środa, 20 kwietnia 2016

Jak uszczęśliwić kobietę? Kobietoskopowe przebłyski ;)

Tak, tak... Wbrew temu co statystyczny chłop sądzi na temat uszczęśliwiania kobiet i w nawiązaniu do moich ostatnich wpisów, postanowiłam zamieścić małą wskazówkę, wygrzebaną z przepastnych netów, jak to też niewiastę wprowadzić w stan nirwany ;) Nie od dziś wiadomo, że my wcale nie jesteśmy jakieś skomplikowane czy te inne tam dyrdymały opowiadane na nasz temat. Prostota w pas się kłania ;) Wystarczy odpowiednio chwycić i w trakcie wleczenia do sypialni rozbudzić w kobiecie odpowiednie żądze, a potem płynnie przejść do deklaracji dotyczących zmywania czy jakiejkolwiek innej czynności podpadającej pod sprzątanie i otrzymujemy kobietę w pełni szczęśliwą. Jako stworzenia lubiące popadać w stany emocjonalne usytuowane na przeciwległych biegunach mózgownicy docenimy taki sposób zadbania o nasz poziom szczęścia w żywocie ;)

Grafika: Eve Daff

I taki mały wrzucik obrazkowy, oczywiście z przymrużeniem oka ;)

Znalezione obrazy dla zapytania kobieta jest jak księga

środa, 13 kwietnia 2016

Baba jaka jest, każdy widzi?!? Rozważania nad podłą, damską zarazą przemierzającą bezdroża Atlantydy ;)

Grafika: www.babyonline.pl

Dawno mnie tu nie było... Wstyd! :) W ramach wyjaśnień i błagań o wybaczenie życzliwie donoszę, iż brazylijskie pośladki mnie nie zabiły, a taniec brzucha nie sponiewierał na tyle, że zaległam w osiedlowym rowie z wycieńczenia i nie potrafiłam wrócić do domu i sklecić trzech zdań, by kolejny post na tym blogu się narodził ;) Po prostu wena twórcza gdzieś mi uleciała i poszła się pętać po okolicznych hałdach w poszukiwaniu wiosny ;) Musiałam dziada gonić i przywołać do porządku; wiosny i tak nie znalazła, a na światło dzienne wypełzły zapędy ku innym niepożądanym działaniom ;)
Ostatnio pastwiłam się nad męskim podgatunkiem, więc w celu zachowania równowagi biologicznej dziś popastwię się nad żeńskim podgatunkiem ;) 

A więc... 

1. Wiara kobiet w umiejętność czytania w myślach…

Kochane, rzucone od niechcenia hasło: „kosz na śmieci jest pełny” niestety nie trafia do męskiego umysłu. Należy sprecyzować swoje pragnienia i zamienić hasło rzucone od niechcenia w jasny, prosty jak konstrukcja cepa, komunikat: „kochanie wyrzuć śmieci, najlepiej zaraz”. Podobno faceci rozumieją tylko proste polecenia, a gdy są dodatkowo podsycone groźbą to już w ogóle ;) Specjalistką nie jestem w tej dziedzinie, ale oni podobno nie lubią nas za te mało sprecyzowane wytwory naszych strun głosowych ;)

2. Kobiety lubią drani…

Mężczyzn strasznie irytują nasze opowieści o tym, że chciałybyśmy, aby nasz partner był romantyczny, wrażliwy, szczery, potrafiący słuchać i takie tam inne dyrdymały; po czym okazuje się, że większość wybiera osobnika charakteryzującego się zupełnie czymś innym i na hasło „słodki drań” strzelają nam zapięcia od biustonoszy, a guma w majtach niebezpiecznie się napręża.

3. Mydlenie oczu menstruacją…

Cóż… Okazuje się, że my kobiety wykorzystujemy naszą comiesięczną przypadłość, by różne swoje postępki usprawiedliwić. Mało tego! Niektóre z nas, wedle skrupulatnych wyliczeń męskich, mają miesiączkę co tydzień! Wobec czego nie dziwcie się, że na hasło: „mam okres” włosie agresywnie jeży im się na głowie.

4. Zakupy z kobietą to horror…

Podobno mamy nieźle zryte berety, jeśli chodzi o łażenie po sklepach; biedaki nie ogarniają sprawy i wleczenie ich ze sobą do galerii handlowej jest najgorszym z możliwych pomysłów. Mężczyźni uważają, że zakupy z nami to jak uprawianie zbieractwa w epoce człowieka pierwotnego, a oni są przecież myśliwymi. Wpadają, wypatrują, biorą i wybywają. 

5. Wymuszanie zaprzeczeń…

W mężczyznach się gotuje, gdy słyszą: Ale jestem gruba! Koszmarne mam włosy! Makijaż wyszedł mi dziś beznadziejnie! Ich rolą jest zaprzeczanie, a niech który się wyłamie to koniec ;) Ja nie wiem... jakoś nie mówię tego, żeby chłop zaprzeczał, więc nie wiem o co chodzi ;)

6. Foch…

To przysłowiowy gwóźdź do trumny – te biedne chłopiny nie są w stanie żadnym ze zmysłów rozpracować przysłowiowego kobiecego focha. Może taki jeden z drugim się oskalpować, a foch i tak zgarnie swoje żniwo ;)

7. Wiercenie dziury…

Upierdliwe drążenie tematu nie sprzyja pozytywnemu nastawieniu do świata w męskim umyśle; lepiej porzucić wiertarkę i skupić się na innych sposobach uzyskania sensownej odpowiedzi.

8. Niezdecydowanie…

A może bluzeczka w tym odcieniu różu będzie lepsza? Hmm… Nie, nie, zdecydowanie wolę zieloną… Jednak nie… Chyba zdecyduję się na ten amarantowy kolor… Nie muszę chyba pisać co się dzieje ze statystycznym chłopem jak musi w tych spekulacjach uczestniczyć ;)

Pewnie dorzucicie coś od siebie...? ;)

czwartek, 31 marca 2016

Brazylijskie pośladki zemściły się na mnie okrutnie ;)

Grafika: fakty.interia.pl

Która z nas nie chciałaby zostać właścicielką brazylijskich pośladków? ;) No ja ostatnio zapragnęłam zostać… ale nie pytajcie mnie dlaczego, no tak już mam, że mnie ciągnie w kierunku „dziwnych” rzeczy ;) Odkryłam fajne miejsce zwące się Studio Tańca i Ruchu, w którym serwują taką różnorodność zajęć, że tylko brać ;) 
Wiedziona zachłannością zrobienia z siebie sexy woman zapisałam się na taniec brzucha. Spokojnie... do pośladków też dojdziemy ;) No powiem Wam kochane, że jak jestem hetero i nic mi się nie objawia w kierunku zainteresowania się płcią tą samą, to jak zobaczyłam instruktorkę zalotnie wijącą się w rytm muzyki to przysłowiowa kopara mi opadła tak, że jelito grube po raz pierwszy ujrzało świat od strony otworu gębowego ;) Była moc i to taka, że kolana mi pomiękły, ale nie padłam na podłogę z wrażenia, gdyż przerażenie, że ja mam te wężowo – erotyczne ruchy powtórzyć tak skutecznie usztywniło mój kręgosłup, że tylko solidne trzepnięcie łopatą w grzbiet mogło przypomnieć mu, że poza udawaniem drąga potrafi się też wyginać w różne strony. Ale bez nerw… Postanowiłam wyluzować i poddać się przeznaczeniu ;) Podobno mam talent w tym kierunku. Pani wijąca się mnie pochwaliła, jupi!!! ;) Jak mnie wywalą z roboty to jest nadzieja, że nie zemrę z głodu i nie będę musiała zgłębiać technik segregacji śmieci w osiedlowych śmietnikach ;) 
Taniec brzucha rozbudził moje żądze w kierunku wypracowania ciała wyrywającego z butów ;) Mało mi było, więc poszłam na zajęcia zwące się „Brazylijskie pośladki”… O ja durna i naiwna… Myślałam, że pomacham trochę tyłkiem w rytm brazylijskiej samby i z bananem na facjacie dorobię się tego deficytowego towaru jakim są te pośladki… Chodziłam na różne zajęcia typu fitness, ale takiego Armagedonu to ja jeszcze nie przeżyłam. Moja doopa chyba po raz pierwszy w życiu dowiedziała się jak wstrętną ma właścicielkę skoro dopuściła do takiej masakry i jeszcze za to zapłaciła ;)
Następnego dnia nie byłam w stanie usiąść na muszli klozetowej, nie wspominając o innych czynnościach życiowych typu chodzenie. Poznałam ból życia, gdy zagryzając wargi do krwi ;) musiałam przekonać swój organizm, że chodzenie jest podstawową czynnością dnia codziennego i zwolnienia lekarskiego na obolały zad nikt mi nie da ;) Nigdy nie przeżyłam tygodniowej orgii seksualnej z udziałem pułku żołnierzy piechoty morskiej, ale czuję się tak jakbym przeżyła ;) 
Mimo wszystko nie poddaję się i dzielnie walczę o powrót do stanu normalności ;) Jak zaliczę parę takich zajęć to … no kurde… nie będę się chwalić, ale karnawał w Rio z moim udziałem zostanie nowym rozdziałem mojego życia ;) 
Tyle możliwości zarobkowania przede mną stanęło otworem, że aż mnie mniej tyłek boli ;)

Miłego dnia :) 

czwartek, 24 marca 2016

Damska torebka... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Święta pachną porządkami, a jak porządki to na pierwszy plan trzeba rzucić damską torebkę :) Jakiś czas temu nabyłam drogą kupna przepastny wór, znaczy się torebeczkę rozmiarów, które mnie w pełni zadowoliły ;) Ilekroć próbuję tam coś znaleźć to przypadkowi obserwatorzy z politowaniem kiwają głowami i jakoś tak ich wyraz twarzy zdradza wzmożoną chęć wydarcia mi mojej torebusi z rąk i wywalenia wszystkiego z jej czeluści. 
Podobno amerykańscy naukowcy odkryli, iż typowa damska torebka zawiera przedmioty potrzebne do przeżycia w dziczy przez pół roku ;) No cóż... moja z pewnością wpisuje się w tą charakterystykę, tylko gdzie ja dzicz znajdę ;) 
Zawsze zastanawia mnie to w jaki sposób te wszystkie "niezbędne" gadżety zagnieżdżają się w moich torebkach. Jakoś nie mam nad tym kontroli, chyba ;) W związku z tym wszystkim pozwoliłam sobie, zainspirowana internetami, przebłysk stosowny wytworzyć :)

Grafika: Eve Daff

I jeszcze takie graficzne zobrazowanie tematyki ;)


czwartek, 17 marca 2016

Chłop jaki jest, każda widzi!

Grafika:www.facet.interia.pl

Jak powszechnie wiadomo lubię się pochylić nad męskim nasieniem i przeanalizować co nieco ;) Ostatnimi czasy jakoś tak kobiety bytujące w moim otoczeniu narzekały na różne przypadłości swoich wybranków życiowych. Tak, tak... temat rzeka, ale zadziwiające jest to jak wiele cech wspólnych mają panowie mieszkający z różnymi kobietami, w różnych domostwach. Czyżby Stwórca był tak leniwy i męski gatunek opierdzielał w myśl zasady: co by Polska nie zginęła i nie wysilał się pracując nad nowymi wzorcami męskich typów, bo i tak wychodzi z założenia, że daremna robota, bo toto prędzej czy później zmutuje i pójdzie w wiadomym kierunku ;) 
Wracając do tych niewieścich opowieści pozwoliłam sobie parę przypadłości samczych opisać :)

Problem skarpeciany.
Zjawisko opisywane już przeze mnie i nie tylko przeze mnie; generalnie spokojnie można na ten temat jakąś rozprawę naukową pierdzielnąć bez zająknięcia. Typowy mężczyzna ma spore problemy z parowaniem skarpet, odnoszeniem brudnych egzemplarzy do właściwego miejsca, znajdowaniem odpowiedniej pary i nie po drodze mu z żadną skarpetą.

Gapienie się w telewizor.
Można tutaj dodatkowo zaobserwować proces przyklejania się palca do określonego kanału. Oczywiście towarzyszy temu brak reakcji na bodźce dochodzące ze świata zewnętrznego, zwłaszcza jeśli bodźcem tym jest żona wydająca z siebie dźwięki potocznie zwane mową.

Uważanie się za lepszych kierowców.
Tego to chyba nawet komentować nie trzeba; wiadomo, że my baby jesteśmy beznadziejne za kierownicą i generalnie powinno się nas zamykać za sam pomysł pójścia na prawo jazdy. A już dożywociem powinno się kończyć zarysowanie ukochanego wehikułu naszego mężczyzny.

Czytanie przy obiedzie lub w toalecie.
Niektórzy czerpią jakąś niezbadaną przyjemność czytelniczą podczas spożywania posiłków; może gazeta utaplana w zupie pomidorowej dostarcza jakiś szczególnych bodźców? A już czytelnictwa kiblowego to nigdy moja mózgownica nie pojmie, chociaż znam też kobiety lubujące się w tej formie. Może amerykańscy naukowcy poczynili już stosowne badania nad związkiem podczytywania na muszli klozetowej z perystaltyką jelit?

Dzielenie ubrań....
...na czyste, brudne i brudne, ale da się jeszcze założyć. Są, są takie perełki co to takiej segregacji dokonują wykorzystując intensywnie zmysł węchu oraz wzroku. No cóż - woda i środki czystości mają swoją cenę, a zaoszczędzona kasa na nadprogramowe piwko może się przydać ;)

Uprawianie sztuki nowoczesnej w łazience...
Pod tym górnolotnym hasłem kryje się chlapanie na lustro w trakcie mycia zębów oraz pozostawianie resztek włosia po użyciu maszynki tradycyjnej bądź elektrycznej.

Duże ekspresja podczas bytowania w kuchni.
W celu zrobienia dwóch sztuk kanapek: z lodówki i okolicznych szafek powyciągane jest całe stado „niezbędnych” gadżetów do tego procederu. I jak się można domyślić żaden członek wywleczonego stada nie wraca na swoje miejsce.

Słuchają, ale nie słyszą.
Jest to związane głównie z brakiem podzielności uwagi u męskiego rodu. Gdy taki przedstawiciel rodu na przykład robi coś na komputerze to zapomnijcie kochane o tym, że on was słucha. Generalnie można opowiedzieć najbardziej sponiewieraną w kosmosie historię o swoich wyczynach seksualnych z przedstawicielami obcych cywilizacji w roli głównej oraz wykorzystaniem najbardziej zjawiskowych gadżetów erotycznych, a nasz luby będzie tylko przytakiwał głową i uśmiechał się zdawkowo, gdy my szczegółowo opisywać będziemy penetrację analną z wykorzystaniem miecza świetlnego i gromnicy z pobliskiej parafii. 

Patrzą, ale nie widzą. 
Otwiera taki szafę i wpatruje się niczym w fatamorganę na Saharze zbłąkany, wygłodzony nieszczęśnik, po czym słychać jęk zawodu, bo nie ma białej koszulki. Z odsieczą przybywa wtedy kobieta i co się okazuje: koszulka leży i dumnie pręży pierś na swoim miejscu.

Wrodzona niechęć do sprzątania.
Tutaj nie będę się za bardzo pochylać nad tematem; pewnie są wyjątki, ale do mopa i odkurzacza to oni się nie palą z własnej, nieprzymuszonej woli.

Kobieto! Ja umieram!
Gdy dopada ich choroba to o matko, córko i klękajcie narody; katar okazuje się chorobą śmiertelną przenoszoną każdą drogą, a "gorączka" sięgająca 37 stopni Celsjusza grozi poważnymi powikłaniami i otarciem się o łąki niebiańskie.

Cud alkoholowy.
Umawiają się z kumplami na jedno piwo, a potem się okazuje, że stał się cud rodem z Kany Galilejskiej i jakoś tak trunki się nadmiernie rozmnożyły i towarzystwo, żeby nie robić przykrości autorowi cudu było zmuszone wylizać dzbany do ostatniej kropli i by wyrazić swą wdzięczność za te dary wracało na kolanach do chałupy ze śpiewem na ustach.

Głód.
Są głodni pochwał, zwłaszcza jak przez przypadek odkurzą lub umyją podłogę; wtedy trzeba poematy pochwalne układać i wspiąwszy się na taboret kuchenny deklamować z pełnym zaangażowaniem; w końcu nasz bohater domowy popełnił jedną z tych czynności, które kobieta robi bez zająknięcia i uwielbienia narodu nie potrzebuje.

Hipnoza piersiowo - pośladkowa.
No i na koniec niepohamowane wzrokowodzicielstwo za przedstawicielkami płci pięknej zwłaszcza jak są odziane w krótkie spódniczki, bądź z dekoltu wypływa niepokojąca fala wzburzonych, radosnych piersi.

Z pewnością znajdzie się więcej przypadłości, ale w obawie o swoje życie wolę się bardziej nie narażać naszym ukochanym, niepowtarzalnym osobnikom płci męskiej ;)



poniedziałek, 7 marca 2016

Z kotem wczepionym w garbate plecy uciekam przed staropanieństwem ;)

www.papilot.pl

Tak się czasami w życiu składa, że kobieta buja się samopas. W związku z czym dla otoczenia staje się singielką lub starą panną. Złowieszcze tłumy kraczą nad jej głową, że życie marnuje, że na starość szklanki wody nikt nie poda, że koty w ilości hurtowej pożrą jej zwłoki. Przyszło i mnie polizać ten temat, w związku z czym zatopiłam jęzor w czeluściach sieci, żeby być na topie i temat kobiet samotnych przytulić do piersi. Otóż ostatnio bliski to dla mnie temat, gdyż wróciłam na łono życia starej panny. Już robię dalekosiężne plany dotyczące zakupu zestawu startowego dla niezamężnej melepety czyhającej za każdym rogiem na wolnych chłopów; na początek wystarczy mi jedna sztuka kota lub psa, ale być może mój zmacerowany umysł staropanieński pogna mnie ku większej ilości kociego towarzystwa, żeby być w zgodzie z wytycznymi ;)


Idźmy dalej zgodnie z powiewem sieciowych newsów...


Nie do końca ogarniam, ale ja tam golę dwie sztuki kończyn lub wcale; a poza tym jak chłop kocha to i zafutrzone nogi kobiety nie powinny mu przeszkadzać. No, ale poszukująca stara panna nie może sobie pozwolić na luksus sierści nożnej, gdyż jak wiadomo zawsze powinna być zwarta i gotowa na ewentualne okoliczności poznania księcia, który wyzwoli ją z kieratu kociego. Zatem moje kochane stare panny włosie trzebimy nie tylko od święta, ale każdego dnia, bo nie znamy dnia ani godziny ;)

Poza tym dowiedziałam się, iż:
"Stara panna – kobieta w średnim wieku, najczęściej feministka, która w dupie miała matczyne ostrzeżenia i mimo to siedziała w rogu stołu, w wyniku czego spadła na nią straszliwa klątwa sprawiająca, że żaden facet nie chce się do niej nawet zbliżyć. Jeśli już przypadkiem jakiś się nawinie, musi być dużo młodszy, aby stał się w jej rękach marionetką. Na szczęście w większości przypadków mężczyzna uwalnia się w miarę szybko. We wczesnej fazie rozwoju jest to najczęściej nauczycielka, często języka polskiego lub nauczania początkowego, której wydaje się, że pozytywnie wpłynie na młode umysły; w ostatnim etapie może stać się członkinią Ruchu Moherowych Beretów." 
Niewątpliwie jest to bardzo optymistyczna charakterystyka, zaczynam gromadzić berety, żeby się wpisać w trendy; by wyróżnić się z tłumu moherów będę celować w krzykliwe kolory lub gigantyczne rozmiary, żeby moje członkostwo stało się takim pełną gębą ;) Nauczycielką już jestem, wprawdzie nie języka polskiego ani nauczania początkowego, ale piętno belferskiego żywota zostawiło na mojej mózgownicy stosowne ślady, więc wystarczy tam odświeżyć odpowiednie tory ;)


"Stara panna posiada lekką nadwagę, aczkolwiek nie zawsze. Ogólnie, kobietę tę poznać można po starannie wykonanym koczku przy długich włosach bądź fryzurce, w której wygląda, jakby ją piorun strzelił przy włosach krótkich. Jeśli nosi okulary, obowiązkowe są szkła o grubości denka od butelki, a matowe oprawki wykonane są z plastiku. Nie maluje się, gdyż uważa to za głupie, dobre dla osób pokroju blondynek. Ubiór cechuje to, iż był modny co najmniej pół wieku temu, a sama stara panna wygrzebała jego elementy w jakimś lumpeksie."
Wobec powyższego zainteresuję się awangardowym odzieniem wykonanym z wora po kartoflach, żeby ukryć sierść bytującą na nogach, gdybym nie zdążyła jej ogolić i nadwagę; poza tym swoje gustowne koki dodatkowo uliżę niewielką ilością tłuszczu spożywczego w typie masła wiejskiego, który oprócz zjawiskowego połysku będzie wytwórcą specyficznego smrodku zjełczałego masełka, gdyż włosy zamierzam myć raz w tygodniu w niedzielę rano przed pójściem do kościoła ;) Okulary póki co mi nie potrzebne, ale nabędę na najbliższym odpuście parafialnym takie plastikowe z czarnymi oprawami rodem z horroru o krwiożerczej Krysi z jednym zębem ;)


Na tym chyba poprzestanę, ale dalszy ciąg zapewne nastąpi. Wizja mojego żywota staropanieńskiego w zgrzebnym worze, kotem wczepionym w garbate plecy, które częściowo zakrywa ogromniasty moherowy berecior przyklejony do gustownego koka przeraziła nawet mnie ;) W związku z czym udaję się do półki z trunkami, by jak na starą pannę przystało umoczyć uwiędłe usta w procentach; następnie narzucę na grzbiet szary, sfilcowany pled i zjem pięć bułek pszennych z marmoladą śliwkową o dużej zawartości cukru, żeby moją nadwagę połechtać ;)

Miłego wieczoru :)

środa, 2 marca 2016

Lepiej może być? Mrowienie w zakończeniu układu pokarmowego poszło w zapomnienie :)

Grafika: www.wydawnictwoznak.pl

Każdy chce żyć lepiej, ja również :) Wpadła w moje ręce książka, która na pierwszy rzut oka lekko mnie zeźliła - jak widzę takie wytwory zachęcające do uprawiania rewolucji w swoim życiu, po których będę panią świata to czuję mocne mrowienie w zakończeniu układu pokarmowego. Postanowiłam jednak nie oceniać książki po okładce i zaczęłam czytać. Okazało się, że Gretchen Rubin pisze w sposób, który uwielbiam: dowcipnie, bez lania wody i zamęczania czytelnika swoimi wywodami z kosmosu. Zatem polecam szczerze, a poniżej zamieszam garść informacji udostępnionych przez wydawnictwo Znak.

"Chcesz spotykać bliskich, ale nie tylko na Facebooku? Chcesz regularnie biegać, ale niekoniecznie z domu do pracy? Chcesz się zdrowo odżywiać, ale to czekolada daje Ci szczęście?Zastanawiasz się, czemu nie możesz znaleźć czasu, by robić to, co kochasz?
Autorka bestsellerowego "Projektu szczęście" daje prostą odpowiedź: z powodu nawyków. To przyzwyczajeniom zawdzięczamy zdrowie, szczęście i spełnienie, lub przeciwnie – stres i frustrację. Gretchen Rubin w żywy i dowcipny sposób pokazuje, jak naprawić swoje życie bez konieczności podejmowania trudnych decyzji i robienia czegokolwiek wbrew sobie. Ponieważ każdy z nas jest inny, proponuje 21 strategii. Poznaj wszystkie i wybierz własną drogę do szczęścia.
Przypomnij sobie, co jest dla Ciebie naprawdę ważne, i zacznij znów cieszyć się życiem. Autorka pomoże Ci zrobić to prościej i skuteczniej, niż się spodziewasz.

Uwaga! Strategie prezentowane w książce autorka testowała na sobie i przyjaciołach – wszystkim żyje się LEPIEJ!"

ZRÓB TEST GRETCHEN RUBIN I NAPRAW SWOJE ŻYCIE WYKORZYSTUJĄC SIŁĘ NAWYKU.
Sprawdź, ile w Tobie z PRYMUSA, BUNTOWNIKA, WĄTPIĄCEGO czy ZOBLIGOWANEGO i 
napraw swoje życie bez robienia czegokolwiek wbrew sobie :)

A NA KONIEC MOTYWACJA NA KAŻDY DZIEŃ :)












poniedziałek, 29 lutego 2016

Kobieta pełna zapału, chęci i głodna blasku fleszy ;)

Jutro o godzinie 12.00 kończy się głosowanie w konkursie Gala Twórców 2015 i w związku z tym ja - kobieta pełna zapału, chęci i głodna blasku fleszy ;) postanowiłam zaskarbić sobie głosy tych, którzy jeszcze nie popełnili tego procederu i nie oddali głosu na mój blog i tekst :) 
Koszt sms-a to tylko 1,23 zł, a cała kwota trafia na konto Fundacji Dziecięca Fantazja.
Poniżej zamieszczam stosowne informacje i liczę na Wasze łaskawe oko, a właściwie palce ;)



Dzięki serdeczne :)

wtorek, 23 lutego 2016

Wyrwało mnie dziś z butów... Kobietoskopowe przebłyski ;)

Wyrywana z butów bywam rzadko, ale jak już mnie wytarga to faktycznie mam problemy z powstrzymaniem pędu ku zaburzaniu Wszechświata. W sumie to co on mi zrobił? Nic. Toczy się ta cała machina od miliardów lat i chyba dobrze jej to idzie. Zatem porzuciwszy chęci destruktarzowe staram się zachować jak przystało na mój sędziwy wiek ;) i nie poddaję się chaotycznie procesowi zaskakiwania. Oczywiście, jak każdy normalny człowiek, wolę te pozytywne zaskoki zamiast tych, które wywołują u mnie długotrwałą zawieszkę żuchwy, która smętnie zwisa w kierunku podłogi i ciężko ją namówić do tego, by wróciła tam, gdzie matka natura zorganizowała jej miejscówkę ;) 
W każdym razie jakby na sprawę nie spojrzeć, gdzie by nie ugryźć czy nie polizać, życie bez zaskoczeń maści wszelakiej byłoby po prostu nudne, a sznurówki można nabyć solidne i wtedy nawet Wszechświat może spać spokojnie ;)

Grafika: Eve Daff

środa, 10 lutego 2016

Futerko pod topór, czyli historia trwającego szczęśliwie od tysiącleci związku waginy z penisem...

Grafika: www.znak.com.pl

W tym tygodniu przybyła do mojego domostwa przesyłka od wydawnictwa ZNAK Horyzont. Tytuł i zapowiedź książki nęciły mnie od początku, więc bez oporów zgłosiłam, że biorę do recenzowania. No i mam - spoczywa w mych dłoniach - świeżutka, pachnąca i niepokojąco kusząca treścią. Jeszcze nie zaczęłam czytać, ale w celu zbudowania napięcia pomęczę Was trochę i umieszczam na blogu materiały, które dostałam od wydawnictwa. Premiera książki - 17 lutego.
A zatem...

O CZYM PISZE DUCRET W SWOJEJ KSIĄŻCE? KILKA PRZYKŁADÓW… 

Za małe, a może za duże wargi sromowe? No problem… 
Czy wiecie, co to „skubanie ziółek”? Niech nas nie zmyli ta sielska nazwa. Czynność ta nie ma nic wspólnego z roślinami, a polega na wydłużaniu warg sromowych. Tak, to bolesny i długotrwały proces. Ale mniejsze wargi sromowe odpowiedniej długości: trzy-, czterocentymetrowe, zapewniają mężowi satysfakcję przy stosunku. Pełnią też inną funkcję, którą powinien doceniać mąż: nie dopuszczają chłodnego powietrza, dzięki czemu pochwa zawsze wydaje się ciepła i gościnna. „Uchaty srom” świadczy o trosce o mężczyznę i jego potrzeby. Szokujące? Tak, to przykład z Rwandy, ale… uwaga, uwaga… tylko w 2009 roku w samych Stanach Zjednoczonych na zabiegi korekcyjne narządów płciowych kobiety wydały sześć milionów osiemset tysięcy dolarów! W Wielkiej Brytanii w 2008 roku liczba zabiegów labioplastyki (zmniejszenia warg sromowych) wzrosła o 70 punktów procentowych. Czyż bowiem ciało o kilka milimetrów większe od swojego idealnego wzorca nie zyskało ostatnio pogardliwego miana „wielbłądziego paznokcia”? Wargi sromowe – powiększane przez Hotentotki – dziś są przycinane skalpelem i dostosowywane do obecnie obowiązującej normy. Tu warto zwrócić uwagę, że do chirurgów coraz częściej zgłaszają się zupełnie normalne dziewczęta w wieku pokwitania, które na własnej skórze przekonują się, jak wysoką cenę trzeba zapłacić za wolność płci. 

Trudny poród? Phi… są sposoby! 
Kilka porad: umyj mężowi nogi i napój tą wodą rodzącą. Od pępka po mostek posmaruj kobietę mieszanką startej kory i ziół. Możesz też turlać kobietę niczym beczkę lub przytrzymać głową w dół i energicznie potrząsać. Albo umieść w okolicy pępka drewniany talerz, wskoczyć na niego i wydusić dziecko ze środka. Łatwizna. Ból towarzyszący porodowi jest naturalny. Przecież łamiąc zakaz Stwórcy, pierwsza kobieta skazała na potępienie cały rod niewieści. Bóg określa warunki kary: „W bólu będziesz rodziła dzieci”. Tymczasem, no proszę, głos rozsądku z najmniej spodziewanej strony: „Bóg nigdy ani nigdzie nie zakazał kobietom sięgania po metody, które ułatwiłyby poród”- to papież Pius XII w 1956 roku na spotkaniu z ginekologami z całego świata. Zaleca wprowadzanie metody… sowieckich lekarzy, opartej na wiedzy o naturalnym przebiegu porodu. Teolodzy i lekarze-moraliści grzmią. Wszyscy wiedzą, że bóle porodowe są konieczne, ponieważ gwarantują ład moralny społeczeństwa. Kampania na rzecz porodu bez bólu zanosi się na burzliwą. Płeć kobiety po raz kolejny staje się pionkiem w grze politycznej, tym razem w zimnej wojnie, gdzie ścierają się dwie całkowicie odmienne wizje świata. 

Uczyć o waginie? No way! Porno? Z przyjemnością! A może to sztuka? 
Znacie tę historię o dziewczynie, której łechtaczka zamiast między nogami znajduje się w gardle? Lekarz zaleca jej zatem jak najczęstsze stosunki oralne. Nakręcony w 1972 r. w niecały tydzień w Miami film "Głębokie gardło" przynosi sześćset milionów dolarów na całym świecie. W 1973 roku zostaje zaprezentowany na festiwalu filmowym w Cannes i od tego momentu kino pornograficzne z hukiem wkracza do Francji. Rok później w samym regionie paryskim na ekrany trafi sto dwadzieścia osiem filmów tego typu, a obejrzy je ponad sześć milionów widzów. A jeszcze w 1948 roku w USA w sławetnej Anatomii Graya: planszach anatomicznych, na których uczyły się pokolenia lekarzy, w niektórych rysunkach przedstawiających kobiece narządy płciowe łechtaczkę po prostu wymazywano. Tymczasem na salonach… Rok 1954, Paryż. Znany i szanowany kolekcjoner sztuki prowadzi szykowną paryżankę oraz jej męża na ulicę Saint-Roche 4. Kobieta koniecznie chce zobaczyć obraz, o którym szepczą wszyscy, choć nikt nie odważy się go pokazać. Słynne płótno przedstawia owłosiony srom kobiety bez twarzy ani nóg. Modelka – brunetka, jeśli wierzyć owłosieniu łonowemu – składa się wyłącznie ze swojej płci. Mąż, który też nie może oderwać wzroku od aktu, ściska dłoń marszanda. Cena – półtora miliona franków – nie odstrasza pary, choć tyle samo kosztuje jej dom Pochodzenia świata (L’Origine du monde). Zwykły akt? 

Futerko pod topór... 
Do lat 60-tych w kinie „narządy płciowe kobiety nie mogą się rysować pod tkaniną, w cieniu ani jako fałda”. Pokazywanie jakiegoś „owłosienia intymnego, w tym również pod pachami” jest zakazane. Kobiece futerko w 1992 roku staje się bohaterem kultowej sceny, która wyniesie nieznaną aktorkę na szczyty sławy. W Nagim instynkcie Sharon Stone ubrana w białą, kusą sukienkę, z arogancką miną drażni się z przesłuchującymi ją policjantami, raz za razem rozchylając uda. Nie ma bielizny, ma za to owłosiony srom. Jeszcze niedawno Billy Wilder kazał Marilyn Monroe zmienić bieliznę, żeby ukryć to, co Paul Verhoeven śmiało pokazuje u Sharon Stone. Co najciekawsze, przełamując tabu, damskie runo samo się podłożyło pod topór. Z chwilą, gdy zostało zaakceptowane przez krytykę, musiało pokazywać się coraz śmielej, odsłaniać coraz bardziej. Ciało więc obnaża się bez zahamowań – i bez ochrony. Tak oto króliczki Playboya, które w roku triumfu Sharon Stone – „blondynki od stop do głów” – lekko przystrzygają futerko, pięć lat później cyzelują każdy włosek. Po roku 2000 zaś owłosienie łonowe całkiem znika. Kudłata wolność trwa niecałe trzydzieści lat. Kino erotyczne i magazyny dla mężczyzn zmieniają estetykę, narzucając nową normę obowiązkową dla wszystkich kobiet. Mają olbrzymie nakłady, więc kształtują gust całego społeczeństwa. Wygolony srom – który w starożytnej Grecji stanowił piętno niewolnictwa, u Sumerow był karą za zdradę, w cesarskich Chinach oznaką poddaństwa, a w wojennej Francji był symbolem kolaboracji – dziś jest utożsamiony z nowoczesnością i emancypacją kobiety. Ironia historii. 

Ciało kobiety polem walki... 
Od czerwca do sierpnia 1945 roku w szpitalu w Senftenbergu – mieście położonym w Łużycach, na południowy wschód od Berlina – przy nazwiskach pacjentek regularnie pojawia się słowo Interruptio. Przez te trzy miesiące lekarze dokonują nielegalnie od czterech do pięciu aborcji dziennie, co stanowi 80% wszystkich zabiegów. To skutki gwałtów popełnionych od stycznia do lipca 1945 roku na dwóch milionach Niemek. Powracający z frontu lub obozów jenieckich mężczyźni odwracają się od żon i narzeczonych, uznając je za „zbrukane oraz niegodne”. Po lekturze pamiętnika ukochanej pewien żołnierz nie potrafi ukryć obrzydzenia: „Stałyście się bezwstydne i rozwiązłe jak suki. Wszystkie co do jednej” Choć w 1949 roku świat podpisał IV konwencję genewską o ochronie osób cywilnych podczas wojny, gdzie znajduje się również zapis o ochronie prawnej przed gwałtem, „cywilizowany”, a w rzeczywistości okrutny XX wiek sięgnął właśnie po to narzędzie – dotychczas stanowiące tragiczny, lecz dość przypadkowy element towarzyszący konfliktom zbrojnym – by posłużyć się nim na zimno i z premedytacją. Czyniąc z gwałtu narzędzie wojny, uczynił też z ciała kobiety pole walki. Gwałty w Bośni nie wynikają z rozwiązłości pojedynczych mężczyzn, którzy w ten sposób rozładowują napięcie towarzyszące wojnie. Nie, to systematyczne, zorganizowane akcje. „Dostaliśmy rozkaz gwałcenia dziewcząt” – słyszy pewnego razu dwudziestotrzylatka z ust mężczyzny przygotowującego się do tego ohydnego czynu. Kiedy inna z kolei próbuje rozproszyć oprawcę, apelując, by pomyślał o swojej matce, siostrze, żonie, ten ucina krótko: „Muszę to zrobić!”. Rząd bośniacki szacuje, że tego lata w niewoli znajduje się dwieście tysięcy osób, z czego większość to kobiety; misja specjalna Wspólnoty Europejskiej zaś ocenia, że tylko w ostatnich miesiącach roku dwadzieścia tysięcy kobiet padło ofiarą gwałtów. W serbskich przyśpiewkach ludowych szybko pojawia się pochwała defloracji jako narzędzia walki politycznej: „Na polance w lasku / Serb rżnie muzułmankę / Muzułmanka jest cała we krwi / Serb był jej pierwszym mężczyzną”. Krew wroga-kobiety oznacza zwycięstwo. Ten okrutny czyn jest stary jak wojna, ale jego symbolika polityczna – nowa. Masowe gwałty stają się jednym z wielu elementów strategii wojennej, narzędziem ludobójstwa, barbarzyńskim naruszeniem prywatności podporządkowanym jednemu celowi: zdobyciu władzy. 

Mężczyznom wciąż trzeba przypominać… 
Mężczyzna powinien opanować „sztukę alkowy”, pełną bardzo konkretnych, szczegółowych nakazów. W klasycznym podręczniku erotycznym Su Nu Ching (Księga zwykłej dziewczyny) wylicza się dziewięć pozycji seksualnych, między innymi los smoka, krok tygrysa, małpie zapasy, przedpiersie łabędzia, zając suszący sierść. To fundamentalne dzieło spisane 3000 lat p.n.e. w Chinach poucza: „Jeśli w zespoleniu kobiety i mężczyzny mężczyzna nie potrafi odpowiednio dobrać głębokości penetracji, nie zbierze też plonu własnych dobrodziejstw”. „Mężczyzna musi obserwować, czego potrzebuje jego towarzyszka”– radzi Su Nu. „Powinien też uważać, by nie nacierać zbyt szybko i bez umiaru, ponieważ mógłby zranić partnerkę”. Choć w XIX wieku Kamasutra wciąż jest nielegalna, robi furorę w Londynie. Przekazywana w tajemnicy z rąk do rąk staje się najczęściej kopiowanym utworem tamtych lat. O ile w Europie seksualność kobiety i jej rozkosz stały się tabu – więcej!, synonimem niemoralności – o których się nie mówi, o tyle autor Kamasutry radzi kochankowi, by wykorzystał wszystkie członki, bowiem „rozkosz kobiety tak pieszczonej będzie podwójna i nadejdzie szybciej, dzięki czemu zbiegnie się w czasie z wytryskiem mężczyzny”. Właśnie na tym polega jego zadanie. Ma w pełni zaspokoić swoją partnerkę. „Odnosić się względem niej tak, by doświadczyła jak największej rozkoszy”. Powinien również „zawsze przyciskać tę część ciała, ku której zwróciła oczy”. Biada uczniowi pozbawionemu wytrwałości i delikatności. Spłoszona i zniechęcona „będzie uderzać rękami w łóżko, nie pozwoli mężczyźnie posunąć się dalej. Niezadowolona będzie go gryźć i kopać, a kiedy mężczyzna skończy, dalej jeszcze będzie się ruszać”. A tymczasem w USA w 1892 roku lekarz i reformator służb sanitarnych John Harvey Kellogg, wynalazca słynnych płatków kukurydzianych postanowił znaleźć lek, który pomógłby wcielić w życie reguły jego wspólnoty wyznaniowej, Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Uważał bowiem, że współżycie powinno się ograniczać do jednego razu w miesiącu. Dlatego, aby mieć pewność, że kobiety zachowają w tej kwestii umiar, zalecał polewanie narządów płciowych fenolem – kwasem – ponieważ „stosowanie czystego kwasu karbolowego na clitoris niezawodnie ucisza wszelkie nienormalne podniecenie”. Aha. Panu już podziękujemy! 

Miesiączka gorsza od trądu... 
Dla jednego z największych autorytetów medycznych średniowiecza, Pietra d’Abano, wykładającego w XIII wieku w Padwie, intelektualnym centrum Europy, menstruacje to groźna trucizna porównywalna do arsenu i kociego mózgu. Zaleca więc najskuteczniejsze dostępne leki w nadziei, że zdoła przywrócić zdrowie kobietom dotkniętym owym przekleństwem. Chora ma zatem dodawać do naparu z melisy sproszkowane złocienie. Pierwszy etap wydaje się całkiem przyjemny. Drugi już trochę mniej... Chora musi rozmawiać wyłącznie z młodymi dziewicami. Kluczowy element kuracji stanowi jednak „spożywanie węży długości dłoni, którym uprzednio odrąbano łeb i ogon”. Krew menstruacyjna jest gorsza od trądu. „Przyprawia człowieka o szaleństwo i sprawia, że zachowuje się jak opętany”. Obecność miesiączkującej kobiety sieje zaś spustoszenie, ostrzega dalej d’Abano: „napoje się warzą, dotknięte przez nią ziarna tracą płodność, roje pszczół umierają, a miedź oraz żelazo z miejsca rdzewieją i nabierają odrażającej woni”. Takie przesądy bezmyślnie i bezrefleksyjnie są przekazywane z pokolenia na pokolenie, jakby nie dokonał się postęp naukowy. Jeszcze na początku XX wieku w wielu regionach Francji powszechnie wierzy się, że kobieta może spowodować gnicie mięsa, zwłaszcza wieprzowiny. Dlatego w określone dni miesiąca to mąż zostaje wydelegowany do rzeźnika. W miarę rozprzestrzeniania się gospodarki rynkowej, czemu towarzyszył gwałtowny rozwój przemysłu, mężczyźni coraz częściej dostrzegali w tym wstydliwym zjawisku szansę na gigantyczne zyski. Nieoczekiwanie krępująca niewygoda stała się powszechnie akceptowana, wręcz pożądana. Pierwsza podpaska higieniczna wprowadzona na rynek zostaje wyprodukowana w 1896 roku przez amerykańską firmę Johnson & Johnson. Nazwano ją lister, od nazwiska barona Josepha Listera, angielskiego chirurga, pioniera antyseptyki w swojej gałęzi medycyny. 

Epilog... 
Podczas gdy w Hiszpanii niektórzy ustawodawcy chcący narzucić kobietom moralność, którą zarazili całe społeczeństwo, stawiają pod znakiem zapytania prawo do aborcji, w Indiach wciąż zabija się noworodki płci żeńskiej, bo nie urodziły się chłopcami. We Francji co roku gwałci się siedemdziesiąt pięć tysięcy kobiet, bo wyglądały „zbyt seksownie”, a równocześnie w laboratoriach farmaceutycznych pracuje się nad kremami, maściami i gadżetami odmładzającymi zmęczone narządy płciowe, surowo nakazując im odzyskać dawną jędrność. W Afryce odważni chirurdzy odtwarzają kobiece genitalia, które inni usilnie starają się zniszczyć. Podczas gdy w jednym miejscu stygmatyzuje się kobiety, które sięgnęły po antykoncepcję, w innym piętnuje się te, które – zbyt młode, by w ogóle o tym pomyśleć – uległy naturalnej ciekawości ciała i zaszły w ciążę. Tacy właśnie są mężczyźni: przechodzą ze skrajności w skrajność. Taka właśnie jest nasza epoka: pełna wielkich nadziei i rozwianych złudzeń.

sobota, 6 lutego 2016

Gdy pączek atakuje cnotliwą kobietę...

Grafika: www.zdrowie.wp.pl

Ile radości może dostarczyć spożywanie pączków? Sporo. Rzekłabym, że całe galony rozkoszy lukrem i konfiturą płynące dopadły człowieka poczciwego, a konkretnie to niewieście biodra. Kiedyś pączek to był po prostu pączek: marmolada w środku, lukier na wierzchu - proste jak konstrukcja cepa. Dziś pączki atakują swoim designem nawet najbardziej opornego niejadka pączkowego. Mój detoks cukrowy również ucierpiał i został nakarmiony pączkiem z bitą śmietaną, którego ktoś od serca oblał czekoladziskiem, pączkiem z konfiturą różaną oraz pączkiem z marmoladą o smaku bliżej nieokreślonym. I ów pączek ze śmietaną stał się przyczyną spontanicznej radości pewnej kobiety po czterdziestce, która to mężczyzn omija z daleka, nie dała się ponieść ślubnym kobiercom i jest dumna z tego, że penisa na żywo widziała tylko u swojego chrześniaka. Nazwijmy ją roboczo Krystynka. Krystynka gabaryty swoje ma, pojeść lubi, więc i ochoczo pąka w usta swe przepastne wzięła i bez skrępowania zanurzyła w nim żądne słodkości uzębienie. A tu pączek jak nie wytryśnie radośnie śmietanką, która widowiskową kaskadą spada na gustowną spódniczkę Krystynki! Obserwatorzy tego niecodziennego zjawiska zamierają z pączkami w ustach... A ja, jak to ja, komentuję to chyba nie do końca smacznie, ale znając historię owej niewiasty, nie mogłam się powstrzymać: O! Kryśka zaliczyłaś pierwszy wytrysk! Kryśka śmiechem perlistym ryknęła (z którego słynie nie od dziś) i prawie się zadusiła tym, co zostało z pączka. Nie wiem czy ona wiedziała o jakim ja wytrysku myślę ;) I tak to niewinny pączek nadziany śmietaną i skąpany w czekoladzie stał się bohaterem dnia atakując cnotliwą kobietę niekontrolowanym wytryskiem :)

Miłego weekendu ;)

piątek, 22 stycznia 2016

Wysłali mnie na detoks, aktywowali niezbadane zakamarki mózgownicy, a cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego są w zasięgu ręki ;)

Grafika: www.renewalaesthetics.com  

Od tygodnia jestem na detoksie. Całe zło wypełzło na światło dzienne na siłowni, o której pisałam w postach: Mordowanie erotycznej powierzchni użytkowej... i Hipopotamy w rui i wypasione indyki na zachętę - może zostanę Arnoldem? 
W każdym razie na mózg mi poważnie padło, żeby nie powiedzieć, że mózg mi amputowali. Możliwe, że to wynik ostatniego napadu nędznej zimy; organizm nieprzystosowany do prawie arktycznych warunków to i styki zesztywniały i przekaz pomiędzy neuronami w mózgownicy się zawiesił. Ale do rzeczy! Otóż na tej siłowni robią człowiekowi analizy - takie wzdłuż i wszerz; w moim przypadku to oczywiście bardziej wszerz ;) Te analizy to generalnie uwzięły się na mnie, bo zawsze pokazują, że tłuszczem zgromadzonym na moich narządach to można spokojnie wypchać pokaźną ilość słoików litrowych i wypuścić partię domowego smalcu z jabłkiem i cebulką. Tym razem po dokonaniu analiz usłyszałam, iż mięśnie owszem, owszem rosną, ale ten tłuszcz to ni cholery nie chce mnie opuścić. Znaczy się muszę podjąć radykalne środki tłuszczobójcze tu i teraz. Tak siedzę i słucham tych głodnych kawałków wydobywających się z ust trenera, myślę swoje jak to ja, aż nagle chłop wali mnie bez ostrzeżenia i to prosto w prawy mięsisty polik hasłem: DETOKS CUKROWY! 
O! O! Mów do mnie jeszcze! Mój mózg usłyszał o cukrowym czymś i jakoś tak mu się od razu lepiej zrobiło. Tylko to słowo detoks mi nie pasowało. Chłopina co to mnie zdzielił bredził dalej:
- A zatem ograniczymy produkty bogate w węglowodany (w tym produkty skrobiowe); dodatkowo radzę wyrzucić produkty cechujące się słodkim smakiem. Ma to na celu nie tylko ustabilizowanie poziomu cukru we krwi, ale też odzwyczajenie od słodkości, walkę z uzależnieniem od nich. Koncentrujemy się na tym, by dostarczyć organizmowi komplet substancji potrzebnych do prawidłowego funkcjonowania, a nagrody w postaci smakołyków odsuwamy na dalszy plan. Detoks cukrowy to nie dieta cud. To początek, bodziec do pozytywnych zmian żywieniowych już na zawsze! A tutaj taka lista pomocnicza, by nieco dokładniej ogarnąć temat:


W pierwszym odruchu obronnym moja młoda pierś prawa i równie młoda lewa wydały ryk godny napalonej czterdziestki po trzech metamorfozach życia: Że co?!? Że ja zdeklarowany ciasteczkowy potwór mam się wyrzec słodkości?!? I to dobrowolnie?!? Na trzeźwo?!? Bez substancji psychotropowych w naczyniach krwionośnych?!? Ja - składająca hołdy cukierniom, oblizująca na błysk garnki, w których krem śmietankowy tak cudownie igrał z pałką do ucierania i nosząca w portfelu fotosy ciast mam zdradzić ten cały niebiański świat?!? 
- Na początek spróbuj na miesiąc poddać się detoksowi. Zobaczysz, efekty Cię zadziwią - chłop siłowniany kontynuuje wątek niezrażony moim grymasem, który rozpełzł mi się po twarzy i tylko w minimalnym stopniu odzwierciedla wojnę stulecia, która toczy się w prawej i lewej półkuli mojej mózgownicy.
I wiecie co? Wojnę wygrała jakaś nieodkryta do tej pory część tej mózgownicy, która zmusiła mnie do podjęcia wyzwania i od tygodnia nie pozwala sięgać po te węglowodany w każdej możliwej postaci, a do ciastek to mnie nawet nie dopuszcza: mam zakaz zbliżania się do cukierni. Natomiast sama mogę piec ciasta, jeżeli stać mnie na taki masochizm ;) 
A najgorsze jest to, że alkoholu też nie wolno na tym detoksie, więc ściapranie się z rozpaczy wytrawnym, czerwonym winem nie wchodzi w grę. Pozostaje mi odurzanie się sałatką warzywną i znieczulanie okładami z piersi indyczej ;)
Tak poważnie rzecz biorąc to lubię wyzwania! Może ktoś się dołączy? :) Jeżeli ja wytrwam miesiąc bez tego całego węglowodanowego wypasu to wierzcie mi - cuda gigantyczne niczym penis płetwala błękitnego w stanie erekcji zaistnieją na tym świecie ;)