klinice w Żorach. Tam mnie w
końcu zdiagnozowano – zwapnienia tkanek miękkich; uszkodzone
ścięgna – wykonano USG i rezonans magnetyczny. Zrobiono mi dwie
artroskopie barków – w 2014 i 2015. Przyczyna tego stanu nie
została znaleziona.
W 2017 roku zaczęły się
krwawienia z jelita grubego; pojawiły się też uporczywe biegunki.
Udałam się do lekarza rodzinnego; zrobiono badania, w tym
kolonoskopię – nie znaleziono żadnych przyczyn. Przez 2 miesiące
miałam problem z tym jelitem – strasznie schudłam, ponieważ
mogłam jeść tylko gotowane ziemniaki i marchew.
Badania krwi każdorazowo wykazywały podwyższone OB; w dorosłym życiu utrzymujące się na poziomie
około 20 – 30; notorycznie to bagatelizowano twierdząc, że to może
ząb mnie bolał, itp.. Od 2012 wychodził mi też zdecydowanie
podwyższony poziom cholesterolu.
Miałam w życiu epizody
uporczywego kaszlu, który trwał np. 2 miesiące i też nie
znajdowano przyczyn.
Na lewym nadgarstku kilka razy
miałam tzw. ganglion, który znikał bez leczenia.
Jako dziecko miałam gęste,
grube, mocne włosy; teraz zostało 30% tej objętości; odkąd
pamiętam włosy mi wypadały w dużych ilościach, pomimo
stosowania różnych rzeczy – też naturalnych metod na
wzmocnienie i przeciw wypadaniu. Paznokcie też miałam
bardzo cienkie; od dentystów słyszę, odkąd jestem nastolatką, że
mam delikatne zęby, tak jakby za mało w nich szkliwa było.
Od wczesnego dzieciństwa cierpiałam na chorobę lokomocyjną.
Zawsze jadłam strasznie dużo, zwłaszcza słodyczy, a mimo to nigdy nie cierpiałam na nadwagę; teraz już wiem dlaczego – trzeba było to całe zamaskowane towarzystwo mikrobowe wykarmić.
Po wyjściu ze szpitala zaczęłam
szukać lekarzy, którzy specjalizują się w leczeniu boreliozy,
zwłaszcza takiej, której nikt nie leczył od wielu lat. Trafiłam do neurologa zajmującego się leczeniem chorób
odkleszczowych metodą ILADS. Od tego czasu moja wiedza na temat boreliozy przeszła kosmiczną rewolucję – postaram się w skrócie
wymienić to co najważniejsze:
- kleszcz, który nas ugryzie może
wstrzyknąć nam cały koktajl mikroorganizmów chorobotwórczych:
wirusy, bakterie i grzyby, nie tylko bakterie wywołujące
boreliozę; dlatego warto zainteresować się tematem koinfekcji, - rumień, który pojawia się po
ugryzieniu przez kleszcza lub jego brak to nie jest wyznacznik
zarażenia; ugryzienie przez kleszcza, który jest nosicielem
groźnych bakterii wcale nie musi wiązać się z wystąpieniem
rumienia (u mnie nigdy taki rumień nie wystąpił),
- bakterie wywołujące boreliozę to
jedne z najsprytniejszych bakterii na świecie – potrafią się
ukrywać w organizmie pod postaciami, których nie wykryją żadne
testy; kwestia testów na boreliozę to temat rzeka; kluczowe jest
tutaj trafienie na bardzo dobrego specjalistę, który na podstawie
wywiadu z nami na temat przebytych chorób i interpretacji wyników
różnych badań odpowiednio nas pokieruje,
- sposób leczenia boreliozy przez
lekarzy rodzinnych powinien zostać zmodyfikowany; gdyby boreliozę
dało się u każdego wyleczyć antybiotykoterapią trwającą
miesiąc to nie byłoby tej całej rzeszy przypadków cierpiących
przez wiele lat i szukających jak błędni rycerze pomocy u
specjalistów lub co gorsza kończących jako wraki ludzi czy denaci.
To tak w skrócie, pewnie nie raz
napiszę jeszcze o boreliozie i jej leczeniu.
A czymże jest ta neuroborelioza? To
odmiana boreliozy, która zaatakowała układ nerwowy;
jest kameleonem wśród chorób i podszywa się pod inne choroby:
najczęściej reumatologiczne, dermatologiczne czy neurologiczne. Moja neuroborelioza w 2020 roku postanowiła pobawić się ze mną w
COVID-19, ale dzięki temu moje życie w końcu się zmieniło i po
wielu latach zacznie wyglądać tak jak powinno; przestanie mnie
dręczyć wrażenie, że mam w sobie dwie osobowości, odzyskam w
pełni umysł i ciało, którymi do tej pory rządziła borelioza i współtowarzysze.
Tylko ja wiem jak bardzo różni się mój mózg od tego, który
znałam całe życie; tylko ja wiem ile siły i determinacji
kosztowało mnie funkcjonowanie w życiu codziennym na takim poziomie
na jakim funkcjonowałam. Mój układ odpornościowy jest chyba ze
stali skoro wytrzymał kilkadziesiąt lat walki z wrogiem i nie
skończyłam jako inwalida czy nieboszczyk. Może to zabrzmi
paradoksalnie, ale pandemii koronawirusa będę wdzięczna do końca
życia za to, że dzięki niej urodziłam się po raz drugi...
Leczenie,
któremu się poddałam nie jest łatwe i nikt też nie dał mi
gwarancji, że pozbędę się na zawsze z organizmu krętków borelii i
innych mikrobów towarzyszących temu świństwu, ale nie poddam się,
ponieważ nie mam ochoty po raz kolejny przekonywać się jak to jest
po drugiej stronie mostu, kiedy brakuje ci tlenu i zastanawiasz się
czy po raz ostatni patrzysz na świat i słyszysz bliskich...
Takich
historii jak moja znajdziecie w Internecie mnóstwo: dramaty
mniejsze i większe, wędrówki po szpitalach, lekceważenie ze
strony lekarzy, nietrafione diagnozy, wmawianie depresji,
hipochondrii i co tam chcecie. A to „tylko” borelioza...
Grafika: evedaff