Pokazywanie postów oznaczonych etykietą relacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą relacje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 grudnia 2025

Singielka bez instrukcji obsługi...

Gdy zadzwonił budzik, Anka pomyślała, że to na pewno pomyłka.

Bo przecież biologicznie niemożliwe jest, żeby była już siódma, skoro dopiero co zamykała oczy.

Może czas jakoś szybciej biegnie, kiedy nie ma się męża?

Kto wie — od kiedy w internecie krążą poradniki o tym, że „energia kobiety singielki przyspiesza kosmos”, Anka była skłonna uwierzyć we wszystko.

Wsunęła stopy w kapcie i ruszyła do kuchni z gracją, jaką zwykle prezentują ludzie, którzy jednocześnie śpią, żyją i się poddają.

Kiedy ekspres do kawy wydał z siebie jęk przypominający ostatnie tchnienie nosorożca, Anka stwierdziła, że będzie to dzień o złożonej strukturze emocjonalnej.

W pracy przywitał ją jej ulubiony kolega — ten, który zawsze zaczynał rozmowę od zdania typu: „Słuchaj, mam znajomego, fajny chłopak, może…”

Tego dnia jednak… nic.

Ani słowa.

Anka spojrzała na niego podejrzliwie, jakby istniało ryzyko, że ktoś go podmienił.

W ciągu dnia wydarzyło się coś jeszcze dziwniejszego.

Nikt nie zapytał jej:

— A kiedy ty się w końcu ustatkujesz?

Nikt nie westchnął znacząco na słowo „singielka”.

Nikt nie próbował jej przekonywać, że „miłość przychodzi wtedy, kiedy się przestaje jej szukać”, co było zdaniem równie logicznym jak „samochód pojawia się wtedy, kiedy przestajesz czekać na autobus”.

Anka zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie umarła i nie znalazła się w alternatywnej rzeczywistości. Takiej, gdzie ludzie są… normalni.

W porze lunchu wyszła do parku.

Siadła na ławce, rozpakowała sałatkę, która udawała, że jest sycąca, i obserwowała ludzi.

Zakochane pary, matki z dziećmi, babcie na spacerze, biegacze, psy.

Wszyscy wyglądali, jakby dokładnie wiedzieli, gdzie zmierzają.

A ona? No cóż.

Ona wiedziała tylko jedno: że jeśli jeszcze raz otworzy pudełko z sałatką, to trafi do programu o ludziach, którzy jedzą z obowiązku, a nie z potrzeby.

Nagle obok niej usiadła starsza pani. Taka, która nosi w torebce chusteczki, miętówki i prawdopodobnie wstyd całej rodziny.

— Ładny dzień — uśmiechnęła się serdecznie.

— Ładny — przyznała Anka.

— Wie pani, zawsze lubiłam patrzeć na młode kobiety. Tyle mają w sobie wolności.

Anka prawie zakrztusiła się kawałkiem pomidora.

— Wolności?

— No pewnie — skinęła głową staruszka. — Może pani iść, gdzie chce. Robić, co pani chce. Nikt pani nie mówi, że powinna pani… no wie pani, to, owo, tamto…

Wymachiwała ręką tak energicznie, że aż ptaki zerwały się z gałęzi.

— Zawsze myślałam, że ludzie myślą o mnie raczej jak o „tej, co jeszcze nikogo nie znalazła”.

Starsza pani spojrzała na nią tak srogo, jakby właśnie wygłosiła herezję.

— Dziecko kochane, nikt nie „znajduje” miłości — powiedziała, unosząc brwi, jakby to słowo naruszało zdrowy rozsądek. — Miłość to nie zagubiony kolczyk, który nagle wyskakuje z szuflady, kiedy człowiek szuka czegoś zupełnie innego. Miłość się wybiera. Świadomie. Z otwartymi oczami. A najlepiej — z otwartą głową.

Anka chciała coś powiedzieć, ale starsza pani kontynuowała z rozpędem, który mają tylko ludzie naprawdę doświadczeni.

— I proszę sobie nie myśleć, że uczucie spadnie z nieba, jak jakaś promocja z ulotki — mruknęła. — Miłość nie przychodzi, bo ktoś „ma szczęście”. Miłość przychodzi wtedy, kiedy człowiek potrafi stanąć prosto, pozbierać siebie do kupy i zdecydować, że chce iść przez życie obok kogoś, a nie za kimś albo zamiast kogoś.

Zrobiła krótką pauzę — taką, w której nawet parkowe wiewiórki zwalniają ruchy.

— Bo widzi pani… — dodała już ciszej, bardziej czule. — Najpierw trzeba polubić swoje własne towarzystwo. Inaczej każde inne będzie tylko ucieczką. A człowiek nie powinien szukać miłości po to, żeby od siebie uciec.

Zaśmiała się lekko, z tym rodzajem mądrego humoru, który nie wywołuje śmiechu, tylko lekkie ukłucie pod żebrami.

— Dlatego proszę nie przepraszać za to, że jest pani sama. Samotność mądrze użyta nie jest po to, żeby zastąpić ludzi, tylko żeby nauczyć się ich wybierać — tych właściwych.

Anka roześmiała się.

Pierwszy raz od dawna tak szczerze i tak bez powodu.

Po powrocie do pracy wydarzyła się ostatnia rzecz, która upewniła ją, że ten dzień był rzeczywiście wyjątkowy.

Jej kolega, ten od „fajnych chłopaków”, podszedł do niej i powiedział:

— Wiesz, pomyślałem… Nie będę ci już nikogo polecał. Jesteś spoko taka, jaka jesteś.

Anka poczuła nagły patos sytuacji i natychmiast go odrzuciła, żeby nie zalać się łzami. Bo po trzydziestce płacze się tylko z dwóch powodów: wzruszenie lub cebula. A cebuli akurat nie było.

W drodze do domu kupiła sobie lody pistacjowe. Zjadła je powoli, w ciszy, w swoim mieszkaniu, gdzie nikt nie przypominał jej, że powinna być kimś innym niż jest. I wtedy uderzyła ją myśl, prosta, ale mocna jak espresso bez cukru: Singielka nie żyje w oczekiwaniu na kogoś. Singielka żyje. Po prostu. A życie — nawet w pojedynkę — potrafi być całkiem, całkiem piękne. Szczególnie w dniu, w którym nikt nie próbuje go naprawiać.