Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 stycznia 2021

Obecność mózgu stwierdzono!

Rezonans magnetyczny głowy to nieinwazyjne, bezbolesne badanie, któremu poddajemy się wtedy, gdy coś z naszym łbem jest nie tak. Niekoniecznie musi być nie tak z łbem, bo zbadać można różne części naszego korpusu. Ba! Nawet całe ciało można przerezonansować po uiszczeniu stosownej opłaty - około 1000 złotych polskich.

Tyle tytułem wstępu technicznego, żeby tylko o bzdurach nie pisać ;) 

Takie badanie odbyłam w tym tygodniu i dostarczyło ono wielu przeżyć, na tyle innych, że postanowiłam stworzyć niniejszą wypowiedź pisemną. Badanie wymaga od nas pozbycia się metalowych przedmiotów, co w moim przypadku było nie do końca wykonalne, gdyż tytanowej kotwiczki z barku nie mogłam się pozbyć z powodów chyba wszystkim zrozumiałych, ale biustonosz z drutami ochoczo zdjęłam w kabinie przebieralniczej. Drucik z maseczki jednorazowej też musiałam wydłubać. Następnie udałam się do właściwego pomieszczenia, w którym czekała na mnie duża szuflada lub jak kto woli lada z foremką na głowę i takim wałkiem, który pod kolanami ląduje co zdecydowanie ułatwia wyleżenie podczas tego badania. No i oczywiście tunel z tworzyw różnorakich, do którego szuflada wjeżdża.

Od bardzo miłej pani obsługującej dostałam jeszcze stopery do uszu. Po zdjęciu obuwia zaległam na ladzie, a głowę wsadziłam do foremki. Miła pani obsługująca dodatkowo ustabilizowała ją jakimiś gąbczastymi wałkami i zakryła mi ją jeszcze czymś w rodzaju ażurowej klapki pasującej do dolnej części formeki. Do prawej ręki dostałam sygnalizator w postaci gumowej gruchy z przewodem, gdyby była potrzeba natychmiastowego przerywania oględzin mojej twarzo- i mózgoczaszki. 

Nie mam klaustrofobii, ale to całe opakowanie łącznie z maseczką na twarzy wprowadziło mnie w dziwny stan niepokoju, zwłaszcza po tym jak zostałam już wsunięta do tunelu. Nad głową miałam dwa pasy startowe świateł wmontowane w sufit, który zawisał bardzo blisko mojej twarzy. Zamknęłam oczy i odbyłam poważną rozmowę ze swoim panikatorem, żeby się ogarnął, bo nic się nie dzieje i zajął się czymś innym. Początkowo panikator był oporny i kazał mi obejmować dłonią tą gumową gruchę dość intensywnie, tak jakby od tej gruchy zależały losy świata. Biedna grucha musiała znosić nieznośny dotyk lepkiej, spanikowanej łapy. Dodatkowym wyzwaniem było powstrzymywanie się od poruszania. I tu zaczęłam czynić zaklęcia, żeby mi się kichać nie zachciało, nos mnie nie zaswędział czy jaki inny element albo ślina ściekająca nerwowo po gardle nie zaczęła mnie dusić, bo pomyliła drogę i pociekła do układu oddechowego. 

Kto odbywał to badanie to wie, że zestaw dźwięków wydobywających się z trzewi maszynerii jest głośny (tu trochę życie ratują stopery) i wyjątkowo urozmaicony. I chwała ci opatrzności za te dźwięki, bo dzięki nim przestałam myśleć o tym, że zostałam śledziem zapakowanym do puszki, tudzież pogrzebali mnie żywcem. A, że ja bujną mam wyobraźnię to ryki rezonansowe dostarczyły mi sporych wrażeń…

Na początku byłam świadkiem rozmowy dzięcioła z kosmitą. Chyba się kłócili, gdyż jeden przez drugiego darł japę emitując rytmiczne stuki i pokrzykiwania. Potem zaczęli do siebie strzelać. I tu mogłam zapoznać się z całą gamą dźwięków emitowanych przez broń ziemskiego i pozaziemskiego pochodzenia. Swoją drogą to czułam się jak tester fonii, która miała zostać użyta w grach komputerowych. Strzelanina się zakończyła i panowie, znaczy się dzięcioł i kosmiteł, przeszli do remontu. Prawdopodobnie montowali podwieszany sufit u leśniczego, bo odwiertów było sporo i w różnej tonacji. W międzyczasie pojawił się motyw kościelnych dzwonów, co nieco wytrąciło mnie z historyjki opartej na podsłuchiwaniu życia codziennego moich bohaterów i wprowadziło w konsternację: czyżby któryś jednak zginął i wystąpiła potrzeba zorganizowania pogrzebu? A zatem kto podwieszał sufit u leśniczego?!? Eee! Nie, nie! Za chwil parę znowu zaczęli do siebie strzelać. Nie miałam pewności czy byli sami, ponieważ ilość i częstotliwość serii z karabinów sugerowała, że pojawili się inni kosmici. Oby byli łaskawi dla mojego dzięcioła i nie zrobili z niego, na przykład, lampy ozdobnej w chacie u leśniczego. Tego się niestety nie dowiedziałam, bo zza zaświatów usłyszałam słaby głos miłej pani, że to koniec. Oczywiście koniec badania, nie mój i dzięcioła ;)

Badanie trwało około pół godziny, a dźwięki były przerywane momentami ciszy. Po wyznaczonym czasie wyjechałam z czeluści tej tuby i nieco zdezorientowana udałam się do przebieralni, gdzie założyłam biustonosz. Na pożegnanie dostałam płytkę z nagranym badaniem i informację, że wynik (opis) badania będzie za siedem dni. 

Najbardziej ucieszył mnie fakt, że nie odkryto w mojej głowie czarnej, pustej przestrzeni, sznurka między uszami, który trzyma owe uszy na miejscu czy gromady małych ludzików, które siedzą na układzie limbicznym i sterują za pomocą malutkich dźwigni moim nędznym żywotem. Jakoś od dziecka miałam taką wizję, że one tam siedzą i utrudniają mi życie ;) 

poniedziałek, 4 stycznia 2021

Migawki z życia kobiety... Epizod 3: Wpadki na randkach

Oczywiście imieniny mamuni nie obyły się bez szkalowania mojej postaci. Wsiadły na mnie wszystkie jak bezrozumni turyści na biednego wielbłąda ledwo stojącego na piaskach Sahary. Najbardziej to mamunia wsiadła i głosiła peany na temat życia z mężczyzną. I że mam się brać do roboty, bo samo nie przyjdzie i nie położy się pod drzwiami. A nawet jak się położy to pewnie zdechnie, bo ja nie zauważę, że leży. 

Skoro ona i Antoni mogli na siebie trafić w takim wieku to ja tym bardziej mogę. No tak, mamunia pana Antoniego wywlekła z grupy: Single po 60 jak tylko poznała tajniki facebook’a. Zachłysnęła się nowinkami technicznymi i jakoś tak całkiem przypadkowo w zasięgu zachłyśnięcia trafił się Antoni. Przyznaję, że maminy adorator był wartościowym mężczyzną jak na te podłe czasy. A jak jeszcze dorzucimy fakt, że z wirtualnego świata się wywodzi to tym bardziej mnie to zadziwia. 

No nic… Spać mi się jeszcze nie chce, poszperam w sieci. Ooo! Wpadki na randkach! Temat w sam raz dla mnie! – mój wzrok trafił na zachęcający tytuł reklamujący jakieś forum dla kobiet. Wprawdzie miałam się zająć spreparowaniem konta na portalu randkowym, ale sama nie podołam; zdecydowanie potrzeba do tej czynności wina i Gośki, która na takich portalach zęby zjadła i niejedną parę butów zdarła. Kuszą mnie wpadki… Ok, co my tu mamy…

”Ja kiedyś przez nieuwagę, bo byłam zbyt podekscytowana by uważać i podenerwowana, żeby zrobić dobre wrażenie, wdepnęłam do kupy na trawie w parku, a miałam wtedy klapki japonki, a kupa była rzadka i w dodatku pobrudziła mi stopę, dostała się pomiędzy klapek a podeszwę stopy. Śmierdziała ohydnie, ale tą wpadką nie udało mi się obrzydzić mojego adoratora :)” Biedne dziewczę… Już widzę siebie w oparach fekalnych – prawdopodobnie padłabym ze wstydu jak zdzielona obuchem i nie daj Boże jeszcze twarzą w następy wytwór jelita grubego. Ale trzeba przyznać, że adorator godzien uwag: mocny system nerwowy i duża determinacja, albo kobitka mu się okrutnie spodobała i nawet kupa nie była w stanie zabić rodzącego się zauroczenia.

”Osmarkałam gościa, a on i tak się potem we mnie zakochał.” Wprawdzie nikt nie lubi być osmarkiwany, ale skoro ten poprzedni zdzierżył tyle to czymże jest smark w obliczu wielkiej miłości.

”Most mi się odkleił jak jadłam pizzę, zamarłam, w ustach pizza i mój most, nawet powieka mi nie drgnęła, wstałam, pomachałam ręką jakbym coś sobie przypomniała i poszłam do łazienki, no i udało się wsadzić tak, że się trzymał niby, ale strach był jeść, żułam pizzę przodami i drugą stroną po takim małym kawałeczku, nie zauważył. Bałam się mówić i śmiać, że mi wypadnie.” I tu kobitę trza pochwalić za zachowanie zimnej krwi. Ja to pewnikiem zaczęłabym się dusić jak siebie znam, łzy w oczach i romantyzm szlag by trafił w obliczu okraszania papką, zawierającą most i przemieloną pizzę, talerza, mojej i jego odzieży, stołu i co by tam jeszcze było pod ręką. Ale jak ona taka bojata potem się zrobiła w kwestiach konwersacyjnych to obstawiam, że miłości z tego nie było.

”W sumie to chyba tylko raz miałam żenującą wpadkę. Randka ustawiona... trzeba się wystroić ... nowa bluzka... wszystko pięknie, fajnie... tyle, że metki nie odczepiłam i sobie na plecach dyndała.” Eee... Kobito nie takie wpadki ludzie zaliczali, co tam dyndająca metka.

”Całkiem niedawno byłam na randce. Facet się chwalił jaką to ma piękną brodę, taką zadbaną, cudowną (a było mu strasznie w niej nie do twarzy i strasznie była rzadka) i zapytał się co o niej sądzę. Jako, że zawsze mówię co mam na myśli i często chlapnę coś od tak to powiedziałam: wygląda jak łoniaki.” No to grubo! Męskie ego zbrukane, tego już nic nie uratuje. Niestety zrobiłabym tak samo i jeszcze moja bujna wyobraźnia dokonałaby wizualizacji tej brody w innym miejscu, tudzież przeniosła jego przyrodzenie w okolice twarzy, co spowodowałoby wybuch niekontrolowanego rechotu i chłop bez zająknięcia uznałby, że jestem niestabilna emocjonalnie.

”Pękły mi spodnie jak robiłam duży krok przez kałuże, bo przecież mam takie długie nogi. Pół pupy na wierzchu.” Dziecko, a komu nie pękły! Jestem specjalistką od pękającej garderoby, co nie wynika z faktu, że uporczywie wciskam się w za ciasne ubrania, tylko jakoś tak mam, że trafiam na złośliwą odzież.

”Facet na randkę zabrał mnie na sushi. Myślę sobie okej, coś nowego, może być fajnie. Chyba nie muszę wspominać jak mi szło posługiwanie się pałeczkami. To była pierwsza i ostatnia randka. Pomimo tego fajnie nam się rozmawiało, ale moja nieporadność z pałkami chyba wykluczyła mnie z roli kandydatki na jego dziewczynę.” Dziewczyno! Nie ma czego żałować! Nie samymi pałkami człowiek żyje! Niech szuka takiej co mu odpowiednio pałki obrobi. 

”Kiedy poznałam swojego mężczyznę (na domówce u niego, gdzie przyjechałam z naszymi wspólnymi znajomymi - luźna atmosfera, a jak!), przed wyjściem z mieszkania poszłyśmy z przyjaciółką do wc poprawić makijaż (wszyscy, w tym on, czekali na nas w przedpokoju obok łazienki). W chwili największej ciszy tak niefortunnie zahaczyłam stopą o kafelki, że moje rajtuzy w połączeniu z powierzchnią kafelek wydały charakterystyczny PIERD…! Oczywiście wszyscy (oprócz nas) myśleli, że puściłam bąka i na nic zdały się tłumaczenia ("To nie ja pierdłam, to pierdły rajtuzy!" - bardzo wiarygodnie to brzmi.) I co? Teraz mieszkamy już razem (choć nigdy mi nie uwierzył, że to nie ja!).” Ha, ha, ha, jakbym siebie widziała! Wprawdzie nie rajtuzy mi pierdziały, ale przesunięcie ciała po skórzanej kanapie. Bąk – ludzka rzecz i każdemu się przytrafia, oby tylko nie stał się powszechną procedurą domową.

”Umówiłam się z chłopakiem do kawiarni. Ubrałam się, jak mi się zdawało bardzo ładnie, kobieco i sexi.  Lekka sukienka i nowe szpilki, bo skoro szliśmy do kawiarni to uważałam, że nie zaszkodzą mi 12cm obcasy (przecież miałam tylko siedzieć). Ale chłopak się uparł na spacer...  Myślę sobie "ok, spoko, dam radę, pół godzinki pochodzimy i luz",  ale już po 10 minutach te buty mnie taaaak obtarły,  że nie mogłam już iść. Ale myślę sobie "będę twarda i wytrzymam!" I byłam!! Ani nie pisnęłam, szłam twardo, nawet trochę zapomniałam o tym problemie -  do czasu...  Chłopak chciał mnie przepuścić w ciasnym przejściu i nagle słyszę za sobą wrzask na całe gardło "O MÓJ BOŻE!!!!! CO SIE STAŁO!!! TY KRWAWISZ!!"  Było mi tak głupio, gdyż okazało się, że te buty tak mnie obtarły, że całe zapiętki były zakrwawione, a na jednej nodze zza buta zwisał kawałek skóry, zdarty z pęcherza;  naprawdę masakrycznie to wyglądało.  Ale chłopak i tak się chciał ze mną dalej umawiać.” I to rozumiem! Chłop to ma być chłop – twardziszon, nie miękiszon. A to kolejna kobieta godna podziwów. Swoją drogą to kto zakłada takie szpilki na wyjście poza chatę? Co innego jakieś szaleństwa szpilkowe w domowych pieleszach.

”Jechałam z facetem zimą do kina, na drugi koniec miasta. Miałam strasznie długi szal, a ubierałam się bardzo szybko, bo nie chciałam, żeby facet czekał za długo. Owinęłam się tym szalem byle jak. Jak się potem okazało drzwiami od samochodu przytrzasnęłam spory kawał szala i ciągnął się i ciągnął przez pół Poznania... Masakra! A jaki był upaćkany, bo to mokro było, brudny śnieg... A ja głupia się zastanawiałam czemu ludzie idący chodnikiem tak dziwnie patrzą na nasz samochód.” Hi, hi, bidula. Klara! Pamiętaj, żeby żadnych ogonów, długich szali i innych zwisających ponad miarę szmat na siebie nie zakładać!

Uuu..., późno się zrobiło. Jutro robota czeka i szeroko rozwiera ramionka. Idź się ogarnij łóżkowo, a cenne przemyślenia, które narodziły się w mózgownicy po dzisiejszej lekturze, wykorzystaj w praktyce. No nic, Gośkę trzeba zwerbować do tego konta randkowego i rozkręcić dystrybucję Klary w męskim świecie. Znaczy się najpierw będzie dystrybucja Klary w sieci, co zapewne będzie doświadczeniem zmieniającym moją niewinną psychikę na zawsze. Aż mnie ciarki oblazły jak oślizgłe robale na myśl, że tam się jeszcze może coś pozmieniać...


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

piątek, 1 stycznia 2021

Jak zbezcześcić imprezę sylwestrową i zostać dorodną szynką?

Wpadłam na pomysł powiązany z zabobonnictwem średniowiecznym i szamanizmem rodem z najdzikszych stron Afryki, iż pierwszego dnia Nowego Roku udziergam wpis, żeby taką pozytywną wróżbę uczynić i to moje pisanie przybrało postać bardziej zdyscyplinowaną. Zawsze wiedziałam, że jestem człowiekiem, który musi mieć nad sobą kopacza dodupnego lub nadzorcę z batem, żeby mi dupę i garb systematycznie obijali i bym bardziej ogarnięta była. Zatem przejdźmy do małego sprawozdanka sylwestrowego i garści przemyśleń z tym związanych…

Pierwszy raz w życiu, nie licząc etapu noworodkowo-niemowlęco-przedszkolnego, zasnęłam około 23.00 bezczeszcząc celebrowanie sylwestra. Dodam, że nie zasnęłam sama – Marian dzielnie mnie wspomagał w tym bezczeszczeniu. Owszem, na chwilę, obudziły mnie te efekty dźwiękowe produkowane przez istoty ludzkie, które bez fajerwerków żyć nie mogą i ważne jest tylko to, że oni żyć nie mogą, a to, że życie innych mniejszych braci zwierzęcych przybiera na ten czas formę koszmaru, to już jest mniej ważne. Tkwiąc w czymś w rodzaju zawieszenia między jawą i snem doszłam do wniosku, że nie chce mi się wstawać i celebrować, zwłaszcza, że anturaż nie skłaniał ku temu. Popadłam więc w ponowne objęcia Morfeusza i oddałam się snom o połowach pereł.

O poranku, w który wprowadziła mnie kłótnia sąsiadów z piętra, powitałam radośnie nowe cyferki na kalendarzu. Z tym radośnie to może bez przesady, ponieważ zrobiło mi się żal sąsiadki, którą małżonek soczyście pouczał. Miłość rodzinna ma swoje prawa… No nic, jakoś trza uczcić ten Nowy Rok…

W związku z tym, że alkoholu pić nie mogę, cukru mam unikać, nie bardzo wiedziałam czym ten Nowy Rok powitać, bo od prawie trzech miesięcy piję tylko zioła; kawy też mi nie wolno i wiele mi nie wolno – takie uroki boreliozy i antybiotyków. W związku z czym powitałam nowe kubkiem świeżo zaparzonego czystka. Niestety nie było mi dane odbyć wróżby z wykwintnego szampaniego płynu, o której przeczytałam w Internecie: „Wina musujące są nieodzowną częścią sylwestrowej nocy. Zanim jednak sięgniesz po pierwszy łyk szampana o północy, zwróć uwagę na to, jak zachowują się bąbelki w kieliszku. Jeżeli ich ruch będzie szybki i stosunkowo chaotyczny, ma to oznaczać, że nadchodzący nowy rok przyniesie wiele niespodziewanych zwrotów akcji. Gdy bąbelki będą spokojnie unosiły się ku górze w jednej linii, w twoim życiu zapanuje spokój.” W moim trunku unosiły się strzępki ziela czystkowego, ale obserwacja dynamiki ruchu była utrudniona, gdyż kubek serwujący płyn nie był przezroczysty. Znaczy się czeka mnie życie pełne tajemnic o zaburzonej dynamice – w sumie to nic nowego, zdążyłam się przyzwyczaić ;)

Hołdując dalej przesądom i wróżbom wiem też, że „Jaki sylwester, taki cały rok”… I tu roztoczyła mi się niezła wizja… Ja – otłuszczona niczym dorodna świńska szynka spędzę rok pański 2021 śpiąc w gawrze jak bieszczadzki niedźwiedź. Dobrze, że chociaż niedźwiedź Marian będzie obok. Przytuleni futerkami do siebie w przypływach świadomości będziemy się raczyć ziołowymi trunkami i spijać sobie z usteczek resztki wywaru z pokrzywy. Od czasu do czasu drapniemy się pazurem po niedźwiedzich zadkach i wymienimy kilka niewybrednych żartów. Aaa... Jeszcze nie jestem jak ta świńska, otłuszczona szynka, ale skoro grozi mi taki bezruch całoroczny to otłuszczenie jest nieuniknione.

Chyba jakoś to udźwignę :) Niestety obawiam się, że żadna wróżba czy przepowiednia nie jest w stanie zepsuć tego co mam w łepetynie, którą zamieszkuje cała armia odpałów dbających o to, żeby mi się nudziło ;) Dorzućmy jeszcze do tego Mariana, który też przy zdrowych zmysłach nie jest, i złudzenia o normalności pryskają jak bańka mydlana. Poniżej "dzieła" Mariana i ja w roli muzy, jeszcze nie pod postacią niedźwiedzia ;)




Grafika: evedaff, filmy: Marian

wtorek, 29 grudnia 2020

O staniu jak Wiesiek w odmętach firan i natchnieniu godnym Mickiewiczowskiej mózgoczaszki ;)


Tak sobie dziś usiadłam na kanapie, patrzyłam bezmyślnie w stronę uchylonego okna i gdzieś z oddali zaczęły docierać do mnie pojedyncze słowa babskiej rozmowy. Ostatnio niewiele ekscytujących rzeczy dzieje się w moim życiu (jak to zazwyczaj na zwolnieniu lekarskim), więc postanowiłam pobawić się w osiedlową kulę szpiegulę i podsłuchiwać co gadają :) 
W związku z czym cichaczem zabunkrowałam się w firance i pozwoliłam, by głodny zmysł słuchu wchłaniał newsy. W końcu też jestem kobietą i osiedlowe ploty mi się należą, nie? No i tak zapuszczałam tego żurawia i wypuszczałam uszy w nadziei, że to nie wiadomo czego się dowiem, a tu wielka kupa nowinkowa. Kobiety tylko i wyłącznie narzekały - chyba na wszystko na co można narzekać. No tak - typowa tematyka rozmów poświątecznych i przednoworocznych w wykonaniu statystycznych kobiet matkujących i mężujących (choć nie piętnujmy wszystkich).
Po kilku minutach znudziło mnie stanie w odmętach firan niczym przysłowiowy Wiesiek na weselu, który podpiera ściany, bo jego kontrowersyjna aparycja niestety nie zanęciła żadnej panny do wzięcia. To moje wieśkowanie jednak na poszło na marne, ale zainspirowało mnie do napisania Noworocznej Ody do Kobiet, a kuloszpiegowanie przeistoczyło się w natchnienie godne Mickiewiczowskiej mózgoczaszki ;) Efekty poniżej :)


Noworoczna Oda do Kobiet:

Postanowienia noworoczne dziś rozpocznę!

W Nowy Rok wkroczę śmiało z listą niemałą:

Pięć kilogramów zrzuć kobieto zapuszczona!

Zacznij się uśmiechać, bo wiecznieś skwaszona!

Przestań narzekać na wszystko co cię otacza!

Zrób coś z tym, bo wszystkich to przytłacza!

Pokochaj siebie jak nikogo na świecie!

Bądź czasem jak beztrosko biegające dziecię!

Zmień pracę, gdy stara ością w gardle stoi!

Wiem, wiem, każdy rewolucji się boi!

Uwikłana w kajdany ciągniesz nudne życie,

po kątach o cudach na kiju marząc skrycie!

Nie lękaj się zmian jak własnego cienia!

Wszak to najlepsza droga do spełnienia!

Grafika: evedaff

sobota, 26 grudnia 2020

Migawki z życia kobiety… Epizod 2: Imieniny mamuni i wielka księga siusiaków


- Klarcia przyszła! Iśka posuń się trochę to ją wciśniemy obok Ciebie! – mamunia w fazie pełnej ekscytacji wydawała ochoczo komendy.

- Siadaj, siadaj dziecko, miejmy nadzieję, że się wciśniesz, bo ostatnio to chyba się nie odchudzałaś? – ciocia Isia subtelnym zapytaniem dała do zrozumienia, że daleko mi do obiektu westchnień męskiego gatunku.

- Oj tam! Oj tam! Takie okrąglejsze to widać, że zdrowe. Siadaj dziecko i nie słuchaj starych ciotek – odzew ze strony babci Anieli był miłym gestem w stronę wszystkich zaokrąglonych. 

Starych… Hmm… - no ja też młoda nie jestem: prawie czterdziesta wiosna mija, a ja niczyja…

- Janinko naleweczki wyborne! No pigwóweczka mistrzostwo świata! A malinówka – brak słów! – babcia jako wytrawny znawca naleweczek nie szczędziła pochwał najstarszej córce. 

Mamunia słynie z produkcji nalewek, zawsze tego ma nachomikowane po wszystkich kątach i jak tylko jest okazja to złota kolekcja smaków wypełza na stoły ku uciesze zgromadzonego przy stole tłumu.

- Już nalewamy naszej Klarci! Której chcesz na początek? – zapytała solenizantka. Nie pozostawało mi nic innego jak zamoczyć usta w trunkach w obliczu znoszenia tej jakże górnolotnej dyskusji imieninowej…

- Aroniowej poproszę, mamuniu – na początek coś kwaśniejszego, żeby w tym cukrze nie zatonąć. Stół jak myślałam – suto zastawiony, aż mało nogi nie popękają.

- A wiecie, że ja to ostatnio widziałam w księgarni takie dzieła, chyba dla młodzieży: „Wielka księga siusiaków” i „Wielka księga cipek”, że to niby tematy trudne dla dojrzewających dziewcząt, ich rodziców i nauczycieli - od anatomii poprzez miesiączkę na masturbacji skończywszy! – Werka, kumpela mamy z czasów pracy, ogłosiła wszem i wobec nowinę dnia. 

- No popatrz, popatrz! Za moich czasów to nikt nawet po cichu o tym nie mówił. Każdy w swojej chałupie zrobił co trza było i tyle, a nie jakieś publiczne pranie brudów – babcia Aniela podjęła wątek.

- No jakie pranie brudów mamo – tu moja rodzicielka postanowiła wziąć w obronę "Wielką księgę siusiaków" – Przecież seks to normalna rzecz i dla ludzi. 

Odkąd mamunia zaprzyjaźniła się z panem Antkiem poznanym w sieci to jej spojrzenie na różne sprawy nabrało jakby bardziej rewolucyjnego rozpędu. W końcu wdowie też się należało małe co nieco.

- O! A ja to oglądam taki serial „Masters of sex”; wiecie, no o takim lekarzu, on ginekologiem jest czy seksuologiem i ma taką asystentkę i razem ten seks badają, ale nie, że to porno jakieś czy erotyczny, taki obyczajowy, bo tam się akcja taka telenowelowa toczy też, są inni ludzie, o taki doktor jeden mi się tam spodobał – ciocia Anka jak zwykle w sposób „sprecyzowany” zaczęła snuć opowieść.

- No i co z tym serialem ciociu? – wtrącam…

- A! No właśnie i oni tam w jednym odcinku to pojechali ratować takiego goryla, bo miał problemy z erekcją i był oziębły… 

Boże, co ta kobieta ogląda, zaczynam się bać końca tej historii... - pomyślałam i sporą porcją nalewki aroniowej połaskotałam gardło.

- I oni go obserwowali i dotarli do jego opiekunki co to ileś lat go oporządzała, no bo teraz to go facet oporządzał… 

Cokolwiek się kryje pod hasłem oporządzał chyba nie chciałam wiedzieć co oni temu gorylowi robili… 

- I ona im powiedziała, że trzeba być dla niego miłym, rozmawiać, ale widać było, że coś jeszcze ukrywała! Ja to od razu pomyślałam, że ona z tym gorylem to spółkowała! – ekscytowała się ciotka Anka.

- Nie no kobieto, w serialu takie bezeceństwa! – mamunia aż podskoczyła z talerzykiem pełnym sernika.

- Ale czekaj, tylko czekaj, powiem jak go uleczyli: no i oni tam pojechali do tego goryla, ta asystentka zaczęła do niego mówić tak jak dobra ciocia, a on podszedł w tej klatce do niej bliżej, wystawił łapę przez kraty i pokazał na jej cycki, no i ona się zorientowała, razem z tym doktorkiem, że ten goryl to musi biust oglądać, żeby się podniecić. To ona rozpięła bluzkę i mu pokazała co miała.

- No i co? Był seks? – ciotka Kaśka wyraźnie podjarała się historyjką ciotki Anki. 

- Eeee… No nie, on tylko chciał tego biustu i potem się zajął gorylicą.

- I całe szczęście, że zajął się gorylicą! W naturze wszystko musi mieć swoje odpowiednie miejsce! - mamunia stanęła na straży porządku wszechświata.

- To teraz ja wam coś opowiem – Kaśka wyraźnie chciała zabłysnąć wśród towarzystwa zwłaszcza, że chyba najwięcej wypiła… - A u mnie w klasie jak byłam w liceum to podsłuchałyśmy z dziewczynami jak chłopaki w szatni przed wuefem opowiadali jak sobie robią dobrze…

Babcia Aniela rzuciła minę numer pięć słysząc początek tej fascynującej historii: Dziecko a to aby przyzwoita na te imieniny ta opowieść?

- Ciociu! No jak Anka z gorylem wyjechała to co tam moja męska szatnia zmieni! Się czegoś nowego dowie ciocia na stare lata! 

Nie wiem czy babcia Aniela akurat takich nowości po osiemdziesiątce oczekiwała… - pomyślałam z trwogą, a z drugiej strony było mi to na rękę, bo nie gdakały nade mną.

- No więc taki jeden to powiedział, że super uczucie jest jak się złapie muchę, uwięzi w prezerwatywie, naciągnie na wiadomo co i jak ona się tam kotłuje to podniecenie gwarantowane! – Kaśka aż rumieńców dostała wygłaszając te nikomu nieznane procedury robienia sobie dobrze.

- Następna co za dużo wypiła! Do jakiej ty szkoły łaziłaś?!? Dewiantów?!? – Kryśka aż się nalewką z malin zadusiła. To kolejna koleżanka mamy z czasów pracy w urzędzie miejskim.

- Dziewczyny dajcie spokój już z tym seksem! – mamunia wyraźnie się poirytowała. 

- Janka jeszcze ja opowiem! Jeszcze ja! – Iśka się napaliła jak szczerbaty na suchary i wiadomo było, że nikt jej nie zatrzyma. Mnie się przypomniała, jak już o tym seksie tak mówimy, taka opowieść znajomej, która ma dwójeczkę ślicznych dzieciątek. Pewnej nocy, jak już ululali z mężem pociechy, postanowili sobie urządzić erotyczny małżeński show: zapalili świece, erotyczna bielizna, winko, zapach kobiety i pożądania unosi się w powietrzu. Następuje dziki, wyuzdany seks i do pokoju wchodzi ich córka – 4-ro latka, zaspana, z tekstem, że miała okrutny sen i potrzebuje utulania. Znajomi oczywiście przerwali romantyczne uniesienia i poszli z córcią do jej pokoju. Dziecię zasnęło, a oni odetchnęli z ulgą, że nie musieli nic tłumaczyć. Następnego dnia o poranku z pokoju wyłania się córcia i od progu pyta: Mamusiu... A pamiętasz jak w nocy tak strasznie oddychałaś??? Co Ci było??? Mamusia zbladła, ale uruchomiła wszystkie szare komórki i rzecze: Wiesz, tyle świec się paliło, a one tlen zabierają i mamusia się dusiła z braku tlenu. Biedne dziecko od tamtej pory ma traumę i gasi wszystkie świeczki. I co powiecie kobitki?

- Ja się za te wszystkie opowiastki napiję cytrynóweczki! – babcia Aniela zarządziła, a wszystkie zgodnie rzuciły się w stronę butelki z cytrynóweczką, którą to buteleczkę trzymałam w dłoni.

- A ty Klarcia co nam opowiesz o seksie? – ciotka Anka w końcu na mnie wlazła.

- Ja to nic nie opowiem, bo nie wiem co to jest seks, ponieważ nie mam i nie miałam męża; w związku z czym nie godnam się wypowiadać… – czekałam czy moja prowokacyjna odpowiedź spotka się z życzliwym przyjęciem…

- Ty to już więcej dziecko nie pij! – mama z politowaniem wydała na mnie wyrok – Spróbuj kurczaka, nowy przepis od Antka mam, niebo w gębie!

Z kurczakiem na talerzu, a konkretnie to z jego prawą piersią, chociaż zależy od której strony patrzeć, bo może to lewa była, siedziałam kolejne dwie godziny i uczestniczyłam w tym babskim jazgocie z dużą ilością domowej roboty alkoholu i górą przysmaków powstałych z przerobienia połowy Lidla i Biedronki. 

Na szczęście jestem z tych co mają łeb jak sklep – moje myśli odbiegły od imieninowego jazgotu… Genetyka zrobiła swoje – mam to po tatusiu. W związku z tym ciężko mnie spić, no ale mam na swoim koncie wyczyny godne Oskarowej gali... Kiedyś na wakacjach w Grecji urządziliśmy sobie z ówczesnym chłopakiem tournée po miejscowych dyskotekach; chyba wypiłam sporo jak na mnie, ponieważ następnego dnia dowiedziałam się, iż: zdobyłam złoty medal za taniec na barze, a miejscowe dyskoteki zapraszały nas ponownie – takie odstawiliśmy show. Dobrze, że to na obcej ziemi było, bo w ojczyźnie to ze wstydu bym umarła. Poza tym upojona tymi procentami doprowadziłam do tego, że ten mój chłopak prawie zszedł na zawał, ponieważ wsadziłam głowę pomiędzy barierki balkonowe i ni cholery nie dało się jej wyjąć. Biedak ten mój czerep jakoś wyciągnął, ale już był bliski wzywania pomocy technicznej. Może dlatego ja taka jakaś inna jestem…


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe…


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

niedziela, 20 grudnia 2020

Migawki z życia kobiety… Epizod 1: Klątwa

O cholera!!! – zapomniałam o imieninach mamuni. Impreza o 17.00. Bez paniki, jest 16.00, zdążysz, chyba… W obliczu niestawienia się na uroczystość pewnikiem mamunia zawiesiłaby na mnie całe stado skundlonych, wiejskich Azorów w akcie rzucania klątw wszelakich. Tematyka klątw nie była mi obca, gdyż mamunia nieraz złowieszczyła, iż moje staropanieństwo jest wynikiem klątwy rzuconej na zlocie czarownic, który to zlot odbył się w czasach głęboko zamierzchłych. Owe czarownice, w towarzystwie demonów, oddając się orgiastycznym zabawom, naradom i ucztowaniu w ramach znudzenia wynikającego z mało urozmaiconej formy biesiadowania wymyśliły moją postać, osadziły w przyszłości i nadały piętno starej panny, która spełnia wszelakie wymogi tego gatunku. Swoją drogą to nie bardzo rozumiem, jak wyglądały te ich orgiastyczne uciechy skoro towarzystwo musiało uciekać się do tworzenia kogoś tak statystycznie nieciekawego jak moja postać. 

Koniec pierdulania, czas ruszyć zadek! Gustowny bukiet kwiecia sam się nie nabędzie! A i posypać łeb popiołem trzeba w drodze na imieninowe powinności, o kajaniu się w progu i przepraszaniu za spóźnienie nie wspominając… Tylko co ja, kurde, na siebie założę…? W okolicznościach sypania łba popiołem i kajania się w progu zasadne byłoby nadzianie pokutnej szaty w postaci wora po kartoflach. Może jednak ta czarna kiecka z ozdobnym łańcuchem u szyi wystarczy i zdołam ją założyć bez nadmiernego pomstowania na nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu…? Nie… Czarny kolor nie zwiastuje nic dobrego; dziś nie mam ochoty na wysłuchiwanie pojękiwań dotyczących bezguścia, z którym funkcjonuję od czasów dojrzewania. Kiecka przysporzy mi tylko dodatkowych problemów. 

Kudły! Jezu! Kudły! Leć i kręć wałki rzepowe! Walcząc z sianem na łbie kontynuuję rozważania: Może ta jasnoróżowa koszula i czarna spódnica…? O! I to jest myśl! Koszula będzie wyglądała profesjonalnie – taka niezobowiązująca biurowa kreacja imieninowa! Dobra, koszula jest, spódnica jest. Teraz pozostaje tylko to wszystko na siebie założyć. 

O dzięki ci patronko wszystkich z tłuszczowymi wałkami na plecach! Dopięliśmy się w biuście i nie ma straszących międzyguzicznych szpar, z których jeść woła prawy i lewy cycek, a właściwie to kawałek prawego i lewego cycka. Natomiast spódnica niepokojąco utknęła w okolicach bioder opinając wydatny zad. Jeśli łudziliście się, że stara panna ma niewydatny zad to przykro mi, ale nie stanowi to wyjątku w tym konkretnym przypadku. Niestety nie mogę z nią uczynić tego co bohaterka pewnego filmiku i zacząć się turlać w obłędzie po dywanie czy też nasmarować ud masłem, by kiecę naciągnąć na dupę, ponieważ postanowiłam walczyć ze stereotypem głupiej blond Klarci z dzióbdziającymi usteczkami i wiem, że te mało przemyślane zachowania nie zaowocują pozytywnym rozwiązaniem problemu. 

Majtki obciskające! I to jest myśl! Ja tu gdzieś w szufladzie takie cudo miałam! I to nie same majtki! Cały pancernik majtkowy! Od kolan po podcycki! Kochana! Nie ekscytuj się! – nadziewanie pancernika zawsze kończyło się tym, żeś spocona jak mysz z zadyszką lądowała na łożu. Szukaj dalej… Może czarne spodnie…? Elastyczne włókna, które producent zdecydowanie w zbyt małych ilościach w nich zamieścił, powinny uratować sprawę. 

No i spodnie jak ta lala przypasowały! Zero wielbłądziego kopyta czy też soczystej babówy wyzierającej z okolic łona! Jeszcze podkolanóweczki antygwałty i można wychodzić. Zaraz, zaraz… Jakie wychodzić? Majtki, jak przystało na porządną kobietę, załóż. I przyzwoity, aseksualny biustonosz załóż. Z tym ”porządną” to bym polemizowała, ale na ten czas porzućmy rozważania na ten temat. 

Niestety znalezienie podkolanóweczek zajęło mi kolejne bezcenne minuty. Jedna z dziurą, druga bez pary, trzecia wymiśkowana – znaczy się zakulkowana na piętach. No wiecie o co chodzi. Wstyd to prezentować społeczeństwu. Z biustonoszem aseksualnym poszło łatwiej – cudo w kolorze cielistym zgrabnie otuliło moje radośnie dyndające piersi. Bo w samej bluzce, z piersiami na wolności, iść nie wypadało.

Na poprawę pewności siebie i ogólnego samopoczucia wrzucę trochę delicji na ząb i można wychodzić. Zgłupiałaś!?! Delicje na poprawę?!? To że gacie morderczo nie wrzynają się w bebech i w krocze nie znaczy, że można żreć słodkie! Wyżresz po powrocie! O ile będzie miejsce w żołądku, bo znając mamunię to pewnie przerobiła na biesiadę pół Lidla i Biedronki. Na omastę, do efektów przerobu połowy Lidla i Biedronki, trzeba będzie z godnością jeszcze znieść najazd barbarzyńskich pytań stada bab w postaci: ciotek, babci Anieli i koleżanek mamuniowych. A za ciasne spodnie mogą tylko sprowokować towarzystwo do pastwienia się nad efektami bezrozumnego obżarstwa w obliczu osobistej tragedii życiowej jaką jest brak męża i przychówku w stosownej ilości.

No nic. Idźmy na ten imieninowy zlot czarownic osadzony w realiach XXI wieku. Ciekawe czy klątwy też będą rzucać…? 


Ciąg dalszy nastąpi… a wszelakie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe… 


Klara serdecznie zaprasza na pozostałe epizody, które znajdują się tutaj.

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Nocne prykanie utrudnia zasypianie…

Sobotni, późny wieczór. Marian rozkosznie wędruje z Morfeuszem w pokoju obok, słychać tylko cichutkie ;) pochrapywania. Leżę na kanapie omotana w kołderkę, oglądam jakiś film, przeglądam w Internecie przepisy na dania bez cukru zagłębiając się w temat kokosanek z mąki kokosowej, która ostatnio prześladuje mnie na różne sposoby. 

Starość, nie radość… Robi się po 23 i jakoś tak senność zaczyna mnie mulić. Idę dokonać ablucji sobotnich, po czym wskakuję do łóżka właściwego. Kraina snów, po której od dawna błąka się już Maniek, nieśmiało zaczyna mnie wzywać, gdy ni stąd, ni zowąd słyszę podejrzane odgłosy: jakby zduszone pryknięcia. Nie, nie to nie Marian. Pryknięcia brzmią jakby je jakieś małe dupki emitowały, a dupka Marianowa choć zgrabna to miniaturowa nie jest. Hmm… Nie chce mi się wstawać, żeby sprawdzać kto jest sprawcą zamieszania, więc dalej nasłuchuję… Pryk, głośniejsze pryk, cichsze pryk… Czyżby gryzonie, o których istnieniu nic mi nie wiadomo, najadły się fasolki po bretońsku…? A może taka akustyka w bloku i to sąsiad z piętra powyżej najadł się fasolki…?

I nagle mnie olśniewa! To cieciorka zostawiona na noc w garze do namoczenia! Przecie Marian będzie z niej jutro pasztet montował! Analizuję więc, taka zalegająca łóżkowo, problem prykającej ciecierzycy: się moczy, chłonie wodę, pęcznieje, pęka jej skórka i bidula se poprykuje. Ale… Biorąc pod uwagę fakt, iż w garze jest 500 gramów towaru to w przeliczeniu na sztuki wychodzi, szacując, jakieś kilkaset? tysiąc? dwa tysiące sztuk? W wariancie optymistycznym czeka mnie kilkaset pryknięć?!? – moja matematyczna logika mocno zaniepokoiła się faktem towarzyszenia cieciorce w tylu momentach ulgi w środku nocy.

Niechętnie opuszczam cieplutkie łóżko i idę dokonać interwencji. Interwencja ogranicza się do przykrycia gara pokrywką i zamknięcia kuchennych drzwi.

No! W końcu cisza i spokój, można spać, a ciecierzyca alias groch włoski niech sobie „śpiewa” do woli.

Następnego dnia powstał pyszny pasztet z prykającej cieciorki. Marian orzekł, że lepszy niż te wszystkie sklepowe przemysłowo toczone paszteciska mięsne, gdzie dodają zapewne mielone w całości świniaki razem z chlewami i rolnikami z Podlasia ;)

Grafika: evedaff

piątek, 11 grudnia 2020

Rozważania nad salcesonem i niewytłumaczalna miłość do świńskich żołądków…


Pisanie o rzeczach przyziemnych to ostatnio mój cel i rodzaj ćwiczeń literackich. Zajmijmy się dziś jegomościem salcesonem oraz rarytasami, które wywołują u wielu dreszczyk obrzydzenia i niepokojąco podnoszą poziom soków żołądkowych.

Moja miłość do salcesonu trwa odkąd pamiętam: uwielbiam ten podrobowy wyrób, w którym rozkosznie tkwi głowizna świńska w kawałkach, elementy świńskiego podgardla, skrawki mięsa wieprzowego, skórek i przyprawy zanurzone w wywarze pochodzącym z gotowania tych dobroci. Wszystko zamknięte w żołądku lub pęcherzu wieprzowym. 

Najlepsze salcesony jadałam na wsi u dziadków i w domu rodzinnym. Ten produkt wymagał odpowiedniej obróbki i serca, a wiejska sielanka dodawała mu tego niespotykanego gdzie indziej smaczku. Sklepowe salcesony opakowane w folię nie mają tej magii, a właśnie to opakowanie było obiektem mojego największego pożądania. Generalnie ludzie na wsi dają to opakowanie psom lub kotom, bo kto przy zdrowych zmysłach żre skórę z salcesonu?!? Ja żrę. Pozostaje odwieczne pytanie czy posiadam zdrowe zmysły…? Ostatnio się okazało, że nie bardzo, ponieważ borelioza i kumple bez skrępowania żerowali na moich komórkach nerwowych w najlepsze, więc wiecie – mogłam sobie pozwalać na stany niepoczytalności ;) 

Wróćmy do tematu… Byłam gotowa bić się z tymi wszystkim Burkami i Mruczkami o te skórki. Rozkoszne chrzęszczenie podczas ich rozgryzania wprawiało mnie w rodzaj kulinarnego orgazmu ;) Oczywiście zawartość świńskiego żołądka w postaci salcesonu też była smaczna i mogłam się takiej przekrojonej salcesonowej bani przyglądać godzinami: bogactwo kolorów i kształtów mięsnych zatopionych w sprężystej galaretce :) 

Obrońcy praw zwierząt zapewne po tych wyznaniach wbili we mnie wirtualne maczety i wyobrazili sobie mą postać w charakterze krwiożerczej bestii pochłaniającej małe prosiaczki w całości, której z japy wystają jeszcze malutkie raciczki ;) Cóż… tak mnie stworzyła natura, a skłonności do zjadania dziwnych rzeczy nie kończą się na salcesonie. Uwielbiam też świńskie gotowane uszy, ozory i ogony. Wzmożony ślinotok występuje przy smażonej cielęcej, drobiowej i wieprzowej wątróbce podanej w towarzystwie cebulki, rodzynek i jabłka. Rozkosznie mruczę przy gulaszach z żołądków gęsich, kaczych i kurzych. A jak dacie mi słój smalcu z borowikami lub dobrą kaszankę, koniecznie z wieprzową hemoglobiną, to oddam Wam całe królestwo, którego nie posiadam ;) 

Ostatnio dowiedziałam się od Mariana (chłop domowy), że po spożyciu salcesonu robię się agresywna i że to zapewne związane jest z dużą ilością szczeciny zawartej w środku... Marian uważa, że salceson jest obrzydliwy i pakują tam wszystko: szczecinę, racice, oczy, świńskie worki mosznowe i inne takie ;) Nawet jeśli pakują to jaki jest związek spożycia szczeciny z agresją? Hmm… Może ta szczecina łaskocze mnie po jelicie grubym, to irytuje moje jelito grube, a ono cichaczem wysyła impulsy w stronę mózgu, robię się wstępnie mało agresywna, a jak Marian drąży temat to coraz bardziej agresywna ;) No w każdym razie neuroanatomia agresji wywoływanej świńskim włosiem jest dla mnie tematyką zupełnie dziewiczą ;)


Dodatek dla zainteresowanych (wikipedia), gdybyście po przeczytaniu tego postu zrobili się głodni i zapragnęli stworzyć domowy salceson: 

Mięso na salceson poddaje się peklowaniu, obgotowuje i odpowiednio przyprawia. Tak przygotowaną masą wypełnia się żołądki wieprzowe lub pęcherze wołowe, gotuje i prasuje. 

Rodzaje salcesonów:

• Włoski (głowizna i skórki wieprzowe, rosół, przyprawy – czosnek, pieprz i kminek)

• Czarny (tłuszcz pokrojony w kostkę, głowy, serca, mózgi, nerki, skóry i krew wieprzowa, kasza manna, bułka tarta, rosół, przyprawy)

• Brunszwicki (podroby, skórki wieprzowe, krew, rosół, przyprawy)

• Saksoński (głowizna i skórki wieprzowe, rosół, krew, podroby, czosnek, kminek, przyprawy)

• Ozorkowy (peklowane ozorki wieprzowe, skórki wieprzowe, krew, rosół, przyprawy)

• Wiejski (głowy, nogi, mózgi i krew wieprzowa, pieprz, ziele angielskie)

Grafika: evedaff

niedziela, 6 grudnia 2020

Podstępna mąka kokosowa, czyli o tym jak zostać kuchennym kreatorem (nie mylić z kreaturą)...

Dawno mnie nie było, więc się wizualizuję, żeby nie zebrać nadmiernej ilości ciosów skierowanych na mój czerep :) Może prościej będzie jak nie będę tu snuć obietnic, nie wiadomo jakiego kalibru, że pisać będę - się pożyje, się zobaczy. Generalnie to mam problem z tym, że wydaje mi się, iż pisanie o rzeczach przyziemnych jest mało atrakcyjne i kto to będzie chciał czytać :) Postanowiłam to zmienić i odziać szatę przyziemności straszliwej. Wobec czego dziś będzie o mące kokosowej... 

Ostatnimi czasy jestem zmuszona, z powodów zdrowotnych, zaprzyjaźniać się z różnymi rodzajami żywności, które to rodzaje do tej pory były mi mało znane. Na ten przykład nie mogę jeść mąki pszennej, więc wstępnie padło na mąkę gryczaną i kokosową. Mąka gryczana to dość przyjazne stworzenie - chętnie współpracuje z człowiekiem i daje się ładnie oswajać. Gorzej z tym drugim dziadem. 

Piekłam ostatnio ciasto marchewkowe; wszystko zrobiłam według przepisu, który zamieściłam w zamierzchłych czasach na tym blogu (spontaniczne ciasto marchewkowe); zamieniłam tylko mąkę pszenną na gryczaną i kokosową, a zamiast cukru użyłam ksylitolu. Smakowo wyszło pięknie tylko to ciasto jakieś podejrzanie suche było; tak jakby ktoś całe soki z niego wychlipał, zabrał życie i wyrzucił jak starego kapcia w kąt przedpokoju. No tak to bywa jak jełop nie przeczyta nic wcześniej o właściwościach takich nieznanych, dotąd, mąk i działa spontanicznie. Wkrótce ustaliłam, że sprawcą wyduszania soków jest mąka kokosowa. 

Skoro taka mąka wysysa wilgoć to postanowiłam użyć jej do panierki, żeby filet z morszczuka nie pocił się wodnie (skutki mrożenia), by się na złocisto i chrupiąco usmażył, a jeszcze do tego roztaczał kokosowe aromaty :) Zatem na patelni wylądował olej rzepakowy i pierwszy kawałek ryby otulony kołderką z mąki kokosowej. Podstępna mąka w pierwszej kolejności wychlała cały olej i nie w głowie jej było zasysanie nadmiernej ilości soków morszczukowych, co zmusiło mnie do przemyśleń typu: jeśli tak dalej pójdzie to na usmażenie trzech kawałków ryby pójdzie z litr oleju - moja kuchenna logika kazała się puknąć i ratować rybny posiłek. Wrzuciłyśmy, więc, razem z logiką resztę ryby w tej panierce na patelnię, nie dodając więcej tłuszczu. Niestety wszystko zaczęło się przypiekać w tempie ekspresowym. No to podziabałam to łychą na drobne elementy, mieszałam z zaangażowaniem godnym mistrza patelni teflonowej i tak powstało coś w rodzaju jajecznicowo - kaszankowej papy w kolorze ecru; ewentualnie można pobiec wyobraźnią w kierunku stratowanego przez stado osłów kalafiora wymieszanego z żółtym serem - przy założeniu, że stado pędzących osłów gubi po drodze żółty ser ;) Żeby podnieść punktację za walory estetyczne posypałam to świeżą, posiekaną natką pietruszki i dorzuciłam kaszę gryczaną. Smakowało o dziwo nieźle, ale wygląd nie pozostawiał złudzeń. 

Chłop domowy (nazwijmy go roboczo Marianem na cześć pewnego misia) nawet się skusił i pogmerał sztućcem, ale zachwytów i łez wzruszenia nie było ;) Dodam też, że nikt nie cierpiał, po spożyciu, na wzmożone kontakty z porcelanową misą łazienkową ;) W każdym razie zostałam stwórcą nowej potrawy, której z wiadomych powodów nie polecam ;)


Samą mąkę kokosową polecam, bo to kopalnia zdrowotności:

- zawiera 10 razy więcej błonnika niż mąka pszenna - oczyszcza układ pokarmowy i wspomaga trawienie, reguluje poziom cukru i insuliny we krwi;

- zawiera więcej białka niż mąka pszenna - główny budulec organizmu człowieka;

- nie zawiera glutenu - jest alternatywą dla osób na diecie bezglutenowej;

- zawiera 8,7 gramów tłuszczów na 100 gramów produktu, z czego 8 gramów to tłuszcze nasycone - działają przeciwwirusowo, przeciwgrzybiczo i wspomagają metabolizm, dlatego poleca się stosowanie mąki kokosowej podczas diet odchudzających. (źródło: https://beszamel.se.pl/maka/maka-kokosowa-wlasciwosci-i-zastosowanie-w-kuchni,17101/)

niedziela, 16 października 2016

Sezon na puchate odzienia i skarpety babci Jadzi uważam za otwarty ;)


Nie wiem jak u Was, ale u mnie pogoda dziś rodem z horroru... Nic tylko brać sznury i obwieszać się na przydrożnych latarniach ;) Obawiam się tylko, że owych latarni może zabraknąć jak wszyscy wpadną na podobny pomysł. Sezon na grubaśne, puchate piżamki i skarpety babci Jadzi też uważam za otwarty ;) No i obowiązkowo herbatki z wkładką w dłoń brać należy :) Rodzaj wkładki pozostawiam do wyboru, ale polecam nalewkę malinową, miód i przyprawy korzenne :)
Zrodziło się w mojej łepetynie przemyślenie nie najwyższych może lotów: jak przetrwać ten pogodowy zawis w czasie i przestrzeni? Nadciągają najgorsze dni w roku - ciemno, mokro, wstrętnie i ogólnie do przysłowiowej doopy :) 
Hmm... jakoś od kilku lat nie mam z tym problemu. Któregoś dnia wytworzył się w mojej głowie stan niezdiagnozowanego optymizmu niezależnie od okoliczności przyrody i ludzi, którzy skutecznie usiłują wciągnąć mnie do bajora pesymizmu. Czasami ktoś zapyta skąd mi się to wzięło? Nie wiem, po prostu nie wiem. Tak zwyczajnie, najzwyczajniej na świecie pokochałam chyba ten dziwny świat i przede wszystkim samą siebie :) Nie ukrywam, że pomógł mi w tym ten blog i te wszystkie słowa, które miałam okazję przeczytać w pozostawionych komentarzach i wiadomościach mailowych. Może to moje pisanie nie zaprowadzi mnie na salony sławy czy nie postawi w blasku fleszy bijących po oczach, ale poczułam smak tej niewyobrażalnej satysfakcji, że ta moja bazgrolina komuś poprawia humor i robi dzień :) Pieniądze i sława to nie wszystko, a czasami za jedno i drugie trzeba zapłacić cenę, która nie jest tego warta. Dla mnie więcej znaczą te wszystkie oznaki sympatii, które pojawiają się niespodziewanie i mam okazję ich doświadczać odkąd zostałam sobie blogerką :) 
Post powstał z okazji stuknięcia 100000 odsłon tegoż miejsca - dziękuję wszystkim, którzy tu wpadają, a przede wszystkim tym, którzy wspomogli mnie dobrym słowem, kiedy mój optymizm nieco podupadł, a życie postanowiło sobie ze mną zatańczyć, niekoniecznie walca ;) 

Grafika: evedaff

piątek, 30 września 2016

Orka na ugorze i tylko głupi może ;)

Grafika: przepastne internety ;)

Ostatnio bredziłam coś o dniu leniwca chyba… No to mię pokarało i ten tydzień przeorałam solidnie niczym rasowy dziobak. Co prawda nie do końca wiem jak rasowy dziobak orze, ale coś mi mówi, że jak się takiż weźmie do roboty to cała Australia stoi, patrzy, podziwia i gęby rozdziawia ;) Dla tych co nie wiedzą co to jest dziobak to śpieszę wyjaśnić, iż to taki ssak stekowiec żyjący na australijskim padole. Ja biolog jestem i zboczenia w tym kierunku są zmorą mego żywota ;) W imię tejże nauki dokonałam mordu na ponad trzystu dżdżownicach w rozmiarze XXL, które to nabywałam w sklepie wędkarskim, więc nie ma ze mną żartów ;) 
Ale wróćmy do tematu zasadniczego, czyli kieratu... Nie było zmiłuj! Codziennie pobudka przed szóstą rano i dawaj w imię Polski Ludowej. Dobrze, że mnie nikt rano nie musi oglądać jak latam toczona obłędem bez składu i ładu, w jednej dłoni dzierżąc kawę, w drugiej suszarkę do włosów i jedną nogą stojąc w brodziku. Tylko cud powoduje, że nie ginę śmiercią tragiczną rażona prądem pochodzącym ze wspomnianej suszarki, która widowiskowo ląduje w brei wodno-kawowej, kiedy to ja tracę równowagę poślizgnąwszy się na kapciu króliczku, który postanowił zemścić się na mnie za lata poniewierki ;) Chociaż myślę, że ten stan o poranku jest znany większości społeczeństwa ;)
Wczoraj po dyskotece z okazji Dnia Chłopca, którą musiałam radośnie zaliczyć w towarzystwie dziesięciolatków padłam jak polski emeryt co to obejrzał wysokość swej podwyżki - całe złoty trzy, kiedy to umyłam swe zacne członki i poczułam zapach i miękkość łoża. Wiecie jak fantastiko jest na takiej imprezie? Mniej więcej czuję się tam tak jak ten metalowy element w budziku co to się obija o te metalowe dekle ;) Żyć nie umierać ;) Człowiek po takim obijactwie to generalnie niewiele wie o otaczającej go rzeczywistości i można zrobić z nim prawie wszystko ;) 
Tak się zastanawiam na ile lat starczy mi cierpliwości i samozaparcia, by uczestniczyć w tym radosnym szkolnym cyrku. Ja i moi współpracownicy zgodnie orzekliśmy, że w wieku lat: sześćdziesiąt i plus, wymordujemy nasze kochane szkolne dziecięcia i będzie nam wszystko jedno czy nas zamkną na trzy czy cztery dożywocia w zakładzie karnym o podwyższonym rygorze ;) Jak się można zorientować pętając się po tym blogu to ja optymistyczna postać jestem i pozytywna głupota nie jest mi obca, więc współczuję tym co tych cech nie mają i uprawiają ten zacny zawód. 
Mój optymizm jest długi i szeroki, ale opatrzności wszelakiej maści!?! – czy ja zdzierżę do sędziwej starości ten swój kierat i nie zwariuję? Tego to nawet najstarsi górale nie wiedzą ;) Pocieszam się faktem, że wcześniej ogłuchnę i oślepnę i sami mnie wywalą na bruk polskiej edukacji narodowej ;) I wtedy segregacja surowców wtórnych, śmietniki i bliskie kontakty ze składnicami złomów będą moim drugim domem ;)
Póki co trzymam się dzielnie, mieszczę się w normach społecznych i z radosnym wyrazem twarzy przekraczam progi mej placówki. Dlatego też zajęłam się nurkowaniem. Pod wodą panuje taka cisza i spokój, człowiek jest odcięty od tego świata nad wodą i zapada się w rodzaj bytu nie z tej ziemi ;) Dzięki temu może mój system nerwowy w jako takiej formie dobrnie do wieku emerytalnego i kaftany bezpieczeństwa nie będą potrzebne ;) 
A z drugiej strony czyż żywot wariata nie jest radosny? Przywdzieję sobie kokardę ze starej firanki, szydełkową kiecę w kolorach tęczy, złote balerinki z różowymi kokardami, wylegnę na trasę szybkiego ruchu i będę udawać ekran dźwiękoszczelny dzierżąc w dłoni pęk baloników w kształcie Minionków ;)

Zbaczając z tematu to wszystkim chłopakom dużym, średnim i małym, z okazji ich Święta, 
życzę nieustającego entuzjazmu i zadowolenia z życia :) 
Dzięki Wam żywot każdej kobiety jest nietuzinkowy, a ja mam o czym pisać na tymże blogu ;)

sobota, 17 września 2016

Wyszło ze mnie dzikie zwierzę, a majestatyczny zwis prowokuje do zabijania wzrokiem ;)

Grafika: www.en.wikipedia.org

Sobota. Syndrom piżamowca dopadł mnie dziś i nie chce puścić. Włóczę się bez składu i ładu po chałupie, a zagadkowo zadziwiające jest to, że czas mija tak szybko, że pewnie ocknę się w niedzielę wieczorem z przysłowiową ręką w nocniku. Nic sensownego nie zrobię, a potem będę sobie pluć w brodę jak stanie się poniedziałek i rękawy trzeba będzie zakasać biegnąc do roboty z wywalonym jęzorem. Po kilku psychologicznych analizach doszłam do wniosku, że pomimo wiszącej nade mną groźby wywalonego jęzora nie jestem w stanie uczynić chyba nic konstruktywnego w dniu dzisiejszym. Wyszło ze mnie prawdziwe, dzikie zwierzę… leniwiec ;) Brakuje mi tylko stosownej gałęzi i kawałka dżungli, by w majestatycznym zwisie zalegać i zabijać wzrokiem "szalejące" na wietrze, którego nie ma, liście ;)
Miałam sprzątać… ale jakoś mi nie po drodze. Ubrania porzucane tu i ówdzie podczas minionego tygodnia machają do mnie rozpaczliwie licząc na akt łaski z mojej strony, że w końcu wrzucę je do szafy albo do pralki. Po podłodze walają się tak zwane koty, jeszcze nie miauczą, ale wszystko przed nami. Na stole cudownemu rozmnożeniu uległy wszelakiej maści duperele odkładane na tenże stół w celach różnych i różnistych. W zlewie Armagedon talerzowo-garczano-sztućcowy. Perfekcyjna pani domu dokonałaby z pewnością na mnie publicznej egzekucji za zaistniałe okoliczności w lokalu mieszkalnym. Moje poczucie estetyki jakoś bardzo nie cierpi w związku z tym wszystkim, ale mały wyrzut sumienia nie pozwala mi na spokojną sobotnią egzystencję w piżamce ;) Muszę dziada ogłuszyć jakimiś słodkościami ;)
Miałam zrobić parę rzeczy papierzanych do roboty… ale na tym polu też mojej piżamie nie po drodze. Poza tym jest sobota, a kto przy zdrowych zmysłach produkuje papiery w sobotę? Nikt ;) Zatem papiery leżą i czekają na lepsze czasy lub motyw noża na gardle, który z pewnością się pojawi w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Miałam iść na basen… ale kto idzie na basen jak za oknem deszcz leje ;) No jakoś mój system nerwowy tych dwóch zjawisk nie był w stanie poskładać w symbiotyczną całość. Zadowolę się popołudniowym prysznicem, bo na poranny to już raczej się nie załapię biorąc pod uwagę fakt, że ta piżama nie chcę się ode mnie odczepić, a na zegarze za chwilę będzie 14.30.
Miałam napisać post... o i to mi się chyba udało ;)
Dobra, koniec pobożnych życzeń ;) Mam nadzieję, że moje lenistwo będzie mi wybaczone na sądzie ostatecznym i za karę nie zostanę zesłana ponownie na Ziemię jako perfekcyjna pani domu - nowe wcielenie ;) 
Każdemu dzień lenia w piżamie się od czasu do czasu należy, czyż nie? ;)

piątek, 9 września 2016

Spowiedź publiczna, czyli moje zapędy w kierunku Bridget Jones ;)

Grafika: Eve Daff

Wypadałoby, po tych wszystkich wyznaniach typu: poszłam sobie zrobić brazylijskie pośladki i te inne takie, dokonać spowiedzi publicznej ;) A zatem… Brazylijskie pośladki na czas wakacyjny porzuciłam, znaczy się nie zdemontowałam sobie zadku w akcie desperacji, tylko jakoś tak czasu nie było, by dupę osobistą katować. Ale… kochana pani instruktorko obiecuję, że wrócę i padnę w progu całując Twoje stopy, że te moje poślady jako tako zaczęły dzięki tej katorżniczej pracy wyglądać. 
Idźmy dalej… Taniec brzucha! Tu poczyniłam też postępy, nawet udało mi się „tańczyć” z woalem i nie zginąć śmiercią tragiczną ;) Woal to taki kawał barwnej płachty, którą się wymachuje z wdziękiem na prawo i lewo. W moim przypadku aspekt wdzięku jest sprawą kontrowersyjną, ale nie pochylajmy się tutaj nad drobnostkami ;) No więc, taniec brzucha rozpocznę z rozmachem ponownie w najbliższym czasie. 
Detoks cukrowy, o którym pisałam tutaj na początku tego roku zwinęłam w widowiskowy kłębek i sprzedałam mu solidnego kopa. No ni chu chu nie nadaję się do detoksów cukrowych, po prostu cierpię, bardzo cierpię i to moje cierpienie przysłania mi sens mego żywota. Ale bez obaw, nie zapuściłam się w odmęty wypasu i nie wrzuciłam na siebie dodatkowych 30 kg w ramach sławetnego efektu jojo. Dzięki pewnej kobiecie, która od lat znosi, przez telefon i na żywo, moje wywalanie tego co mi na wątrobie siedzi (padam Aleksandro do Twych stóp w podzięce mojej osobistej), zostałam zarażona tak zwanym zdrowym odżywianiem się i powiem Wam, że niezły egzemplarz się ze mnie zrobił w sensie ujemnie-wagowym oczywiście, bo inne sensy pozostawię bez komentarza ;) Do tego dorzućmy sporą dawkę ruchu, głównie oram na basenie, gdyż chcę się dobrze nauczyć pływać i przepis na ciało 20-to latki gotowy ;) W nawiązaniu do ciała 20-to latki to ostatnio dziecko, które nauczam uwaliło mi komplement taki, że mnie prawie wbiło w sufit. Dobrze, że nie wbiło, bo szkoda by było marnować taki potencjał i ginąć śmiercią tragiczną ;) Otóż, oceniło mój wiek na 10 lat mniej – no kurde nic tylko się szczerzyć i radośnie machać skrzydełkami, których nie posiadam ;) W tym miejscu chciałam uspokoić wszystkich zgorszonych moim językiem, którym się posługuję na tym blogu, iż nie nauczam języka polskiego, a poza tym wychodzę z założenia, że w polskiej szkole barwne motyle jak najbardziej powinny hasać, bo życie jest wystarczająco szare, bure i nijakie, żeby Wasze ukochane latorośle były nauczane przez babiny bez polotu w plisowanych spódnicach i białych bluzkach agresywnie potraktowanych krochmalem ;) Także, ludziska, bez nerw, znam normy społeczne i potrafię je stosować w praktyce ;) 
Co jeszcze… Usłyszałam ostatnio tekst, że ja to taka polska Bridget Jones ;) I tu mam dylemat, bo cóż autor miał na myśli? Hmmm… No posunięta wiekowo faktycznie jestem, pozytywna głupota mi często towarzyszy, męża i gromadki rozkosznie rozwrzeszczanych potomków się nie dorobiłam (panowie jak coś to można składać CV i list motywacyjny ;)), mam sporą tendencję do popełniania różnych dziwnych czynów, niekoniecznie w akcie desperacji ;), ale to akurat nic nowego, zwłaszcza dla czytelników tego bloga ;) Więc może faktycznie mam coś z tej Bridget ;) 
Na tym spowiedź zakończę, w końcu dziś piątunio ;) Jak przystało na kandydatkę na polską Bridget Jones idę się rzucić w odmęty rozpaczy z butlą wina, by los kobiety skomplikowanej odpowiednio uczcić ;) 
Aaaa... jeszcze się pochwalę :) Dnia 3 września roku aktualnego mój instruktor nurkowania uznał, iż można mi wydać licencję nurka OWSD PSAI, wobec czego mam papiery na szwędanie się pod wodą. Panie instruktorze, przysięgam uroczyście na tym blogu: sama się szwędać nie zamierzam; potęga przyrody, zwłaszcza wodnej, robi na mnie spore wrażenie, wobec czego grzecznie będę doskonalić nabyte umiejętności, żeby nie doprowadzić do sytuacji trudnych z trupem mojej osoby w roli głównej, który zbezszcześci piękno podwodnego świata rozsiewając nieodpowiednią woń podczas rozkładu 20 metrów (czy o zgrozo głębiej) pod taflą jeziora ;)



 Grafika: Heliox i kolega P.

sobota, 30 kwietnia 2016

Które gatki dziś założyć? ;)

Z okazji soboty i majowego weekendu taka mała wstawka damsko - męska. Grafika o gatkach jakoś tak przypadła mi do gustu, więc postanowiłam się podzielić ze społeczeństwem ;) Pewnie część się oburzy, że to stereotypy, ale i tak jest urocza i ziarno prawdy można znaleźć w tych analizach. Z pewnością pokazuje zawiłe tory myślowe kobiety postawionej przed dylematem wyboru, nieważne czego ;) Drugie dzieło graficzne to taki przejazd porównawczy po obu płciach - ile w tym prawdy? Nie mnie to oceniać ;) Znalazłam w tej grafice mały błąd dotyczący enzymu - dehydrogenazy alkoholowej; nie pisze się "dephydrogenaza" tylko "dehydrogenaza" ;) 
A sam enzym jest dość ważny: 
"Alkohol etylowy szybko się wchłania z przewodu pokarmowego przedostając się do krwiobiegu. W niewielkich ilościach jest wchłaniany już w jamie ustnej, 20-30% wchłania się w żołądku, a 70-80% w jelicie cienkim. Metabolizowanie (utlenianie) alkoholu etylowego odbywa się w wątrobie, przy udziale enzymów. Dehydrogenaza alkoholowa (ADH) umożliwia reakcję, w czasie której etanol zostaje zmieniony w aldehyd octowy. Następnie, dzięki dehydrogenazie aldehydowej (ALDH) jest on przekształcany w kwas octowy. W czasie tych reakcji zużywane są przeciwutleniacze (glutation), generowane są wolne rodniki, powstaje stres oksydacyjny. Spożycie alkoholu wymaga uzupełnienia antyoksydantów, wody, witamin i minerałów". (www.naukadlazdrowia.pl)



Miłego weekendu i owocnej współpracy z dehydrogenazą alkoholową ;)

środa, 27 kwietnia 2016

Obnażam się spontanicznie i wyciągam z magicznego bereciska całkiem pokaźne stadko królików ;)



Grafika: kedu.pl

Człowiek to zlepek dziwacznych nawyków, fobii, zachowań i jak zwał tak zwał, ale każdy z nas ma jakieś swoje małe odpały, które naukowcy, mniej lub bardziej udolnie, próbują wytłumaczyć :)
Niedawno byłam u dentysty i tam mi się zrodził w łepetynie ów temat na wpis. Jeżeli chodzi o dentystę to oczywiście się nie boję, ale jest jedna rzecz, która spędza sen z mojej facjaty, a mianowicie pakowanie do ust takiej formy na wyciski wypchanej kitem. Bez obaw, nie wdawałam się ostatnio w żadne bójki i sztucznych szczęk mi nie trzeba, ale zachciało mi się wybielania zębów i trza takie mosty zmontować, żeby to wybielanie mogło nastąpić. Siedziałam, więc na tym foteliku rozkoszy dentystycznej i modliłam się, żeby nie zwrócić zawartości żołądka w trakcie trzymania w ustach tej łopaty z rozbabraną mazią. Na szczęście pani dentystka to kobieta anioł i tak mnie zagadała, że nawet ślina mi się nie utoczyła w nadmiarze ;) A już od kilku dni ta akcja śniła mi się po nocach – ślinotoki i zwroty żołądkowe pełną gębą, dewastacja gabinetu i bankructwo uroczej pani dentystki ;)


Kolejny mikroodpał dotyczy wieszania rolki papieru toaletowego… Ja nie wiem co ja mam z tymi rolkami, ale muszę taką rolkę obwiesić na zewnątrz (patrz zdjęcie poniżej - wariant po lewej to mój typ ;)). 


Ilekroć widzę taką powieszoną do wnętrza to przekładam i nawet zdarza mi się to robić w obcych miejscach ;) Jakoś tak nie pojmuję jak można te rolki wieszać nie tak po mojemu; przecie ten papier się ociera po ścianach, no a potem taki sponiewierany wędruje na nasze zadki ;)
Nie jestem jakimś specjalnym układaczem ubrań w szafach i daleko mi do zafiksowanej baby segregującej odzież wedle kolorów, ale jak wieszam coś na wieszakach ubraniowych to hak tego wieszaka musi być skierowany do wnętrza szafy jak wędruje na drąg wieszalniczy ;) Zastanawiałam się ostatnio nad głębszym sensem tego postępowania, ale nic mądrego nie wymyśliłam ;)


Lubię „czesać” dywany, dywaniki i chodniki ;) Jak odkurzam to musowo włosie układam szczotą odkurzaczową w jednym kierunku. No poczochrane dywaniki nie mieszczą się w moim światopoglądzie ;) Spokojnie... fiksacja ujawnia się tylko podczas odkurzania, potem już spokojnie mogę patrzeć na wykołtunione dywany i nie rzucam się ze szczotką do włosów, by je czesać ;)


Jak wyjeżdżam z chałupy to z uporem maniaka wyciągam wszystkie wtyczki z gniazdek, o ile jest to możliwe; mam jakieś katastroficzne wizje związane z zapaleniem się takiej wtyczki, a nie chciałabym być tą, przez którą spłonął blok ;)


Gdy wychodzę z domu to często nawiedza mnie taka wizja, że idę w kapciach albo nie mam spodni na sobie i muszę spojrzeć, parę razy, przytomnym wzrokiem w dół, żeby sprawdzić czy mam to co trzeba ;) Wynika to pewnie z faktu, że parę razy w życiu zdarzyło mi się wyjść w dziwnym odzieniu i pewnie wyrył się odpowiedni ślad w czerepie ;)


Fascynują mnie biedronki ;) W dzieciństwie namiętnie je zbierałam do pudełek po zapałkach i trzymałam w szufladach z ubraniami ku uciesze domowników ;) A teraz to po prostu lubię je oglądać z bliska; generalnie lubię robale wszelakiej maści poddawać wnikliwej ekspertyzie, ale to takie moje zboczenie zawodowe ;) Aaa… nawiązując do robakowatych to pałam sporym uczuciem do dżdżownic, zwłaszcza jak hurtowo wylegną na chodniki po deszczu; staram się ich nie podeptać, chociaż przyznaję się bez bicia, że na studiach trochę ich uśmierciłam.


Uwielbiam storczyki; niestety one mnie nawet nie darzą byle jaką sympatią i wszystkie jakie miałam zakończyły swój żywot mniej lub bardziej tragicznie. Od roku nie kupiłam żadnego storczyka i bardzo cierpię z tego powodu, ale cóż… nie mam serca mordować kolejnego niewinnego dziecka matki natury.


No i wstaję zawsze prawą nogą ;) W związku z czym, po przebudzeniu, jakiś czas zalegam na łóżku, żeby przytomność umysłu była w stanie odróżnić prawą kończynę od lewej ;)


A jak tam u Was z "dziwactwami"? ;)

Grafika: przepastne internety :)