Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 kwietnia 2016

W ramionach hipotonii, czyli jak sobie zrobić dobrze dezodorantem do stóp… ;)


Grafika: gyanwalebaba.com

Niskie ciśnienie… Moja zmora, z którą muszę walczyć, zwłaszcza jak ciśnienie atmosferyczne dodatkowo dobija mnie do gruntu. Czasami jest zabawnie, czasami mniej zabawnie, a czasami mam ochotę postymulować się prądem przegryzając pierwszy lepszy kabel nasycony uporządkowanym strumieniem elektronów, który mi się rzuci w oczy ;) W każdym razie ktoś kto nie ma z tym problemu, nie jest w stanie zrozumieć jak wygląda żywot takiego niepostymulowanego boroka ;).
Z przeszłości pamiętam zatroskane postawy społeczne zamknięte w ludzkich ciałach, które miały wątpliwą przyjemność spać ze mną w jednym pomieszczeniu. Co poniektórzy zastanawiali się czy ja przypadkiem nie umarłam podczas snu, gdyż w ogóle nie było słychać i widać, że oddycham ;) Więc kończyło się to często jakimś obszarpywaniem mojego jestestwa błąkającego się w innych wymiarach i wyrywaniem mnie ze snu.
Czasami po prostu nie mam siły ruszać żadną częścią ciała, dopóki się odpowiednio nie nafutruję kofeiną, żeń-szeniami i innymi wynalazkami. A i tak potem lezę do łazienki i używam dezodorantu do stóp w charakterze odżywki do włosów; oczywiście opamiętanie następuje po jakimś czasie, ale co sobie narobię dobrze to moje ;) Wiecznie też czegoś szukam jak owca z uszkodzonym błędnikiem i sklerozą gigantem, która poszukuje trawy na wyścielonych trawą halach wiosenną porą ;)
Niestety muszę się również stawiać w robocie, a tam nie ma zmiłuj; napada mnie horda wysokociśnieniowych, nadpobudliwych nastolatków żądnych interakcji pełną gębą. Jakoś ogarniam sprawę, a potem to nawet dochodzę do wniosków, że może to i dobrze, że ja taki lekko trzepnięty egzemplarz jestem, bo spora część tych bodźców do mnie nie dociera ;) Siedzę więc i kopię się po kostkach szczerząc zęby i tak mi się udaje nie zalec pod biurkiem w ramionach rozkosznej drzemki ;) Rzeczywistość dociera do mnie jak przez szybę lub gigantyczną ścianę galaretki owocowej i coraz częściej zastanawiam się nad obrabowaniem jakiejś nielegalnej fabryki montującej dopalacze, ale ciiii  ;) 
Jedyny sposób na to bym powróciła do żywych to intensywny ruch – prawie taki, że trzeba mnie z podłogi zdrapywać z wycieńczenia. O dziwo, potem mam takie tętno, że mogę po osiedlu na miotle bez napędu mechanicznego latać ;) Ale następnego dnia, gdy biometr niekorzystny, jest powtórka z rozrywki. I nie proponujcie mi tu wstawania o 5 rano, żeby maraton na golasa przebiec przed robotą, bo aż taką masochistką nie jestem ;) Ale gdyby ktoś miał jakiś sprawdzony sposób na kopa dla niskociśnieniowca to będę dozgonnie wdzięczna :) Nie chcę brać jakiś prochów na toto, no bo ileż tej chemii można w siebie pakować. Aaa… porady typu, że mam się z kimś kłócić, wkurzać, irytować, nie działają ;) Mój organizm jest jak atom z chwilą, gdy wpadnie w otchłań niskiego ciśnienia. Piszę o tym, bo jakiś czas temu aura i własne ciało raczyły mnie tak niskim ciśnieniem często i gęsto, że zaczęłam się zastanawiać czy ja to przeżyję ;)

A tymczasem miłego weekendu ;)

środa, 20 kwietnia 2016

Jak uszczęśliwić kobietę? Kobietoskopowe przebłyski ;)

Tak, tak... Wbrew temu co statystyczny chłop sądzi na temat uszczęśliwiania kobiet i w nawiązaniu do moich ostatnich wpisów, postanowiłam zamieścić małą wskazówkę, wygrzebaną z przepastnych netów, jak to też niewiastę wprowadzić w stan nirwany ;) Nie od dziś wiadomo, że my wcale nie jesteśmy jakieś skomplikowane czy te inne tam dyrdymały opowiadane na nasz temat. Prostota w pas się kłania ;) Wystarczy odpowiednio chwycić i w trakcie wleczenia do sypialni rozbudzić w kobiecie odpowiednie żądze, a potem płynnie przejść do deklaracji dotyczących zmywania czy jakiejkolwiek innej czynności podpadającej pod sprzątanie i otrzymujemy kobietę w pełni szczęśliwą. Jako stworzenia lubiące popadać w stany emocjonalne usytuowane na przeciwległych biegunach mózgownicy docenimy taki sposób zadbania o nasz poziom szczęścia w żywocie ;)

Grafika: Eve Daff

I taki mały wrzucik obrazkowy, oczywiście z przymrużeniem oka ;)

Znalezione obrazy dla zapytania kobieta jest jak księga

czwartek, 31 marca 2016

Brazylijskie pośladki zemściły się na mnie okrutnie ;)

Grafika: fakty.interia.pl

Która z nas nie chciałaby zostać właścicielką brazylijskich pośladków? ;) No ja ostatnio zapragnęłam zostać… ale nie pytajcie mnie dlaczego, no tak już mam, że mnie ciągnie w kierunku „dziwnych” rzeczy ;) Odkryłam fajne miejsce zwące się Studio Tańca i Ruchu, w którym serwują taką różnorodność zajęć, że tylko brać ;) 
Wiedziona zachłannością zrobienia z siebie sexy woman zapisałam się na taniec brzucha. Spokojnie... do pośladków też dojdziemy ;) No powiem Wam kochane, że jak jestem hetero i nic mi się nie objawia w kierunku zainteresowania się płcią tą samą, to jak zobaczyłam instruktorkę zalotnie wijącą się w rytm muzyki to przysłowiowa kopara mi opadła tak, że jelito grube po raz pierwszy ujrzało świat od strony otworu gębowego ;) Była moc i to taka, że kolana mi pomiękły, ale nie padłam na podłogę z wrażenia, gdyż przerażenie, że ja mam te wężowo – erotyczne ruchy powtórzyć tak skutecznie usztywniło mój kręgosłup, że tylko solidne trzepnięcie łopatą w grzbiet mogło przypomnieć mu, że poza udawaniem drąga potrafi się też wyginać w różne strony. Ale bez nerw… Postanowiłam wyluzować i poddać się przeznaczeniu ;) Podobno mam talent w tym kierunku. Pani wijąca się mnie pochwaliła, jupi!!! ;) Jak mnie wywalą z roboty to jest nadzieja, że nie zemrę z głodu i nie będę musiała zgłębiać technik segregacji śmieci w osiedlowych śmietnikach ;) 
Taniec brzucha rozbudził moje żądze w kierunku wypracowania ciała wyrywającego z butów ;) Mało mi było, więc poszłam na zajęcia zwące się „Brazylijskie pośladki”… O ja durna i naiwna… Myślałam, że pomacham trochę tyłkiem w rytm brazylijskiej samby i z bananem na facjacie dorobię się tego deficytowego towaru jakim są te pośladki… Chodziłam na różne zajęcia typu fitness, ale takiego Armagedonu to ja jeszcze nie przeżyłam. Moja doopa chyba po raz pierwszy w życiu dowiedziała się jak wstrętną ma właścicielkę skoro dopuściła do takiej masakry i jeszcze za to zapłaciła ;)
Następnego dnia nie byłam w stanie usiąść na muszli klozetowej, nie wspominając o innych czynnościach życiowych typu chodzenie. Poznałam ból życia, gdy zagryzając wargi do krwi ;) musiałam przekonać swój organizm, że chodzenie jest podstawową czynnością dnia codziennego i zwolnienia lekarskiego na obolały zad nikt mi nie da ;) Nigdy nie przeżyłam tygodniowej orgii seksualnej z udziałem pułku żołnierzy piechoty morskiej, ale czuję się tak jakbym przeżyła ;) 
Mimo wszystko nie poddaję się i dzielnie walczę o powrót do stanu normalności ;) Jak zaliczę parę takich zajęć to … no kurde… nie będę się chwalić, ale karnawał w Rio z moim udziałem zostanie nowym rozdziałem mojego życia ;) 
Tyle możliwości zarobkowania przede mną stanęło otworem, że aż mnie mniej tyłek boli ;)

Miłego dnia :) 

czwartek, 24 marca 2016

Damska torebka... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Święta pachną porządkami, a jak porządki to na pierwszy plan trzeba rzucić damską torebkę :) Jakiś czas temu nabyłam drogą kupna przepastny wór, znaczy się torebeczkę rozmiarów, które mnie w pełni zadowoliły ;) Ilekroć próbuję tam coś znaleźć to przypadkowi obserwatorzy z politowaniem kiwają głowami i jakoś tak ich wyraz twarzy zdradza wzmożoną chęć wydarcia mi mojej torebusi z rąk i wywalenia wszystkiego z jej czeluści. 
Podobno amerykańscy naukowcy odkryli, iż typowa damska torebka zawiera przedmioty potrzebne do przeżycia w dziczy przez pół roku ;) No cóż... moja z pewnością wpisuje się w tą charakterystykę, tylko gdzie ja dzicz znajdę ;) 
Zawsze zastanawia mnie to w jaki sposób te wszystkie "niezbędne" gadżety zagnieżdżają się w moich torebkach. Jakoś nie mam nad tym kontroli, chyba ;) W związku z tym wszystkim pozwoliłam sobie, zainspirowana internetami, przebłysk stosowny wytworzyć :)

Grafika: Eve Daff

I jeszcze takie graficzne zobrazowanie tematyki ;)


poniedziałek, 7 marca 2016

Z kotem wczepionym w garbate plecy uciekam przed staropanieństwem ;)

www.papilot.pl

Tak się czasami w życiu składa, że kobieta buja się samopas. W związku z czym dla otoczenia staje się singielką lub starą panną. Złowieszcze tłumy kraczą nad jej głową, że życie marnuje, że na starość szklanki wody nikt nie poda, że koty w ilości hurtowej pożrą jej zwłoki. Przyszło i mnie polizać ten temat, w związku z czym zatopiłam jęzor w czeluściach sieci, żeby być na topie i temat kobiet samotnych przytulić do piersi. Otóż ostatnio bliski to dla mnie temat, gdyż wróciłam na łono życia starej panny. Już robię dalekosiężne plany dotyczące zakupu zestawu startowego dla niezamężnej melepety czyhającej za każdym rogiem na wolnych chłopów; na początek wystarczy mi jedna sztuka kota lub psa, ale być może mój zmacerowany umysł staropanieński pogna mnie ku większej ilości kociego towarzystwa, żeby być w zgodzie z wytycznymi ;)


Idźmy dalej zgodnie z powiewem sieciowych newsów...


Nie do końca ogarniam, ale ja tam golę dwie sztuki kończyn lub wcale; a poza tym jak chłop kocha to i zafutrzone nogi kobiety nie powinny mu przeszkadzać. No, ale poszukująca stara panna nie może sobie pozwolić na luksus sierści nożnej, gdyż jak wiadomo zawsze powinna być zwarta i gotowa na ewentualne okoliczności poznania księcia, który wyzwoli ją z kieratu kociego. Zatem moje kochane stare panny włosie trzebimy nie tylko od święta, ale każdego dnia, bo nie znamy dnia ani godziny ;)

Poza tym dowiedziałam się, iż:
"Stara panna – kobieta w średnim wieku, najczęściej feministka, która w dupie miała matczyne ostrzeżenia i mimo to siedziała w rogu stołu, w wyniku czego spadła na nią straszliwa klątwa sprawiająca, że żaden facet nie chce się do niej nawet zbliżyć. Jeśli już przypadkiem jakiś się nawinie, musi być dużo młodszy, aby stał się w jej rękach marionetką. Na szczęście w większości przypadków mężczyzna uwalnia się w miarę szybko. We wczesnej fazie rozwoju jest to najczęściej nauczycielka, często języka polskiego lub nauczania początkowego, której wydaje się, że pozytywnie wpłynie na młode umysły; w ostatnim etapie może stać się członkinią Ruchu Moherowych Beretów." 
Niewątpliwie jest to bardzo optymistyczna charakterystyka, zaczynam gromadzić berety, żeby się wpisać w trendy; by wyróżnić się z tłumu moherów będę celować w krzykliwe kolory lub gigantyczne rozmiary, żeby moje członkostwo stało się takim pełną gębą ;) Nauczycielką już jestem, wprawdzie nie języka polskiego ani nauczania początkowego, ale piętno belferskiego żywota zostawiło na mojej mózgownicy stosowne ślady, więc wystarczy tam odświeżyć odpowiednie tory ;)


"Stara panna posiada lekką nadwagę, aczkolwiek nie zawsze. Ogólnie, kobietę tę poznać można po starannie wykonanym koczku przy długich włosach bądź fryzurce, w której wygląda, jakby ją piorun strzelił przy włosach krótkich. Jeśli nosi okulary, obowiązkowe są szkła o grubości denka od butelki, a matowe oprawki wykonane są z plastiku. Nie maluje się, gdyż uważa to za głupie, dobre dla osób pokroju blondynek. Ubiór cechuje to, iż był modny co najmniej pół wieku temu, a sama stara panna wygrzebała jego elementy w jakimś lumpeksie."
Wobec powyższego zainteresuję się awangardowym odzieniem wykonanym z wora po kartoflach, żeby ukryć sierść bytującą na nogach, gdybym nie zdążyła jej ogolić i nadwagę; poza tym swoje gustowne koki dodatkowo uliżę niewielką ilością tłuszczu spożywczego w typie masła wiejskiego, który oprócz zjawiskowego połysku będzie wytwórcą specyficznego smrodku zjełczałego masełka, gdyż włosy zamierzam myć raz w tygodniu w niedzielę rano przed pójściem do kościoła ;) Okulary póki co mi nie potrzebne, ale nabędę na najbliższym odpuście parafialnym takie plastikowe z czarnymi oprawami rodem z horroru o krwiożerczej Krysi z jednym zębem ;)


Na tym chyba poprzestanę, ale dalszy ciąg zapewne nastąpi. Wizja mojego żywota staropanieńskiego w zgrzebnym worze, kotem wczepionym w garbate plecy, które częściowo zakrywa ogromniasty moherowy berecior przyklejony do gustownego koka przeraziła nawet mnie ;) W związku z czym udaję się do półki z trunkami, by jak na starą pannę przystało umoczyć uwiędłe usta w procentach; następnie narzucę na grzbiet szary, sfilcowany pled i zjem pięć bułek pszennych z marmoladą śliwkową o dużej zawartości cukru, żeby moją nadwagę połechtać ;)

Miłego wieczoru :)

wtorek, 23 lutego 2016

Wyrwało mnie dziś z butów... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Wyrywana z butów bywam rzadko, ale jak już mnie wytarga to faktycznie mam problemy z powstrzymaniem pędu ku zaburzaniu Wszechświata. W sumie to co on mi zrobił? Nic. Toczy się ta cała machina od miliardów lat i chyba dobrze jej to idzie. Zatem porzuciwszy chęci destruktarzowe staram się zachować jak przystało na mój sędziwy wiek ;) i nie poddaję się chaotycznie procesowi zaskakiwania. Oczywiście, jak każdy normalny człowiek, wolę te pozytywne zaskoki zamiast tych, które wywołują u mnie długotrwałą zawieszkę żuchwy, która smętnie zwisa w kierunku podłogi i ciężko ją namówić do tego, by wróciła tam, gdzie matka natura zorganizowała jej miejscówkę ;) 
W każdym razie jakby na sprawę nie spojrzeć, gdzie by nie ugryźć czy nie polizać, życie bez zaskoczeń maści wszelakiej byłoby po prostu nudne, a sznurówki można nabyć solidne i wtedy nawet Wszechświat może spać spokojnie ;)

Grafika: Eve Daff

środa, 10 lutego 2016

Futerko pod topór, czyli historia trwającego szczęśliwie od tysiącleci związku waginy z penisem...

Grafika: www.znak.com.pl

W tym tygodniu przybyła do mojego domostwa przesyłka od wydawnictwa ZNAK Horyzont. Tytuł i zapowiedź książki nęciły mnie od początku, więc bez oporów zgłosiłam, że biorę do recenzowania. No i mam - spoczywa w mych dłoniach - świeżutka, pachnąca i niepokojąco kusząca treścią. Jeszcze nie zaczęłam czytać, ale w celu zbudowania napięcia pomęczę Was trochę i umieszczam na blogu materiały, które dostałam od wydawnictwa. Premiera książki - 17 lutego.
A zatem...

O CZYM PISZE DUCRET W SWOJEJ KSIĄŻCE? KILKA PRZYKŁADÓW… 

Za małe, a może za duże wargi sromowe? No problem… 
Czy wiecie, co to „skubanie ziółek”? Niech nas nie zmyli ta sielska nazwa. Czynność ta nie ma nic wspólnego z roślinami, a polega na wydłużaniu warg sromowych. Tak, to bolesny i długotrwały proces. Ale mniejsze wargi sromowe odpowiedniej długości: trzy-, czterocentymetrowe, zapewniają mężowi satysfakcję przy stosunku. Pełnią też inną funkcję, którą powinien doceniać mąż: nie dopuszczają chłodnego powietrza, dzięki czemu pochwa zawsze wydaje się ciepła i gościnna. „Uchaty srom” świadczy o trosce o mężczyznę i jego potrzeby. Szokujące? Tak, to przykład z Rwandy, ale… uwaga, uwaga… tylko w 2009 roku w samych Stanach Zjednoczonych na zabiegi korekcyjne narządów płciowych kobiety wydały sześć milionów osiemset tysięcy dolarów! W Wielkiej Brytanii w 2008 roku liczba zabiegów labioplastyki (zmniejszenia warg sromowych) wzrosła o 70 punktów procentowych. Czyż bowiem ciało o kilka milimetrów większe od swojego idealnego wzorca nie zyskało ostatnio pogardliwego miana „wielbłądziego paznokcia”? Wargi sromowe – powiększane przez Hotentotki – dziś są przycinane skalpelem i dostosowywane do obecnie obowiązującej normy. Tu warto zwrócić uwagę, że do chirurgów coraz częściej zgłaszają się zupełnie normalne dziewczęta w wieku pokwitania, które na własnej skórze przekonują się, jak wysoką cenę trzeba zapłacić za wolność płci. 

Trudny poród? Phi… są sposoby! 
Kilka porad: umyj mężowi nogi i napój tą wodą rodzącą. Od pępka po mostek posmaruj kobietę mieszanką startej kory i ziół. Możesz też turlać kobietę niczym beczkę lub przytrzymać głową w dół i energicznie potrząsać. Albo umieść w okolicy pępka drewniany talerz, wskoczyć na niego i wydusić dziecko ze środka. Łatwizna. Ból towarzyszący porodowi jest naturalny. Przecież łamiąc zakaz Stwórcy, pierwsza kobieta skazała na potępienie cały rod niewieści. Bóg określa warunki kary: „W bólu będziesz rodziła dzieci”. Tymczasem, no proszę, głos rozsądku z najmniej spodziewanej strony: „Bóg nigdy ani nigdzie nie zakazał kobietom sięgania po metody, które ułatwiłyby poród”- to papież Pius XII w 1956 roku na spotkaniu z ginekologami z całego świata. Zaleca wprowadzanie metody… sowieckich lekarzy, opartej na wiedzy o naturalnym przebiegu porodu. Teolodzy i lekarze-moraliści grzmią. Wszyscy wiedzą, że bóle porodowe są konieczne, ponieważ gwarantują ład moralny społeczeństwa. Kampania na rzecz porodu bez bólu zanosi się na burzliwą. Płeć kobiety po raz kolejny staje się pionkiem w grze politycznej, tym razem w zimnej wojnie, gdzie ścierają się dwie całkowicie odmienne wizje świata. 

Uczyć o waginie? No way! Porno? Z przyjemnością! A może to sztuka? 
Znacie tę historię o dziewczynie, której łechtaczka zamiast między nogami znajduje się w gardle? Lekarz zaleca jej zatem jak najczęstsze stosunki oralne. Nakręcony w 1972 r. w niecały tydzień w Miami film "Głębokie gardło" przynosi sześćset milionów dolarów na całym świecie. W 1973 roku zostaje zaprezentowany na festiwalu filmowym w Cannes i od tego momentu kino pornograficzne z hukiem wkracza do Francji. Rok później w samym regionie paryskim na ekrany trafi sto dwadzieścia osiem filmów tego typu, a obejrzy je ponad sześć milionów widzów. A jeszcze w 1948 roku w USA w sławetnej Anatomii Graya: planszach anatomicznych, na których uczyły się pokolenia lekarzy, w niektórych rysunkach przedstawiających kobiece narządy płciowe łechtaczkę po prostu wymazywano. Tymczasem na salonach… Rok 1954, Paryż. Znany i szanowany kolekcjoner sztuki prowadzi szykowną paryżankę oraz jej męża na ulicę Saint-Roche 4. Kobieta koniecznie chce zobaczyć obraz, o którym szepczą wszyscy, choć nikt nie odważy się go pokazać. Słynne płótno przedstawia owłosiony srom kobiety bez twarzy ani nóg. Modelka – brunetka, jeśli wierzyć owłosieniu łonowemu – składa się wyłącznie ze swojej płci. Mąż, który też nie może oderwać wzroku od aktu, ściska dłoń marszanda. Cena – półtora miliona franków – nie odstrasza pary, choć tyle samo kosztuje jej dom Pochodzenia świata (L’Origine du monde). Zwykły akt? 

Futerko pod topór... 
Do lat 60-tych w kinie „narządy płciowe kobiety nie mogą się rysować pod tkaniną, w cieniu ani jako fałda”. Pokazywanie jakiegoś „owłosienia intymnego, w tym również pod pachami” jest zakazane. Kobiece futerko w 1992 roku staje się bohaterem kultowej sceny, która wyniesie nieznaną aktorkę na szczyty sławy. W Nagim instynkcie Sharon Stone ubrana w białą, kusą sukienkę, z arogancką miną drażni się z przesłuchującymi ją policjantami, raz za razem rozchylając uda. Nie ma bielizny, ma za to owłosiony srom. Jeszcze niedawno Billy Wilder kazał Marilyn Monroe zmienić bieliznę, żeby ukryć to, co Paul Verhoeven śmiało pokazuje u Sharon Stone. Co najciekawsze, przełamując tabu, damskie runo samo się podłożyło pod topór. Z chwilą, gdy zostało zaakceptowane przez krytykę, musiało pokazywać się coraz śmielej, odsłaniać coraz bardziej. Ciało więc obnaża się bez zahamowań – i bez ochrony. Tak oto króliczki Playboya, które w roku triumfu Sharon Stone – „blondynki od stop do głów” – lekko przystrzygają futerko, pięć lat później cyzelują każdy włosek. Po roku 2000 zaś owłosienie łonowe całkiem znika. Kudłata wolność trwa niecałe trzydzieści lat. Kino erotyczne i magazyny dla mężczyzn zmieniają estetykę, narzucając nową normę obowiązkową dla wszystkich kobiet. Mają olbrzymie nakłady, więc kształtują gust całego społeczeństwa. Wygolony srom – który w starożytnej Grecji stanowił piętno niewolnictwa, u Sumerow był karą za zdradę, w cesarskich Chinach oznaką poddaństwa, a w wojennej Francji był symbolem kolaboracji – dziś jest utożsamiony z nowoczesnością i emancypacją kobiety. Ironia historii. 

Ciało kobiety polem walki... 
Od czerwca do sierpnia 1945 roku w szpitalu w Senftenbergu – mieście położonym w Łużycach, na południowy wschód od Berlina – przy nazwiskach pacjentek regularnie pojawia się słowo Interruptio. Przez te trzy miesiące lekarze dokonują nielegalnie od czterech do pięciu aborcji dziennie, co stanowi 80% wszystkich zabiegów. To skutki gwałtów popełnionych od stycznia do lipca 1945 roku na dwóch milionach Niemek. Powracający z frontu lub obozów jenieckich mężczyźni odwracają się od żon i narzeczonych, uznając je za „zbrukane oraz niegodne”. Po lekturze pamiętnika ukochanej pewien żołnierz nie potrafi ukryć obrzydzenia: „Stałyście się bezwstydne i rozwiązłe jak suki. Wszystkie co do jednej” Choć w 1949 roku świat podpisał IV konwencję genewską o ochronie osób cywilnych podczas wojny, gdzie znajduje się również zapis o ochronie prawnej przed gwałtem, „cywilizowany”, a w rzeczywistości okrutny XX wiek sięgnął właśnie po to narzędzie – dotychczas stanowiące tragiczny, lecz dość przypadkowy element towarzyszący konfliktom zbrojnym – by posłużyć się nim na zimno i z premedytacją. Czyniąc z gwałtu narzędzie wojny, uczynił też z ciała kobiety pole walki. Gwałty w Bośni nie wynikają z rozwiązłości pojedynczych mężczyzn, którzy w ten sposób rozładowują napięcie towarzyszące wojnie. Nie, to systematyczne, zorganizowane akcje. „Dostaliśmy rozkaz gwałcenia dziewcząt” – słyszy pewnego razu dwudziestotrzylatka z ust mężczyzny przygotowującego się do tego ohydnego czynu. Kiedy inna z kolei próbuje rozproszyć oprawcę, apelując, by pomyślał o swojej matce, siostrze, żonie, ten ucina krótko: „Muszę to zrobić!”. Rząd bośniacki szacuje, że tego lata w niewoli znajduje się dwieście tysięcy osób, z czego większość to kobiety; misja specjalna Wspólnoty Europejskiej zaś ocenia, że tylko w ostatnich miesiącach roku dwadzieścia tysięcy kobiet padło ofiarą gwałtów. W serbskich przyśpiewkach ludowych szybko pojawia się pochwała defloracji jako narzędzia walki politycznej: „Na polance w lasku / Serb rżnie muzułmankę / Muzułmanka jest cała we krwi / Serb był jej pierwszym mężczyzną”. Krew wroga-kobiety oznacza zwycięstwo. Ten okrutny czyn jest stary jak wojna, ale jego symbolika polityczna – nowa. Masowe gwałty stają się jednym z wielu elementów strategii wojennej, narzędziem ludobójstwa, barbarzyńskim naruszeniem prywatności podporządkowanym jednemu celowi: zdobyciu władzy. 

Mężczyznom wciąż trzeba przypominać… 
Mężczyzna powinien opanować „sztukę alkowy”, pełną bardzo konkretnych, szczegółowych nakazów. W klasycznym podręczniku erotycznym Su Nu Ching (Księga zwykłej dziewczyny) wylicza się dziewięć pozycji seksualnych, między innymi los smoka, krok tygrysa, małpie zapasy, przedpiersie łabędzia, zając suszący sierść. To fundamentalne dzieło spisane 3000 lat p.n.e. w Chinach poucza: „Jeśli w zespoleniu kobiety i mężczyzny mężczyzna nie potrafi odpowiednio dobrać głębokości penetracji, nie zbierze też plonu własnych dobrodziejstw”. „Mężczyzna musi obserwować, czego potrzebuje jego towarzyszka”– radzi Su Nu. „Powinien też uważać, by nie nacierać zbyt szybko i bez umiaru, ponieważ mógłby zranić partnerkę”. Choć w XIX wieku Kamasutra wciąż jest nielegalna, robi furorę w Londynie. Przekazywana w tajemnicy z rąk do rąk staje się najczęściej kopiowanym utworem tamtych lat. O ile w Europie seksualność kobiety i jej rozkosz stały się tabu – więcej!, synonimem niemoralności – o których się nie mówi, o tyle autor Kamasutry radzi kochankowi, by wykorzystał wszystkie członki, bowiem „rozkosz kobiety tak pieszczonej będzie podwójna i nadejdzie szybciej, dzięki czemu zbiegnie się w czasie z wytryskiem mężczyzny”. Właśnie na tym polega jego zadanie. Ma w pełni zaspokoić swoją partnerkę. „Odnosić się względem niej tak, by doświadczyła jak największej rozkoszy”. Powinien również „zawsze przyciskać tę część ciała, ku której zwróciła oczy”. Biada uczniowi pozbawionemu wytrwałości i delikatności. Spłoszona i zniechęcona „będzie uderzać rękami w łóżko, nie pozwoli mężczyźnie posunąć się dalej. Niezadowolona będzie go gryźć i kopać, a kiedy mężczyzna skończy, dalej jeszcze będzie się ruszać”. A tymczasem w USA w 1892 roku lekarz i reformator służb sanitarnych John Harvey Kellogg, wynalazca słynnych płatków kukurydzianych postanowił znaleźć lek, który pomógłby wcielić w życie reguły jego wspólnoty wyznaniowej, Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Uważał bowiem, że współżycie powinno się ograniczać do jednego razu w miesiącu. Dlatego, aby mieć pewność, że kobiety zachowają w tej kwestii umiar, zalecał polewanie narządów płciowych fenolem – kwasem – ponieważ „stosowanie czystego kwasu karbolowego na clitoris niezawodnie ucisza wszelkie nienormalne podniecenie”. Aha. Panu już podziękujemy! 

Miesiączka gorsza od trądu... 
Dla jednego z największych autorytetów medycznych średniowiecza, Pietra d’Abano, wykładającego w XIII wieku w Padwie, intelektualnym centrum Europy, menstruacje to groźna trucizna porównywalna do arsenu i kociego mózgu. Zaleca więc najskuteczniejsze dostępne leki w nadziei, że zdoła przywrócić zdrowie kobietom dotkniętym owym przekleństwem. Chora ma zatem dodawać do naparu z melisy sproszkowane złocienie. Pierwszy etap wydaje się całkiem przyjemny. Drugi już trochę mniej... Chora musi rozmawiać wyłącznie z młodymi dziewicami. Kluczowy element kuracji stanowi jednak „spożywanie węży długości dłoni, którym uprzednio odrąbano łeb i ogon”. Krew menstruacyjna jest gorsza od trądu. „Przyprawia człowieka o szaleństwo i sprawia, że zachowuje się jak opętany”. Obecność miesiączkującej kobiety sieje zaś spustoszenie, ostrzega dalej d’Abano: „napoje się warzą, dotknięte przez nią ziarna tracą płodność, roje pszczół umierają, a miedź oraz żelazo z miejsca rdzewieją i nabierają odrażającej woni”. Takie przesądy bezmyślnie i bezrefleksyjnie są przekazywane z pokolenia na pokolenie, jakby nie dokonał się postęp naukowy. Jeszcze na początku XX wieku w wielu regionach Francji powszechnie wierzy się, że kobieta może spowodować gnicie mięsa, zwłaszcza wieprzowiny. Dlatego w określone dni miesiąca to mąż zostaje wydelegowany do rzeźnika. W miarę rozprzestrzeniania się gospodarki rynkowej, czemu towarzyszył gwałtowny rozwój przemysłu, mężczyźni coraz częściej dostrzegali w tym wstydliwym zjawisku szansę na gigantyczne zyski. Nieoczekiwanie krępująca niewygoda stała się powszechnie akceptowana, wręcz pożądana. Pierwsza podpaska higieniczna wprowadzona na rynek zostaje wyprodukowana w 1896 roku przez amerykańską firmę Johnson & Johnson. Nazwano ją lister, od nazwiska barona Josepha Listera, angielskiego chirurga, pioniera antyseptyki w swojej gałęzi medycyny. 

Epilog... 
Podczas gdy w Hiszpanii niektórzy ustawodawcy chcący narzucić kobietom moralność, którą zarazili całe społeczeństwo, stawiają pod znakiem zapytania prawo do aborcji, w Indiach wciąż zabija się noworodki płci żeńskiej, bo nie urodziły się chłopcami. We Francji co roku gwałci się siedemdziesiąt pięć tysięcy kobiet, bo wyglądały „zbyt seksownie”, a równocześnie w laboratoriach farmaceutycznych pracuje się nad kremami, maściami i gadżetami odmładzającymi zmęczone narządy płciowe, surowo nakazując im odzyskać dawną jędrność. W Afryce odważni chirurdzy odtwarzają kobiece genitalia, które inni usilnie starają się zniszczyć. Podczas gdy w jednym miejscu stygmatyzuje się kobiety, które sięgnęły po antykoncepcję, w innym piętnuje się te, które – zbyt młode, by w ogóle o tym pomyśleć – uległy naturalnej ciekawości ciała i zaszły w ciążę. Tacy właśnie są mężczyźni: przechodzą ze skrajności w skrajność. Taka właśnie jest nasza epoka: pełna wielkich nadziei i rozwianych złudzeń.

piątek, 22 stycznia 2016

Wysłali mnie na detoks, aktywowali niezbadane zakamarki mózgownicy, a cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego są w zasięgu ręki ;)

Grafika: www.renewalaesthetics.com  

Od tygodnia jestem na detoksie. Całe zło wypełzło na światło dzienne na siłowni, o której pisałam w postach: Mordowanie erotycznej powierzchni użytkowej... i Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem? 
W każdym razie na mózg mi poważnie padło, żeby nie powiedzieć, że mózg mi amputowali. Możliwe, że to wynik ostatniego napadu nędznej zimy; organizm nieprzystosowany do prawie arktycznych warunków to i styki zesztywniały i przekaz pomiędzy neuronami w mózgownicy się zawiesił. Ale do rzeczy! Otóż na tej siłowni robią człowiekowi analizy - takie wzdłuż i wszerz; w moim przypadku to oczywiście bardziej wszerz ;) Te analizy to generalnie uwzięły się na mnie, bo zawsze pokazują, że tłuszczem zgromadzonym na moich narządach to można spokojnie wypchać pokaźną ilość słoików litrowych i wypuścić partię domowego smalcu z jabłkiem i cebulką. Tym razem po dokonaniu analiz usłyszałam, iż mięśnie owszem, owszem rosną, ale ten tłuszcz to ni cholery nie chce mnie opuścić. Znaczy się muszę podjąć radykalne środki tłuszczobójcze tu i teraz. Tak siedzę i słucham tych głodnych kawałków wydobywających się z ust trenera, myślę swoje jak to ja, aż nagle chłop wali mnie bez ostrzeżenia i to prosto w prawy mięsisty polik hasłem: DETOKS CUKROWY! 
O! O! Mów do mnie jeszcze! Mój mózg usłyszał o cukrowym czymś i jakoś tak mu się od razu lepiej zrobiło. Tylko to słowo detoks mi nie pasowało. Chłopina co to mnie zdzielił bredził dalej:
- A zatem ograniczymy produkty bogate w węglowodany (w tym produkty skrobiowe); dodatkowo radzę wyrzucić produkty cechujące się słodkim smakiem. Ma to na celu nie tylko ustabilizowanie poziomu cukru we krwi, ale też odzwyczajenie od słodkości, walkę z uzależnieniem od nich. Koncentrujemy się na tym, by dostarczyć organizmowi komplet substancji potrzebnych do prawidłowego funkcjonowania, a nagrody w postaci smakołyków odsuwamy na dalszy plan. Detoks cukrowy to nie dieta cud. To początek, bodziec do pozytywnych zmian żywieniowych już na zawsze! A tutaj taka lista pomocnicza, by nieco dokładniej ogarnąć temat:


W pierwszym odruchu obronnym moja młoda pierś prawa i równie młoda lewa wydały ryk godny napalonej czterdziestki po trzech metamorfozach życia: Że co?!? Że ja zdeklarowany ciasteczkowy potwór mam się wyrzec słodkości?!? I to dobrowolnie?!? Na trzeźwo?!? Bez substancji psychotropowych w naczyniach krwionośnych?!? Ja - składająca hołdy cukierniom, oblizująca na błysk garnki, w których krem śmietankowy tak cudownie igrał z pałką do ucierania i nosząca w portfelu fotosy ciast mam zdradzić ten cały niebiański świat?!? 
- Na początek spróbuj na miesiąc poddać się detoksowi. Zobaczysz, efekty Cię zadziwią - chłop siłowniany kontynuuje wątek niezrażony moim grymasem, który rozpełzł mi się po twarzy i tylko w minimalnym stopniu odzwierciedla wojnę stulecia, która toczy się w prawej i lewej półkuli mojej mózgownicy.
I wiecie co? Wojnę wygrała jakaś nieodkryta do tej pory część tej mózgownicy, która zmusiła mnie do podjęcia wyzwania i od tygodnia nie pozwala sięgać po te węglowodany w każdej możliwej postaci, a do ciastek to mnie nawet nie dopuszcza: mam zakaz zbliżania się do cukierni. Natomiast sama mogę piec ciasta, jeżeli stać mnie na taki masochizm ;) 
A najgorsze jest to, że alkoholu też nie wolno na tym detoksie, więc ściapranie się z rozpaczy wytrawnym, czerwonym winem nie wchodzi w grę. Pozostaje mi odurzanie się sałatką warzywną i znieczulanie okładami z piersi indyczej ;)
Tak poważnie rzecz biorąc to lubię wyzwania! Może ktoś się dołączy? :) Jeżeli ja wytrwam miesiąc bez tego całego węglowodanowego wypasu to wierzcie mi - cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego w stanie erekcji zaistnieją na tym świecie ;)

wtorek, 19 stycznia 2016

Czarują słowami ludziska zblogowani :)

Grafika: www.fearbuster.com

Konkurs był, czas na wyniki! Po pierwsze dziękuję za udział tym wszystkim, którzy zechcieli zostawić po sobie ślad w postaci linku do popularnego postu na swoim blogu, a przy okazji obficie połechtali moją próżność nie żałując dobrego słowa. W związku z tym zachęcam do odwiedzenia poniższych, fantastycznych blogów i przeczytania świetnych postów:









Wybrałam dwa posty, które szczególnie przypadły mi do gustu, 
w związku z czym "Zaczarowani słowami" będą czarować zarządzające blogami:

CZARNY PIEPRZ
ALECONSEK

Gratuluję :)

Proszę o kontakt w sprawie wysyłki :)
evedaff@gmail.com

środa, 13 stycznia 2016

KONKURS! Samochwała, co z kąta wyłazi, chwali własny ogon i resztę ;)

 

Gdy tłumy stały w kolejce po umiejętność chwalenia samego siebie i doceniania własnej, niepowtarzalnej osobowości to ja stałam chyba w kolejce po ... no właśnie po co? Czas to zmienić! W życiu każdego człowieka nadchodzi pora zbierania plonów. No to zakasałam rękawy, wzięłam sierp do ręki i rżnęłam jak opętana. Zatracona w rżnięciu wpadłam pochwalić swój ogon i resztę ;)
Dziś mam przyjemność zaprezentować Wam moje literki w tomiku, który powstał dzięki pisarce - Magdalenie Kordel, której serdecznie dziękuję za możliwość zaistnienia w literackim światku. W tomiku można znaleźć niebanalne opowiadania, w tym moje pt. "Narty i puszyste jak owieczka łono...", którego treść znacie z tego bloga; zmodyfikowałam je tylko nieco i udoskonaliłam, żeby ludzie się nie łapali za włosie jak będą to czytali. 
Tytuł tej książki to również moje dziecko: "Zaczarowani słowami" - został wybrany w drodze głosowania. No po prostu duma mi uszami i innymi otworami wychodzi :) 

W tym miejscu chciałam podziękować Wam - czytelnikom tego bloga za to, że uwierzyłam w sens tej mojej pisaniny i udało mi się stworzyć coś fajnego, optymistycznego, coś co się podoba, wywołuje uśmiech i sprawia, że chce mi się tu wracać i pisać kolejne słowa. A moje skrzydła dostały kolejne pióra ;)
Dziękuję :)



Poza tym zostałam również doceniona przez stronę internetową Kobieta po 30, gdzie ukazały się, póki co, moje dwa posty, również pochodzące z tego bloga. Zachęcam do odwiedzania i komentowania :)



Dość chwalenia! Samochwało precz do kąta, bo się wody sodowej obżłopiesz i ociężała zalegniesz na kanapie, a tu świat trza zdobywać skoro łaskawie otwiera przed tobą swe wrota. Zanim zajmę się szturmowaniem świata to plastycznie przejdę do małego, okolicznościowego konkursiku, w którym można wygrać tomik "Zaczarowani słowami". 

KONKURS!
Drogi Czytelniku :)
 Do 17.01.2016r. zostaw w komentarzu link do wybranego tekstu pochodzącego z Twojego bloga, 
który cieszył się dużą popularnością. 
Wpadnę, przeczytam i wybiorę dwa, moim zdaniem, najciekawsze posty. 
Autorzy otrzymają książkę z moją nietuzinkową dedykacją :)
Zapraszam :)

Grafika: Eve Daff

czwartek, 31 grudnia 2015

Postanowienia noworoczne... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Siedzę już miesiąc i dziergam... Dziergam jak opętana postanowienia noworoczne. Przecież nie mogę powitać Nowego Roku z pustym workiem - bez listy składającej się z pakietu pobożnych życzeń, przepraszam postanowień, do których to realizacji rzucę się jak szczerbaty na suchary już 1 stycznia 2016 roku ;) Każdy z nas coś tam planuje, knuje i układa, ale ile z tego udaje nam się zrealizować? Czy warto zaprzątać sobie tym głowę? Może lepiej miło się rozczarować, że coś się spontanicznie udało, zamiast rwać włosie ze łba pod koniec roku, że z postanowień noworocznych wielkie nic zostało. 
Ja mimo wszystko stosowne postanowienia noworoczne poczyniłam i dzielę się nimi z wypiekami na twarzy radośnie zamieszczając je w postaci przebłysku ;)

Szczęśliwego Nowego Roku 2016 :)



Grafika: Eve Daff

wtorek, 22 grudnia 2015

A kto mi zabroni jeździć na słoniu? ;)

Grafika: www.johnlund.com

Ja tak już mam, że czasami lubię sobie wyskoczyć jak Filip z konopi i taka wyskoczona rozbłyskam jak meteor i spadam. No a potem jestem już sobą ;) Wszyscy piszą, mówią, śpiewają o świętach, o choinkach, o prezentach i tym całym grudniowym popędzie, w którym gubi się magia i sens tych świąt. W związku z czym będę dla odmiany poważna i taka zupełnie nie poczochrana po mózgownicy. 
Tak sobie dziś siedziałam chwil parę i natchniona rozmową zasłyszaną w radiu zaczęłam się zastanawiać czym jest spełnienie? Czy rzeczywiście w życiu trzeba być osobą spełnioną i głosić to, używając drukowanych liter, przy każdej nadarzającej się okazji? Czy wtedy nasze życie nie stanie się, paradoksalnie, nudne i nie popadniemy w marazm, który skutecznie zablokuje nasze pragnienia? Uwięzi nas rodzaj lenistwa wylegujący się na łożu spełnienia, które trudno będzie opuścić. 
Chęć zaspokajania pragnień i ich zaspokajanie powinny być nieodłącznym towarzyszem naszego życia. Wtedy mamy po co żyć - nowe cele, które chcemy osiągnąć i zrealizować napędzają nas do działania. Nie bez powodu powinniśmy gonić naszego króliczka, który w tym przypadku ma na imię spełnienie. Kiedy sobie to uświadomimy i nabierzemy ochoty na pochłanianie życia jesteśmy bliscy spełnienia. I żadne przeszkody nie powinny stać na ścieżce wiodącej nas w nieznane. To ma być nasze własne ziszczenie, a nie realizacja cudzych oczekiwań czy też narzuconych przez społeczeństwo wizji szczęśliwego życia. 
Czy nie chodzi o to, by czuć cały czas przedsmak realizacji samej siebie ubrany w kalejdoskop uczuć, doznań i poczucie, że znalazło się swoje miejsce na ziemi. A spełnienie należy ścigać do końca swoich dni i każdego ranka odkrywać nowe drogi, które będą mniej lub bardziej przybliżały nas do dnia, w którym wykrzyczymy całemu światu: JESTEM SPEŁNIONYM CZŁOWIEKIEM! 

A jeszcze przy okazji taki mi się zwierszowany słowotok wytworzył:

Radość, którą karmię się każdego dnia,
pewność siebie dodająca mi skrzydeł,
ekscytacja barwiąca życie kolorami tęczy -
łączą się w tańcu życia ubrane w epizody.
Nadzieja napędza moje działania,
inteligencja kieruje na właściwe tory,
euforia nadaje smaczku codzienności,
niezwykłość zmienia prostotę w cuda,
ciekawość pcha mnie ku nieznanemu -
emocji cały kalejdoskop wiruje...
To SPEŁNIENIE…?

Nawiązując do słoni to bez obaw - nie zamierzam męczyć tych pięknych zwierząt; moje spełnienie nie przewiduje galopu na słoniowym grzbiecie, wolę dosiadać swoje zmory: lęki i obawy - te mają grzbiety w sam raz na dzikie harce przeznaczone ;)

środa, 16 grudnia 2015

Jestem porywaczem... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Noc. Spowita oddechami domowników, którzy błądzą w krainie snów, cichaczem w pluszowych bamboszkach zakradam się w okolice lodówki. Nie żebym była głodna czy jedzenia mi ktoś żałował w ciągu dnia, ale taki nocny żer konspiracyjny ma w sobie trochę klimaciku rodem z Jamesa Bonda ;) Nakryją mnie czy nie? A może odzywają się pierwotne instynkty kobiety polującej i zdobywającej żywność? Może, może. W każdym razie upolowawszy jakiś godzien uwagi kąsek spożywam go z wielką ochotą i jak gdyby nigdy nic wracam do łóżka, gdzie ja, mój rozanielony mózg i wniebowzięty żołądek dołączamy do gromady śmiertelników korzystających z łaskawych ramion Morfeusza. I tylko wyrzuty sumienia grzmią gdzieś po kątach: Babo opamiętaj się! Stara jesteś i durna jak wór kartofli, nie obrażając wora i kartofli! Potem będziesz łazić i truć, że gacie za ciasne i zima się na tobie mści pakując w ciebie nadprogramowe komórki tłuszczowe z najbliższej okolicy, które w obawie przed falą mrozów szukają przytulnego schronienia! 
Dobrze, że te wyrzuty da się zadusić w zarodku ;) A Ty? Jesteś porywaczem uzbrojonym w plusiaste bamboszki? ;)


Grafika: Eve Daff

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Babskie halucynacje letnią porą ;)

Grafika: www.wikipedia.pl

Tak mi się dziś przypomniały letnie miesiące i niesamowity gość, a raczej goście nawiedzający surfinie okupujące w ilościach hurtowych moje domostwo. Pewnego słonecznego dzionka siedziałam pod parasolem w swoim pokaźnych rozmiarów ogródeczku. Pokaźne rozmiary ograniczają się do kawałka ziemi o długości rzutu beretem, który to rzut wykonał pięciolatek lichego wzrostu. Ot taka fanaberia na małym osiedlu, że każdy sobie trochę gleby przysposobił, ogrodził i stworzył namiastkę uprawy roli w środku miasta. No więc, siedzę w tym moim magicznym ogródku, podziwiam kwiecie obficie zadomowione w donicach i oczom nie wierzę... Koliber! Prawdziwy koliber atakuje moje białe surfinie! Oczywiście jak na rasowego biologa zboczeńca przystało lecę podziwiać z bliska to cudo. No co jak co, ale koliber na Śląsku to atrakcja na skalę światową! Chyba, że to słońce wywołało halucynacje i taka wielkomiejska fatamorgana ogrodowa mi się ukazała? 
Niestety koliber zniknął tak szybko jak się pojawił, a we mnie została żądza sfotografowania tej atrakcji na skalę światową. Resztki rozumu uporczywie podpowiadały mi, że w Polsce nie ma kolibrów i raczej nikt z sąsiadów nie hoduje ich w domu, żeby mogły uciekać z klatek i bezczelnie hasać po cudzych ogródkach. Jak nic to halucynacje...
Wieczorem zabrałam się za podlewanie surfinii. Nagle coś przefrunęło koło mojej twarzy! Jest! Jest koliber! Dwa! Są dwa! Nie zastanawiam się ani chwili. Lecę jak poparzona po aparat i usiłuję uchwycić któregoś w kadrze. Szybkie i sprytne to bestie są i sporo zachodu kosztuje mnie zrobienie sensownej fotografii. Ale jak nie ja to kto?!? :) Z pełnym poświęceniem skacząc jak małpa i wykonując ruchy tak zwinne, że gepard mógłby mnie zaadoptować osiągam sukces fotograficzny. Mam! Mam własnego polskiego kolibra na zdjęciach! To nic, że ciemno! To nic, że prawie nogi połamałam! Zwierza zakadrowałam! Jakość fotografii pozostawia wiele do życzenia, ale działałam w ciemnościach, w dzikiej euforii i ledwo żywa z podniecenia biologicznego :)


Grafika: Eve Daff

Niestety po bliższych oględzinach fotografii i przemyśleniu szczegółów anatomicznych głównego bohatera zdjęć prawda okazała się nieco inna: to nie koliber, ale przepiękny motyl z rodziny zawisakowatych poruszający się jak koliber, którego wygląd wprowadza w błąd chyba każdego kto po raz pierwszy zobaczy tego owada. Owad zwie się fruczak gołąbek. Podobieństwo do kolibra jest niesamowite. Życzę Wam byście mogli któregoś lata na żywo doświadczyć spotkania z tym niezwykłym stworzeniem.  
To tyle tytułem letnich wspomnień, a halucynacje miewam niezależnie od pory roku ;)