środa, 11 marca 2015

Otłuszczone narządy i kosmici, czyli wyznania malkontenta...

Grafika: www.printerest.com

Życie tymczasowego „inwalidy” skłania do wielu refleksji i jest dramatycznie męczące… Człowiek docenia takie błahe rzeczy jak umiejętność związania sobie włosów gumką, kiedy najzwyczajniej w świecie nie potrafi tego zrobić – bo jak jedną ręką związać włosy? Egzystencja staje się głęboko upierdliwa, gdy tylko jedna ręka chce z tobą współpracować. Śpisz w dziwnej pozycji z kończyną uwieszoną na temblaku i jakimś kocykiem wciśniętym pod pachę, żeby zniwelować tępy ból. Bo ileż można zjeść ketonalu? By atrakcji nie brakowało w życiu rekonwalescenta codziennie robisz sobie zastrzyk w brzuch z magiczną miksturą przeciwzakrzepową. Dobrze, że jedna ręka umożliwia pisanie na komputerze – inaczej wizja zwariowania staje się niepokojąco bliska, a szpital rejonowy dla obłąkanych szeroko rozwiera swoje wrota. Z nudów robisz pseudo porządki w szafce używając tylko zdrowej ręki. Cieszysz się jak dziecko, że cokolwiek potrafisz sensownego uczynić. Na szczęście, po wielu próbach, jako tako, opanowałeś umiejętność umycia się za pomocą jednej kończyny.
Siedzenie w domu, kiedy nie jesteś w pełni sobą to prawdziwe przekleństwo. Mózg toczą robaki krzyczące: Chcemy coś robić! Chcemy coś robić! Wyprowadź nas na spacer! Chcemy biegać! Nawet sprzątać możemy! Czytać też nie bardzo się da – ciężko wysiedzieć w jednej pozycji z powodu bólu w operowanym barku. Włożyli tam jakieś śrubki… Chłop domowy, chcąc poprawić ci humor, sili się na niewybredny żart: A nie mogli ci tych śrubek do głowy też wsadzić? Mogłaś poprosić ;) 
W nocy pętasz się jak bąk w słoiku, budzisz się co godzinę lub dwie, a jak już zaśniesz to budzą cię kosmici ;) 
Po wspomnianym wcześniej ketonalu pewnie czerep nie do końca działa jak trzeba: Ubiegłej nocy obudziłam się około godziny trzeciej. Leżę i widzę na ścianie rytmicznie pulsujące dziwne światło. Myślę: Kosmici po mnie przylecieli… Boże! Jacy kosmici! Kobieto! Nie! To ktoś nadaje alfabetem Morse’a! Może coś ważnego przekazuje! Cholera! Trzeba było się w harcerstwie tego porządnie nauczyć! Mija chwil parę zanim podnoszę się z wyra wyrwawszy wszystkie neurony z krainy snów i podchodzę do okna - no bo jak kosmici czy alfabet Morse’a na osiedlu w dużym mieście? Do tego w nocy! Okazuje się, że to żarówka, w sąsiednim, blisko stojącym bloku, znajdująca się naprzeciwko mojego okna, uległa awarii. Chwała ci opatrzności! 

Pomijam tutaj aspekt żeru lodówkowego… Co robi łasuch jak siedzi w domu? Spożywa, je, żre, pochłania, wpycha, konsumuje, chrupie, kąsa, wciąga pożywienie. Oczywiście na ile jedna sprawna ręka na to pozwala. Ruskich pierogów raczej sobie nie wytworzy. Łasuch wykazuje się tutaj dużą skutecznością w wyszukiwaniu tych „najzdrowszych” kalorii. Po tygodniu wypasu, godnego rasowej mlecznej mućki szwajcarskiego pochodzenia, dochodzi do wniosku, że czas zastosować jakąś dietę. Zwłaszcza po tym jak mądrzy ludzie wybadali, że organizm zaopatrzył się w zbędne 12 kg tłuszczu!!! Łasuch do tej pory przeciera oczy ze zdumienia. Podobno ma otłuszczone narządy wewnętrzne – spryciarz tłuszcz chce go wykończyć cichaczem. Łasuch jest niczym jajko niespodzianka: z wierchu ładniusie, a w środku nie wiadomo co siedzi, chociaż w tym przypadku wiadomo – tłuszczus pospolitus. Tym z Was, którzy dokonali wizualizacji i wyobrazili sobie opasłą babę zalegającą na kanapie, która plastycznie rozlewa się po jej powierzchni jak rozgrzane masło klarowane po patelni, donoszę, iż wcale nie wyglądam na grubasa, ale te 12 kg łoju ukryte w moim wnętrzu nie daje mi spokoju.
I cóż mi pozostało… Będę jeść pięć zdrowych posiłków dziennie, ograbionych z ciastek, ciasteczek, ciastuniek, ale za to wypchanych warzywami w kolorach tęczy. Wszystko będzie wzbogacone wszelakiej maści paszami dla ptactwa, czyli płatkami, otrębami, kaszami, ryżami i innymi „przepysznymi” dodatkami. Zagryzę to hurtową ilością mięsa z drobiu gotowanego na parze – potem zapewne będę miała koszmary o zabarwieniu drobiowym, a nagie kurczaki i indyki będą wyzierały z każdej szafy. Na otarcie łez dostanę chlebek ryżowy muśnięty dżemem niskosłodzonym lub kawałeczek chałki z miodem.

I jak tu żyć i nie zwariować?!? ;)

poniedziałek, 9 marca 2015

Osobisty chłop domowy, czyli "rozmowy" damsko - męskie ;)

Grafika: brera-london.com

- Jakie to niesamowite… Z takiego małego ziarenka robi się taki wielki popcorn! – zachwyca się osobisty chłop domowy nad miską przekąski pieczołowicie przygotowanej w mikrofalówce i z namaszczeniem ogląda każde kukurydziane potomstwo zamienione w popcorniastego bałwana.
- Faktycznie dziwne to zjawisko, że się takie małe coś tak nadmuchać potrafi – podzielam, jak tylko potrafię, zachwyt osobnika płci męskiej. Po chwili rzucam luźną myśl:
- Ciekawe co z ciebie by wyszło jakbyśmy cię poddali popcornizacji?
- No jak to co! Jakiś król albo prezydent!
- Jasne… Chyba Putin! – tak mi się na czasie odpowiedź zmajstrowała ;)
Fascynacja królami jest dla mnie zagadkowa w tym unikatowym przypadku zamkniętym w ciele mężczyzny w średnim wieku. Już nie raz i nie dwa się dowiedziałam, że koniecznie jakieś powinowactwo do królów nosi w swoim zestawie genów. Tylko gdzie pałac, służba i skarbiec pełen złota? ;) 

A poniżej, dla ciekawskich, odpowiedź, powiedzmy, że naukowa na temat popcornu:
„Ziarna kukurydzy zawierają w sobie wodę, która pod wpływem nagłego przyrostu ciepła zamienia się w parę wodną i błyskawicznie zwiększa swoją objętość rozsadzając cienką skorupę. Skrobia znajdująca się wewnątrz zostaje zmiękczona przez ciśnienie i wysoką temperaturę w rezultacie czego szybko pęcznieje. Popcorn znany był już 5 tysięcy lat temu na terenie Ameryki. Rdzenni mieszkańcy tego kontynentu podgrzewali ziarna kukurydzy w glinianym garnku ustawionym na palenisku. Dziś do wyrobu popcornu wystarczą 3 minuty i kuchenka mikrofalowa.” 

Z kategorii rozmowy damsko - męskie poniżej dwa inne dialogi:
Oglądamy muzyczne show na TVP2: The Voice of Poland… 
On podśpiewuje, ja udaję, że gram na gitarze (kiedyś miałam mały epizod w tej materii, więc mam pojęcie o chwytach i biciu)… Sama się sobą zachwycam: 
- Chwytów już niewiele pamiętam, ale bicie mam zarąbiste!!!
Odzywa się Luby: 
- Bicie?!? Chyba na dekiel! He! He! He! 
I kula się ze śmiechu na kanapie…

Oglądamy film z wątkiem o wariatach… 
Pytam: Miałeś kiedyś do czynienia z jakimś wariatem na żywo?
Szybko się orientuję, że zadałam niewłaściwe pytanie, ale było już za późno, więc słyszę: Taaa... Codziennie go widzę…

10 marca obchodzimy Dzień Mężczyzny
oraz Międzynarodowy Dzień Całowania w Czoło, Dzień 40 Męczenników i 
urodziny Chucka Norissa :)
Wszystkim Panom z okazji ich święta życzę wyrozumiałości dla kobiet ;) 
Jak powszechnie wiadomo mamy problemy ze zrozumieniem męskiej logiki ;)

Poniżej pomysł na prezent z okazji Dnia Mężczyzny - oczywiście w kaskopojaku można zamontować inny, 
bardziej pożądany przez mężczyzn, napój w puszce; sugerowana wielkość puszki: 0,7 litra ;) 
Tak zaopatrzonego mężczyznę można swobodnie zachęcić do zmywania naczyń, odkurzania, prasowania lub 
innych czynności domowych odbywających się w pozycji stojącej ;)

www.oryginalny-prezent.pl

Kobicina Miejska zaprasza na wycieczkę po postach o mężczyznach:

sobota, 7 marca 2015

"Oda" do WYSZCZUPLAKÓW, czyli Dzień Kobiet w majtach wyszczuplających ;)

Grafika: www.teg3d.org

"Oda" do WYSZCZUPLAKÓW (bielizny wyszczuplającej)... 
Z okazji Dnia Kobiet ;)

W męskim świecie jest zasada:
Szczupła babka - to podstawa! 
Cóż z tym począć? - myśli Jola... 
Czas zakupić... SLIM-POTWORA!
Więc do sklepu pobieżyła - 
wszystko pięć razy mierzyła! 
Naciągała na swe ciało, 
co tylko wleźć na nie chciało! 
Ciężka była to robota - 
pot się lał, podłoga mokła! 
Szlag ją w końcu trafił wielki: 
Gdzieś mam wymiary modelki! 
Zakosztować czas wolności! 
Oddać się chwilom radości! 
Jola szaty swe zrzuciła, 
nagość swoją wystawiła! 
I pobiegła jak sarenka, 
kto ją widział dziwnie zerkał! 
Bieliznę wyszczuplającą, 
sen z jej powiek spędzającą, 
w swoim mieście rozwiesiła 
i plakaty dołączyła: 
Chcesz być szczupła? Zadek ruszaj! 
Wyszczuplaki do lamusa!


Poza tym zacnym dziełem poezji współczesnej stosowanej
 zdarzyło mi się popełnić na tym blogu kilka postów na temat KOBIET :)

Zapraszam do lektury:

piątek, 6 marca 2015

Łaaaaa! Niedźwiedź! Niedźwiedź idzie!

Grafika: Kobicina Miejska

Pies… Istota pozbawiona wstydu i bezpardonowo rozkoszująca się życiem, smakująca żywot wielkimi garściami, przepraszam, wielkimi łapami. Nasza suka to kobieta z charakterem ;) Z racji na cechy rasy, z której się wywodzi nie wykazuje typowych cech psich, np. nie aportuje, ale za to potrafi inne „sztuczki” wyczyniać. Czasami muszę się za nią niestety wstydzić… Zwierz w tej swojej włochatej łepetynie zakodował sobie ciekawy zwyczaj podpierdywania, zwłaszcza jak nasz dom goście nawiedzają. Po wyemitowaniu zabójczej mieszanki gazów ucieka z miejsca zbrodni, licząc prawdopodobnie na to, że o zbrodnię zostanie posądzony ktoś inny, patrz: przybyli goście, co już nie raz jej się udało. Ubóstwia również kradzieże – o kradzieży gaci i biustonoszy pisałam tutaj, poza tym zwierz kradnie papier toaletowy, serwetki i chusteczki, które przerabia na coś w rodzaju wacików. Tutaj upatruję pierwiastka kobiecości – psina może się chce odpowiednio zhigienizować przy użyciu dostępnych dla niej środków. Tylko czekać jak podprowadzi krem na zmarszczki, chusteczki do higieny intymnej czy też balsam na cellulit. 
Z uporem maniaka wyraża swoje wielkie niezadowolenie widząc kuriera z firmy X: kurier przybywa pod blok, sunia leży na balkonie i zaczyna się wielkie, widowiskowe obszczekiwanie biedaka. Pan kurier X wykazuje się dość sporą dawką poczucia humoru, bo zawsze kieruje w stronę zwierza słowa takowe: Poczekaj no! Ty cholero jedna! Jak będę miał dla was paczkę to nie przyniosę! Zwierz spogląda, niby ze zrozumieniem, po czym swój szczek kontynuuje, nie dowierzając groźbom mikrej postury kuriera.

Interesująco reagują również ludzie, których mijamy podczas spacerów… 
Kiedyś wychodzimy zza winkla i wpadamy na grupkę dzieci. Po czym słychać piski i dzikie okrzyki typu: Łaaaaaaaaaaaa! Niedźwiedź! Niedźwiedź idzie! 

Kolejni próbują dociec co to za rasa:
Mija nas chłopczyk na rowerze, któremu towarzyszą rodzice - również na rowerach. 
Zaciekawiony widokiem psiny, zatrzymuje rower i zwraca się do mamy: 
- Mamusiu! Ale superowski pies! Co to za rasa? Bo wygląda rasowo!
- Nie wiem, ale możesz panią zapytać...
Chłopiec nie pyta... Za to pada odpowiedź, która wywołuje mój uśmiech, od ucha do ucha :)
- Aaaa... Już wiem - to jest husky, tylko taki jakiś nieuczesany!

(wyjaśnienie dla niewtajemniczonych: suczka to mastif tybetański, wiek: 3 lata, waga: około 55 kg :))

Grafika: Kobicina Miejska

czwartek, 5 marca 2015

Zbrodnia w zaciszu domowego ogniska...

 Grafika: Kobicina Miejska

Jeżeli ktoś mi powie, że rośliny to bezmyślne istoty to zostanie prawdopodobnie zabity dawką solidnego, perlistego rechotu w wykonaniu Kobiciny. Kocham storczyki – mogę się na nie gapić godzinami. Po prostu rura mi mięknie jak widzę obsypane kwieciem te cuda matki natury. Z uporem maniaka kupowałam tych szlachetnych przedstawicieli świata flory łudząc się, że w końcu w moim domostwie zagości prawdziwa storczykowa dżungla. Z zazdrością, łypiąc pazernym okiem, spoglądałam na okazy prężące się kpiąco w oknach sąsiedzkich domostw. 

Po jakimś czasie dokonałam druzgocącej obserwacji, która dobiła moją niemłodą już psychikę: Storczyki mnie nie lubią! Zrobiłam dla nich wszystko: dbałam średnio, bardzo, nie dbałam, olewałam, podlewałam, nie podlewałam, robiłam kąpiele wodne, stosowałam nawozy w płynie, pałeczkach, mgiełki nawozowe, trzymałam je na parapecie, obok parapetu, w półcieniu, dostały przeźroczyste doniczki, nieprzezroczyste doniczki, przesadzałam, nie przesadzałam, zmieniałam podłoże, przesuszałam, itd. Śmiało mogę rzec, że na temat storczyków wiem prawie wszystko ;)                           
I co? I dupa! Wielka, włochata dupa! Storczyki padały jak żołnierze na pierwszej linii frontu. Dodam tylko, że wszystkie inne rośliny rosną jak ta lala w moim domostwie.

W trosce o budżet domowy porzuciłam kupowanie tych roślin i od pół roku jestem na odwyku – mogę się pogapić na fotografie i oblizać się mając z tyłu głowy wyskrobany napis: Nie dla psa kiełbasa! Ewentualnie mogę uronić kilka łez! Na pocieszenie został mi sztuczny okaz stojący w łazience, który przypomina mi bezlitośnie o mojej porażce. W przypływie rozpaczy pozostaje mi przytulanie się do bezdusznego plastiku tworzącego różowe płatki kwiecia. 

Rodzina ochrzciła mnie mianem Mordercy Storczyków…

Prawdopodobnie mój organizm emituje jakieś feromony antystorczykowe, które cichaczem dokonują zbrodni w zaciszu domowego ogniska ;)

Grafika: Kobicina Miejska

wtorek, 3 marca 2015

Włochate mutanty, nagość i bezzębna babina...

Grafika: www.infactcollaborative.com

Koszmary senne… Któż z nas ich nie miewa? Każdemu zdarzyło się śnić o czymś, co przyprawiało o mdłości i nadmierną aktywność gruczołów potowych. Rano z mokrym włosiem na głowie z ulgą przecieramy oczy i na szczęście dociera do nas fakt, że to tylko zły sen. Sny są dość fascynującym tematem, często pojawiającym się na blogach. 

Są nawet rankingi koszmarów, podejmujące również próbę ich interpretacji, w związku z czym pozwoliłam sobie niektóre z nich poniżej opisać, a zatem: 

Spadanie… 
Jeżeli nasz sen poświęcony jest tematyce latania w kierunku prostopadłym do podłoża i zorientowanym ku podłożu to podobnież spadający jest bliski śmierci – na szczęście to stwierdzenie obok prawdy nawet nie stało, więc możemy odetchnąć z ulgą. Na sny tego typu cierpią osoby, które boją się utraty kontroli nad czymś w swoim życiu. 

Ścigają...
Osobiście nie lubię tych koszmarów: biegnie za mną stado rozszalałych, włochatych mutantów, potykam się o jedyną wystającą na trasie mojej ucieczki gałąź, widowiskowo ląduję na glebie i już widzę nad swoją twarzą kapiącą z pyska mutanciego ślinę, gdy nagle… dzwoni mój ukochany budzik… A co na to mądrzy ludzie: „Freud sądził, że sny w których przed kimś uciekamy reprezentują szczególne obawy seksualne: kastrację wśród mężczyzn oraz gwałt wśród kobiet. Nie należy jednak przypisywać do tego dużej uwagi, bowiem Freud niemal wszystkie sny interpretował seksualnie.” Dobrze, że nie należy przypisywać do tego dużej wagi, bo jeszcze ktoś mnie o jakieś dewiacje posądzi ;) Kolejne interpretacje też są ciekawe: „sny, w których jesteśmy ścigani reprezentują obawy dotyczące własnego bezpieczeństwa oraz poczucie winy. Niektórzy uważają, że to co ściga cię w snach, symbolizuje osobę lub element z którym się dotychczas nie pogodziłeś.” O Matko! Nie kłóciłam się z włochatymi mutantami, no ale może wszystko przede mną ;) 

Nagość… 
Miałam kiedyś taki sen i nie wiem dlaczego dotyczył pierwszej komunii świętej – idę sobie w tym orszaczku niewinnych baranków bożych, wszystkie dziewuszki śliczne jak aniołki, a ja mam świeczkę w ręce i jestem goła… 
„Ma on dwie interpretacje. Pierwsza interpretacja mówi o tym, że boisz się odkrycia twoich największych tajemnic. Druga interpretacja sugeruje poczucie niższości i pewnej niepewności w życiu realnym. Uważa się, że jeżeli twojej nagości nikt nie zauważa, to twoje obawy nie mają uzasadnienia.” 

Zranienie… 
Tu mam duże pole manewru – często mam sny o charakterze militarnym, nawet przeżyłam postrzał i doświadczyłam bólu z tym związanego. 
„…krwawiące rany mogą oznaczać poczucie osłabienia i emocjonalnego wyczerpania.” No jakiś sens może i ma ta interpretacja. 

Utrata zębów… 
„Utrata zębów jest bardzo częstym tematem goszczącym w naszych snach – na tyle częstym, że doczekała się kilku możliwych interpretacji. Naukowcy uważają, że sen o utracie zębów często dotyka osoby, które zgrzytają zębami lub mają bardzo wrażliwe zęby. Z mniej naukowych źródeł możemy się dowiedzieć, że sen o utracie zębów śni się zwłaszcza osobom, które odczuwają ogromną odpowiedzialność lub weszły w okres wielkich życiowych zmian. Może to oznaczać, że sen o wypadających zębach ma bezpośredni związek ze strachem przed zmianami.” 

Zagubienie… 
„Sen o zgubieniu się oznacza, że również w życiu realnym jesteśmy zagubieni: mamy problemy w odnalezieniu się w nowej sytuacji, nie wiemy czy nasze decyzje są słuszne itd.” 

Uwięzienie… 
„To jeden z tych snów, który ma skrajnie różne interpretacje. Według pierwszej z nich, bycie uwięzionym we śnie oznacza, że również w prawdziwym życiu czujesz się uwięziony, osamotniony i pozostawiony samemu sobie. Takie sny mogą się przydarzyć osobom, które w pracy lub życiu prywatnym muszą samotnie stawić czoła pewnym problemom. Inna interpretacja mówi o tym, że czeka cię dobra passa – spotka cię coś dobrego w pracy lub życiu prywatnym.” 

Testy i klasówki… 
„Mimo, że masz kilkadziesiąt lat na karku to wciąż śnią ci się testy i klasówki? Sen o testach do których jesteśmy nieprzygotowani to kolejny popularny koszmar senny. Jako, że testy towarzyszą nam przez całe życie – w dzieciństwie jako klasówki, później jako test na prawo jazdy lub szkolenie – nasz organizm nauczył się, że z testem bądź klasówka wiąże się stres. Kiedy śni ci się test lub klasówka, oznacza to, że również w realnym życiu masz do czynienia z sytuacją stresową, z którą podczas snu próbuje sobie poradzić twoja podświadomość.” 

Umieranie… 
„Koszmary dotyczące śmierci mogą oznaczać nowy początek – stara część ciebie jest pochowana i robi miejsce dla nowych możliwości. Naukowcy, którzy do sprawy podchodzą na spokojnie, uważają że sny o śmierci są dla podświadomości sposobem na poradzenie sobie z problemem śmiertelności i bardzo ludzkim strachem przed śmiercią.” 

I na tym poprzestańmy… 

Cytowane fragmenty pochodzą z: http://rankingi24.pl/

sobota, 28 lutego 2015

Łódeczki, na których odpłynęły kubki smakowe ;)

Z racji na moją niedyspozycję ręczną (lewy bark po artroskopii) moje wpisy blogowe będą lekko kuleć w najbliższym czasie - mam problemy z pisaniem na komputerze i innymi czynnościami ogólnożyciowymi :)
Dziś z okazji soboty wpis o charakterze kulinarnym - propozycja kolacyjna dla większego lub mniejszego grona. Nie jest to pewnie szczyt wirtuozerii godnej gwiazdek Michelina, ale pragnę zwrócić uwagę na pewien element tej zimnej płyty, a mianowicie na łódeczki z cykorii. 
Owe łódeczki z cykorii to fajny pomysł na przekąskę i prosty do wykonania: na liściach cykorii układamy różne różności, np.: kawałki ulubionego sera lub wędzonego łososia, kawałki kurczaka (pokrojonego w kostkę i podsmażonego z przyprawami), małe pomidorki, kapary, oliwki, soczyste kuleczki owocu granata lub suszoną żurawinę, paprykę w różnych kolorach, kiełki i co tylko chcemy. Wszystko doprawione jest niewielką ilością oliwy z pestek dyni, solą, pieprzem i ulubionymi ziołami. 
Łódeczki znajdują się na zdjęciach w ich górnej części. Wszystkie składniki widoczne na fotografiach spoczęły na drewnianej, obrotowej, okrągłej desce - do kupienia w Ikei - fajny patent na podanie różnych przekąsek.

Smacznego :)


Grafika: Kobicina Miejska

Deska obrotowa. Grafika: www.archiwum.allegro.pl

niedziela, 22 lutego 2015

Hemoroidy, alkohol i czarny kwadrat...

Czarny kwadrat na białym tle - Kazimierz Malewicz
Grafika: www.wikipedia.pl

Natknęłam się w sieci na informację, która wielce mnie ucieszyła… A mianowicie: alkohol wcale nie jest taki zły i posiada całą gamę pozytywów, m.in. w małych dawkach podnosi poziom kreatywności. Szanowni czytający, informuję, że nie mam problemu z nadmiernym moczeniem ust w procentach i pragnę tutaj dodatkowo podkreślić znaczenie słów „w małych dawkach”.
Natchniona myślą o podniesieniu kreatywności udałam się do kuchni w celu znalezienia odpowiedniego wyzwalacza twórczej natury Kobiciny. Gmeram więc pod stołem kuchennym, gdzie są zgromadzone na półeczce drewnianej różne rodzaje trunków, znajduję ulubione wino wytrawne w kolorze gęstej byczej krwi żylnej i wypełzając spod stołu uderzam się o jego kant w dość wrażliwą na ból część mózgoczaszki… Ot i mnie natchnęło! 
W ramach ćwiczenia niedzielnej kreatywności proponuję pochylenie się nad dziełem sztuki formatu światowego pt. „Czarny kwadrat na białym tle” autorstwa Kazimierza Malewicza. Zanim niektórzy posądzą mnie, o więcej niż spore, skutki uboczne związane z uderzeniem w głowę śpieszę wyjaśnić, iż zdarzyło mi się w życiu zaliczyć epizod związany ze studiowaniem sztuk szeroko pojętych. Na pewnych zajęciach wylosowałam do zinterpretowania wyżej wspomniane dzieło, a właściwie jego ksero. Nie mając za bardzo pojęcia z czym to zjeść (brak pojęcia był związany z moją nieobecnością na wcześniejszych zajęciach ćwiczeniowych) taka dziewicza wdepnęłam na obraz pana Malewicza. W pierwszej chwili uznałam to za niezły dowcip: Dzieło?!? To jest dzieło?!? Mój ojciec, beztalencie rysunkowe, stworzyłby lepsze używając do stworzenia małego palca lewej stopy! Ochłonąwszy z pierwszego szoku i dowiedziawszy się, że to nie jest dowcip przygotowany przez złośliwe współstudiujące zasiadłam nad białą kartką papieru i myślę, myślę, myślę… Wznoszę modły do wszelakich znanych mi bóstw o natchnienie, co by mnie oświeciło i jakoś tak górnolotnie ten kwadrat poopisywać… Kartka pusta… Czas mija… Zaraz każą odczytać wypociny na temat… 

Pozbywszy się wstydu i resztek godności studenckiej wygłosiłam taką oto, mniej więcej, interpretację „dzieła”: 

Biorąc pod uwagę wielkość kwadratu w stosunku do całej powierzchni obrazu uważam, że niesie on ogromny potencjał i ładunek emocjonalny. Czarny kolor kieruje moje tory myślowe w stronę Wszechświata – muszę tutaj wspomnieć o kosmicznej Czarnej dziurze, która jest dla mnie czymś tak abstrakcyjnym jak to „dzieło”. Ze względu na skrzywienie w kierunku nauk medycznych nie mogę nie nawiązać do naturalnych otworów znajdujących się w organizmie ludzkim – mam tutaj na myśli wlot i wylot układu pokarmowego – jedyne co mnie zbija z tropu to kształt… Jak wiadomo otwory te są mniej lub bardziej owalne, więc może kwadrat w tym przypadku symbolizuje mękę ludzkiego żywota, a kąty ostre nawiązują do głodu czy też hemoroidów i niedogodności z tym związanych… Możliwe też, że autor przeżył śmierć kliniczną i symbolicznie nakreślił tunel łączący dwa światy – brakuje mi tylko światełka w tunelu… Na tym zakończę mój wywód; prawdopodobnie jestem w stanie uszyć kolejne zdania przeładowane herezją wszelakiej maści, ale proszę wziąć pod uwagę moją bezsilność wobec rozszyfrowania faktu: co autor „dzieła” pt. „Czarny kwadrat na białym tle” miał na myśli ;)

Miny słuchających były... trudne do opisania ;) Oczywiście dowiedziałam się, że na zajęcia przybyłam nieprzygotowana i gdybym liznęła choć w stopniu minimalnym życiorys pana Malewicza to być może, aż tak bardzo nie musiałabym wysilać swoich komórek mózgowych ;) Doceniono kreatywność. Aaa… Byłam trzeźwa jak, dopiero co, wyciśnięty z macicy noworodek ;)

Także nie wiem czy alkohol jest potrzebny do wyzwolenia kreatywności - boję się co mogłabym stworzyć pod wpływem, a tak udało mi się te studia podyplomowe szczęśliwie zaliczyć ;)

piątek, 20 lutego 2015

Poborowe drżyjcie! Kobicina nadciąga ;)

Grafika: www.polki.pl

Dzisiaj wydali wyrok na Kobicinę ostatecznie potwierdzony – w przyszłym tygodniu będą ciąć, a właściwie dziurkować bark lewy :) Prawy już podziurkowali – w roku pańskim poprzednim. Może za dużo rękami w życiu machałam i mnie pokarało ;) W każdym razie część żywota spędziłam w dyskomforcie, aż w końcu znalazłam lekarzy, którzy dokonali właściwej diagnozy i w związku z tym reszta mojego życia będzie wyglądała nieco bardziej różowo.
Nawiązując do wątku służby zdrowia – jestem zmorą, zakałą i najgorszym koszmarem wszystkich pielęgniarek, które chcą mi pobrać krew czy też założyć kaniulę dożylną, czyli wenflon. Mam podobno dziwne żyły, które uciekają od igieł – no ja im się wcale nie dziwię, każdy by uciekał. W związku z tym ilekroć idę na jakieś krwiste pobory przypomina to małą masakrę: wychodzę pokłuta średnio 6 do 8 razy pozostawiając biedną pielęgniarkę mocno spoconą i sfrustrowaną. Dziś też mi pobierali… Pani pobierająca miła, sympatyczna, pochwaliła się, że niemowlakom krew pobiera, także boleć nie będzie i szybko, sprawnie wszystko pójdzie… Oj to się babina przejechała… Pobieranie krwi wyglądało tak jak zazwyczaj wygląda – babina się poddała i skończyło się na toczeniu krwi do słoiczka z dziwnej żyły pomiędzy dłonią i łokciem. Na szczęście jestem z tych co mają mocny nerw – w końcu lekarzem chciałam być, więc masochistyczne eksperymenty na moim ciele nie robią na mnie większego wrażenia. Ale na innych niestety tak… Pamiętam jak na studiach robili nam badania okresowe i kolejka stała na korytarzyku; pani pielęgniarka od krwi miała stanowisko przy ścianie w tymże korytarzyku. Wszystko odbywało się pięknie, radośnie i sprawnie, dopóki Kobicina nie zasiadła na pozycji strategicznej. Bidula pobierająca dar życia kłuje raz, drugi, trzeci… Po wykorzystaniu swojej inwencji twórczej w kierunku poboru metodami tradycyjnymi decyduje się na wbicie samej igły w dłoń, podstawia u wylotu słoiczek i mówi: Pani pompuje! Oczywiście stojący za mną ogonek studentów zaczął jak domino ulegać procesowi zielenienia i stopniowo osuwać się na podłogę. 

Zazwyczaj w miejscach związanych z poborem krwi słyszę: My sobie panią zapamiętamy ;) Jak pani następnym razem będzie miała zamiar przyjść to proszę mnie uprzedzić – zapłacę za uprzedzenie ;) Ubiorę w to koleżankę ;) Pani przyjdzie przed otwarciem przychodni, szpitala, żeby kolejki nie blokować ;) Jak długo żyję to takiego przypadku nie zaliczyłam ;)

wtorek, 17 lutego 2015

10 rzeczy, których nie należy mówić kobiecie, która nie chce mieć dzieci…


1. Będziesz szczęśliwsza posiadając dzieci! 
Nie ma żadnych badań naukowych dotyczących tego, że ludzie posiadający dzieci są szczęśliwsi. I odwrotnie, że ludzie bez dzieci są szczęśliwsi. Dla każdego z nas szczęście ma inną definicję – dla kogoś są to, na przykład, chwile spędzone w zaciszu domowym: z ulubionym trunkiem w szklaneczce, która spoczęła w dłoni, z zalegającym na stopach starym psem czy kotem. Dla kogoś innego to pieczenie pierniczków świątecznych w towarzystwie dzieciaków.

2. Nie mogę sobie wyobrazić, że nie chcesz mieć dzieci!
Świetnie! Więc możesz idealnie postawić się w mojej sytuacji, jeżeli ja powiem ci: Nie mogę sobie wyobrazić, że można chcieć mieć dzieci. 

3. Co ty robisz całe dnie?
Hmm… Może to zazdrość, że człowiek ma jakieś wolne chwile dla siebie? Nigdy nie narzekałam na nudę – zawsze się znajdzie coś ciekawego do zrobienia i niekoniecznie musi to być związane z wątkiem macierzyńskim.

4. Kto się tobą zajmie na starość?
Pewnie tak jak statystycznym staruszkiem – dom opieki społecznej, o ile wcześniej nie wykituję na stanowisku pracy mając w perspektywie pracę prawie do siedemdziesiątki. Poza tym patrząc na poziom wrażliwości współczesnych latorośli nie spodziewałabym się przygarnięcia na starość w pobliże domowego ogniska.

5. Dzieci nadadzą twojemu życiu sens.
Jeżeli tylko dzieci nadają sens naszemu życiu to jest to chyba smutne… Za 300 lat nikt nie będzie pamiętał o tym czy ktoś miał dzieci czy nie, więc czy to jest sens naszego życia?

6. Zmienisz zdanie, jak tylko urodzisz!
Możliwe, ale póki co, jakoś mnie nie ciągnie do sprawdzania tego faktu i eksperymentowania na własnym organizmie.

7. Powinnaś to zrobić zanim będzie za późno!
Taaa… Potem jak już moje jajniki przejdą w stan spoczynku obudzę się pewnego pięknego dnia i będę rwać włosy z głowy, że się nie rozmnożyłam – możliwe, że tak będzie, aczkolwiek nie wydaje mi się to prawdopodobne.

8. Jeśli nigdy nie rodziłaś, nie znasz prawdziwego bólu!
Bólu porodowego nie znam, ale znam inne równie atrakcyjne bóle. Zdarzyło mi się wyć z bólu dwie noce i dzień, a poziom doznań i długość były godne cierpień porodowych tylko zlokalizowanych w innym miejscu. Poza tym nie wiem, co wniesie istotnego w moje życie doświadczenie kolejnego rodzaju bólu.

9. Co mówisz ludziom na temat swojej bezdzietności?
Mówię, że praca, którą wykonuję to skuteczny środek antykoncepcyjny ;) I na tym poprzestańmy ;)

10. Tik! Tak! Twój zegar biologiczny tyka!
Jak żyje te … lat nic mi nigdy nie tykało – może w trakcie aktu tworzenia mojej skromnej osoby nie rozwinął mi się w mózgu odpowiedni obszar odpowiedzialny za tykanie? 

Punkty powstały na podstawie artykułu pochodzącego z: http://www.cosmopolitan.com

Artykuł wywołał, jak się można spodziewać, różne reakcje. Społeczeństwo wciąż piętnuje osoby bezdzietne najczęściej przyklejając im etykietę egoistycznego aspołecznego osobnika, który wybrał wygodne życie. Uwielbiam to pytanie: dlaczego nie mam dzieci? To tak jakbym sama, każdą napotkaną osobę z dzieckiem, pytała o to, dlaczego ma dzieci. Nie wszyscy czują zew biblijny: Idźcie i rozmnażajcie się! Często bywam okrutna w osądach na temat tego rozmnażajcie się – niektórzy naprawdę nie powinni tego robić, powołują na świat kolejne dzieci, którymi nie potrafią się odpowiednio zająć, nie mają dla nich czasu, nie chce im się, bo to, bo tamto, bo pierdziamto. W imię czego? A może to jest właśnie egoizm? Stereotypy? Presja społeczna? Bo tak trzeba?

Poniżej zamieszczam jeszcze kilka fragmentów z innego artykułu - http://natemat.pl:

„Gdzie tu egoizm, ja się pytam? – denerwuje się 40-letni Michał. Dawno postanowili z żoną, że nie będą mieć dzieci, bo dobrze im we dwójkę. A hodowanie dziecka, żeby potem na starość się miał kto zająć, to jest szczyt altruizmu, tak? Żyjcie i dajcie żyć innym.”

„…moje dzieci na twoją emeryturę będą zarabiać. Na ten argument zawsze odpowiadam: póki co, to za moje zdrowotne leczone są twoje dzieci – napisała na jednym z forów na ten temat internautka.”

"Podatek dla ludzi nie posiadających dzieci! To my rodzicie poświęcamy siebie i własne przyjemności po to, aby później nasze dzieci pracowały na wasze emerytury – pisze w komentarzu pod tekstem na ten temat jeden z internautów. Riposta innych była szybka i bezlitosna: A, więc jednak męka, nie same radości rodzicielstwa? – pyta z przekąsem ktoś inny.”

„Ja po prostu lubię swoje życie takie, jakie jest. Nie analizuję, nie roztrząsam, nie dopisuję ideologii – po prostu dobrze mi samej i dziecko nie jest mi do niczego potrzebne. Jedni mają dzieci, inni nie mają. Nie widzę tu żadnej kontrowersji.”